Wojna światów/Księga II/X

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Herbert George Wells
Tytuł Wojna światów
Wydawca Nakładem Redakcyi „Gazety Polskiej“
Data wyd. 1899
Druk Druk J. Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Wentz'l
Tytuł orygin. The War of the Worlds
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


X.
Epilog.

Żałuję mocno, że dobiegając do końca tego opowiadania, tak mało przyczynić się mogę do rozjaśnienia wielu spornych punktów dotąd nieroztrzygniętych. Pod jednym względem zasłużę sobie z pewnością na naganę. Specyalnością moją jest filozofia spekulatywna, wszystkie zaś wiadomości dotyczące fizyologii porównawczej ograniczają się do kilku przeciętnych książek; sądzę jednak, że Carsera przypuszczenie co do przyczyn tak gwałtownej śmierci Marsyjczyków jest tak prawdopodobnem, iż można je niemal uważać za pewnik. Na tem mniemaniu też oparłem główne konkluzye mego opowiadania.
W każdym razie we wszystkich ciałach Marsyjczyków badanych po wojnie, nie znaleziono innych bakteryi prócz tych, jakie są już znane na ziemi. To, że nie chowali wcale swoich umarłych i bezmyślna rzeź jaką szerzyli wokoło, wskazuje, iż pojęcia nie mieli o procesie rozkładu. Lecz jakkolwiek to wszystko zdaje się bardzo prawdopodobnem, nie było jednak nigdy dowiedzionem.
Niewiadomo również z czego się składał Czarny dym, którego Marsyjczycy używali z tak morderczym skutkiem a źródło Gorącego Promienia pozostało dotąd zagadką. Straszne bowiem skutki badań nad nim w laboratoryach w Ealing i South Kusington, odwiodły uczonych od dalszych nad nim studyów. Analiza widma Czarnego pyłu wykazała niezawodnie istnienie nieznanego jakiegoś elementu o świetnej grupie trzech pasków w polu zielonem, element ten może łączy się z argonem, aby stworzyć mięszaninę działającą zabójczo na pewne cząsteczki krwi. Lecz podobne niedowiedzione przypuszczenia nie przedstawiają interesu dla przeciętnego czytelnika, dla którego opowiadanie to przeznaczam. Nie badano również wcale owej brunatnej piany płynącej Tamizą zaraz po zburzeniu Shepperton a teraz piany tej już niema.
Wyżej podałem rezultaty badań anatomicznych, dokonanych na ciałach nieżywych Marsyjczyków, o ile pozwoliły na nie gromady zgłodniałych psów; lecz za to każdy już zna dobrze wspaniały okaz przechowywany w spirytusie w Muzeum Historyi Naturalnej. Znany on jest również z niezliczonych rysunków, poza tem zaś ciekawość co do jego fizyologicznego i anatomicznego ustroju jest wyłącznie naukowa.
Kwestyą daleko ważniejszą i ogólny przedstawiającą interes jest możliwość drugiego napadu z Marsa. Sądzę, że kwestyą tą zbyt mało wogóle się dziś zajmują. W danej chwili Mars nie stoi w położeniu dogodnem; lecz jak tylko stanie w opozycyi, obawiam się, że znów rozpoczną się nowe usiłowania. W każdym razie powinniśmy być gotowi. Zdaje mi się, iż należy określić położenie armaty, która ma wyrzucać owe cylindrowe pociski, należy usilnie pilnować punktu planety, z którego spadły pierwsze, aby być przygotowanym na nowy atak.
Wtedy możnaby dynamitem i działami zniszczyć cylinder zanim ostygnie tak, aby z niego Marsyjczycy wyjść mogli, lub też możnaby ich wymordować za pomocą armat, jak tylko szruba się otworzy. Zdaje mi się, iż stracili bardzo wiele na nieudanej pierwszej próbie. Być może, że sami przyszli do tego przekonania.
Lessing podał doskonałe racye do mniemania, że Marsyjczykom udało się przedostać na planetę Wenus. Siedm miesięcy temu Venus, Mars i słońce stały na jednej linii t. j. dla oka patrzącego z Wenery Mars był w opozycyi. Wtedy na stronie ciemnej planety środkowej widać było jasne jakieś światło, podczas kiedy jednocześnie na tarczy Marsa zauważono czarną plamę. Wystarczy porównać plamy te na odpowiednich fotografiach, aby zauważyć zachodzące między niemi podobieństwo.
