Wielkopolska wobec wywłaszczenia

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Jan Karol Maćkowski
Tytuł Wielkopolska wobec wywłaszczenia
Podtytuł Ekonomiczne odrodzenie zaboru pruskiego
Data wyd. 1910
Druk Druk W. Korneckiego i K. Wojnara w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WIELKOPOLSKA
WOBEC
WYWŁASZCZENIA.
(EKONOMICZNE ODRODZENIE ZABORU
PRUSKIEGO)
NAPISAŁ
J. K.  MAĆKOWSKI.
KRAKÓW — 1910
DRUK W. KORNECKIEGO I K. WOJNARA W KRAKOWIE
POD ZARZĄDEM A. NOWAKA.
EKONOMICZNE ODRODZENIE ZABORU PRUSKIEGO.

Los narodów cywilizowanych oraz ich znaczenie zależne były zawsze w znacznej mierze od ich uzdolnienia ekonomicznego. Brutalna siła, opierająca się jedynie na twardej pięści i na zręcznem władaniu mieczem, mogła zdobywać kraje, ujarzmiać ich mieszkańców, lecz trwałego panowania nigdy nie dawała. Narody, które jedynie na tych czynnikach opierały swoją potęgę, rychło dostawały się same w mniejszą lub większą zależność nawet od ludów przez siebie podbitych, o ile te górowały nad niemi nietylko duchową kulturą, lecz także uzdolnieniem ekonomicznem. Działo się to nawet w czasach, w których siła pięści nie potrzebowała się krępować żadnymi względami etycznymi, w których rozporządzający nią zwycięzca mógł fizycznie słabszym wydzierać nietylko wolność i mienie, lecz także życie. Na odwrót znów, wybitny zmysł ekonomiczny nadawał siłę i znaczenie nawet społeczeństwom liczebnie małym lub sztucznie wprost wytworzonym organizmom państwowym. Kartagina, która była tylko miastem, panowała przez kilka wieków nad całem zachodniem morzem Śródziemnem, była władczynią wielkich obcych krajów, a przez czas dłuższy groźnym współzawodnikiem największej ówczesnej potęgi militarnej w Europie, Rzymu. Zawojowana przez Rzym Grecya, rychło zapanowała w nim nietylko przewagą swej wyższej kultury, nietylko z tego powodu, że miała wielkich myślicieli, pisarzy i artystów, lecz także dlatego, że ówcześni Grecy byli już także doskonałymi przemysłowcami i kupcami. Rolę Kartaginy objęła w wiekach średnich Wenecya i również jedynie dzięki ekonomicznym zdolnościom swoich mieszkańców osiągnęła mocarstwowe niemal znaczenie. Uzdolnienie ekonomiczne było przytem zawsze najwydatniejszym podkładem dla rozwoju kultury duchowej, dla nauki i sztuk pięknych. Renesans włoski zawdzięczał bujny swój rozwój głównie bogactwu miast północnej Italii, nagromadzonemu przez handel i przemysł. Wyłącznie ekonomiczne uzdolnienie mieszkańców Holandyi podniosło małe to państwo na taki stopień siły, że przez dwa wieku niemal stało w rzędzie najpotężniejszych państw Europy. Anglia zawładnęła połową świata nie tyle „dzielnością swoich łuczników”, którzy nie zdołali utrzymać nawet jej zaborów we Francyi, lecz także, i to w głównej mierze, przedsiębiorczością i ekonomiczną zręcznością swoich kupców. Natomiast Hiszpania, mimo waleczności swoich konkwistadorów, zeszła na poziom drugorzędnego państwa z chwilą, gdy innym na siebie pracować kazała, gdy jej mieszkańcy odwrócili się od handlu i przemysłu. W dzisiejszem cesarstwie niemieckiem, zjednoczonem wprawdzie na nowo militarną siłą Prus i ich tryumfami wojennymi, dopiero olbrzymi rozwój ekonomiczny stał się głównym i nierozerwalnym już łącznikiem poszczególnych państw i szczepów.
Zupełne niemal zaniedbanie ekonomicznego uzdolnienia w Polsce stało się też jedną z przyczyn, bodaj czy nie jedną z najważniejszych — jej upadku. Zawisł on już groźnie nad samą Rzeczpospolitą z chwilą, gdy samolubstwo i samowola szlachty zniszczyła miasta, a wraz z niemi kupiectwo i rękodzieła. Dobra szlacheckie, mimo prymitywnego stanu rolnictwa, wydawały wprawdzie jeszcze takie ilości zboża, że znaczną jego część za granicę wywozić było można; lecz wywozem tym trudnili się obcy, przeważnie Niemcy nadbałtyccy, którym niebacznie oddano wszystkie porty nad tem morzem. Oni byli pośrednikami między Polską a innymi krajami, oni, a nie kupcy polscy, utrzymywali handlowe stosunki z Anglią, Francyą, Holandyą i Szwecyą. W portach tych krajów znano banderę gdańską, lecz nigdy nie widziano bandery polskiej. Państwom zachodnim mało wobec tego zależało na utrzymaniu państwa polskiego, z którem nie wiązały ich bezpośrednie stosunki ekonomiczne. A wówczas już gospodarcze względy zaczynały odgrywać tę wielką rolę w polityce, w stosunkach międzynarodowych, którą dzierżą dzisiaj.
Z drugiej znów strony upadek handlu i przemysłu, zupełne lekceważenie ekonomicznego uzdolnienia, sprawiły, że Polska pod koniec swej niezawisłości była już jednem z najuboższych państw Europy. Bogatym przecież nie jest naród, który, jak Polska ówczesna, posiada pewną liczbę magnackich fortun, podczas gdy ogromna jego większość żyje z dnia na dzień „z rąk do ust” — ani naród, którego cały majątek narodowy stanowi wyłącznie ziemia, lecz naród, którego możliwie najszersze warstwy cieszą się zamożnością i zbiorowo rozporządzają większą kwotą ruchomych kapitałów. Brak tych kapitałów utrudniał społeczne i polityczne odrodzenie się Polski, ubezwładniał ją także pod względem militarnym i paraliżował później wszelkie jej porywy i odruchy przeciwko zaborczym zamachom wrogów.
Rycerska waleczność i sama tylko rycerska siła ducha bez odpowiedniej materyalnej podstawy może zgotować narodowi przelotne tryumfy, nadać mu piękną pozę w niedoli i nieszczęściu, zgotować mu zgon bohaterski — lecz trwałego, pomyślnego życia zapewnić mu nie zdoła.

I.

