Wilczyce/Tom IV/Rozdział IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wilczyce
Podtytuł Powieść z wojen wandejskich
Wydawca Gebethner i Wolff; G. Gebethner
Data wyd. 1913
Druk Piotr Laskauer
Miejsce wyd. Warszawa Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les louves de Machecoul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.
W którym baronowa de la Logerie, mniemając, że działa w interesie syna, ułatwia sprawę Petit Pierre’a.

Baronowa padła na fotel, pociągając za sobą Michała, który ukląkł przed nią; ujęła oburącz głowę syna i przycisnęła do niej usta.
Gdy nareszcie baronowa pokonała wzruszenie, nastąpiły bezładne pytania matki, która wiedziała już o wyroku na syna wydanym, i spokojne odpowiedzi syna.
— Dziecko, ja umrę z trwogi, jeśli ty nie opuścisz Francyi! — zawołała baronowa.
— A czy pomyślałaś, matko, o trudnościach ucieczki?
— Tak, tak i już je pokonałam. Wynajęłam mały statek holenderski, „Jeune-Charles“, który czeka na ciebie na rzece, nawprost Couérom. Pojedziesz do Anglii, nieprawda? opuścisz tę ziemię przeklętą, przesyconą już krwią twego ojca!... Masz tu list do kapitana statku, a tu przekazy na pięćdziesiąt tysięcy franków; zresztą, wszędzie, gdzie będziesz, napiszesz do mnie, a ja ci prześlę, ile tylko zażądasz... A raczej, synu ukochany, wszędzie, gdzie będziesz, pojadę za tobą... Ale co ci jest? dlaczego mi nie odpowiadasz?
Michał słuchał słów matki, jakby w odrętwieniu. Odjechać, to oddalić się od Maryi, a na myśl tej rozłąki, serce jego przez chwilę ścisnęło się tak boleśnie, że wydało mu się, iż wolałby raczej stawić czoło wyrokowi śmierci. Od czasu, gdy Courtin zręcznemu słówkami podniecił jego namiętność, Michał marzył już tylko dzień i noc o sposobach zbliżenia się do Maryi, postanawiając niezłomnie wyznać prawdę Bercie i poślubić ukochaną.
— Nie odpowiadam ci, matko — rzekł wreszcie — bo nie mógłbym ci odpowiedzieć zgodnie z twojem życzeniem.
— Jakto? nie chcesz wyjechać?
— Owszem, tylko stawiam pewne warunki. Jeśli pojadę, nie pojadę sam.
— Chcesz zabrać z sobą kochankę?
— Nie, matko, żonę.
— I tobie się zdaje, że ja na to małżeństwo zezwolę?
— Wolno ci, matko, nie dać swego zezwolenia, a mnie wolno nie wyjechać.
— A więc nic — spytała — nie zdoła cię odwieść od tego szaleństwa?
— To jest, matko, że nic nie zdoła mnie nakłonić do złamania danego słowa.
— Och! — zawołała baronowa, zakrywając oczy dłońmi — jaka nieszczęśliwa ze mnie matka!
— A ja mówię: jaką szczęśliwą będziesz matką w dniu, w którym dasz szczęście synowi swemu!
— Ależ jaki urok mają te wilczyce? co jest w nich takiego ponętnego? — zawołała baronowa.
— Jakiemkolwiek imieniem nazywać będziesz tę, którą kocham — odparł Michał — odpowiem ci: Ta, którą kocham, posiada wszystkie zalety, jakich mężczyzna powinien szukać w żonie, i nie nam to przystoi, matko, nam, którzy cierpieliśmy tyle z powodu oszczerstwa, wierzyć tak skwapliwie oszczerstwom, rzucanym na innych.
— Nie, nie, nie — wołała baronowa — nie zezwolę na to małżeństwo nigdy!
— W takim razie, matko — rzekł Michał — zabierz te przekazy, weź ten list do kapitana „Jeune-Charles“; już mi teraz zupełnie niepotrzebne.
— Ale jakież są twoje zamiary, nieszczęśliwy chłopcze?
