Przejdź do zawartości

Wierzyciele swatami/IX

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IX.
Niebezpieczne spotkanie.

Paweł powiedział prawdę. Uwielbiał rzeczywiście córkę Bouchard’a. Wszystko co z czasów młodości zadrzemało w jego sercu, obecnie obudziło się, na widok tej młodej, niewinnej dziewczyny.
Zapomniał zupełnie o posagu, pragnąc jedynie posiadać Małgorzatę, zapomniał że istnieją w Paryżu kobiety, dla których popełnił tysiące niedorzeczności i wrażenie jakiego doznał przy Lizely, wydało mu się bardzo nierozsądnem i przelotnem.
Spędził noc bezsennie. Miał gorączkę. Widział się ożenionym z aniołem tym o rzeczywistych skrzydłach. Uprowadził ją daleko od Paryża, pragnął ukryć swoje szczęście w jakiej wonnej ustroni, w jakim kąciku nad jeziorem... we Włoszech.
Zaledwie wstał, już myślał o Małgorzacie, kazał zaprządz, rzucił się do powozu i zajechawszy do jednego z najsławniejszych ogrodników, wybrał najpiękniejszy bukiet.
Podobny bukiet miał mu ogrodnik przysyłać codzień.
W pół godziny później groom dosiadł konia i popędził galopem do Montmorency, z poleceniem doręczenia Małgorzacie bukietu.
— Oto kwiaty, których los obciąłbym podzielać, rzekł Paweł. Będzie je miała w ręku Małgorzata, być może dotknie ich ustami. O szczęśliwe kwiaty!
I młody człowiek zapytywał sam siebie, w jaki sposób zabije czas do chwili, w której bez obawy może wyjechać do Montmorency.
Wnet przypomniał sobie, że w tym właśnie dniu przyrzekł być z wizytą u Blanki Lizely.
— Chyba nie pójdę! rzekł, potem przecież namyśliwszy się, dodał:
— Dla czegobym nie miał pójść? Owszem pójdę i zapowiem moją nieobecność w Paryżu przez sześć miesięcy, wyrażę jej boleść z tak niespodzianej przeszkody w naszych stosunkach, przekona się zatem że na mnie nie może rachować.
Tym sposobem postąpię jak prawdziwy szlachcic i kochanka lorda Dudleya nie będzie mogła powiedzieć, że hrabia Nancey posiada tyleż honoru, co faktor, który jej go przedstawił.
Uczyniwszy to postanowienie posłał na kolej po bilety.
Niezadługo też siedział w coupé sam jeden, paląc wyśmienitego londresa, pogrążony w myślach.
Hrabia de Nancey tak był zamyślony że przejechał stacją i dopiero konduktor wrócił go do rzeczywistości.
Należało albo wziąść omnibus albo iść piechotą.
Hrabia wybrał się piechotą i po upływie dwudziestu minut dzwonił do furtki.
Lokaj poznawszy go poprowadził dalej.
— Pani jest przy toalecie, prosi więc pana o chwilowy spoczynek.
Paweł usiadł na kanapie obok szala z białego kaszemiru zapomnianego zapewne przez właścicielkę willi.
— Mówiąc prawdę, panna Lizely jest osobą pełną gustu i lord Dndley miał szczęśliwą rękę... Gdyby to nie była chwila ożenienia się i gdyby moje serce nie było przejęte miłością dla innej, cóżbym nie uczynił dla zdobycia tej uroczej dziewczyny, w charakterze kochanki.
Hrabia zamyślił się.
— Byłbym daleko lepiej zrobił, gdybym był zrzekł się tej wizyty.
Rzeczywiście, idąc za tą zbawienną radą, już powstał, żeby odejść, gdy oto rozwarły się drzwi buduaru i Blanka Lizely weszła.
— A! pan hrabia! rzekła ożywiona, ale pan mi darujesz tę chwilę spóźnienia? Miałam do tego przyczynę, którą pan zapewne uwzględnisz. Nie spodziewałam się wcale pana. Wizyta pańska mogła nastąpić dopiero o godzinie trzeciej. Wyszłam właśnie z kąpieli, gdy James przyniósł mi pański bilet. Stale oznaczoną mam godzinę toalety, i obecnie wcale nie jestem przygotowana na przyjęcie gości. Dowód najwyraźniejszy że nie jestem kokietką.
Blanka Lizely miała słuszność, była ubraną ale nie wystrojoną, co było daleko niebezpieczniejsze.
— Czy jestem wytłumaczoną? zapytała czarodziejka podając rękę hrabiemu, tę rękę delikatną jak atłas z różowemi paznogciami.