Po rozbiorze Polski, trzy jej działy w nowe zupełnie dostały się warunki i stosunki ekonomiczne. Najmniejsza jeszcze pod ty względem zmiana zaszła w zaborze rosyjskim; tworzące go dzielnice przyłączone bowiem zostały do państwa, znajdującego się również jeszcze na nizkim stopniu rozwoju ekonomicznego. Nie trudno sobie wyobrazić, jaką przewagę zabór ten byłby uzyskał nad Rosyą, gdyby już wówczas stał od niej ekonomicznie i finansowo wyżej, gdyby wobec otwierającego mu się olbrzymiego pola zbytu ku wschodowi posiadał był bardziej rozwinięty przemysł i handel.
W znacznie już trudniejszych warunkach bytu znalazła się Galicya, ponieważ w nowej swojej państwowo-politycznej sytuacyi spotkała się ze znacznie wyższym stanem kultury ekonomicznej zachodnich krajów Austryi, które też rychło rzuciły się na nią, jako na bardzo podatny teren eksploatacyjny, a które i dziś jeszcze wyzyskują ją w tym kierunku. Wobec prymitywnych dawniejszych środków komunikacyjnych, przewaga zachodniej Austryi nie była jednakże z początku tak wielką, iżby odrazu skazać była mogła społeczeństwo polskie w Galicyi na zupełną wobec niej bezbronność i bezpłodność. Stało się ono bezbronnem jedynie z tej przyczyny, że przez długie dziesiątki lat samo o podniesienie swego uzdolnienia ekonomicznego wcale się nie starało, lecz traciło swoje siły na utopijne w tem położeniu cele — marzeń narodowo-politycznych.
Najtrudniejszą i najgroźniejszą była od samego początku sytuacya zaboru pruskiego. Stojąc na tak samo niskim stopniu kultury ekonomicznej — o ile w rachubę wchodził tubylczy żywioł polski — jak reszta Polski, wszedł zabór ten w ustrój państwowy, odznaczający się już wówczas znakomitą organizacyą gospodarczą i kolonizacyjną. Przewaga ekonomiczna „starych” prowincyi pruskich była znacznie większą od przewagi zachodniej Austryi nad Galicyą, a powiększała ją nadto ta okoliczność, że np. Wielkopolska klinem wrzynała się w terytoryum pruskie i była aż nazbyt łatwo dostępna dla niemieckich eksploatatorów; — szczególne zaś niebezpieczeństwo tkwiło w tem, że wiele miast wielkopolskich, a większa jeszcze liczba miast zachodnio-pruskich, z takiemi emporyami handlowemi na czele, jak Gdańsk i Toruń, miały już wtedy ludność niemiecką, która obok mniej licznej, niż w reszcie Polski, ludności żydowskiej, skupiała w swoich rękach przemysł i handel i — ruchome kapitały. Ludność ta odrazu przeszła na stronę współplemiennych jej nowych panów i torowała drogę niemieckiej inwazyi i eksploatacyi ekonomicznej. Za przykładem Niemców tamtejszych poszli zaś rychło Żydzi — tak, że już wkrótce po rozbiorze Polski miejski stan średni w tym zaborze stał się niemal zupełnie niemieckim, wrogo, a przynajmniej agresywnie usposobionym względem tubylczej polskiej ludności wiejskiej. Rząd zaborczy rozpoczął tu też zaraz po aneksyi intenzywną i szeroko zakreśloną działalność kolonizacyjną, połączoną z polityką ekonomiczną, obliczoną jedynie na wzmocnienie żywiołu niemieckiego w zabranych dzielnicach i na zapewnienie mu ekonomicznej przewagi nad ludnością polską. Społeczeństwo polskie, zajęte wówczas jeszcze wyłącznie nadzieją odzyskania niezawisłości zbrojną ręką, nie zdawało sobie nawet należycie sprawy z wielkiej grozy położenia w tym zaborze, a przyzwyczajone do lekceważenia gospodarczych czynników w swoim bycie, nie widziało nawet niebezpieczeństwa, jakie zawisło tu nad niem z tej strony.

Pierwsze dziesiątki lat panowania pruskiego nad Wielkopolską i Prusami Królewskiemi były też jaknajgorszą wróżbą dla przyszłości żywiołu polskiego w tych dzielnicach. Niezaradność i nieudolność ekonomiczna jedynej warstwy, która jeszcze przez długie lata po rozbiorze stanowiła i tam — całe społeczeństwo polskie: szlacheckiego ziemiaństwa, — narażała sprawę polską na nieobliczalne straty. Szlachta wielkopolska i zachodnio-pruska nie umiała wprost zoryentować się w nowych stosunkach ekonomicznych, które wyjątkowo dla niej przedstawiały się na pozór znacznie korzystniej, niż stosunki za „czasów polskich”. Zaprowadzony przez nowy rząd ład i porządek w zabranych dzielnicach, nowe dobre drogi, budowane w szybkim tempie, zbudowany przez Fryderyka II kanał bydgoski, wszystko to przyczyniało się do ułatwienia zbytu głównych płodów tych dzielnic, płodów rolniczych, powodowało wzrost dochodów z ziemi a zarazem wzrost jej ceny. Żądza używania, wrodzona już niejako ostatnim pokoleniom szlachty dawnej Rzeczypospolitej, nową przez to otrzymała podnietę. Zamiast drogą pracy i postępu starać się o należyte wyzyskanie tak korzystnych konjunktur dla podniesienia swego stanu majątkowego, osłabionego poprzedniemi przejściami wojennemi, szlachta tamtejsza gospodarowała po dawnemu — a korzystała jedynie z jednej konjunktury, którą przyniósł w jej darze nowy system rządów, z łatwością kredytu, wytworzonej napływem kapitałów niemieckich z głębi Prus i Rzeszy.
Równocześnie zaś z kapitałami temi napływać tam zaczęły znaczne zastępy niemieckich fachowców rolniczych, dzierżawców, rządców, leśniczych i .... owczarzy, którzy narzucali się wprost ziemianom polskim ze swemi usługami, zapewniając im podniesienie gospodarstwa i renty z ziemi. Szlachta skwapliwie przyjmowała tę pomoc, sama trwoniła dochody swoje po stolicach i szulerniach europejskich, lup w lepszej swej części aż nazbyt hojnie szafowała niemi na cele konspiracyjne, zadłużała się nietylko u żydów i w niemieckich bankach, lecz także u swoich niemieckich oficyalistów, ażeby nagle znaleźć się wobec zupełnej ruiny majątkowej. Na chwilę tę czyhali tylko ci przybysze z zachodu, czyhał także rząd pruski, który popierał ich jawnie i skrycie. Nieubłagane subhasty, mnożące się z każdym rokiem, lub dobrowolne lekkomyślne sprzedaże dóbr, dziesiątkowały szybko polski stan ziemiański i wytwarzały coraz rozleglejszą większą własność niemiecką. Wielu dzisiejszych wybitnych działaczy antypolskich wśród tamtejszej niemieckiej własności, to wnukowie lub prawnukowie dawnych niemieckich rządców i owczarzy w polskich majątkach.
Polski lud wiejski w pierwszych dziesiątkach lat po ostatecznej aneksyi (w r. 1815), jako czynnik narodowo-społeczny, a tak samo jako ekonomiczny—poza swoją siłą roboczą — prawie jeszcze nie wchodził w rachubę. Szlachta do społecznej z nim dążności i solidarności, z nielicznymi wyjątkami — i wówczas jeszcze wcale się nie poczuwała; duchowieństwo ograniczało swoją działalność przeważnie tylko do dziedziny kościelno-religijnej; rząd, nie przywiązując większej wagi do pozyskania sobie ludu polskiego, również nie bardzo się troszczył o jego dobro. Uwolniony z pańszczyzny, ciemny i zaniedbany, bo i szkolnictwo ludowe znajdowało się w tych czasach w zaborze pruskim jeszcze na bardzo niskim stopniu — lud ten naśladował „starszych braci” i tak samo, jak oni, przez rozrzutność i niedbałość gospodarczą tracił nadaną mu ziemię, ustępując coraz liczniej miejsca przybywającym tłumnie z zachodu kolonistom, do czego głównie przyczyniała się karczma i lichwa żydowska.
Olbrzymich tych strat narodowego majątku polskiego nie wynagradzał chociażby częściowo żaden rozwój lub postęp na innem polu. W miastach panoszyło się wciąż jeszcze niemieckie i lgnące do niemczyzny żydowskie mieszczaństwo. W jego rękach znajdowała się cała niemal ówczesna wytwórczość przemysłowa; rękodzielnicy polscy po mniejszych miastach nie zaspakajali nawet wszystkich prymitywnych potrzeb ludu. Bez należytego wyszkolenia fachowego, tkwiąc głęboko w przysłowiowych wadach polskiego rzemieślnika, jak lenistwo, pijaństwo i niepunktualność, skazani na kredyt u żydów, a wskutek tego tak samo, jak lud wiejski, dławieni lichwą, wegetowali marnie, nie marząc nawet o dorobku lub wyzwoleniu się z tego opłakanego stanu. Cały zysk z handlu, czy to hurtownego lub detalicznego, wpływał do kieszeni niemieckich i żydowskich pośredników, którzy zwłaszcza na handlu zboże, wełną i drzewem olbrzymie zarabiali sumy. Nie mniejsze zyski z polskiej ludności ciągnęli niemieccy i niemiecko-żydowscy adwokaci, lekarze, architekci — Polaków bowiem w tych zawodach na palcach jeszcze policzyć było można.
Żywioł niemiecki wzmacniał się więc i potężniał coraz bardziej, podczas gdy żywioł polski ekonomicznie słabł i upadał.

