Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom I/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom I
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

W pokoju przyległym zaszeleściała suknia kobieca. Na ten szmer, książę Andrzej zdawał się odzyskiwać świadomość siebie, równowagę i krew zimniejszą: drgnął, wyprostował się i przybrał minę, która nie opuszczała go ani na chwilę przez cały wieczór u panny Scherer. Piotr spuścił nogi natychmiast i usiadł przyzwoicie. Weszła księżna, która zmieniła tymczasem ubranie wieczorowe na szlafroczek domowy, nie mniej strojny i przyozdobiony kokieteryjnie wstążkami. Mąż powstał i przysunął jej fotel z galanterją.
— Pytam często sama siebie — przemówiła szybko po francuzku, jak to było u niej w zwyczaju, siadając na podanym przez męża fotelu — dla czego też Anetta nie wyszła za mąż? Jacy wy też niemądrzy moi panowie, że żaden z was jej nie poślubił. Przepraszam za tę niegrzeczność, ale rzeczywiście nie znacie się zupełnie na kobietach. A to w panu siedzi duch niespokojny! Nie spodziewałam się wcale, że potrafisz, panie Piotrze tak zawzięcie dysputować.
— Kłócę się tak samo z pani mężem, nie rozumiejąc po co właściwie wybiera się na wojnę? — odrzucił Piotr zwrócony ku Lizie, bez cieniu jakiegokolwiek zmięszania, lub wahania, jak to bywa często między młodym człowiekiem, a ładną młodą mężatką.
Drgnęła nerwowo. Uwaga Piotra dotknęła ją do żywego.
— I ja powtarzam mu to wiecznie — westchnęła. — Nie pojmuję na co też mężczyznom potrzebne to wojowanie? Dla czego my, kobiety, nie pragniemy żadnej zmiany w naszem życiu codziennem? Rozsądź pan sam tę kwestję. Przedstawiam mu, że jego stanowisko jako adjutanta mego wuja, jest świetne. Zna go tu każdy i ocenia należycie. Ot temi dniami, u Apraksinów, słyszałam pewną damę wyrażającą się o nim. — „Patrz! to ten sławny książę Andrzej!“ — powtarzam dosłownie! — Tu wybuchnęła śmiechem. — Tak go przyjmują wszędzie, najserdeczniej. Skoro zechce, może zostać adjutantem samego monarchy, bo car, trzeba panu wiedzieć, rozmawiał z nim tu kiedyś najmilej w świecie! Roztrząsałyśmy dziś wieczór tę sprawę z Anetką. Dałoby się łatwo wszystko ułożyć! Cóż pan o tem sądzi?
Piotr spojrzał na Andrzeja i zamilkł widząc u przyjaciela czoło chmurne, a brwi gniewnie ściągnięte.
— Kiedyż odjeżdżasz? — spytał księcia wprost, zostawiając Lizę bez odpowiedzi.
— Ach! nie wspominaj mi pan o tym odjeździe! nie chcę o nim słyszeć — zawołała księżna z minką, na poły zadąsaną; rozkapryszoną, a na poły zalotną, którą miała rozmawiając i flirtując z Hipciem. Tu jednak, w obec Piotra, w tem otoczeniu czysto domowem, do którego i ona należała, ów tonik lekki nie był zupełnie stosownym i raził mimowolnie. — Gdy pomyślę, że będę zmuszoną zerwać z wszystkiemi mojemi serdecznemi przyjaciółmi... ja... ja... zresztą... czy wiesz Jędrusiu? — mrugnęła doń oczami nieznacznie, drżąc całem ciałem — lękam się...
Mąż spojrzał na nią osłupiały, jakby w tej chwili dopiero spostrzegł jej obecność. Odpowiedział jednak grzecznie, choć zimno:
— Czegóż lękasz się Lizo? Nic a nic nie rozumiem...
— Oto jakimi są mężczyźni. Samobójcy! wszyscy jednakowi. Ponieważ coś mu do głowy strzeliło, porzuca mnie. Bóg raczy wiedzieć po co i na co, i zagrzebuje mnie na wsi samą jak palec.
