Przejdź do zawartości

Wierzyciele swatami/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.
W którym jest mowa o lordzie Dudleyu.

Po dwugodzinnym spacerze pod cienieni drzew parku, Paweł de Nancey i faktor napowrót znaleźli się na drodze ku Paryżowi.
Zanim hrabia siadł do powozu, wyjednał sobie pozwolenie przybycia po raz drugi, na co panna Lizely zgodziła się z wielkiem ukontentowaniem i oświadczyła iż czeka hrabiego u siebie nazajutrz.
Kiedy faeton przejechał bramę parku, Dawid Meyer, ciągle powożący sam, zawiązał rozmowę.
— A więc, zapytał, cóż pan hrabia sądzisz o naszej Wizycie?
— Sądzę, żeśmy widzieli osóbkę bardzo interesującą, odparł.
— Mogę sam nawet przyznać że wcale nie przesadziłem w pochwałach. To śliczna kobieta, ta panna Lizely. Postać, oczy, usta, ręce, nogi, talia, wszystko zachwycające. Znam wiele pięknych kobiet w Paryżu, zdolnych zawrócić głowę, a jednak żadna z nich nie wytrzyma z nią porównania.
— Jednem słowem, jest istotą dla której możnaby się rozkoszą zrujnować. Warta milionów.
— A jednak, dodał Dawid, to ona ofiaruje miliony.
Interes oniemal brylantowy. W tem właśnie cała wyższość pana hrabiego.
— Sądzisz pan, że się jej podobałem?
— Pan hrabia zbyt skromny. Panna Lizely jest nim oczarowaną. O tem jak najmocniej twierdzić mogę. Już wczoraj słyszałem coś, co jest dowodem najserdeczniejszego dla hrabiego usposobienia. Ale jednak...
— Co?
— Pozwolenie powrotu udzielone z takim uroczym uśmieszkiem, może panu hrabiemu tłumaczyć wyraźnie stan serca panny Lizely. Nie licząc w to, że była nadzwyczaj wzruszoną, że patrzyła na pana z szczególnym wyrazem. O ja się znam na tem, mam rzut oka amerykański, przywykłem zgadywać w locie. Chciałoby biedne dziecko już jutrzejszego wieczora wyprawić wesele i mam nadzieję, że hrabia nie pozwoli na siebie zbyt długo czekać. Czyżbym się przypadkiem omylił?
— Być może, że małżeństwo to dojdzie do skutku.
— Pan hrabia chciał powiedzieć zapewne, że to już nie ulega wątpliwości. Pieniądz, piękność, rozum, obejście się, wszystko wzrusza, przywabia. Nie podobna znaleść nic lepszego.
Po chwili milczenia Paweł zapytał:
— Co to za jeden ten lord Dudley, który powozem przejeżdżał się po lasku z panną Lizely?
— Dawny przyjaciel, odparł Dawid. Ona sama mówiła o tem panu hrabiemu.
— Jakim sposobem poznała się z tym anglikiem?
— Nie wiem.
— Czy go zawsze przyjmuje?
— A! Broń Boże! zawołał ze śmiechem Dawid, i to z bardzo naturalnej przyczyny.
— Jakiej?
— Lord już umarł.
— Więc to zapewne ów spadek od niego pochodzi?
— Miałem już honor upewnić pana, że nie znam zupełnie pochodzenia majątku panny Lizely. To samo powtarzam jeszcze dzisiaj.
Paweł nie nacierał a Dawid widząc że rozmowa na nowo zawiązaną być nie może, zajął się wyłącznie swoimi końmi.
Pan Nancey był niespokojny.
Jako znający dobrze świat, domyślił się że jakaś tajemnica otacza przeszłość i życie panny Lizely. Jakiej natury była ta tajemnica? Mnóstwo przypuszczeń i kombinacji przesunęło się mu po głowie.
Ani na chwilę nie powątpiewał, że majątek panny Lizely pochodził od lorda Dudley, ale z jakiego tytułu lord miał prawo zajmować się tą młodą osobą?
