Wspólny przyjaciel/Część pierwsza/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wspólny przyjaciel |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1914 |
Druk | L. Bogusławski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Our mutual friend |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Boffenowie zamieszkali wreszcie w swoim wspaniałym, arystokratycznym pałacu i weszli w okres świetności towarzyskiej. Był to okres kwitnący, w czasie którego zaroiło się dokoła nich od mnóstwa satelitów. Był to cały tłum tworów brzęczących, pełzających i motylkujących, które krążyły dokoła złoconego śmieciarza, zwabione jego bogactwem. Wśród ludzi, którzy pośpieszyli ze złożeniem swych kart wizytowych u odźwiernego arystokratycznego pałacu, znaleźli się w pierwszym rzędzie państwo Weneering. Przybiegli tu bez tchu prawie na wieść o tym nowo otwartym domu i złożyli trzy karty wizytowe, jedną od pana, drugą od pani, trzecią od obojga małżonków wspólnie. Czarująca stara lady Tippins złożyła jedną kartę, sir Twemlow dwie karty wizytowe. Nadpłynął też wspaniały faeton, wiozący panią, pana i pannę Podsnap, którzy złożyli każdy swoją kartę — i tak szło w nieskończoność. Zdarzało się, że panie, mające po kilka córek, składały cały stos kart wizytowych, nie zapominając nawet o tych członkach żeńskich swej rodziny, które zmieniły już nazwisko przez swe zamęźcie. Tak np. niejaka mistress Tapkins zameldowała się w imieniu własnem i pięciu córek, jako mistress Tapkins, miss Fryderyka Tapkins, miss Eufemia Tapkins i pani Henrykowa, Jerzowa, Alfredowa Swoshle z domu Tapkins.
Skoro Bella zamieszkała w pałacu państwa Boffenów, wezwano do niej najlepszą krawcową i modniarkę, które przekształciły ją w mgnieniu oka w wytwornie ustrojoną damę.
Weneeringowie pierwsi ze skruchą i pośpiechem złożyli na nowo swe bilety wizytowe, pod adresem czarującej miss Wilfer, za nimi poszli inni, a pani Tapkins nie omieszkała uczcić jej przesłaniem nazwisk swych pięciu córek.
Z drugiej strony, bogactwa złoconego śmieciarza nie dawały usnąć kupcom i dostawcom.
Na widok pani Boffen przejeżdżającej z Bellą powozem, lub pana Boffen, spacerującego pieszo, właściciel hali rybnej uchylał czoła ze czcią, a chłopcy sklepowi ocierali sobie ręce o fartuchy przed złożeniem mu ukłonu. Nawet czerwony łosoś i karp, wystawione na stole marmurowym, zdawały się patrzeć z podziwem na wybrańca losu. Chciałyby, zda się, złożyć ręce z zachwytu, gdyby je posiadały. Rzeźnik nawet, którego interesy szły wyśmienicie, nie wahał się z okazywaniem najgłębszej czci panu Boffen, ilekroć ten, przechodząc, raczył rzucić okiem na jego widny i przestronny sklep, zawieszony ćwiartkami wołowiny i cielęciny.
Służba Boffenów, otaczana była także sympatyą i szacunkiem. Zatrzymywano na ulicy jej członków, przemawiając mniej więcej w ten sposób:
— Słuchajcie przyjacielu, gdyby twoi państwo chcieli brać u mnie towary, umielibyśmy podziękować wam za to i wywdzięczyć się jak należy.
Wszystko to zresztą było jeszcze niczem wobec nawału korespondencyi, które spadały codziennie na sekretarza złoconego śmieciarza. Napływały setkami wezwania do składek na kościoły, probostwa, organy, a nie chciano się nigdy zadowolić zwykłą składką szylinga, lub pół korony; czcigodny pan Boffen proszony był usilnie o dopełnienie ogólnej kwoty, bez względu na jej wysokość, Tysiąc dwieście osób przysłało mu listy z markami, których wartość służyć miała za fundusz wychowawczy dla kilku tysięcy dzieci.