II.

Zaczęło się to zmieniać na lepsze dopiero z chwilą, gdy na widowni życia publicznego pojawił się człowiek dla zaboru pruskiego prawdziwie opatrznościowy, dr Karol Marcinkowski, który stanowczo potępiał wszelkie konspiracyjne i rewolucyjne utopie, a natomiast wzywał do skrzętnej i rozumnej pracy nad duchowem i gospodarczem odrodzeniem społeczeństwa polskiego. Znalazł on dla swoich reformatorskich idei grunt już dość podatny, ponieważ poprzednie rządy brutalnego naczelnego prezydenta Flottwella, zmierzające do zgermanizowania ludności polskiej, a przedewszystkiem do zupełnego ekonomicznego zrujnowania szlachty polskiej, rozumniejszym wśród niej otworzyły wreszcie oczy na grozę całej sytuacyi. Założone przez niego instytucye, a zwłaszcza potężne dziś Towarzystwo Pomocy Naukowej, wytworzyć miały polski stan średni, polskie mieszczaństwo, powołać do narodowo-społecznego życia i działania siły, śpiące jeszcze w ludzie polskim.
Początki tej zbawiennej reakcyi nie były jednakże zbyt obiecujące. Przedwczesna śmierć wielkiego reformatora pozbawiła nieliczną jeszcze grupę tych, którzy się na jego program pisali, wodza i przewodnika, a rozpoczętą przez niego akcyę przerwały wypadki lat 1846 i 1848. Nawet zaprowadzenie konstytucyi w Prusiech, która i polskiej ludności dała pewne — jakkolwiek nie wielkie, swobody polityczne, nie ożywiły reorganizacyjnej tej akcyi w większej mierze. Przeciwnie, poza słabem życiem politycznem ogarnął społeczeństwo tamtejsze znów złowrogi wprost marazm. Nierząd wśród większej i mniejszej własności ziemskiej trwał dalej, kultura rolnicza słabe tylko czyniła postępy. Ziemi ubywało w dalszym ciągu, a w miastach przybywało wprawdzie dużo bankrutów ziemiańskich i polskiego proletaryatu, lecz mało bardzo polskich kupców, przemysłowców i polskiej inteligencyi.
Nie małą zresztą przeszkodą dla tworzenia się polskiego wolnego mieszczaństwa była ta okoliczność, że wówczas niższe przynajmniej stanowiska urzędnicze, czy to w państwowej czy też municypalnej służbie, były jeszcze dostępne dla Polaków bez większych ograniczeń, bez upokarzających pęt dla poczucia narodowego. Działo się wobec tego wówczas w zaborze pruskim to samo, co dzieje się dziś w Galicyi. Znaczna część młodzieży polskiej, nieraz nawet najzdolniejsi, szukała pozycyi życiowych w służbie urzędniczej, a nie w wolnych zawodach zarobkowych. Spaczona przez to została w pewnej mierze idea, która przyświecała Marcinkowskiemu przy zakładaniu Towarzystwa Pomocy naukowej. Towarzystwo to hodowało pierwotnie przeważnie kandydatów na sędziów, profesorów i urzędników — a więc polską biurokracyę, zależną w wielkiej mierze od rządu, pod względem ekonomicznym klasę zupełnie nieproduktywną — a w małej tylko mierze polską niezależną miejską inteligencyę, podczas gdy na to, co najbardziej społeczeństwu polskiemu było potrzebne, na tworzenie polskiego stanu kupieckiego i przemysłowego, na podniesienie rękodzielnictwa — prawie wcale nie zwracano uwagi.
Wkrótce zaś przygotowujące się już wypadki lat 1861 do 1864 zwróciły znów działalność i nadzieje społeczeństwa polskiego w inną stronę; pracę realną, praktyczną, postępową, zastąpiły znów marzeniami, naraziły ziemiaństwo polskie na nowe olbrzymie ofiary — i pociągnęły za sobą dalszy długi szereg ruin majątkowych, dalszy ubytek polskiej ziemi. Równocześnie wśród wypieranego przez kolonistów niemieckich włościaństwa polskiego rozpoczęła się tłumna niemal emigracya za morze, która znaczną liczbę wsi polskich opróżniła zupełnie z ludności polskiej i zamieniła na osady czysto lub przeważnie niemieckie.
Potrzeba było dopiero strasznego rozczarowania, jakie ogarnęło ogół polski po upadku powstania styczniowego, ażeby nawrócić rozważniejsze koła ziemiaństwa i duchowieństwa polskiego w zaborze pruskim na drogę, wskazaną przez Marcinkowskiego, skłonić te dwa czynniki społeczne do podjęcia na nowo pracy w duchu jego idei reformatorskich.
Nie było to rzeczą łatwą, ani wdzięczną. Właśnie co do dziedziny ekonomicznej i społecznej opanował większość społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim wielki sceptycyzm, a nawet pesymizm; w możliwość wytworzenia w ludności polskiej takiego uzdolnienia ekonomicznego, któreby mogło stawić czoło ekonomicznej przewadze niemieckiej, po prostu nie wierzono. Nieudolność polską w tej dziedzinie uważano niejako za wadę przyrodzoną, niemożliwą do wyplenienia. Z niedowierzaniem też, a nawet z politowaniem spoglądano na wszelkie w tym kierunku zabiegi, uważając je z góry za bezowocne. Żelaznej też potrzeba było wytrwałości, ażeby wobec tego sceptycyzmu i pierwszych niepowodzeń w tej pracy, nie zwątpić, nie zaniechać prób dalszych. Na szczęście znalazły się w społeczeństwie wielkopolskiem jednostki, obdarzone taką żelazną wytrwałością. Im też w znacznej mierze zawdzięczać należy, że sprawa nie poszła na marne, lecz błogie wydała owoce. A jednak — mimo tej wytrwałości jednostek, społeczeństwo polskie w tym zaborze niebyłoby zapewne osiągnęło rezultatów, jakiemi dziś poszczycić się może, gdyby nie były nastąpiły wypadki dziejowe, które znacznie zmieniły całe jego polityczno-narodowe położenie i to — zmieniły jeszcze na gorsze.
Faktem jest, że społeczeństwo polskie w zaborze pruskim ocalone zostało przed stopniowo postępującym rozkładem i upadkiem przez to, co do reszty zniszczyć je miało: przez spotęgowany jeszcze ucisk narodowy i przez wytoczenie mu już bezpardonowej walki także w dziedzinie ekonomicznej; walki, która zupełnie zgładzić je miała, zamienić na nędzny proletaryat, skazany na łaskę niemieckich panów i chlebodawców. Dopiero z chwilą, gdy rozpoczęła się ta walka, te zapasy na śmierć lub życie, pod naciskiem nieubłaganej konieczności wytworzyło się w tamtejszym społeczeństwie polskiem to, co każdemu narodowi wręcz niezbędnem jest do — życia: zmysł ekonomiczny, gospodarcze uzdolnienie; a wytworzyło się ono tam w zdumiewająco wielkiej mierze i sile.
Nie przypuszczali tego sceptycy w społeczeństwie polskiem, nie przewidywał rząd pruski, inaczej bowiem nie byłby rozpoczął polityki, która sromotnym kończy się dziś fiaskiem.
Rozpoczął on intensywniejszą akcyę antypolską bezpośrednio po wojnie zwycięskiej z Austryą, po utworzeniu związku północno-niemieckiego. Pierwszym wtedy zamachem na prawa ludności polskiej było wcielenie do tego związku obu polskich dzielnic zaboru pruskiego, które do tej chwili, w myśl postanowień kongresu wiedeńskiego, należały tylko do Prus, ale nie do Niemiec. Miało to oznaczać, że zrywa się ostatnie węzły, łączące polską ludność tych dzielnic z jej narodową przeszłością; miało być dla niej wskazówką, że stała się już integralną częścią Rzeszy niemieckiej, że nic jej już z dławiących objęć niemieckiego polipa oswobodzić nie zdoła. W ślad za tem szły dalsze ograniczenia narodowe i polityczne.
Prawdziwie krzyżacką brutalność, bezwzględność i dzikość nadano tej akcyi antypolskiej po wojnie z Francyą, po utworzeniu cesarstwa niemieckiego. Twórca tej nowej potęgi państwowej, Bismarck, zapragnął wytworzyć w niej obok jedności politycznej także jednolitość narodową i tym celu postanowił przyspieszyć germanizacyę ludności polskiej. Cios za ciosem spadał teraz na nią. Nasamprzód usunięto język polski ze wszystkich urzędów i ze szkół średnich, poczem już stopniowo usuwano go także ze szkolnictwa ludowego, nawet z nauki religii. Dla opanowania kościoła katolickiego i zamienienia go na narzędzie rządu, rozpoczęło „walkę kulturną”. Przez to, że od Polaków wstępujących do służby rządowej, wymagano zupełnego zaparcia się uczuć narodowych, zamknięto dla nich wszystkie stanowiska i posady rządowe. W miejsce usuwanych lub w głąb Niemiec przesiedlanych urzędników i nauczycieli polskich, zalewano polskie dzielnice zastępami urzędników i nauczycieli niemieckich. To wkraczało już także w dziedzinę ekonomiczną. Nietylko bowiem ograniczono przez to ludności polskiej dziedziny zarobkowania, lecz nadto wzmacniano zarobkujące niemieckie warstwy w miastach zaboru pruskiego, dostarczając im nowych klientów, odbiorców i konsumentów. Przez tłumne wydalanie Polaków, przynależnych do zaborów rosyjskiego i austryackiego, w roku 1885, zamierzano nie tylko żywioł polski liczebnie zupełnie osłabić — lecz także polską własność ziemską pozbawić sił roboczych, a własność niemiecką zmusić do ściągania do dzielnic polskich robotników niemieckich i wytworzyć konkurencyę dla tubylczej polskiej ludności robotniczej. W roku następnym utworzono komisyę kolonizacyjną dla wykupywania ziemi polskiej. Następnie ograniczono i utrudniono parcelacyę polskich większych obszarów przez ustawowy zakaz tworzenia nowych osad polskich bez pozwolenia komisyi kolonizacyjnej. Ustawa ta daje, jak wiadomo, władzom pruskim „prawo” zabraniania budowy domów mieszkalnych na nabytych parcelach. Równolegle z temi ciężkiemi kolubrynami ustawowemi wydawano rozporządzenia, ograniczające zarobkowość ludności polskiej w każdej dziedzinie, bezpośrednio lub pośrednio zależnej od rządu. W końcu zaś posunięto się aż do gwałtu, urągającego wszelkim zasadom etyki, kultury i cywilizacyi, do przeprowadzenia ustawy o przymusowem wywłaszczaniu ludności polskiej z ziemi.