— Jeżeliby tak rzeczywiście było, to jak podpić w tym wypadku, rzekł sam do siebie. Mimo wyraźnego podobania się pannie Lizely, czy powinienem z nią się ożenić? Miłość może wszystko usprawiedliwić. W czasach, w jakich obecnie żyjemy, nawet książęta krwi poślubiają tancerki i aktorki, nie ma się nad czem długo zastanawiać. Cóż jednak powiedzą, gdy się rozgłosi wieść, że moje nazwisko i moją osobę sprzedałem za tysiące kochanki lorda Dudleya. W tym razie zbrakłoby kamieni na moje ukamienowanie.
— Ha! cóż robić!
W chwili kiedy faeton faktora koni zatrzymał się przed pięknym pałacykiem na ulicy Boulogne, pan de Nancey był tak zamyślony i w tak melancholijnem usposoieniu, że Dawid zaczął się serjo niepokoić o zrealizowanie swojej należności.
Pożegnawszy też hrabiego oddał się przypuszczeniom:
— Jest coś w tem? Widzę to doskonale. Ale co? Hrabia w początkach nadzwyczaj ożywiony ochłódł niespodzianie. Zkąd pochodzi ta zmiana? Muszę dowiedzieć się i usunąć wszelkie przeszkody. Ba! jeżeli mu wynalazłem sroczkę w gniazdku, jeżeli podaję mu sposób łatwy spłacenia długów, nie ma prawa dąsania się.


∗             ∗

Nazajutrz, punkt o godzinie trzeciej Lebel-Gerard przybywszy do swego dłużnika był istotnie oślepiony.
Powóz W którym mieli jechać do Montmorency stał już przed tarasem.
Hrabia kazał zaprządz do najpiękniejszego powoziku na ośmiu resorach, którego zwykle używał na wyścigach powożąc sam.
Powożący w białych spodniach, w butach ze sztylpami, siedział w wspaniałym stroju na siodle. Konie ryły ziemię niecierpliwie kopytami.
Dwóch lokajów, mających zająć miejsce po za powozem, czekało równie w galowej liberji.
Na rękach i na kapeluszach jak równie na powozie błyszczał wspaniały herb hrabiego.
Paweł czatował na przybycie Gerarda i wybiegł prawie na jego spotkanie.
— Widzisz pan, kochany panie, że w zupełności posłuchałem pańskiej rady. Jesteś pan teraz zadowolony?
— Ach, panie hrabio, zawołał olśniony kupiec, mogę bezwarunkowo i stanowczo zapewnić pana hrabiego, że mój nieoceniony przyjaciel Mikołaj Bouchard, utraci najniezawodniej głowę.
— Tak być właśnie powinno! Pozostaje nam więc tylko jedno, odjeżdżać natychmiast.
— Jestem na rozkazy pana hrabiego.
Dwaj przyjaciele wsiedli do powozu, brama rozwarła się i wspaniały ekwipaż tęgim galopem wjechał w ulicę St. Denis wywołując zdumienie przechodniów, którzy zatrzymywali się na trotuarach z otwartemi ustami.
W chwili przejazdu przez Clichy dziwna myśl przyszła do głowy Pawła.
— Pan co znasz wyśmienicie świat, zapewne nieraz musiał słyszeć o lordzie Dudley.
— Lord Dudley, zawołał Gerard, nie tylko że słyszałem ale znałem go doskonale. Był on jednym z moich klientów. Mówię „był,“ gdyż umarł nagle przed sześciu lub ośmiu miesiącami. Człowiek wzorowy, nigdy prawie szczegółowo nie przeglądał rachunków, ale sprawdziwszy ogólną sumę nakazywał kasjerowi uregulować natychmiast należność. Meblowałem jego mieszkanie na ulicy Trouchet a nawet wykonywałem wiele innych robot ważnych.
— Co to był za człowiek?
— Dawny magnat, bogatszy od częściowych posiadaczy Peru. Nieco opryskliwy, nieco dumny, jak wszyscy ci wielcy lordowie, w gruncie jednak człowiek lubiący piękne meble i znający się na nich. Jak mówiłem nie przeglądał nigdy rachunków. Prawdziwy książę! Miał już przeszło lat sześćdziesiąt, a mimo siwych włosów najwyżej wyglądał na czterdzieści. Można bardzo łatwo zrozumieć dla czego kochały go kobiety.
