Przejdź do zawartości

Wiersze z prozą (Krasicki, 1830)/Powrót do Warszawy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Wiersze z prozą
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Powrót do Warszawy.

Opisawszy wyjazd z Warszawy, zostaje powrót:

O! miejsce słodkie! gdzie się urodziłem[1],
W tobie los zrządził pierwszy wątek życia,
Wyszedłem na świat : co zdarza, użyłem;
A czas długiego wśród ludzi przebycia,
To zdziałał : gdyby się można odrodzić,
Lepiejby było z ciebie nie wychodzić.

Wyszedłem, tak kazało przeznaczenie, trzeba było opuścić ulubione gniazdo, i

Bieżąc w zapędy za szczęściem mniemanym,
Powziąwszy korzyść, gdy się zdał los śpieszyć,
Stać się bez winy cudzym i wygnanym,
I przeszłą tylko pomyślnością cieszyć.

Te były myśli wyjeżdżając; zwróciłem oczy tracąc luby widok, i przymusiłem się drugi raz oczu nie zwracać; a teraz przymuszam się trzeci raz, żeby mnie zapęd rymotworstwa nie zarwał. Jakaby tu albowiem była sposobność do elegji, gdybym się chciał rozpostrzeć nad pożegnaniem :

Gór, pagórków i gaików :
Lasów, źródeł i strumyków :

Trzeba było wyjechać, przecież że się to stało w dobrem towarzystwie, i po rzęsistem śniadaniu :

Ten, co wszystkie troski tłumi,
Dał znać trunek, co on umi;
Raźno, ochoczo się działo,
Znikły, gdy się wyjeżdżało,
Góry, pagórki, gaiki,
Lasy, źródła i strumyki.

I nie złe to, według zdania ojców naszych, przy żalu trunek.

Nie taki, który obrzydle
Przemienia człowieka w bydle.
Taki jednak co ochoczy,
Wzmaga, cieszy, a nie mroczy.

I że nie mroczył, pokazało się to, gdyśmy wkrótce postrzegli Krasiczyński zamek 111.

Jego się znamieniem zwali,
Ci, którzy go budowali.

Ci, których mi wspomnieć miło, ale ci, którzy nie pozwalają, ażebym się nad jego starożytnością i wspaniałością zastanowił; nad czem się zastanowić i sprawiedliwie należy, jest droga wygodna, kosztowna, wspaniała, dzieło godne wdzięczności potomnych wieków.

Kędy niegdyś straszyły zarosłe manowce,
A klął drżący podróżny okropne wapowce,
Miłym się teraz cieszy, zastanawia dziwem,
Rączym Sanu płytkiego szumiące upływem;
Widok niegdyś z dzikiego, czyniące wspaniały,
Pienią się, już niestraszne przechodzącym skały.

Przemysł się zatem ukazał:

A w kraju niegdyś swoim przychodnie i goście,
Przez San upokorzony, przeszliśmy po moście.

Udałem się do kościoła katedralnego :

Gdzie, jakto bywa zwyczajnie na świecie,
Niegdyś i ja też siedząc w mantolecie,
Do choru skrzętny, czy się los pomnoży,
Szedłem dla grosza, i dla chwały bożej.

I powiodło się z tego miejsca;

Działającego uprzejmie, choć z prosta,
Zrobił szczęśliwym proboszcza starosta.

A jakże nie zastanowić się nad Przemyślem! nie długo jednak można było w nim bawić, czekano z obiadem w Hurku :

Gospodyni, Polek dawnych[2]
Jeszcze mi postać stawiała,
Polek owych cnotą sławnych;
Zmarszczki dobroć okraszała,
Czuła, wdzięczna do ostatka,
Prababka, babka i matka.

Nocleg był w Krakowcu :

I lat czterdziestu przyjaciel[3],
I lat czterdziestu bez zmiany,
Dawnej cnoty oznaczaciel,
Kochający i kochany,

Ten był, który mnie przyjął. Pożądane tam było zastanowienie się moje, i dla gospodarza i dla miejsca, gdziem moje pierwsze lata strawił. Wspaniały teraz Krakowiec nie był takim, gdym ja w nim przebywał.

Nie kształciły go rzemiosła,
Przecież mi się piękny zdawał:
Żywiej wówczas trawka rosła,
Jam czuł, zyskał i doznawał,
W pożądanej wieku wiośnie
Z nami wszystko wdzięcznie rośnie.

