Przejdź do zawartości

Wierzyciele swatami/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wierzyciele swatami
Wydawca Nakładem J. Czaińskiego
Data wyd. 1902
Druk Drukiem J. Czaińskiego
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Mari de Marguerite
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.
Dłużnik.

Wierzyciele usiedli.
Nancey zajął miejsce wprost nich, z drugiej strony stołu jaki stał niedaleko, a na którym, wchodząc, położył portfel.
Przycisnął teraz guzik, otwierający misternej roboty sprężynę. Usłyszano małe trzaśnięcie i portfel otworzył się, okazując wnętrze swe zdziwionym.
Wierzyciele z mocnem biciem serca czekali na tę chwilę dramatyczną. Ich oczy błyszczały ogniem chciwości i pożądania, jak oczy kota czatującego na pochwycenie myszy.
Niestety! portfel w swych składach miał jedynie mnóstwo rachunków, ale ani jednego biletu bankowego.
Nieobecność tak pożądanego przedmiotu, znakomicie wpłynęła na osłabienie uśmiechu a z nim razem iluzji.
Należało wszakże wysłuchać tego co mówi p. Nancey, jakoż mimo pochmurzonych twarzy, żaden nie pisnął ani słowa.
Fizjonomia Pawła zawsze uśmiechająca się, czyniła najgorsze wrażenie, hrabia jednak jakkolwiek zauważył zmiany na obliczach, nie stracił wcale dawniejszej swobody.
Pan Nancey był bardzo pięknym, jak to już wspomnieliśmy, lecz urocza jego twarz nie darzyła ani dobrocią ani szczerością, kiedy młodzieniec nie panował nad sobą (co mu się rzadko zdarzało), miał spojrzenie fałszywe a nawet złośliwe.
Paweł z chłodną obojętnością, wydobył z portfelu rozmaite noty i rachunki i ułożył je przed sobą w porządku, jak to zwykli czynić mówcy w izbie, przygotował on dowody i dokumenta mające poprzeć jego rozumowania zwycięzkie.
Tak tedy zaczął:
— Nie wątpicie zapewne panowie, że kiedym zadał sobie tyle trudu aby was wszystkich tu zgromadzić, będziemy mówili niezawodnie o naszych sprawach i interesach. Wszak domyśliliście się tego. Co?
— Tak, niby.
Paweł uśmiechnął się.
— Byłem pewny, że nic nie ujdzie waszej uwagi. O tak, mamy wspólny interes, co mnie niezmiernie cieszy. Jakkolwiek nie jesteście dla mnie wcale wierzycielami, to przecież ja zawsze jestem waszym dłużnikiem i pragnę być nim jeszcze dłużej. Chciałbym wam być daleko więcej dłużnym. O tak, słowo honoru, chciałbym być dłużnym daleko więcej.
Tu odezwały się westchnienia ale bardzo ciche.
— Ba! szepnęli niektórzy półgłosem.
— Pan hrabia nam i tak sporo dłużny, odezwali się niektórzy.
— Dla czegóż zatem pragniesz pan powiększenia się długu?
— Pojmiecie to natychmiast moi przyjaciele, odezwał się hrabia z swym uśmiechem, coraz bardziej żartobliwym.
Przyczem włożywszy w oko szkiełko, zaczął przeglądać arkusz papieru zapełniony cyframi i rzekł:
— Mając na względzie odwieczną zasadę i nieodmienny pewnik: „że dobre rachunki czynią dobrych przyjaciół” przytem pragnąc utrzymać i nadal sympatją moich drogich dostawców, postanowiłem uporządkować jak należy moje rachunki. Znam moje położenie bardzo dobrze, a może nawet lepiej niż przysięgły taksator, oceniający upadłość, chciałbym przytem dać wam najdoskonalsze sprawozdanie z obrotu funduszów, zanim się ze sobą pożegnamy. Nie wątpię, że nasza pogadanka utwierdzi jeszcze silniej naszą dotychczasową zgodę i harmonię.