Członkowie arystokracyi nie zapominali również o bogatym panu Boffen. Książę Linseed naprzykład przysłał mu następujące zaproszenie:
Łaskawy Panie!
Jako przewodniczący dorocznego bankietu, na rzecz Tow. wspierania ubogich rodzin, przekonany będąc o wielkiej doniosłości tej pożytecznej instytucyi — pozwalam sobie prosić łaskawego Pana o przyjęcie na siebie godności honorowego komisarza owego bankietu.
Licząc na przychylną odpowiedź przed 14-m b. m. , pozostaję z wysokiem poważaniem
Zaproszenie było oczywiście litografowane, adres na kopercie inną ręką jak podpis. Ten ostatni za to pochodził naprawdę od księcia Linseed.
Następnie dwóch hrabiów i jeden wicehrabia zawiadomili Nikodema Boffen Esquira, że pewna szlachetna lady, mieszkająca w jednem z zachodnich hrabstw, gotowa jest przesłać 20 funtów na kasę emerytalną ubogich z klasy średniej, pod warunkiem, że dwudziestu dżentlmenów złoży na ten cel po sto funtów. Pan Nikodem Boffen zechce niezawodnie podpisać nazwiskiem trzech członków swej rodziny, trzy take listy składkowe.
Tak postępowały stowarzyszenia dobroczynne.
Poza niemi istniał jeszcze cały tłum prywatnych ubogich. Ludzie ci zasypywali pana Boffena gradem listów, a rozprawianie się z nimi było najuciążliwszym obowiązkiem nieszczęśliwego sekretarza. Przedewszystkiem tacy prywatni petenci dołączali do swych suplik papiery i dokumenty osobiste, znajdujące się przeważnie w stanie prawie sproszkowanym. Dokumenty owe trzeba im było odsyłać, gdyż twierdzili stanowczo, że utrata takowych byłaby dla nich ciężką krzywdą i ostateczną ruiną.
Wśród tych korespondentów i korespondentek, znalazło się kilka osieroconych córek oficerów a nawet generałów, przyzwyczajonych, jak pisały, w młodości do wszystkich zbytków życia (z wyjątkiem wszakże ortografii), Utrzymywały one przeważnie, że prośba o wsparcie, jaką zanoszą do Nikodema Boffen, jest pierwsza, na jaką się zdobywa ich duma. Przeczuwają w nim szlachetne serce, które zrozumie ich krytyczne położenie, bo czyż mogły się spodziewać, one, których ojcowie okryli się niegdyś chwałą na półwyspie hiszpańskim, że społeczeństwo zostawi je kiedyś w takiem osamotnieniu.
W dalszym ciągu sekretarz państwa Boffen miał sposobność przekonać się, że wzajemna ufność małżeńska jest stosunkowo rzadkiem zjawiskiem.