Po kilkudniowem zabawieniu się w Krakowcu, przypadł trakt dalszy podróży na Jaworów, miejsce niegdyś upodobane króla Jana. Już i śladów nie było, i jego mieszkania, i jego ogrodu, i jego zwierzyńca, którem ja niegdyś widział.

Pożarł wszystko czas łakomy,
Mrą i ludzie, mrą i domy.

Przebywszy Szkło[4] siarczystemi źródłami sławne, przyjechaliśmy do Janowa. Tam w przysionku kościoła czytałem nagrobek Konstancyi Poniatowskiej, kasztelanowej krakowskiej.

Uczciłem godną, tę matronę wielką,
Być matką królów, i nauczycielką.

Lwów się zatem ukazał:

I wspanialszy i ludniejszy,
Jednak przedtem, choć był mniejszy,
Choć mniej ludny, mniej kształtniejszy,
Gdy był swoim, był wdzięczniejszy.

Nie bawiłem się w nim długo, trakt dalszy szedł ku Żółkwi i na Kulików :

I tu ślad dziedzicznej ziemie
Bohatyra, co bił Turki :
Niewolników dotąd plemie;
Tka kobierce, koce, burki;

Nie żem potrzebował, ale oddając hołd zwycięzkiemu tych rzemiosł ustanowcy :

Żarliwem ujęty sercem,
Z burką, z kocem i z kobiercem,

Przyjechałem do Żółkwi. Że było już późno w noc, trzeba było odłożyć nasycenie ciekawości do jutra.

A że w złej izbie czekać trzeba było rana,
Myślałem, nie tak było tu za króla Jana.

A natychmiast druga myśl przyszła :

Nie szukali wygody i miękkiego pierza,
Zwyciężne domowniki monarchy rycerza.

Zabrałem się do spoczynku w czułych myślach, które sławne miejsca nadawać zwykły. Nazajutrz szedłem oglądać zamek, i znalazłem :

Nie gmach z szczytu, z posągów, z kolumn okazały,
Dóm miernością szacowny, mieszkańcem wspaniały.

Zdawał mi się być najwyborniejszej architektury, albowiem mnie się zdaje,

Iż mówiono i za Leszka,
To dóm zdobi, kto w nim mieszka.

Ale ichmościom architektom, którzyby się może tym prostym sarmackim wyrazem urazili, mam honor powiedzieć, iż to ich kunsztowi bynajmniej nie uwłoczy; i owszem wolno, i pięknie na stotysięcznej wiosce stawiać pałac dwakroć stotysięczny. Szedłem do kollegiaty wspaniałej, dawniej albowiem

Chociaż dóm bywał w dość wspaniałym progu, Wspanialsze cnota poświęcała Bogu.

Zbliżywszy się do nagrobku Żółkiewskiego postrzegłem, iż dawny napis był zmazany, a natychmiast dowiedziałem się od pokazującego, iż[5] pradziadowi swojemu te słowa, które się dotąd dają widzieć, dołożył król Jan :

Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor.

Odmieniać nagrobki, mazać napisy, nie rzecz : ale godziło się dawny napis odmienić temu, który

Święte pradziada swego uwielbiając zwłoki,
Pradziada, co był kraju zaszczytem, podporą,
Zemścił się dnia onego, kiedy w Dniestr potoki.
Krwi polskiej pod fatalną płynęły Cecorą[6].

Nad grobem wyobrażone zwycięztwo Kłuszyńskie i skutek jego, wzięcie stolicy i carów[7].

Jak kołowrot wystawia w odmiennej posturze,
Kto był na wierzchu w dole, kto w dole na górze.
Los jak z ludźmi i z państwy po swojemu igra,
Jego kunsztu to przemysł, kto przegra, kto wygra.

Widzieć się dają kunsztowne wyobrażenia zwycięztw pod Wiedniem, Strygoniem, i te co je poprzedziło Chocimskie; po którem

Bracia swojemu walecznemu bratu,
Co je od hańby i straty ochronił,

Dali w nagrodę zaszczyt majestatu,
I spoczął na tym, którego obronił[8].

Z Żołkwi trakt do Rawy. Ale cóż o Rawie powiedzieć; właśnie tu jest toż samo, co się w pierwszej podróży zdarzyło z Ryczywołem.

Jednakże Ryczywół traci,
Tu są xięża Reformaci.

Nie było czasu ich odwiedzić, ale w opisaniu jest sposobność uczynić o nich wzmiankę.