Wstęp tak tajemniczy i ciemny nie zadowolnił nikogo. Wierzyciele pytali siebie wzajemnie, dokąd ich hrabia zaprowadzi i uczuli drżenie nerwów.
— Tutaj, rzekł Paweł, opierając palec na pliku papierów, tutaj znajduje się lista wierzycieli. Przebiegniemy ją jeżeli pozwolicie razem. Nie ułożyłem jej literalnie, ponieważ chciałem dać pierwszeństwo grubszym sumom... Każdemu właściwie należy się odpowiednia cześć. Rozpoczyna pochód p. Gobert.
Wszyscy zwrócili spojrzenie ku osobie, którą Paweł pozdrowił ręką i uśmiechem.
Był to młody jeszcze mężczyzna, bardzo chudy, prawie łysy, dość dobrze ubrany, ale bez pretensji, mający ruchy i postawę wice-naczelnika w biurze ministra finansów. Była to kreatura wcale nie pozorna, jedne tylko oczy barwy szarej, miały pewien dziwny wyraz, a nos orli zagięty znacznie ku brodzie, nadawał jego twarzy podobieństwo do jakiegoś drapieżnego ptaka.
Pan Nancey pozdrowiwszy go rzekł:
— Jest temu już dwa lata, jak nazajutrz po pewnym dniu, czy też po pewnej nocy, znalazłem się w dość krytycznem położeniu skutkiem nieszczęśliwej gry w bakarata. Pan Gobert którego uprzejmość i usłużność znana jest całemu Paryżowi, pożyczył mi, na rewers z terminem trzymiesięcznym, sumę dwadzieścia pięć tysięcy franków.
— Przepraszam, przepraszam, panie hrabio, nie podejmujmy tej kwestji... Ja panu wcale nic nie pożyczyłem. Skromność fortuny mojej nie pozwalała mi na ten wybryk. Przeciwnie, znałem dobrze kilku znakomitych kapitalistów, którzy wiedząc o mojej uczciwości i będąc pewni, że nigdybym takiej sprawy nie lekceważył, załatwili z panem ten interes, gdyż powtarzam, nie posiadam żadnego majątku.
— Bardzo pięknie kochany panie Gobert, ale ponieważ nie znam nikogo prócz pana, przeto tylko o panu mówię. Ci znakomici kapitaliści, o których pan mówisz obecnie, pozostali dla mnie na zawsze mytem.
— Ponieważ nigdy nie występują osobiście.
— Dla czego?
— Są to ludzie zwykli, znani na giełdzie i niechcący zdradzać swego incognito. Zadowolnili się więc procentem przezemnie ofiarowanym.
— Szczególna! Zdawałoby się zatem, że suma ta w ciągu dwóch lat, wcale się nie powiększy. Dodawszy przecież rozmaite naddatki a mianowicie komisowe, giełdowe, procent i t. p. dziś czyni ona nie wielką sumkę 80.400 franków.
Słysząc wymienioną cyfrę, wierzyciele spojrzeli na nieszczęśliwca, nie mogąc ukryć pewnej dla niego sympatji.
— O majster! rzekli półgłosem, umie prowadzić interesa.
Gobert powstał z żywością.
— Uważam, że pan hrabia zaczyna sobie ze mnie drwić, rzekł z odcieniem złośliwości. Jeżeli się układ nie podobał, nie trzeba go było zawierać, tak mi się przynajmniej zdaje. Dziś dopiero pan hrabia się skarży. Miałożby to być skutkiem tego, ze wierzyciele nie zgadzają się na żadną zwłokę!
— Pan mnie źle zrozumiałeś, kochany panie Gobert. Chciałem po prostu donieść, że otrzymawszy 25.000 franków, jestem dłużny obecnie 80.400 franków. Choćbym nawet był dłużny dwa lub trzy razy więcej nie skarżyłbym się wcale. Nie ma najmniejszej zasady do skargi. O czem przekonasz się pan natychmiast.
Gobert nie odezwał się. Tajemniczy frazes zmusił go jedynie do marzenia.