Ta „polityka” barbarzyńska wytworzyła w zaborze pruskim stosunki wprost bezprzykładne. Niema chyba w Europie narodu lub odłamu narodowego, któryby w swej materyalnej egzystencyi, w swej walce o byt i chleb tak był upośledzony i gnębiony, jak właśnie tamtejsze społeczeństwo polskie. Obywateli państwa narodowości polskiej zepchnięto na stanowisko helotów, zmuszonych ponosić wszelkie ciężary dla państwa, a żadnych w zamian za to nie posiadających praw do korzyści, jakie daje uporządkowany ustrój państwowy. Z podatków, płaconych do kas państwowych, nic im się nie wraca. Pensye urzędnicze płyną wyłącznie do kieszeni Niemców; tak samo ma się rzecz z wszelkiemi subwencyami i stypendyami państwowemi. Polacy ani feniga z nich nie otrzymują, o ile nie chcą się wyrzec swojego poczucia narodowego. Przy budowie kolei, dróg publicznych i wszelkich wogóle środków komunikacyjnych rząd pruski uwzględnia wyłącznie interesy ludności niemieckiej. Fundusze, któremi operuje komisya kolonizacyjna, same tak mały przynoszą procent, że znaczną część wydatków na ich oprocentowanie i amortyzacyę ponosić musi skarb państwa. W wydatkach tych tkwią miliony z polskich podatków — lecz ludności, która je opłacać musi, nie wolno nabyć z zagarniętych przez tę państwową instytucyę dóbr ani piędzi ziemi. Co więcej! Osiedlonym na tych obszarach kolonistom niemieckim nie wolno nic kupować od Polaków, w zasadzie nie wolno im nawet zatrudniać polskiego robotnika. Polski rolnik, przemysłowiec i kupiec nie uzyska nigdy najmniejszej dostawy dla państwa, prowincyi, powiatu lub gminy, chociażby nawet jego oferta była daleko niższą od ofert jego niemieckich współzawodowców i dawała najzupełniejszą gwarancyę nienagannej dostawy. Przy subhastach polskich dóbr lub gospodarstw Polak spotyka się dziś stale z reprezentantem lub agentem komisyi kolonizacyjnej, który zawsze przelicytuje najwyższe nawet podanie polskie. Nabywcom ziemi przy parcelacyi z polskiej ręki nie wolno na nabytej parceli budować domów, wypędza ich się nawet z wozów mieszkalnych, jak tego doświadczyli nieszczęśliwy Drzymała i inni, którzy poszli za jego przykładem. Wskutek tego parcelacya większych obszarów między polskich nabywców jest tylko tam możliwą, gdzie poszczególne parcele przyłączyć można do już istniejących gospodarstw i zagród włościańskich. Lech i w takich razach utrudnia się tego rodzaju transakcye przez wymaganie od parcelujących, jeśli są Polakami, wprost przesadnych gwarancyi finansowych co do uregulowania ciążących na danym obszarze zobowiązań względem państwa, powiatu, gminy, szkoły lub kościoła.
W dziedzinie przedsiębiorstw, wymagających koncesyi państwowych, podań polskich stale się nie uwzględnia, często zaś—jak to np. dzieje się z aptekami, dla obniżenia wartości dawniej już przez Polaka nabytego przedsiębiorstwa koncesyonowanego, udziela się tuż pod jego bowiem bez jakiejkolwiek potrzeby nowej koncesyi Niemcowi, a rekursy przeciwko temu żadnego nie odnoszą skutku. Najmniejsze przekroczenia przepisów policyjnych i administracyjnych ze strony polskiej karane są jaknajsurowiej, podczas gdy Niemcom puszcza się płazem znaczniejsze nawet przewinienia, zwłaszcza jeśli dopuszczono się ich na szkodę strony polskiej. Notaryat, przynoszący także w Niemczech wielkie dochody, połączony tam jest, jak wiadomo, z adwokaturą i bywa nadawany w miarę potrzeby adwokatom danej miejscowości według pewnego porządku starszeństwa. Adwokatów polskich stale się przytem pomija, nawet w razach, gdzie przysługuje im co do tego pierwszeństwo przed adwokatami niemieckimi i dziś już żaden adwokat Polak notaryatu uzyskać nie może. — Inżynierów i architektów polskich nigdy nie dopuszcza się do wykonywania robót państwowych i wogóle publicznych; przy takich robotach niechętnie tylko i jedynie z konieczności zatrudnia się robotników polskich; gdzie tylko możliwe, zastępuje ich się robotnikami sprowadzonymi z Niemiec, chociażby tych podwójnie drogo opłacać trzeba. Jeśli zaś w braku obcych sił roboczych przyjmuje się do pracy robotników polskich, ustanawia się dla nich osobne ostre, dla ich uczuć wprost upokarzające przepisy, jak np. zakaz rozmawiania podczas pracy w języku polskim…
Ażeby Polakom utrudnić nabywanie fachowej wiedzy, traktuje się polskie dzielnice, zwłaszcza WKs. Poznańskie po macoszemu nawet w dziedzinie szkolnictwa. Tylko te szkoły cieszą się tam szczególną opieką i szczodrą hojnością rządu, które bezpośrednio służą celom germanizacyi, a więc przedewszystkiem szkoły ludowe i średnie. Natomiast żadna inna prowincya pruska nie posiada tak mało szkół fachowych, jak Wielkopolska. Dość zaznaczyć, że ta dzielnica, o charakterze nawskróś rolniczym, obejmująca przeszło pięćset mil kwadratowych i licząca blisko dwa miliony mieszkańców, nie posiada dotychczas ani jednej wyższej szkoły rolniczej. Istnieje w niej tylko jedna rolnicza szkoła średnia oraz kilka szkół zimowych dla włościan, naturalnie również z niemieckim językiem wykładowym — i to przeważnie w bardziej już zniemczonych stronach Księstwa. Studya uniwersyteckie, techniczne i inne fachowe, młodzież z dzielnic zaboru pruskiego odbywać musi w innych prowincyach pruskich, co naturalnie podwaja koszta takich studyów. Młodzieży niemieckiej wynagradza to rząd z tajnych funduszów antipolskich, uchwalanych corocznie przez sejm pruski w znacznej wysokości do dyspozycyi naczelnych prezesów prowincyonalnych. Fundusze te wogóle w życiu i w walce ekonomicznej zaboru pruskiego odgrywają ogromną rolę, jako zasiłki dla Niemców ku zwalczaniu zarobkowości polskiej — rząd zaś z ich użycia rachunku publicznie zdawać nie potrzebuje. Młodzież polska kształcić się musi za własne fundusze — przyczem jeszcze z najrozmaitszemi spotyka się szykanami i przeszkodami.
I na to zaś jeszcze zwrócić trzeba uwagę, że niższe szkolnictwo w zaborze pruskim, zwłaszcza ludowe, ma dziś wyłącznie na celu germanizacyę, że głównem zadaniem szkół ludowych tamtejszych jest tylko mechaniczne wprost wpajanie w młodzież polską możliwie największej znajomości języka niemieckiego. Rzecz naturalna, że cierpią na tem inne ich zadania i że wskutek tego młodzież polska nie wynosi z nich tych zasobów ogólnej oświaty, jakie otrzymuje w swoich szkołach młodzież niemiecka, pominąwszy już to, że wykład w języku niemieckim wogóle polskiej dziatwie naukę ogromnie utrudnia, a nawet wprost uniedostępnia.
Ażeby zapobiedz wracaniu się wpłacanych przez Polaków podatków w pośredniej chociaż formie do polskich kieszeni i wogóle rozwojowi polskiego handlu i przemysłu, „hakata” rozciągnęła zakaz kupowania czegośkolwiek u Polaków na całą armię urzędniczą i na wszystkich Niemców wogóle, a nad wykonywaniem tego bojkotu czuwa z argusową czujnością. Biada urzędnikowi, którego szpieg hakaty ujrzy wchodzącego do polskiego sklepu lub warsztatu. Urzędnik taki jednem tego rodzaju „wykroczeniem” popsuć sobie może całą karyerę. W Poznaniu zaszedł wypadek, iż pewien wyższy oficer, przejęty duchem hakaty, publicznie na ulicy zgromił żołnierza Polaka, którego ujrzał wychodzącego ze sklepu polskiego fryzyera, gdzie kazał się ogolić. Wypadek ten, bynajmniej zresztą nie odosobniony, dowodzi, do jakiej drobiazgowości posuwa się ta bojkotowa zaciekłość.
Ręka w rękę z tą otwartą proskrypcyą polskiej zarobkowości idzie zaś popieranie konkurencyjnych przedsiębiorstw niemieckich. Gdziekolwiek w mniejszej jakiej miejscowości znajduje się tylko polski lekarz, adwokat, architekt, kupiec lub rękodzielnik, zarząd hakaty natychmiast osadza mu pod bokiem konkurenta Niemca, któremu płaci nawet wysokie subwencye, ażeby za każdą cenę, nawet drogą podbijania honoraryów i cen, odbierał klientelę i odbiorców Polakowi.
Oto w głównych zarysach system walki ekonomicznej, prowadzonej przez rząd i popieraną przez niego hakatę przeciwko ludności polskiej. Zmierza on do wydarcia ludności polskiej ziemi, do utrudnienia jej walki o chleb codzienny, do złamania jej narodowego oporu — nędzą i głodem!