Uczciwi, dobrzy, otwarci,
Są wspomnienia zawsze warci,
W jakimkolwiek bądź gatunku,
I wspomnienia i szacunku.

I dla tego zastanawiam się nad ich wspomnieniem,

Chociaż kaptur wyszedł z mody,
Godna cnota jest nagrody.
Czy w odzieży, co czas wytrze,
Czy w kapturze, czyli w mitrze,
Mimo paklak, mimo złoto,
Zawsze jednak cnota cnotą.

Jadąc dalej pokazał się Łaszczów,

Niegdyś i tam owi byli,
Co nie próżno czas trawili,
Do oświecenia przywykli,
Tak, jak światło zgaśli, znikli[9]

W okolicach miłych i żyżnych Zamość. Z wioski stało się miasto ozdobne, twierdza znaczna, kollegiata wspaniała, universitas liczna, a te godne monarchów dzieła obywatel uczynił.

Dzielny radą, pismy, wojski,
Nieśmiertelny Jan Zamojski.

Wszedłszy do kościoła,

Grób jego nawiedzałem, jak świętość niezwykłą.
A choć, co było znikłe, zniszczało i znikło,
Ostatki, które trawią zbyt dzielne żywioły,
Czciłem, i łzami wielkie skrapiałem popioły[10];

Gdyby zadziwiły, odpowiedziałbym zadziwiającemu, pokazując grób tego wielkiego człowieka :

Słusznie, choć inaczej mniemasz,
Takich trzeba, takich nie masz.

Przed kaplicą na filarze nagrobek Simona Simonidesa, a po naszemu Szymona Szymonowicza :

Słodkie jego Sielanki, który tylko czyta,
Czuje zsłowiaczonego wdzięki Teokryta[11].

Jechało się dalej.

A mówiąc rzecz obyczajnie,
Przez wsi, jak to wsi zwyczajnie,
Przez gościniec nie zbyt prosty,
Przez niemurowane mosty,
Przez manowce dosyć kręte,
Przez lasy, dosyć wycięte.

Zatem Krasnystaw. Niegdyś wielce wspaniały kościoł Jezuitów, teraz katedra Chełmska. Zjściło się tu znowu toż samo, co w Sieciechowie :

Synów swoich zabiegi, skutek skrzętnej pracy,
Jak Benedykt, Piotrowi ustąpił Ignacy.

Z tą jednak różnicą.

Iż jednemu z zyskiem, z powagą, z wygodą,
Tu wielu, a ubogim dał wspaniałość z szkodą.

Szedłem do zamku, gdzie gdy mi pokazywano rozwaliny gmachu, i powiadano o tym, który w nim niegdyś przebywał; tak to mi się zdawało, jak gdyby kto zacnemu nieborakowi przypominał, iż jego pradziad był wojewodą.
Dalej jadąc,

Ukazała nam się zręczna
Na przemysły swoje Łęczna.
Ormiany, Greki i Żydzi,
Na to hasło : Święty Idzi;

Zbiegają się hurmem ze wszystkich stron, i naówczas i dokładnie się wydaje,

Wsiom, miasteczkom, stolicom, dosyć znana sztuka,
Jak kto kogo, w czem, kiedy, odrwi i oszuka.

Już nie było jarmarku, gdym przejeżdżał, obeszło się przeto bez kupna, tojest bez straty; ciąg drogi do Lubartowa.

Tam potomek Lubarta, dzielną swoją dłonią,
Na Firlejów Lamparcie osadził Pogonią.

Był to Paweł xiąże Sanguszko, marszałek wielki Litewski, mąż staropolską cnotą znamienity. Wszystko co ma Lubartów jego dzieleni i Kapucyni; odwiedziłem ich :

Choć nie są kształtem urody,
Mogą być grzeczne i brody.

I są. Sposób ich przyjmowania uprzejmy, ludzki. A i w kościele, i w mieszkaniach i w ogrodzie,

Nie wytwornych ozdób mnóztwo,
Lecz w ubóztwie ochędóztwo.

Droga dalej na Kock.

Gdzie Wieprz płynie korytem wązkiem a głębokiem :
Taż sama pani w Kocku, która i w Wysokiem.

Przebywała naówczas w Siemiatyczach.

Wszystkim chłopom, mieszczanom, tego losu życzę,
Jaki mają Wysokie, Kock i Siemiatycze.