— Czy pan nie słyszałeś, czy pan ten nie miał czasem naturalnej córki w Paryżu?
— Nie. Miał w Anglji żonę prawną i dwie córek prawnych. Dowiedziałem się o tem od jego kamerdynera. Żona jeszcze bardzo młoda kobieta i dzieci także gdyż się ożenił w czterdziestym roku życia.
— Mówisz pan że w Anglii? Wiec rodzina nie mieszkała z nim w Paryżu?
— Mieszkała kiedyś, lat temu pięć lub sześć, kiedy rodzice byli ze sobą w najlepszych stosunkach; później dopiero lady Dudley nie opuszczała wcale swego pałacu w Londynie lub mieszkała w hrabstwie Jork i oświadczyła iż nigdy nie postawi nogi na stałym lądzie od chwili, w której lord przyjął metresę z którą afiszował się jak niedorosły młodzieniaszek.
— A! Więc lord miał kochankę?
— Tak jest.
— Zapewne jaką aktorkę lub też kokotę, będącą w modzie.
— Ani komedjantkę ani kokotkę, lecz młodą dziewczynę, czarującej urody, którą kochał i utrzymywał z wielkim przepychem.
— Angielkę?
— Bynajmniej. Angielki są wprawdzie bardzo przystojne, ale nie posiadają wrodzonego uroku. Była francuzka, paryżanka.
— Gdzie lord odnalazł tę czarodziejską istotę.
— W swoim własnym domu. Była ona rodzajem towarzyszki, nauczycielki i damy do towarzystwa, bardzo bliską ich córek, kamerdyner lubo nie zbyt chętny do rozmowy, opowiadał mi o bardzo burzliwych scenach między żoną a mężem z tytułu tej młodej kobiety. Milady groziła procesem, separacją, Bóg wie czem milord trwał przy swoim. Co pan chcesz, kochał rzetelnie swoją pannę.
— Znałeś pan ją?
— Ma się rozumieć, że znałem. Dostarczałem dla mej meble, jedne do miasta, drugie na wieś, ponieważ lord Dudley zaofiarował jej wiejską posiadłość Pozostawił nawet jej w spadku dwa lub trzy miljonów. Był to sposób wynagrodzenia jej cnoty, dodał tapicer ze śmiechem.
— Jakże się nazywa ta piękność?
— Nazywa się Blanka Lizely, chociaż nie jestem pewny. Pan hrabia wie z jaką to łatwością piękne kobiety zmieniają nazwiska.
Hrabia już domyślał się, że młoda osoba z Ville-d’Avray jest właśnie tą kochanką lorda, nie zdziwił się bardzo, kiedy tapicer wymienił jej nazwisko.
— Ba, jak zwykle starzy, lord przywiązał się ślepo do swej lubej, ale był zwodzony jak wszyscy inni, przemówił hrabia.
— Przeciwnie panna Lizely w tym razie stanowiła prawdziwy wyjątek.
— A!
— Czy była wierną? powiedzieć tego nie mogę, dość że umiała utrzymać tak zręcznie pozory, iż służba nie była w stanie zarzucić jej cokolwiek. Można oddać jej sprawiedliwość, że zachowała się bardzo sprawiedliwie i uczciwie. Przyjmowała jedynie lorda Dudley, z nim tylko wychodziła i wyjeżdżała. Doprawdy nie jedna mężatka mogłaby wziąść z niej przykład. Miała zapewne nadzieję zostania lordową, gdyby lady umarła wcześniej niż jej mąż. Dzisiaj jest wolną, milionerką, zdolna wyjść za mąż bardzo świetnie. A pan, panie hrabio nie słyszałeś wcale o tem?
— Nigdy, kochany panie, to jednak o czem mi pan powiedziałeś, tak zaostrzyło moją ciekawość, że pałam żądzą poznania tej czarującej istoty.
— Ja przynajmniej pana tam przedstawić nie myślę.
— Dla czego?
— Bo pan hrabia popełniłby czyn nie moralny, zrzekając się małżeństwa z panną Małgorzatą Bouchard.
— De Montmorency, dodał Paweł uśmiechając się.
— De Montmorency! powtórzył bardzo poważnie Gerard.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.