III.

W takie warunki bytu materyalnego, które wraz z gwałtami krzywdami w dziedzinie duchowo-narodowej, politycznej i obywatelskiej, składają się na prawdziwe piekło ucisku, upokorzeń, cierpień i utrapień, dostało się społeczeństwo polskie zaboru pruskiego, które jeszcze przed czterdziestu laty składało się właściwie tylko z dwóch warstw, z patryotycznego wprawdzie na swój sposób, lecz lekkomyślnego i niezaradnego ziemiaństwa szlacheckiego i z ciemnej, pod względem narodowym i obywatelskim mało jeszcze uświadomionej masy ludu wiejskiego i proletaryatu miejskiego; społeczeństwo, którego zarobkowość ograniczała się prawie wyłącznie do produkcyi rolnej, a które mimo agrarnego swego charakteru już wtedy wskutek znacznego ubytku ziemi było niemal w połowie bezrolne; społeczeństwo, które nie posiadało własnego handlu i przemysłu, pod względem kredytowym zależne było od swoich wrogów, a które samo wątpiło, czy zdoła wytworzyć w sobie wybitniejsze uzdolnienie ekonomiczne; społeczeństwo wreszcie, które wówczas znajdowało się już w stanie względnie szybkiego podupadania gospodarczego.
Logicznem zupełnie i naturalnem następstwem takiego stanu rzeczy powinien był być dalszy jego ekonomiczny — a wraz z tem i narodowy upadek. Na to też liczył zawsze „logicznie myślący” rząd pruski i dlatego głównie przeniósł punkt ciężkości walki w dziedzinę gospodarczą; obawiały się tego również jaśniej w przyszłość patrzące jednostki w tamtejszem społeczeństwie polskiem.
Tymczasem stało się coś zupełnie przeciwnego! Społeczeństwo polskie w zaborze pruskim w tej walce nietylko nie upadło, nie ugrzęzło w marazmie lub biernej wegetacyi, lecz odrodziło się w całej pełni, w sposób zdumiewająco szybki i rzutki, odrodziło nietylko społecznie lecz i ekonomicznie. Jak się to stało, jakie głównie czynniki spowodowały ten niespodziewany, a tak pomyślny przewrót?
Czynników tych było kilka; po pierwsze często odruchowa, wynikająca z instynktu samozachowawczego reakcya przeciwko niebezpieczeństwu zagłady, gdy to przybrało już postać zbyt groźną; po drugie wrodzona ludowi polskiemu niezwykła siła żywotna i odporność, którą tak trafnie określa Sienkiewicz na przykładzie chłopa polskiego, tylokrotnie naginanego i łamanego, a zawsze prostującego się na nowo; wrodzona mu również inteligencya, która wymaga tylko odpowiedniej podniety, należytego rozbudzenia, ażeby w sposób szybki, łatwy i zdrowy podnieść lud nasz na wyższy stopień kultury zarówno duchowej, jak i ekonomicznej; po trzecie uczciwa, świadoma celu a rozumna praca nad reorganizacyą społeczną i nad ekonomicznem wyszkoleniem całego ogółu; po czwarte, zesłane przez Opatrzność społeczeństwu tamtejszemu grono ludzi, zdolnych umiejętnie pokierować taką pracą; po piąte potężny wprost rozwój ekonomiczny całych Niemiec po utworzeniu cesarstwa niemieckiego, rozwój, który mimo sztucznych przeszkód, stawianych przez rząd pruski, wielki a korzystny wpływ wywarł na całe położenie materyalne ludności polskiej i do pewnego stopnia — przeciwdziałał politycznym i narodowym planom i zamiarom pruskiego rządu.