W każdym razie czy możemy się spodziewać przyszłego najazdu czy nie, nasze poglądy na dalszą przyszłość ludzkości muszą uledz znacznej zmianie. Nauczyliśmy się teraz, że nie możemy już dłużej uważać tego planety za twierdzę i bezpieczne mieszkanie człowieka; nie możemy ani przeczuć ani przewidzieć nagłego zła lub dobra, które na nas spaść mogą. W ogólnym biegu wszechświata ten napad Marsa na ziemię nie będzie może bez korzyści dla człowieka; pozbawi go bowiem tej błogiej ufności w przyszłość, która jest zawsze źródłem upadku. Korzyści zaś, które wyciągnęła ze zdarzenia tego nauka, są ogromne. Marsyjczycy przez niezmierzoną odległość dojrzeli może lub domyślili się losu, jaki spotkał ich towarzyszy i na Wenerze znaleźli bezpieczniejsze schronienie. Jak nie bądź wszakże, przez długie lata jeszcze obserwować będziemy pilnie tarczę Marsa a owe ogniste płomyki powietrzne, t. zw. gwiazdy spadające, przynosić z sobą nie przestaną nieuniknionej trwogi dla wszystkich synów ziemi.
Rozszerzył się niezawodnie widnokrąg myśli ludzkich. Przed spadnięciem pierwszego cylindra ogólnie panującem przekonaniem było, że w całej ogromnej przestrzeni wszechświata nie istnieje inne życie prócz drobiazgowego gramolenia się na tej naszej drobnej powierzchni. Teraz rozumiemy inaczej. Jeżeli Marsyjczycy mogli dostać się na Wenerę, to dlaczegóżby ludzie nie mogli dokonać tego samego a kiedy powolne zastyganie słońca uczyni już ziemię niepodobną do zamieszkania, to nić życia zadzierzgnięta tutaj może już uczepi się bratniego planety.
Czy nam się uda wtedy zwyciężyć?
Niewyraźnym a cudownym jest obraz, który wywołałem w wyobraźni, obraz życia szerzącego się powoli z tego tu małego zakątka systemu słonecznego przez martwą przestrzeń bezpowietrzną. Lecz jest to dalekie bardzo marzenie. Być może też, że zagłada Marsyjczyków to tylko zawieszenie broni. Przyszłość może należy do nich, nie do nas.
Wyznać muszę, że wysiłek i niebezpieczeństwo owych czasów pozostawiły w umyśle moim ślady zwątpienia i niepewności. Siedzę w gabinecie i piszę przy lampie, wtem naraz widzę znowu całą okolicę w płomieniach. Wyjdę na ulicę, spotykam ludzi biegnących za różnorodnemi zajęciami i nagle zdaje mi się, że to wszystko nieprawda a ja spieszę znowu z moim artylerzystą przez owo gorące, ziejące piekło. W nocy widzę czarny pył zaciemniający ulice i powykręcane ciała okryte jego całunem. Powstają one, chichoczą, stają się coraz bledsze i brzydsze, i budzę się drżący i zmordowany.
Jadę do Londynu i widzę tam gorączkowo uwijające się tłumy na Fleet Street i Strandzie i wydaje mi się, że to tylko duchy z przeszłości, upiory pokutujące w umarłem mieście, ironia życia w zgalwanizowanem ciele. I dziwnie jeszcze przedstawia mi się widok z Primrose Hill, który w ostatnim rozdziale opisałem, pełen domów, pałaców, pełen uwijających się ludzi i ich gwaru, z turystami przypatrującymi się machinie Marsyjczyków, stojącej tam dotąd, widok, który mimowoli zawsze porównywać muszę z tym, jaki widziałem oświecony wschodzącem słońcem, odrzynający się twardo i milcząco na tle nieba w tym ostatnim dniu wielkiej wojny...
Najdziwniejszem ze wszystkiego jest jednak trzymać znów w dłoni rękę mojej żony i myśleć, że tak ja jak i ona mieliśmy się już za umarłych.

KONIEC.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Herbert George Wells i tłumacza: Maria Wentz'l.