Wspomnienia morfinisty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Klęsk
Tytuł Wspomnienia morfinisty
Pochodzenie Zwierzenia histeryczki
Wydawca Księgarnia J. Czerneckiego
Data wyd. 1921
Druk Drukarnia J. Czerneckiego
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WSPOMNIENIA MORFINISTY


Jestem oddawna morfinistą i dziwię się, jak inni bez morfiny wytrzymać mogą — wcale nie tylko im nie zazdroszczę, że nie hołdują temu nałogowi, ale wprost ubolewam, że nie znają tych rozkoszy.
Bo oto wstrzykuję sobie morfinę, bo czuję potrzebę — a jakiego rodzaju jest ta potrzeba, ten tak nazwany głód morfinowy? Tego rodzaju potrzeby odczuwają i inni, ale nie umią odpowiednio się zaspokoić. Potrzebę morfiny porównać by można do tęsknoty narzeczonego do ukochanej, do pragnienia, jakie ma palacz do papierosa i do potrzeby zabawy u znudzonego. Każdy nerw wtedy oczekuje czegoś, drży, jest niespokojny i nie może spokojnie spełniać swej funkcji. Aż wreszcie pożądana chwila przychodzi — morfina dostała się do krwi — czuję rozkoszne ciepło ożywcze, rozchodzące się po całem ciele, czuję dokładnie, jak każdy nerw i mięsień tężeje, jak energja we mnie wzbiera, jak nabieram zaraz ochoty do wysiłku, do pracy, jak myśli moje zaczynają szybciej i lotniej krążyć i wznosić się aż hen po za dosięgłe wyżyny!
Oko moje nabiera blasku, ręka ma staje się pewną, a ten szary, obojętny mdły świat staje się żywym, wesołym i interesującym. Ludzie, których głos brzmiał mi dotąd w uszach matowo, mówią jakoś żywiej i potrafią łatwiej zawiązać ze mną łącznik duchowy. Czuję się obecnie zdolnym do tylu wielkich rzeczy, o wykonaniu których przed chwilą jeszcze wątpiłem — a teraz jakże łatwo mi myśleć, kojarzyć wyobrażenia i przypominać sobie!
Cóż z tego, że to sztuczne podniecenie! Czyż bez podniecenia zdolnym jest człowiek dokonać czegokolwiek niezwykłego? Och to tylko złudzenie! Zostanie on na zimno tem, czem każdy jest, to jest najwyżej pożytecznym członkiem społeczeństwa — a tu przed nami wysokie niebotyczne góry, jakże wznieść się w normalnych warunkach codziennego życia po nad nie — kiedy troski codzienne ciążą nam i przyciągają przemocą ku ziemi!
Trzeba też umieć zerwać ten łącznik, potrafić choć chwilowo zdematerjalizować się, bez względu jakim środkiem, a osiągnie się stan, który natchnieniem niektórzy zowią.
Jedni osiągają go przez ascetyzm, drudzy przez skupianie się w sobie, inni przez samotność, inni przez alkohol — ja osiągam go przez moją morfinę.
I cóż mnie obchodzi, że ludzie twierdzą, że jestem nałogowcem, cóż mnie obchodzi ich politowanie, ja gardzę niem i niemi, bo czuję, że staję się przez morfinę stokroć większym i wyższym od nich, widzę to, czego oni w swych mózgach i za sto lat nie pojmą, czuję taki bezmiar świata, że wobec niego ten ich trzeźwy sąd i mrówcza praca wydaje mi się nędzną, lichą i podłą życia karykaturą!
Lecz na to mówi mój lekarz: człowieku, niszczysz swe zdrowie, a umysł twój przez morfinę tępieje coraz więcej! Ha — ha — ha, więc cóż wart ten umysł, gdy tępieje od tego, co go wznosi po nad zwykłe wyżyny!
Czyż dlatego, że komuś szkodzi jazda aeroplanem, ma się twierdzić, że tylko na ziemi żyć należy, a wznosić się w górę nie wolno?
Nie dziwię się, że umysł mój tępieje, bo krocząc tam gdzieś niebotycznie wysoko, wracać musi znowu na ten padoł nędzy i rozpaczy i ciągle szarpać musi nerwy temi kontrastami.

PO ODZWYCZAJENIU SIĘ.

Człowieku, odzwyczaimy cię od morfiny — pójdziesz do zakładu i staniesz się znowu normalnym członkiem społeczeństwa.
Co rzekli, zrobili — odzwyczaiłem się od morfiny i gdy przypomnę sobie ten środek, wtedy ogarnia mnie jakiś dziwny strach i niepokój, bo zdaje mi się, że gdybym raz spróbował — przepadłbym na zawsze.
Te moje cudne marzenia uważam obecnie jako przebyte sny bez realnego podkładu, czuję teraz dokładnie, że źle robiłem, bo pocóż wzbijać się wysoko, by potem jeszcze niżej upaść? Cóż nam z tego, że możemy chwilowo wyjść po za nasze ciało, cóż nam z tego, że możemy ducha naszego umieścić po nad materją, to tylko wszystko złudne, przemijające, a te ciągłe wznoszenia się i opadania, to takie w końcu nużące i wyczerpujące...
Nie jestem nielogiczny i nie twierdzę wcale, bym przedtem się mylił — och nie! Morfina daje rzeczywiście chwilową rozkosz i szczęście z niczem nie dające się porównać — ale niestety to tylko chwila, to przejście, po którem życie, zresztą dla innych szare, wydaje się tem czarniejsze. I dlatego tak obawiam się morfiny, tak jej unikam i unikać będę, bo boję się ciągle tej czarnej, strasznej rzeczywistości, na którą ona dopiero otwiera nam wreszcie oczy.
Mówi przysłowie i słusznie, że nałóg staje się drugą naturą człowieka. To wielka prawda, możemy w sobie zmienić naszą naturę — niestety udaje się to tylko sztucznie częściowo i chwilowo, bo inaczej być też nie może! Gdybyśmy mogli zmieniać stale naszą naturę, to jabym pierwszy powrócił znowu do morfiny i oddał się jej całkiem, jestem bowiem pewny, że gdyby chwilowy stan, w który ona nas wprawia, można zmienić w trwały, byłoby to szczęściem równem nieśmiertelności.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Klęsk.