— Drugi z kolei na liście, mówił Nancey, po chwolowem milczeniu, jest nasz przyjaciel Lebel-Gerard, tapicer genialny, znany wszystkim, a który proceder swój podniósł do wyżyn artystycznych. Najpierwsze hotele umeblowano jego wyrobami. Winienem mu 63.180 franków. Czy tak, kochany panie?
— Najzupełniej, panie hrabio, odpowiedział tapicer. Suma odpowiadająca mojemu rachunkowi, wliczając w to obicia i sprzęty w sypialni panny Kory Saphir budoar pani z ulicy Bellechasse, (której nazwiska nie wymieniam dla zachowania tajemnicy), budoar zatem hrabiego kosztuje trzecią część tego. Mąż płaci mi regularnie co kwartał, i nie może dość nauwielbiać się małżonki, kupującej sprzęty po tak nizkiej cenie.
Lebel-Gerard roześmiał się. Dwóch lub trzech jego kolegów (żonatych) naśladowało go. Odzyskawszy krew zimną mówił:
— Mam w tym pugilaresie rachunki zawczasu przygotowane i podpisane. Mogę je zaprodukować.
Wszyscy wierzyciele sięgnęli do swych kieszeni.
Hrabia ich powstrzymał.
— Jeszcze nie nadeszła stosowna chwila, rzekł, pozwólcie mi panowie mówić dalej.
I tak kończył:
— Andersen, jubiler, a raczej artysta nieporównany, nowoczesny Beuvenuto Celini, jest moim wierzycielem w sumie 32.208 franków. Jest to istotna drobnostka, jeże i pomyślimy o wspaniałych biustach, o ramionach uroczych, o rączkach niebiańskich, którym te przedmioty dodają jeszcze więcej wdzięku. Jestem panu istotnie niewypowiedzianie wdzięczny. Nie miałbym nawet sumienia skwitować się kiedy z panem.
Była w tem dwuznaczność.
Czy zatem hrabia mówił o długu wdzięczności, czy też o pieniężnym, z którego nie mógł się uiścić? Jubiler skrzywił się.
— To co powiedziałem o naszym przyjacielu Andersenie, mógłbym powiedzieć i o panu, panie Palladieux; o panu, karetniku sławnym, którego wyroby do obecnej chwili przewyższają wszystko w elegancji, w smaku, przenoszą nawet o wiele najpiękniejsze wyroby Anglii. Panu to zawdzięczam radość jaką mi sprawiłeś, gdym ujrzał Małgorzatę w tem pieścidełku „na ośmiu resorach. “ Nini Monchette wygląda jak Djana, ciągnięta przez łabędzie, w muszli misternej. Berta Lambert, czyliżby kiedykolwiek i gdziekolwiek zdolna była odnaleźć tak lekką „wiktorją?“ Zapewniam pana, że znam się na podobnych wyrobach, i powiadam panu, że są arcydziełami!
— Pan hrabia, szepnął karetnik, winien mi także 80 tysięcy franków za powozy.
— Tak jest. Nie sądź pan abym był dłużnikiem targującym się o ceny wyrobów prawdziwego geniuszu. Nigdy nie są one dla mnie za drogie. Znam wysokość ceny i wartość tych wehikułów i wiem iż są nieopłacone.
Wierzyciele spojrzeli po sobie.
Hrabia w istocie mówił zagadkowym sposobem. Niepokój wzrastał. Czyliżby zatem chciał wywołać burzę, któraby dla niego miała fatalne następstwa?
— Teraz na ciebie kolej, kochany panie Dawidzie Meyer, rzekł Paweł. Polem pańskiej sławy Pola Elizejskie. Zasługą owe rumaki Małgorzaty; małe poney Nini Monehette; stepowcy Berty Lambert. Zaliczam je do pierwszorzędnych.
— O panie, rzekł Meyer, gdyby mogły one do mnie powrocie.