Nocleg przypadał w Syrokomli, i nie znalazłem karczmy; zgorszony dziedzica nieczułością, gdy się wypytuję, gdzie karczma, a po grzecznemu austerya? pokazano mi budynek, który minąłem, nie mogąc sobie imaginować żeby karczma mogła mieć tak ozdobny przysionek i facyatę. Nie byłbym się omylił, gdybym był przeczytał napis : « Podróżnym ku wygodzie » Na innych takby należało pisać :

Przejeżdżającym ku szkodzie,
Panu, Żydom ku wygodzie.

Wielbiłem więc dziedzica;

Bodaj takowych było, bodaj było wiele!
Co dobrzy gospodarze i obywatele,
Kiedy zysk poczciwemi przemysłami kryślą,
I sobie dogadzają, i o drugich myślą.

Wyrżnąłem na szybie wdzięczność :

A jakto nie dziękować na drzwiach, lub na oknie,
Gdy nasycon podróżny, ma wczas i nie moknie!

Dalej nie bardzo można było dziękować, tym bardziej, iż

Czas nastawał sejmowy dwuletniej rozprawy;
Więc gminy niezliczone razem do Warszawy,
Jak gdyby ją pochłonąć miały srogim szturmem,
Pieszo, konno, w pojazdach, waliły się hurmem.

W tym tumulcie

Cel powrotu mojego, Warszawę gdym zoczył,
Mogę rzec, żem nie wjechał, ale żem się wtłoczył.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.
  1. Dubieck, miasteczko założone od Piotra Kmity marszałka wielkiego koronnego, od lat dwóchset dziedzictwo Krasickich.
  2. Franciszka z Jezierskich pierwszem małżeństwem Charczewska, kasztelanowa Słońska, powtórnem, Rosnowska.
  3. Ignacy Cetner, wojewoda bełzki.
  4. Szkło, wieś należąca do starostwa jaworowskiego, w niem źródło wód mineralnych. O ich przymiotach i użyteczności jest xiążka sławnego niegdyś lekarza lwowskiego Syxta, jej tytuł : o Cieplicach we Szkle.
  5. Stanisław Żółkiewski hetman i kanclerz wielki koronny z Reginy Herburtównej, miał syna bezpotomnego, Jana starostę Rubieszowskiego, i córkę Zofiją Raniłowiczowę, wojewodzinę ruską : z tej spłodzona Teofila Sobieska, kasztelanowa krakowska, matka króla Jana, wniosła w dóm Sobieskich, Żółkiew i Olesko, gdzie się ten wielki wojownik urodził.
  6. Stanisław Żółkiewski, hetman i kanclerz wielki koronny, wyprawiwszy się za Dniestr, przeciw wojskom tureckim pod przywódcą Skinder Baszą w Multany weszłym, przy Cecorze mężnie się potykając, dokonał chwalebnego życia swego starzec siedmdziesięcioletni.
  7. W roku 1610.
  8. Po sławnem zwycięztwie Chocimskiem, wkrótce dokonał życia Michał Wiśniowiecki, król polski w roku 1672. W następującym obrany królem Jan Sobieski, naówczas marszałek i hetman wielki koronny.
  9. Jezuickie niegdyś kollegium, fundowane w tem mieście dziedzicznem, od Łaszcza koadjutora biskupstwa kijowskiego.
  10. W pobocznej kaplicy kościoła kollegiaty Zamojskiej złożony ten wielki człowiek, napis grobowca :
    Hic sitius est Joannes Zamojski.


    Stało się to z wyraźnej jego woli w testamencie tak wyrażonej : Sepullurae corporis mei idem etiam templum Zamoscense praefinio, in quo, quod mortale est, consumatur, et in terram, ex qua profectum est, revertatur. Ante aram hypogeum sepulchri mei fiat stratum lapide marmoreo uigro, meis insignibus impressis ac clava imperii militaris et sigilli regni insigne, non uberiori quam tali inscriptione, insignito : hic situs est Joannes Zamojski.

  11. Szymon Szymonowicz Lwowianin, jeden z najcelniejszych rymotworców polskich. Sielanki jego czyli własne czyli z dawnych naśladowane, mogą się nazwać najwyborniejszem tego rodzaju pisma prawidłem. Rytmy łacińskie szacowne razem zebrane niedawnemi czasy na świat wyszły.

    Umarł w roku 1624 mając lat 71. Z dzieł jego wydanych, w Warszawie 1772, pokazuje się, iż był domownikiem ulubionym wielkiego Jana Zamojskiego, który mu dozór edukacyi syna swojego powierzył.