— Bardzo proste, moja matko, wolę umrzeć, niż żyć w rozłące z tą, którą kocham. Wyzdrowiałem i mam już dosyć siły, żeby powrócić do strzelby; rozbitki powstania ukrywają się, pod wodzą margrabiego Souday’a w lesie Touvois; przyłączę się do nich, będę z nimi walczył i dam się zabić przy pierwszej sposobności. Już dwa razy śmierć, celując we mnie, chybiła — dodał z bladym uśmiechem — trzeci raz będzie miała oko lepsze i rękę pewniejszą.
I młodzieniec upuścił na kolana matki list i przekazy.
W głosie i postawie barona była taka stanowczość, że matka widziała dobrze, iż napróżno łudziłaby się nadzieją przekonania syna. Wobec tego przeświadczenia ugięła się jej siła.
— A więc — rzekła — niechaj się stanie według twojej woli i bodajby Bóg zapomniał, że zgwałciłeś wolę matki.
— Bóg zapomni, bądź spokojna, matko, a gdy ujrzysz córkę swoją, i ty zapomnisz.
Baronowa potrząsnęła głową przecząco, wstała i postąpiła ku drzwiom.
— Matko, odchodzisz, nie pożegnawszy się ze mną, nie uścisnąwszy mnie!... Czy nie obawiasz się, że mi to przyniesie nieszczęście?
— Pójdź zatem, nieszczęśliwe dziecko, w moje objęcia, niech cię przytulę do serca! — zawołała baronowa, a był to taki okrzyk, jaki zawsze, prędzej, czy później, wyrywa się z piersi matki.
Michał uścisnął ją tkliwie.
— A kiedy wyjedziesz, moje dziecko? — spytała.
— Będzie to zależało od niej, moja matko — odparł Michał.
— Jak najwcześniej, nieprawda?
— Może tej nocy jeszcze.
— Znajdziesz na dole strój wieśniaczy; przebierz się, jak zdołasz najlepiej. Stąd do Couéron jest osiem mil; możesz tam być około piątej rano. Nie zapomnij nazwy: „Jeune-Charles“.
— Nie obawiaj się, matko; skoro wiem teraz, że celem moim jest szczęście, przedsięwezmę wszelkie ostrożności, żeby do tego celu dotrzeć.
— Ja zaś powrócę do Paryża i użyję wszelkich wpływów, żeby odwołano ten fatalny wyrok. A ty, powtarzam, czuwaj nad swojem życiem i nie zapominaj, że w ten sposób czuwasz jednocześnie nad mojem.
Matka i syn zamienili jeszcze pocałunek, poczem Michał odprowadził baronową do drzwi. Courtin, jako wierny sługa, czuwał u stóp schodów. Pani de la Logerie poprosiła go, by jej towarzyszył do zamku.
Gdy Michał, zamknąwszy drzwi, odwrócił się, ujrzał Bertę z uśmiechem szczęścia na ustach, z twarzą, opromienioną miłością. Czekała na chwilę, gdy pozostaną sami, by rzucić się w objęcia młodzieńca. Gdyby mrok nie był już zaległ zupełnie w izdebce, wyraz zakłopotania, jaki odmalował się na twarzy barona, gdy objął uściskiem narzeczoną, nie byłby uszedł uwadze Berty.
— A więc — rzekła — teraz, mój drogi, nic już nie może nas rozłączyć, mamy zezwolenie mojego ojca i twojej matki.
Michał milczał.
— Jedziemy tej nocy, nieprawda?
Michał nie odpowiadał Bercie podobnie, jak poprzednio nie odpowiadał matce.
— I cóż, dlaczego nic nie mówisz? — spytała młoda dziewczyna.
— Bo nasz wyjazd jest jeszcze bardzo niepewny — odparł Michał.
— Jakto, czy nie przyrzekłeś matce, że odjedziesz tej nocy?
— Powiedziałem matce: „Będzie to zależało od niej“.
— A więc owa ona, czyż to nie ja? — spytała Berta.