Przypatrzmy się bliżej poszczególnym tym czynnikom. Zaznaczyliśmy poprzednio, że jeszcze między rokiem 1860 a 1870 poziom duchowy i ekonomiczny tamtejszego ludu polskiego był bardzo niski, pod niejednym względem nawet wprost smutny. Wprawdzie już wówczas zachęcane przez arcybiskupa Przyłuskiego do społecznej pracy duchowieństwo zdołało w znacznej mierze wyplenić dawniej tak rozpowszechnione wśród ludu tamtejszego pijaństwo, wczem niemało pomagała mu posługująca się jeszcze językiem polskim i wskutek tego skutecznie szerząca oświatę szkoła. Pod względem ekonomicznym atoli nie wiele tylko zmieniło się na lepsze. Rozpoczęta już wówczas przez kilku światłych obywateli, do których należał już także później tak na tem polu zasłużony Maksymilian Jackowski, — akcya zakładania kółek rolniczych celem podniesienia gospodarczej kultury stanu włościańskiego, napotykała z jednej strony na obojętność, a nawet niechęć szerszych sfer szlacheckiego ziemiaństwa, z drugiej na wielką indyferencyę, a nawet na nieufność włościan samych i z początku bardzo słabe tylko czyniła postępy. Tak samo rzecz się miała z usiłowaniami, zmierzającemi do podniesienia polskiego rękodzielnictwa w miastach i do wytworzenia polskiego kupiectwa przez zakładanie towarzystw przemysłowych i kas pożyczkowych, dla wyzwolenia rękodzielników polskich ze szponów lichwy żydowskiej. Pierwsze próby w tym kierunku nosiły jeszcze cechę wielkiej ekonomicznej nieudolności i potwierdzały jedynie sceptyczne zapatrywania, że „Polacy nie są stworzeni na kupców i finansistów”. Większe niemal jeszcze niepowodzenie wykazywały starania, mające na celu ratowanie większej własności polskiej przez zachęcanie ziemian do postępowej racyonalnej gospodarki, do oszczędnego sposobu życia. Na zebrania działających w tym kierunku Towarzystw rolniczych znaczna część ich członków przybywała nie tyle dla wysłuchania referatów, dla wzajemnego fachowego kształcenia się, ile dla łączonych z temi zebraniami obiadów, kolacyi i balów. Toteż polska własność ziemska zmniejszała się w dalszym ciągu, zarówno większa jak i mniejsza. Praca społeczna cierpiała na tem, że między szlachtą a ludem nie było łącznika w postaci silniejszego stanu średniego, że brakowało jeszcze liczniejszej wolnej inteligencyi miejskiej.
Braki te i niedomagania zmniejszały się wprawdzie z roku na rok, lecz i teraz jeszcze nie w takiem tempie, jakiego wymagało smutne ekonomiczne położenie społeczeństwa polskiego. Pierwszy ważny i znaczniejszy zwrot w tym kierunku przyniosła dopiero walka kulturna. Jakkolwiek toczyła się ona właściwie tylko w dziedzinie kościelnej, wywarła potężny wpływ na całe narodowe i społeczne życie w zaborze pruskim. Prześladowani przez rząd księża zmuszeni byli szukać silniejszego oparcia o masy ludowe i w tym celu wyjść poza mury kościelne, rozszerzyć swoją działalność na wszystkie sprawy żywo lub obchodzące i związane z jego stanowemi i zawodowemi interesami. Mogli to zaś uczynić tem swobodniej, ponieważ władza duchowna, która za czasów arcybiskupa Ledóchowskiego nieraz ich od udziału w zbyt „świeckich” sprawach, zwłaszcza zaś w polityce, powstrzymywała, teraz na odwrót wprost ich do tego zachęcała. Praca społeczna rychło też w księżach właśnie znalazła najdzielniejszych działaczy i propagatorów.
Ponadto — za pośrednictwem prześladowanego Kościoła walka kulturna na dobre dopiero zbliżyła do siebie lud i szlacheckie ziemiaństwo, usunęła skuteczniej, niż dobra wola jednostek, wzajemne niechęci, wzajemną nieufność, ogromnie się przyczyniła także do narodowego uświadomienia polskiego ludu. Gdy dawne lody pękły — praca organizacyjna, ułatwiana nadto dość liberalnem w tym kierunku ustawodawstwem — żywiej i raźniej rozwijać się zaczęła. Znakomita działalność Maksymiliana Jackowskiego w Księstwie, Ignacego Łyskowskiego w Prusiech Królewskich na polu pieczy nad włościaństwem, działalność oświatowa księży Prusinowskiego i Bażyńskiego, zabiegi ks. Szamarzewskiego i innych w dziedzinie organizacyi spółek kredytowych — wydawać teraz zaczęły coraz bujniejsze owoce. Rozpoczęte już wówczas odsuwanie Polaków od wszelkich urzędów państwowych, zmuszało młodzież polską do szukania chleba w wolnych zawodach naukowych — względnie w handlu i przemyśle, przez co znów tworzyły się zawiązki polskiego stanu mieszczańskiego, stanu średniego.
Nie małą przytem rolę odgrywało dalsze ubożenie i wyprzedawanie się ziemiaństwa szlacheckiego. Rzuceni na bruk miejski bankruci szlacheccy, pozbawieni pomocy ze strony również już majątkowo podupadającej, jakkolwiek jeszcze się przy ziemi trzymającej „koligacyi” — z konieczności i musu jąć się musieli zawodów mieszczańskich, aby uniknąć… głodu. I pokazało się, że i w wielu tych potomkach senatorów i rycerzy tkwi wcale niepośledni zmysł gospodarczy i zarobkowy, że jakkolwiek „do tego nie urodzeni”, są wcale zdolni do handlu i że jedynie z wrodzonej gnuśności i z tradycyjnego lekceważenia pracy popadali w ruinę. Wielu z tych, którzy na ziemi przodków swoich utrzymać się nie mogli, na bruku miejskim znów doszli do zamożności, a nawet do majątku.
Z drugiej znów strony, pod działaniem odpowiedniej agitacyi i lud wiejski zaczął się garnąć coraz bardziej do zawodów mieszczańskich, w czem intenzywniej teraz, niż przedtem, pomagało mu Towarzystwo Pomocy naukowej imienia Marcinkowskiego.
Nie da się też zaprzeczyć, że do podniesienia kultury gospodarczej po wsiach przyczynili się nie mało — naturalnie tylko biernie — niemieccy przybysze z zachodu, którzy osiedlali się w utraconych przez szlachtę majątkach ziemskich. Postępowy sposób ich gospodarki rolnej oddziaływał zachęcająco na ich polskich sąsiadów, tak wielkich jak i małych, był dla nich niejako bardzo skuteczną nauką poglądową, zachęcał do naśladownictwa.
A tymczasem wzmagający się z każdym rokiem ucisk narodowy i polityczny, ciążący porówno na wszystkich stanach i zawodach polskiego społeczeństwa, wytwarzał coraz większą między niemi łączność, coraz większą ich narodową, społeczną i ekonomiczną solidarność.

