Wilczyce/Tom IV/Zakończenie

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Zakończenie.

Pewnego dnia, roku 1843, około godziny siódmej wieczorem, ciężki powóz zatrzymał się przed bramą klasztoru Karmelitanek w Chartres. W powozie siedziało pięć osób: dwoje dzieci od lat ośmiu do dziewięciu, mężczyzna i kobieta między rokiem trzydziestym i trzydziestym piątym, i wieśniak złamany wiekiem, ale jeszcze rzeźki pomimo siwych włosów. Wieśniak ten, pomimo swego prostego stroju, zajmował w powozie miejsce, w głębi, obok pani; jedno z dzieci bawiło się na jego kolanach grubą, stalową dewizką od zegarka, on zaś głaskał szorstką, czarną dłonią jedwabiste włosy dziecka. Gdy powóz zjechał z gościńca, kierując się na przedmieście Saint-Jean, pani wychyliła głowę przez drzwiczki, a zobaczywszy wysokie mury, okalające klasztor, i ponurą bramę wejściową, cofnęła szybko głowę z bolesnym wyrazem twarzy. Pocztylion zeskoczył z konia i podszedł do drzwiczek.
— To tutaj — rzekł.
Pani uścisnęła dłoń męża, siedzącego naprzeciwko, a dwie wielkie łzy spłynęły po jej twarzy.
— Odwagi, Maryo, odwagi! — rzekł młody człowiek, w którym czytelnicy poznają barona Michała de la Logerie. — Żałuję bardzo, że reguła klasztorna nie pozwala mi dzielić z tobą tego smutnego obowiązku; od lat dziesięciu po raz pierwszy cierpieć będziemy z dala jedno od drugiego!
— Wspomnisz jej pani o mnie, nieprawda? — zapytał stary wieśniak.
— O tak, mój Janie — odparła Marya.
Młoda, kobieta wyszła z powozu i zastukała do bramy.
— Matka Marta? — spytała Marya furtyanki, która bramę otworzyła.
— Czy to panią oczekuje nasza matka? — spytała Karmelitanka.
— Tak jest, siostro.
— A więc proszę wejść; zobaczy ją pani, tylko proszę pamiętać, że reguła wymaga, bez względu na to, iż matka Marta jest naszą przełożoną, żeby pani z nią mówiła w obecności jednej z jej dwóch sióstr i że zabrania nadewszystko, ażeby jej w tej chwili mówić o rzeczach świeckich.
Marya pochyliła głowę. Furtyanka szła naprzód i poprzedziła baronową de la Logerie przez ponury, wilgotny korytarz do jednej z cel; u wejścia zaś usunęła się, by Maryę przepuścić. Baronowa zawahała się przez chwilę, dech zamierał w jej piersi ze wzruszenia; wreszcie zebrała siły, przestąpiła próg i stanęła w maleńkiej celi, której całe umeblowanie stanowiły: łóżko, klęcznik, kilka świętych obrazków na nagich ścianach i krucyfiks hebanowy.
Na łóżku spoczywała kobieta, której twarz przybrała przezroczystość i barwę wosku, której usta bezbarwne wydawały widocznie ostatnie tchnienia.
Tą kobietą była niegdyś Berta, dzisiaj matka Marta, przełożona, klasztoru Karmelitanek w Chartres. Zobaczywszy wchodzącą, umierająca otworzyła ramiona; Marya rzuciła się w te objęcia i długo trzymały się w uścisku, Marya, zalewając łzami twarz siostry, Berta, oddychając z trudem.
Furtyanka, uznając widocznie, że uściski ich trwały zbyt długo, zakaszlała z lekka. Matka Marta usunęła łagodnie Maryę, zatrzymując jednak jej rękę w swojej dłoni:
— Siostro! siostro! Ktoby przypuścił, że zobaczymy się w takich okolicznościach.
— Taka była wola Boga, należy jej się poddać — odparła Karmelitanka.
— Jakże surowa bywa niekiedy ta wola! — westchnęła Marya.
— Co mówisz, siostro! Dla mnie ona miłosierna i łagodna. Wszak Bóg mógł był mnie jeszcze długie lata pozostawić na ziemi, a oto raczy mnie powołać do siebie.
— Odnajdziesz ojca naszego, tam w górze! — rzekła Marya.
— A kogóż zostawiam na ziemi!
— Naszego dobrego przyjaciela, Jana Oullier’a, który żyje i zawsze cię kocha, Berto.
— Dziękuję!... I kogo jeszcze?