— Jakto! — rzekł Michał — Berta, taka rojalistka, taka pełna poświęcenia, opuściłaby Francyę, nie pomyślawszy o tych, których tu pozostawia?
— Co chcesz przez to powiedzieć? — spytała młoda dziewczyna.
— Że marzę o czemś wznioślejszem i pożyteczniejszem, niż moja własna wolność, niż moje własne ocalenie — odparł młodzieniec.
Berta patrzyła na niego ze zdumieniem.
— Że marzę o wolności i ocaleniu księżnej — dodał Michał.
Berta wydała okrzyk. Zaczynała rozumieć.
— Czyż ten statek, który moja matka wynajęła dla mnie — mówił dalej baron — nie może wraz z nami wywieźć poza granicę Francyi księżnej, twego ojca... i siostry twojej? — dodał ciszej.
— Michale! Michale! — zawołała młoda dziewczyna — przebacz, że nie pomyślałam o tem wszystkiem!... Tak, tak, masz słuszność, to Opatrzność natchnęła twoją matkę: zapominam teraz wszystko, co powiedziała o mnie złego i okrutnego, widzę w niej tylko narzędzie Boga przysłane nam na pomoc, żeby ocalić nas wszystkich... O, mój drogi, jakiś ty dobry, a raczej, jakiś ty wielki, żeś o tem pomyślał... raniony, skazany na śmierć, zajmujesz się innymi! O! mój ukochany, byłam szczęśliwa, teraz jestem dumna ze swojej miłości.
Tym razem, gdyby pokój był oświetlony, Berta dostrzegłaby rumieniec na twarzy Michała. Poświęcenie młodego barona nie było takie bezinteresowne, jak mniemała Berta. Uzyskawszy od matki zezwolenie na poślubienie tej, którą kochał, Michał zamarzył o oddaniu Petit-Pierre’owi największej przysługi, jaką ten mógł w danej chwili otrzymać od swego najbardziej oddanego sługi, a następnie o wyznaniu mu wszystkiego i zażądaniu, w nagrodę za tę przysługę, ręki Maryi.
To też na gorące słowa młodej dziewczyny, baron z mimowolnym chłodem, odpowiedział tylko:
— A teraz, Berto, skoro wszystko postanowione, nie mamy czasu do stracenia. Na razie musimy się rozstać.
— A to dlaczego? — spytała Berta.
— Dlatego, że ty, Berto, udasz się do lasu Touvois, uprzedzisz ojca o tem, co zaszło, i podążysz z nim do zatoki Bourgneuf, gdzie „Jeune-Charlesweźmie was po drodze na pokład. Ja zaś pojadę do Nantes uprzedzić księżnę.
— Ty, do Nantes! Czy zapominasz, że jesteś na śmierć skazany, że cię śledzą, pilnują? To ja powinnam pójść do Nantes, a ty do Touvois.
— Berto, przecież to na mnie czeka „Jeune-Charles“ i mnie tylko kapitan będzie posłuszny; widząc zaś kobietę zamiast mężczyzny, będzie się obawiał jakiego podstępu i może nam przyczynie niepokonanych trudności.
— Ale pomyśl o niebezpieczeństwie, na jakie się narażasz w Nantes!
— Przeciwnie, może tam właśnie najmniej mi grozi. Nie domyślą się, że powrócę do miasta, które wydało na mnie wyrok śmierci. Wszak wiesz, Berto, że bywają chwile, w których najwyższa śmiałość jest najwyższą rozwagą: znajdujemy się właśnie w jednej z chwil takich. Zaufaj mi, uczyń, jak, mówię.
— Będę ci posłuszna, Michale — odparła Berta z niezwykłą uległością.
Postanowili następnie, że Berta da Michałowi adres księżnej w Nantes i różne hasła, przy pomocy których będzie mógł dostać się do niej. Młoda dziewczyna zaś, w stroju Rozyny, miała udać się do lasu Touvois. Gdyby nic nie stanęło na przeszkodzie, „Jeune-Charles“ mógłby nazajutrz rano o piątej rozpiąć żagle, unosząc wraz z Petit-Pierre’m ostatnie ślady wojny domowej.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.