Paweł nachylił się nad tą rączką i dotknął jej listami, uczuł nawet że skóra na rączce, jeszcze ciepłej po kąpieli, zadrżała pod pocałunkiem.
— To do mnie należy prosie o przebaczenie, rzekł hrabia.
— Pan się tłumaczysz, a z czego? miły Boże!
— Że tak niezręcznie wybrałem godzinę... Miałem jednak przyczynę.
— Chciałabym wierzyć, odpowiedziała młoda kobieta, że pragnienie ujrzenia mnie jak najprędzej było tą przyczyną.
— Spodziewam się, że pani o tem nie wątpisz, odparł Paweł mimowoli.
— Nie, rzekła Blanka, nie wątpię i właśnie moja największa wina w tem, że nie przeczuwałam pańskiego przybycia... Ale bądź pan spokojny, dodała uśmiechnąwszy się, błąd ten nie powtórzy się więcej. Odtąd jakakolwiek będzie godzina, zawsze zostaniesz pan przyjęty z otwartemi rękami.
Czy można było zatem odpowiedzieć uroczej czarodziejce:
— Nie będziesz na mnie czekała bo ja więcej nie przyjdę...
Pan de Nancey nie miał też odwagi... ani odwagi, ani chęci. Uległ bezwzględnie urokowi tej kobiety, był oczarowany tak jak za pierwszą bytnością i zupełnie stracił władzę nad sobą.
— A! rzekła głosem mocno wzruszonym, pan mi chcesz powiedzieć że nie znajdujesz mnie równie piękną jak przedtem... Utraciłabym tym sposobem wiele...
Blanka Lizely spojrzała po sobie i zarumieniła się.
Uważała bowiem strój swój zanadto nieprzyzwoity.
Pochwyciła szal i okryła się nim natychmiast.
— To okropnie! zawołał hrabia, dla czego i za co karzesz mnie pani. Jesteś tak piękną w tym stroju!
— Alboż nią obecnie być przestałam?
— Jesteś tak piękną, że doprowadzasz do utraty rozumu.
— I szacunku, nie prawdaż? dodała kobieta tonem prawdziwie szyderskim.
— O pani, jesteś przekonaną, że wzbudzasz we mnie i miłość i szacunek.
— Miej się na baczności panie hrabio, bo to zakrawa na oświadczenie się.
— Niech będzie.
— Pan masz zamiar kochać mnie?
— Kocham już panią.
— Tak prędko? Kocha się natychmiast albo nigdy. Wystarczyła dla mnie jedna chwila, w której panią ujrzałem.
— Czy mogę wierzyć temu?
— Na słowo szlachcica, mówię prawdę. Pani mnie doprowadzasz do szaleństwa.
— Tem gorzej, bo miłość szaleńca, to to samo co gorączka nerwowa. Gorączka minie a miłość umrze.
— Moja jest wieczną.
— Wielu też kobietom mówiłeś pan to samo?
— Żadnej nie mówiłem tego co teraz pani.
— Ależ pan mnie tylko co poznałeś. Pan nic nie wiesz i mojego życia. Pan nie możesz być pewnym czy zasługuję na pańską miłość.
— Wiem, że pani jesteś aniołem dobroci, i że panią kocham. Moja miłość i pani dobroć, dla mnie nic nad to nie ma więcej na świecie. Cóż mnie reszta obchodzi? Kocham cię Blanko! kocham! Pozwól mi to powtórzyć na kolanach.
Pan de Nancey nie kłamał, mówiąc że stracił zupełnie głowę. Rzeczywiście był tak zachwycony, że nie wiedział wcale o czem mówi i co robi.
Ukląkł przed panną Lizely tak szybko, że niepodobna było temu przeszkodzić, pochwycił jej ręce, ucałował a następnie pochwyciwszy w pół, przycisnąć usiłował do siebie.
Blanka nagłym ruchem uwolniła się z objęć, cofnęła na krok ze zmarszczoną brwią i pozostawiła hrabiego w dość śmiesznej pozycji na dywanie, na klęczkach.
— Panie hrabio, rzekła, pan mnie obraziłeś, na co zupełnie nie zasłużyłam. Czy ma to być zatem ów szacunek o którym pan wspominałeś przed chwilą. Jakimże sposobem mogę uwierzyć w pańską miłość, gdy nie widzę ze strony pańskiej najmniejszego dla mej osoby szacunku?
— Przebacz mi, szepnął Paweł.
— Zapytaj swego sumienia, panie hrabio, mówiła dalej Blanka, i powiedz jakie nazwisko możnaby nadać pańskiemu postępkowi. Czyliżbyś pan ośmielił się na coś podobnego, gdybym miała przy sobie ojca lub brata, którzyby mogli bronić mnie i zasłonić przed twojem napastowaniem.