— Męża mojego... i dwoje dzieci: syna Piotra i córkę Bertę; nauczyłam je błogosławić ciebie.
Lekki, zaledwie dostrzegalny rumieniec przemknął się po licach umierającej.
— Drogie dzieci! — szeptała — jeśli Bóg udzieli mi miejsca przy swoim boku, przyrzekam ci, że będę się za nie modliła.
Naraz rozległ, się dzwonek, a potem dobiegł z korytarza odgłos kroków, zbliżających się do celi. Marya padła na kolana przy łóżku Berty. Wszedł ksiądz, niosąc w lewej ręce święte cyboryum, a w prawej hostyę poświęconą. W tej chwili Marya uczuła, że dłoń Berty szuka jej dłoni, sądziła, iż chce ją tylko uścisnąć; ale pomyliła się: Berta, wsunęła jej do ręki medalionik, szepcąc: — Otworzysz po mojej śmierci.
Cela zapełniła się siostrami, które uklękły; pełno ich też było klęczących na korytarzach. Zdawało się, że umierająca, odzyskuje siły, by udać się w pochód ku Stwórcy swemu; uniosła się na łóżku, szepcąc:
— Oto jestem, Panie!
Ksiądz położył jej hostyę na ustach; umierająca opadła na poduszki i leżała z zamkniętemu oczyma, ze złożonemi dłońmi. Ksiądz dopełnił reszty obrzędu, namaścił świętymi olejami umierającą, która już nie otworzyła oczu, i wyszedł, a za nim wyszły i zakonnice z celi.
Furtyanka zbliżyła się do klęczącej Maryi i z lekka dotknęła jej ramienia.
— Siostro — rzekła — reguła zakonu naszego nie pozwala, byś pozostawała dłużej w tej celi.
— Berto! Berto! — łkała Marya, czy słyszysz? Przeżyłyśmy dwadzieścia lat, nie rozstając się ani na jeden dzień; jedenaście lat byłyśmy rozłączone i nie możemy spędzić razem dwóch godzin, gdy rozstajemy się na zawsze.
— Możesz zostać w tym domu, siostro, do chwili mojej śmierci, i będę szczęśliwa, umierając ze świadomością:, że jesteś przy mnie i że modlisz się za mnie.
Marya, pomimo oporu obecnej zakonnicy, rzuciła się na łóżko, całując usta umierającej; Berta słabem drgnieniem ust odpowiedziała na pocałunek, poczem sama łagodnie usunęła siostrę. Ale ręka, która ruch ten wykonała, nie miała już siły złączyć się z drugą ręką — padła bezwładna na łóżko.
Zakonnica wzięła obie dłonie konającej i złożyła je na jej piersi, poczem skierowała się ku drzwiom z Maryą, zalaną łzami. Drzwi celi zamknęły się za nią; próbowała powrócić raz jeszcze, jeszcze raz ujrzeć siostrę ukochaną, lecz zakonnica zagrodziła jej drogę. Wreszcie Marya pozwoliła się zaprowadzić do pustej celi; ta, która ją zamieszkiwała, zmarła dnia poprzedniego.
Marya, tonąc we łzach, osunęła się na klęcznik i pogrążyła się w modlitwie. Po upływie godziny weszła zakonnica.
— Siostra Marta umarła — rzekła.
— Czy mogę ją jeszcze zobaczyć? — spytała Marya.
— Reguła naszego zakonu zabrania — odparła zakonnica.
Marya z ciężkiem westchnieniem ukryła twarz w dłoniach. W jednej z nich trzymała wręczony przez Bertę medalion; otworzyła go: zawierał włosy i kartkę. Włosy były koloru włosów Michała, zaś na kartce widniały słowa: „obcięte podczas jego snu, w nocy 5 czerwca 1832 r.“
— O! Boże! Boże! — szepnęła Marya, wznosząc oczy ku krucyfiksowi — przyjmij ją i bądź dla niej miłosierny, bo Twoje męczeństwo trwało tylko dni czterdzieści, a jej lat jedenaście!
Poczem, złożywszy medalion na sercu, zeszła po zimnych i wilgotnych schodach klasztornych.
Powóz czekał przed bramą.
— I cóż? — spytał Michał, idąc ku Maryi.
— Niestety! wszystko skończone! — załkała, rzucając się w jego objęcia. Umarła, przyrzekłszy, że za nas modlić się będzie.
— Szczęśliwe dzieci! — rzekł Jan Oullier, kładąc dłonie na głowach chłopca i dziewczynki — szczęśliwe! idźcie śmiało w życie: męczeństwo czuwa nad wami z wysokości niebios!

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.