— Z moim ojcem i z moją siostrą... Zapomniałaś o tem?
— To wyjdzie na jedno; będę czuła się tam zupełnie samotną, zdala od moich znajomych i przyjaciół. I chce żebym była spokojną?
Mówiła coraz głośniej, nadąsana. Jej warga podniesiona, zamiast, jak zwykle, dodawać wdzięku jej twarzyczce, gdy była wesołą i uśmiechniętą, robiła ją podobną w tej chwili do szczurka psotliwego i gryzącego co mu pod pyszczek podpadnie. Zamilkła, znajdując może, że byłaby to rzecz nieprzyzwoita gdyby w obec Piotra wspomniała o swoim stanie poważnym. A właśnie tej chwili bliskiego rozwiązania, obawiała się najokropniej.
— Nie umiem zagadek rozwiązywać. Nie mogę domyśleć się, czego się trwożysz — powtórzył mąż zwolna, wpatrując się w nią przenikliwie.
Zarumieniła się z giestem rozpaczliwym:
— Jędruś, Jędruś! dla czegoś ty taki zmieniony?
— Lekarz zakazuje ci siedzieć długo w nocy... powinnabyś się już położyć.
Nic nie odpowiedziała na razie, ale usta jej zadrgały jakby miała płaczem wybuchnąć. On zaś wstał, wzruszył miłosiernie ramionami i zaczął przemierzać szybkim krokiem swój gabinet.
Piotr naiwnie zadziwiony patrzał to na niego, to na nią, nareszcie ruszył się jakby chciał odejść; zatrzymał się jednak w pół drogi.
— To mi wszystko jedno, czy pan Piotr jest, czyby go nie było! — wykrzyknęła księżna, wstrzymując łzy siłą. — Od dawna chciałam spytać cię, Andrzeju: czemu tak dla mnie zobojętniałeś? Czem w obec ciebie zawiniłam? Wybierasz się na wojnę, nie mając litości nademną. Dla czego?
— Lizo — odezwał się mąż.
W tym jednym wyrazie, mieściły się: prośba, pogróżka i zapewnienie, że może gorzko słów tych pożałować.
Mówiła jednak dalej gwałtownie:
— Obchodzisz się ze mną jak z chorą, widzę to, traktujesz mię jak głupiego dzieciaka. Nie byłeś takim przed pół rokiem.
— Lizo, skończ, proszę cię — mąż podniósł głos szorstko i groźnie.
Piotr zaniepokojony i wzruszony coraz bardziej, nie mogąc patrzeć z krwią zimną na łzy młodej kobiety, zbliżył się do niej z miną tak nieszczęśliwą, jakby sam był bliskim płaczu:
— Uspokój się, księżno... to ot! przywidzenia... myśli smutne, z których trzeba umieć się otrząsnąć... I ja, zaręczam pani, doświadczałem nieraz czegoś podobnego... ale... chciej mi pani wybaczyć... jako obcy jestem tu zbytecznym. Uspokój się. Adieu!
Andrzej zatrzymał go:
— Zaczekaj Piotrusiu. Księżna jest zanadto dobrą, żeby chciała mnie pozbawić przyjemności spędzenia z tobą reszty wieczoru.
— Tak, tak, myśli wiecznie tylko o sobie — szepnęła łkając boleśnie.
— Lizo! — krzyknął mąż tonem tak ostrym, że było widocznem, iż cierpliwość jego wyczerpała się zupełnie.
Nagle jej ładny buziaczek przypominający kotkę gniewną, przybrał wyraz pełen trwogi, nieśmiałości i pokory, z jakim pies skarcony przez pana swojego, kładzie mu się u nóg, bijąc po ziemi ogonem szybko, a cichuteńko:
— Mój Boże, mój Boże — szepnęła, rzuciwszy na męża spojrzenie błagalne. Jedną ręką unosząc powłokę od szlafroczka, zbliżyła się do niego i w czoło go pocałowała.
— Dobranoc Lizo — odrzekł, całując ją również w rękę, jakby mu była zupełnie obcą kobietą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.