Mnóstwo małżonek prosiło w tajemnicy przed mężami swymi, których delikatność byłaby boleśnie urażona, gdyby się dowiedzieli o tym kroku swych żon i którzyby tego nie ścierpieli, z drugiej strony zdarzali się i mężowie, proszący o zasiłek w sekrecie przed żonami. Osobną grupę stanowi petenci, podlegający proroczym wizyom. Ci opisywali z talentem, jak, siedząc w nędznej lepiance, przy ogarku dogasającej świecy, doznali nagle cudownego uświadomienia, gdyż jakiś głos wewnętrzny podszepnął im nazwisko Nikodema Boffen Esquira, który przeznaczony jest na wydobycie ich z otchłani. Pokrewną grupę stanowili ludzie, przyjmujący z należną wdzięcznością dobre rady. Siedzieli właśnie przy wieczerzy, składającej się z zimnych nieosolonych ziemniaków, które spożywać byli zmuszeni przy świetle chemicznej zapałki, gdyż nie stać ich było na świecę. Siedzieli w nędznem mieszkaniu, oddawna już niepłaconem, z którego nielitościwy kamienicznik wyrzuci ich jutro na ulicę, gdy wszedł przyjaciel, który, widząc okropne ich położenie, doradził im:
— Napiszcie tylko do Nikodema Boffen Esquira, ten wam z pewnością nie odmówi. — Zdarzali się też ludzie niezależni, którzy w gruncie gardzili złotem, co właściwie stanęło im na przeszkodzie w zrobieniu fortuny. Ci rzeczywiście nie przyjęliby w darze od pana Boffen złamanego szeląga, ale za to zażądali kategorycznie pożyczki, którą zamierzali wyrównać najdalej za miesiąc, dodając naturalnie procent co najmniej piąty. Jeżeli zresztą pan Boffen nie chciałby przyjąć zwrotu, to gotowi będą w każdej chwili złożyć owe pieniądze na cel dobroczynny, wskazany przez pana Boffena, gdyby zaś pan Boffen odmówił im, to sam sobie będzie winien, ściągając na siebie pogardę dusz wybranych.
Inną seryę stanowili ludzie punktualni, którzy w razie nieotrzymania wsparcia od pana Boffena, przyrzekali położyć kres swym cierpieniom w oznaczonym dniu i godzinie.
Tacy przyrzekali, naprzykład, zabić się we wtorek o kwadrans na drugą. To też, gdyby pan Boffen pozwolił sobie spóźnić się i przesłać pieniądze cokolwiek później, to niech się próżno nie trudzi, bo zastanie już tylko zimne ich trupy, a w kieszeni list, obwieszczający całemu światu, że samolubna jego nieużytość stała się przyczyną ich samobójstwa.
Dalej zwracali się do pana Boffena ludzie, będący w pół drogi do zrobienia fortuny. — Brak jakiegoś poszczególnego przedmiotu, jak naprzykład skrzypiec, zegarka, maszyny elektrycznej lub czegoś innego w tym rodzaju może zwichnąć zupełnie ich karyerę, o ile Nikodem Boffen Esquire nie zaradzi temu, przesyłając im wiadomą kwotę pod danym adresem.
Pewna wreszcie kategorya proszących nie objaśniała, na co potrzebuje pieniędzy. Listy takie pisane były prawie zawsze ręką kobiecą i podawały adres „poste-restante“. — Zdarzało się też czasem, że osłaniać miały jakąś zadziwiającą tajemnicę. „Pan Boffen — pisano — zdumiałby się nieskończenie, gdyby wiedział, kim jest osoba, prosząca go o 200 funtów. Nie dowie się jednak nigdy, bo nieodgadniona tajemniczość przysłaniać musi na wieki nazwisko owej osoby“.
W takiem to bagienku nurzał się po szyję sekretarz państwa Boffen od chwili, gdy zamieszkali oni w swym nowym, wspaniałym domu. Nie mówiąc już o fałszywych wynalazcach nieistniejących wynalazków; tysiące szarlatanów usiłowało wciągnąć nowego bogacza w sieci swych spekulacyi. Stawić czoło temu wszystkiemu nie było zaiste zbyt łatwem zadaniem.
W starym domu osiadł tymczasem szanowny Silas Wegg. Ale, czy i ten nie spiskował skrycie przeciw swym dobrodziejom? Może nie. A jednak, jeżeli człowiek z nogą drewnianą kładzie się na podłodze i zagląda pod łóżka, jeżeli, nie bacząc na swoje kalectwo, skacze jak czapla po drabinach, wspina się na krzesła, aby dowiedzieć się, co się dzieje na wysokich szafach, jeżeli, uzbrojony w żelazną motykę, grzebie niezmordowanie w śmieciach i popiołach, to chyba człowiek taki poszukuje czegoś ważnego i spodziewa się znaleźć.