IV.

Takim mniejwięcej był stan społeczno-ekonomiczny zaboru pruskiego w chwili, w której nastąpił drugi — niemniej od walki kulturnej ważny punkt zwrotny w życiu tamtejszego społeczeństwa polskiego; ustanowienie pruskiej komisyi kolonizacyjnej i uposażenie jej w kwotę 100 milionów marek.
Fakt, że suma ta tak przeraziła nietylko społeczeństwo polskie w tym zaborze, lecz także cały ogół polski, iż wszystkie serca trwogą zadrżały o los tych kresów polskich, najdobitniej znamionuje ówczesną jeszcze ekonomiczną słabość tamtejszego społeczeństwa, a przynajmniej jego poczucie własnej słabości, a zarazem brak wiary i ufności całego naszego ogółu we własne uzdolnienie ekonomiczne. Dużo było takich — a należał do nich i autor niniejszej rozprawy[1] — którzy jaknajczarniejszym oddawali się obawom i cały naród wzywali do ratowania zagrożonej ziemi wielkopolskiej i pomorskiej. Cała też Polska zabrała się wówczas do tej akcyi ratunkowej w postaci zamierzonego stworzenia wielkiego banku antikolonizacyjnego, a sromotne wprost fiasko, jakiego doznała ta akcya, fakt, że z trudem zaledwie i dopiero po kilku latach zdołano na ten cel zebrać kilka zaledwie milionów, był nowym dowodem naszej już nietylko wielkopolskiej, lecz ogólno polskiej słabości ekonomicznej.
Wobec tej słabości stumilionowy ten fundusz, przeznaczony na wykupno ziemi polskiej, był naprawdę — groźnem niebezpieczeństwem, bardziej zaś może jeszcze wobec zubożenia znacznej części ziemiaństwa polskiego w zaborze pruskim. Aby to zrozumieć i ocenić, należy sobie uprzytomnić, jakim był wówczas w tym zaborze polski stan posiadania ziemi.
Dzisiejsze WKsięstwo Poznańskie obejmuje ogółem obszar 2. 900.000 hektarów. Z obszaru tego przeszło bezpośrednio po pierwszym i drugim rozbiorze Polski, a więc po roku 1793, w którym także południową część dzisiejszego WKs. Poznańskiego przyłączono do Prus — conajmniej 500.000 ha. w ręce niemieckie. Były to dawniejsze królewszczyzny polskie i dobra tej szlachty, która nie chciała królowi pruskiemu złożyć przysięgi wierności — i które wskutek tego skonfiskowano — aby je wraz z wielu królewszczyznami rozdać darmo lub za bezcen rozmaitym pruskim biurokratom, generałom lub faworytom królewskim. Niemiecka ta własność powiększyła się później jeszcze przez grabież dóbr klasztornych i kościelnych — a mnożyła się stopniowo z roku na rok przez wyprzedawanie się szlachty polskiej. Około roku 1840 mogło mimo to znajdować się w ręku polskiem w WKs. Poznańskiem (tak większej jak i mniejszej własności ziemskiej) jeszcze około 2 milionów hektarów. Tymczasem w r. 1880 cała własność polska tak mniejsza, jak i większa, obejmowała już tylko niespełna półtora miliona ha., czyli że w ciągu lat czterdziestu lekkomyślnie utracono pół miliona ha. Jak szybko zaś kurczył się w dalszym ciągu polski stan posiadania ziemi, wykazują następujące cyfry:

Ogółem obejmowała w r. 1880 1886
większa własność polska ha 718.000 640.000
niemiecka 974.000 1.052.000