— Za trzy zaprzęgi 80 tysięcy franków. To za bezcen. Powtarzam to każdemu i chwalę pana pod niebiosy. Gdyby wszystkie te pochwały zamieszczane w rozmaitych gazetach dały się zrachować. niezawodnie byłbyś pan dłużnikiem moim i do tego bardzo znakomitej sumy. Ale nie obawiaj się, uczyniłem to z prostej sympatji i nie mi pan dłużnym nie jesteś.
— Bardzo szczęśliwie, rzekł handlarz końmi.
Tym sposobem najznakomitsi wierzyciele byli załatwieni. Co do innych hrabia przyznał, że jest dłużnym siodlarzowi 5 tysięcy franków, 8.600 fr. krawcowi, 4.090 swemu bieliźniakowi, 5.115 franków szewcowi, 2.125 swemu perfumiarzowi.
— Te maluchne rachuneczki, mówił wykładając na stół papiery, wynoszą ni mniej ni więcej jak sumę 300.600 franków. Drobnostka, jak to sami uznajecie.
— 300.600 franków, bagatela, powtórzył machinalnie tapicer Lebel Gerard.
— Mój Boże, tak...
— Otóż tedy jesteśmy niezmiernie uszczęśliwieni, że dla pana hrabiego suma tak znaczna jest drobnostką, ale mogę zaręczyć panu, a wszyscy moi koledzy przyznają mi słuszność, że tak wielka suma nie jest wcale drobnostką, lecz przeciwnie, że zgodzilibyśmy się na część jej, gdybyśmy ją mieli.
— Tak jest, powtórzyli wszyscy dostawcy jednogłośnie.
Zachęcony wystąpieniem swego kolegi, Lebel-Gerard rzekł:
— Jesteśmy przejęci do głębi słowami pana hrabiego, wzruszyła nas jego pochwała, jego wysoka znajomość we wszystkich rodzajach procederu... staraliśmy się w przeszłości zadowolnić wszelkie wymagania naszego klienta... mamy zamiar nawet działać tak samo w przyszłości, obecnie jednak, a upoważnia mnie do tego solidarność moich kolegów, mam honor przypomnieć panu hrabiemu, że czas jest dla nas drogi... „Times is mony, jak mówi anglik i ponieważ jesteśmy zupełnie zgodni co do cyfry rachunków, prosimy pana hrabiego o przystąpienie do zakończenia „serja“ naszego posiedzenia.
Lebel-Gerard zrobił nacisk na wyraz, jaki podkreśliliśmy.
— Nie pozwolę panom czekać dłużej na to „serjo“ zakończenie, odparł hrabia nie zmięszany. Przekonałem się od niejakiego czasu, że moja ufność w panach jest jednakowa, wasza jednak z każdym dniem się zmniejsza. Dawniej nie bylibyście wcale żądali odemnie pieniędzy.
— Ponieważ pożyczaliśmy, przerwał ktoś z obecnych.
— Otóż najgorszy powód wyjaśnienia, rzekł Paweł roześmiawszy się. Największą zasługą jest nie żądać pieniędzy kiedy ich nie dają.
Szmerem ogólnym przyjęto ten aforyzm.
— Więc to w ten sposób postępujecie, rzekł hrabia. Nasz przyjaciel Gobert odmówił mi prolongacji, dla tego 84 tysięcy franków nie mogą być do dyspozycji z końcem tego miesiąca.
— To nie moja wina, kapitaliści żądają zwrotu swoich kapitałów.
— Jesteście zbyt natarczywi, moi panowie. Już otrzymywałem od was bileciki, które nie odznaczały się zbytnią grzecznością. Słowem zgaduję, że tu papier stemplowy będzie w robocie i że woźny do mnie wkrótce zjedzie. Czyż nie tak?
Nikt nie odpowiedział, tylko tapicer zamruczał:
— Trudno. Jeżeli pan hrabia nie chce nas zaspokoić, choćby w części, trzeba chwycić się innych środków. Bardzo nam to przykro.
— Tak, znajdziemy środki, zawołali wszyscy.
— Właśnie dla tego was wezwałem aby wam umniejszyć kłopotów. Oświadczam tedy panom, że nie jestem w stanie zapłacić.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.