— Błagam panią, przebacz mi, rzekł znowu Paweł. Powiedziałem pani, że byłem, że jestem szalony.
— O bardzo dobrze to wiedziałam. Pański wybryk jest bardzo niebezpieczny i nie życzę sobie aby sie miał kiedykolwiek powtórzyć. Posłuchaj mnie pan, chcę mówić z panem poważnie, serjo. Ale przedewszystkiem proszę pana powstać. Bardzo mi przykro patrzeć na pana, wyglądasz tak...
Blanka urwała.
— Śmiesznie! Niestety wiem o tem, dokończył Paweł spełniając prośbę.
Panna Lizely przygryzła sobie wargi dla zatamowania śmiechu, hrabia bowiem był bardzo śmiesznym i w tej chwili nader pokornym. Jej twarz nieco wyjaśniła się, napowrót okryła się staranniej szalem, co uczyniła z wielką zręcznością, na chwilę ukazując białe i okrągłe ramiona. Potem zatrzymawszy się przed kominkiem pełnym kwiatów, prosiła Pawła aby usiadł na obok stojącem krześle.
— Panie hrabio, odpowiedziała, jeżeli mnie pan dotychczas dobrze nie znałeś, to ja przeciwnie znam pana bardzo dobrze. Zaraz dam panu tego dowód...
Należysz pan do najlepszego, najświetniejszego towarzystwa, ale równie zrujnowany jak inni, nawet zrujnowany bez ratunku. Wszedłeś pan do mego domu, ażeby odnaleść sobie żonę a z nią razem posiąść i posag, postanowiłeś pan w każdym razie przynajmniej pochwycić posag, gdyby się panu właścicielka onego nie podobała. Prawda?
Pan de Nancey, nie odpowiadając, dał znak głową potwierdzający.
— Jestem otwartą, mówiła dalej panna Lizely. Bardzo dawno już, zanim jeszcze przypuszczałam, że między nami przyjdzie do jakiejkolwiek znajomości, zauważyłam pana i przyznaję, że mi pan podobałeś się, więcej podobno jak inni ludzie, których przypadkowo spotykałam na mojej drodze.
Kiedy dowiedziałam się, że mają pana przyprowadzić do mojego domu, niezmiernie się tem ucieszyłam zadrżałam z radości... Przedwczoraj mówiłam z panem, słuchałam pana. Znalazłam pana takim, jakim go mieć chciałam. Patrząc na pana, nie utraciłam ani jednej z moich illuzji, a moje serce uderzyło z radości, gdy zażądałeś pan pozwolenia widzenia się ze mną. Więc widocznie podobałam się panu. Byłam szczęśliwą ale nie byłam zdumioną wcale, wiem bowiem aż nadto dobrze, że jestem piękną i twierdzę to z przekonania, skromność w tym razie uważam za nierozsądek.
Powiedziałeś mi pan, że mnie kochasz. Być może, kochasz mnie pan rzeczywiście. Być może pragniesz mnie pan tylko posiadać. Mężczyźni mylą się w tym względzie. W każdym razie pan mnie wcale nie szanujesz, o czem doskonale przekonałam się w tej chwili.
Ja chcę być szanowaną przez wszystkich, a przedewszystkiem przez człowieka, któregobym pokochała. Tym człowiekiem jeżeli zechcesz, będziesz pan. Jestem gotowa wylać przed panem moje serce, ale to serce może należeć tylko do mojego męża. Czy pan nim zostaniesz? Nie odpowiadaj pan; pan nie jesteś w stanie w tej chwili odpowiedzieć; propozycja jaką mi pan dzisiaj uczyniłeś, do niczego mnie nie obowiązuje.
Zamiast odpowiedzieć mi: „Będziesz moją żoną,“ potrzeba żebyś znał moje życie jak ja pańskie. Jestem obowiązaną opowiedzieć je panu, uczynić spowiedź. Wysłuchawszy jej, ocenisz pan czy jestem godną zostać hrabiną. Jeżeli tak będzie, pójdę za pana. Jeżeli nie, więcej pan nie wrócisz do tego domu, ponieważ Blanka Lizely, nawet kochając pana, nawet ubóstwiając pana, nie zostanie pańską kochanką. Nigdy! Czy pan słyszysz! Do jutra panie hrabio; pan mnie obrazie ale przebaczam panu, albo raczej zapominam.
Młoda kobieta wyszła z pokoju i Paweł usłyszał najwyraźniej zasuwający się rygiel.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.