Przejdź do zawartości

Wierzyciele swatami/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.
W Montmorency.

Hrabia Paweł dał słowo szlachcica! Przysiągł przed Bogiem, że poślubi Blankę Lizely.
A w przeddzień prosił o rękę Małgorzaty i otrzymał ją.
Więc to był nędznik!
Nie jeszcze.
Był to po prostu człowiek słabego charakteru.
Kiedy usiadł w faetonie i konie ruszyły ku Paryżowi, nagle zaczął się zastanawiać i odurzenie zwolna minęło.
Naprzód rozebrał wszystkie szczegóły, które słyszał i zawstydził się.
Lecz pan de Nancey żył za długo w świecie zepsutym, aby złe wyobrażenie i opinia o Blance mogła długo utrzymać się w jego umyśle.
Przywabiany z jednej strony przez Małgorzatę, z drugiej przez Blankę, znalazł się na przesmyku.
Jak się wywinąć w sposób honorowy i zaszczytny?
Żądać zwrotu słowa od Boucharda nie miał odwagi.
Jedno wspomnienie o Blance Lizely, jej ostatnie słowo: „Idź“ roznamiętniały jego krew, która lawą gorącą zalewała mu serce.
Zapragnął posiadać Blankę, za jakąbądź cenę, choćby za cenę honoru.
Chciał się usprawiedliwić we własnych oczach.
Przyszedł nareszcie do takiej konkluzji:
Korzystać z nadarzającej się sposobności, jest rzeczą rozumną i chwalebną. Czemże jest Blanka? Kobietą jak inne. Tamten umarł, cały świat wie, że między nią a lordem zachodziły pewne bliższe stosunki. Tem lepiej. Nieodpowiadam za nic. Pragnie mnie posiadać a raczej mój tytuł? W tym względzie jeszcze mam dość czasu; dwa tygodnie wyznaczone przez Boucharda wystarczą na odgrywanie roli narzeczonego przy ślicznej syrenie jaką jest panna Lizely.
Takie po wziąwszy postanowienie, które go zupełnie uspokoiło, hrabia pospieszył się z obiadem i wkrótce znalazł się w Montmorency właśnie w chwili, kiedy zacny Montmorency i córka jego mieli siadać do stołu.
Przyjęto go z otwartemi rękami.
Adres położony na liście niezmiernie przyjacielsko usposobił dla niego starego maniaka...
Adres ten położony autentyczną ręką rzeczywistego hrabiego, którego herb znajduje się w sali krucjat w Wersalu, był dla Boucharda niejako aktem potwierdzającym jego nazwisko i tytuł własności. Z wielką przyjemnością byłby złożył kopertę w miejscu najwidoczniejszem w sali i myślał już nawet o sto tysięcy powiększyć posag przeznaczony dla Małgorzaty.
Ujrzawszy pana de Nancey, młoda dziewczyna zachowała głębokie milczenie, ale jej rumieniec i słodki uśmiech były wymownym dowodem jej radości.
Wieczór był prześliczny.
Bouchard zaproponował przechadzkę po parku.
Skoro weszli w ulicę ocienioną drzewami, kiedy ukryli się w wieńcu dębów, nagle przyszły teść zniknął, dawszy znak zrozumiały swemu przyszłemu zięciowi.
Hrabia zatem zmuszony był bezwarunkowo oświadczyć się.
— Uściskajcie się moje dzieci, zawołał Bouchard, jesteście narzeczonemi. Za dwa tygodnie będziecie mężem i żoną... za dziesięć miesięcy ja zaszczycony zostanę tytułem dziadka.
I przy tych słowach poczciwiec śmiejąc się, pochwycił w ramiona córkę zarumienioną ze wstydu, po pocałunku danym jej przez Pawła.
— Teraz panie hrabio i ty hrabino raczcie wejść do salonu. Mamy do załatwienia ważne interesa, mój kochany zięciu, idzie tu o załatwienie warunków ślubu i kontraktu małżeńskiego.
Trzy zatem osoby udały się do salonu. Ponieważ jednak było już ciemno. Bouchard głosem donośnym zawołał:
— Cóż to mazgaje! Dla czego nie zapaliliście lampy. Pan hrabia, mój zięć, mógłby sobie obrazić nogę lub rękę w ciemności. Niech się to więcej nie ponawia. Mają być codzień ustawione świece, wszędzie, rozumiecie? Spodziewam się że usługa winna być więcej staranną!
Natychmiast przystąpił do kontraktu ślubnego, ale Paweł mu przerwał:
— Mój kochany teściu, zapewne znasz dobrze moje obecne położenie!
— Doskonale.
— Przyrzekłeś się zająć moimi interesami.
— Tak.
— A więc nie potrzebuję wiedzieć o niczem więcej. Przywołaj notarjusza. Nie żenię się dla posagu, ale z miłości. Z góry zgadzam się na wszystko co postanowisz.
— Wielki Boże! mój zięciu, zawołał ocierając oczy. Jesteś mój zięciu człowiekiem rzadkim, człowiekiem godnym mojej córki. Jesteś zacnym!
Zebrano potrzebne papiery i wysłano je merowi.
Opublikowanie zapowiedzi miało natychmiast nastąpić i dzień ślubu został oznaczony za dwa tygodnie.
— Jutro rano jedziemy do Paryża, moja kochana Margot, rzekł Bouchard. Już czas wielki aby hrabina zajęła się swoją toaletą i wyprawą. Zapłacimy co będzie potrzeba, aby sporządzili wyprawę w czasie jak najkrótszym.
Mikołaj Bouchard chciał wyprawić wesele, o któremby mówiono szeroko i daleko. Naprzód wielki bal, a potem ognie sztuczne i inne przyjemności.
Pan de Nancey miał wiele trudności z wytłumaczeniem panu Bouchard że wszelkie podobnie hałaśliwe zabawy nie są w modzie i że arystokratyczny ślub odbywa się zwykle bardzo cicho i skromnie.
Pan Bouchard dał się wreszcie przekonać.
— Jakto, wołał, nikt nie będzie widział ani wspaniałych karoc, ani mojej posiadłości? Skromne wesele. To smutno.
Paweł oświadczył, że ma zamiar zaraz po obiedzie, uwieźć swoją żonę, co bardzo oburzyło pana Bouchard. Lepiej byłoby podobno, gdyby szanowny zięć powiedział mu o tem w ostatniej godzinie.
Nazajutrz teść odprowadził zięcia na stację kolei i przy tej sposobności wcisnął mu w rękę plikę papierów.
— Co to znaczy? zapytał Paweł.
— Drobnostka, czek do banku.
— Dla czego mi to dajesz, kochany ojcze?
— Jako podarek ślubny.
— Ależ to do mnie nie należy.
— Przecież mi Gerard wyraźnie powiedział, że nie masz grosza.
— Ale mam kredyt.
— Ślicznie, na kredyt jednak nie da nic ani jubiler ani bławatnik.
— Przyjmuję zatem, kiedy już tak żądasz i serdecznie ci mój teściu dziękuję.
— Ani słowa więcej, to co daję, daję bez żądania wdzięczności.
Paweł wsiadłszy do wagonu rozwinął natychmiast paczkę i znalazł w niej sto tysięcy franków.
Kiedy się to działo w Montmorency, Blanka Lizely spoczywała na łóżku, przyzywając nadaremnie sen.
Myśli paliły jej głowę.
Kochała! Kochała bez pamięci!
Uniesiona wyobraźnią wyciągnęła ramiona obnażone ku Pawłowi, niestety! pochwyciła tylko powietrze i całus rozpłynął się w pustce pokoju.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.