A zatem w ciągu lat sześciu — jeszcze przed utworzeniem komisyi kolonizacyjnej, i to już w czasie intenzywniejszej reorganizacyjnej pracy w łonie tamtejszego społeczeństwa polskiego — polska większa własność zmalała o dalsze 78.000 ha!
Ponieważ zaś mniejsza polska własność ziemska w tej dzielnicy wynosiła w 1886 r. 664.000 ha (niemiecka mniejsza 495.000 ha) — znajdowało się w chwili utworzenia komisyi kolonizacyjnej w rękach polskich już tylko około 1.300.000 ha — czyli niespełna 45 procent całego obszaru tej dzielnicy.
Jeżeli więc, tak rozumowali pesymiści, bez komisyi kolonizacyjnej straciliśmy w ciągu 6 lat aż 78 000 ha — czyli przeszło 10 procent większej własności, to — gdy teraz rząd jeszcze rzuci na targ ziemi tak olbrzymią sumę — polska większa własność ziemska wkrótce już zniknie chyba zupełnie! I pesymizm ten był w ówczesnem stadyum sprawy zapewne aż nadto uzasadniony.
Stokroć gorzej jeszcze przedstawiał się polski stan posiadania ziemi w Prusiech Królewskich, gdzie w r. 1885 mógł obejmować — (dokładna statystyka z tych czasów ogłoszona jeszcze nie została) — już tylko najwyżej 600.000 ha. z ogólnego obszaru prowincyi: 2.500.000 ha.
I w tej dziedzinie atoli sprawa wzięła zupełnie inny obrót, niż wówczas przewidywano — niż można było przewidzieć.
W ciągu bowiem dwudziestu i dwóch lat swego istnienia komisya kolonizacyjna, mimo, że jej fundusze podniesiono do 450 milionów marek — zagarnęła tylko w obu tych dzielnicach 103.000 ha z polskiej ręki, a więc w ciągu 22 lat tylko o 25.000 ha więcej — niż przed jej utworzeniem — w samem tylko Poznańskiem utracono w ciągu lat sześciu!
Z rąk niemieckich komisya nabyła w tym samym czasie w obu tych dzielnicach przeszło 215.000 ha, czyli przeszło dwa razy więcej, niż z rąk polskich.
Z początku wprawdzie zanosiło się na to, że spełnią się obawy pesymistów. W pierwszych latach zdobycze komisyi kolonizacyjnej były bardzo znaczne. Wysokie ceny, przez nią płacone, nęciły nietylko tych wśród szlacheckiego ziemiaństwa polskiego, którzy nie posiadali ani głębszego poczucia społecznego i obywatelskiego, ani zamiłowania do uczciwej pracy na glebie ojców, a którzy „nudząc się na wsi”, łaknęli spokojnego życia kapitalisty lub marzyli o nowych rozkoszach w Monte Carlo, Ostendzie i Paryżu, lecz i takich, którzy, jakkolwiek jeszcze nie wyzuci z uczuć patryotycznych, z powodu wielkiego obdłużenia i tak już stali u progu subhasty i ruiny i pragnęli chociaż coś z niej ocalić dla siebie i rodziny. „Sprzedawczykowstwo” to wywołało słusznie wielkie oburzenie w całem społeczeństwie. Podczas gdy dawniej nad lekkomyślnem zaprzepaszczeniem ziemi i oddawaniem jej w niemieckie ręce jedynie ubolewano i biadano, teraz piętnowano to jako zbrodnię i zdradę narodową, a tych, którzy się tej zbrodni dopuścili, wykluczano z towarzystwa uczciwych ludzi.
W pierwszych latach, co prawda, nie bardzo to skutkowało. Okazało się, że wśród szlacheckiego ziemiaństwa polskiego tamtejszego procent żywiołów moralnie zgangrenowanych, przenoszących judaszowe srebrniki nad dobro własnego narodu, jest bardzo znaczny. Dopiero też, gdy ci padli, gdy znikli z terenu wielkopolskiego, sytuacya znacznie się poprawiła. Oczyszczony z tej zakały stan ziemiańsko-szlachecki, straciwszy z winy tych wyrodków narodowych w swoim łonie dużo ze swego znaczenia i wpływów, uważał za swój obowiązek podwójnie gorliwą, energiczną pracą publiczną i zawodową wynagrodzić chociaż częściowo wyrządzone ogółowi i sprawie narodowej szkody. Liczba ofiarowanych komisyi kolonizacyjnej dóbr polskich malała z każdym rokiem, aż wreszcie doszło do tego, że komisya kolonizacyjna chwytać się musiała podstępu, posługiwać polskimi agentami, ażeby wogóle nie zamknąć bilansu rocznego bez nowych nabytków z ręki polskiej.
Przyczyniła się do tego inna jeszcze okoliczność, niezależna już od społeczeństwa polskiego, a będąca niejako owem przysłowiowem „Fluch der bösen Tat” — przekleństwem złego czynu. Spowodowany działalnością komisyi olbrzymi wzrost cen ziemi, obudził także w niemieckiem ziemiaństwie zaboru pruskiego pragnienie łatwego dorobku przez uczestniczenie w zagarnianiu „złotego deszczu”, który ze skarbu państwa spadał na zabór pruski. Rychło już liczba ofert niemieckich zaczęła przewyższać najwyższą nawet liczbę podań polskich, ponieważ zaś komisya kolonizacyjna z rozmaitych względów politycznych — ofert tych odrzucać nie chciała lub nie mogła, zmuszona była do znacznego rozszerzenia swej działalności, które przekraczało pierwotnej jej zadanie i nieraz narażało ją na kłopoty finansowe i na ograniczenie swej zaborczej akcyi — względem polskiej własności ziemskiej. „Klątwa złego czynu” objawiła się także w tem, że działalność komisyi wywołała w kołach niemieckich większą demoralizacyę, niż w społeczeństwie polskiem. Wielu niemieckich właścicieli ziemskich drogami pokątnemi, przez osobiste wpływy i protekcyę narzucało wprost komisyi swoje dla jej celów bezużyteczne majątki za kolosalną nieraz cenę, wyzyskiwało ją także w inny wcale nie „patryotyczny” sposób, a nie brakowało i takich, którzy w razie nie przyjęcia ich oferty przez komisyę, dobra swoje ofiarowywali i sprzedawali — Polakom.
I stała się wreszcie rzecz dziwna, znów dyametralnie przeciwna wszelkim dawniejszym logicznym przewidywaniom, obawom z jednej — nadziejom z drugiej strony. Zainaugurowana przez Bismarcka polityka kolonizacyjna w polskich dzielnicach wydała ten rezultat, że już od lat dziesięciu polski stan posiadania ziemi nie tylko przestał się zmniejszać, lecz nawet w niektórych latach wprost się rozszerzał. Wiadomo, że kanclerz niemiecki ks. Bülow, uzasadniając w „wielkiej” swej mowie sejmowej „konieczność” ustawy ekspropryacyjnej, odwołał się na to, że Polacy (mimo nabytków komisyi kolonizacyjnej) „wydarli” Niemcom 100.000 hektarów ziemi, że o taki obszar powiększył się polski, a zmalał niemiecki stan posiadania. Twierdzenie to zawierało bez wątpienia pewną przesadę w podanej cyfrze hektarów — zupełnie bezpodstawnem atoli nie było.

V.

Że się to stało i stać mogło — zawdzięczać należy wyłącznie rozbudzeniu i wytworzeniu w społeczeństwie polskiem zaboru pruskiego — zmysłu i uzdolnienia ekonomicznego — zwłaszcza zaś w tamtejszym ludzie polskim.
O ile to było dziełem samoobrony społeczeństwa, sprawiły to głównie Kółka rolnicze i Spółki kredytowe. Niezmordowana praca Maksymiliana Jackowskiego i jego pomocników z każdym rokiem coraz bujniejsze wydawała owoce. Chłop polski — widząc już na przykładzie swoich sąsiadów Niemców — co wydobyć można z ziemi umiejętną jej uprawą i sztucznym nawozem, garnął się coraz liczniej do Kółek — aby w nich uczyć się postępowego gospodarstwa. Roztropność ich twórcy i kierownika nadała im od samego początku inny kierunek działalności, niż ten, jaki miały do niedawna Kółka rolnicze w Galicyi. Handlem i zakładaniem sklepów wcale się one nie zajmowały i to z przyczyn, o których jeszcze pomówimy, natomiast całą swoją akcyę zwróciły ku szerzeniu wiedzy fachowej wśród członków, zamieniając się z czasem na prawdziwe szkoły gospodarstwa rolnego. Nauczycielami byli w nich więksi właściciele ziemscy, rządcy wielkich folwarków i księża.
Szlacheckie ziemiaństwo wielkopolskie dużo grzeszyło i wielkie ma na sumieniu swojem winy wobec tamtejszego społeczeństwa polskiego — lecz obok tego ma także znaczne zasługi, których nie zmniejsza ta okoliczność, że były one dziełem z początku jednostek tylko, później pewnej części, a nie całości stanu szlacheckiego. Już Karol Marcinkowski wśród szlachty wielkopolskiej najlepszych znalazł współpracowników, a szereg tych szlacheckich ziemian, który działali po nim w jego duchu, jest bardzo długi. Nie ich też wina, że nie zdołali oni oddziałać skuteczniej w tym właśnie duchu na ogół szlachecki, lecz wina tradycyi ostatnich wieków dawnej Polski, wina spaczonych pojęć narodowych i społecznych, które szlachta polska XIX wieku odziedziczyła po poprzednich pokoleniach. Zwłaszcza po roku 1870 liczba pracowników szlacheckich na niwie narodowo-społecznej szybko wzmagać się zaczęła, tak samo zaś liczba tych szlacheckich ziemian, którzy fachowem wykształceniem i fachową pracą, zabiegliwością i oszczędnością starali się utrzymać się przy swej ziemi, a nawet posiadłości swoje rozszerzyć. O ile zaś w tych czasach jeszcze praca społeczna szlachty nacechowana była pewnym patryarchalizmem, pragnieniem utrzymania nawet przy tem działaniu praw i tytułu „starszej braci”, pierwszej warstwy w narodzie, o tyle po nietylko materyalnym lecz i moralnym pogromie znacznej części szlacheckiego ziemiaństwa przez komisyę kolonizacyjną, patryarchalizm ten zaczyna coraz bardziej ustępować miejsca bezwzględnej solidarności społecznej, opierającej się już tylko na równorzędności praw i obowiązków, co również było postępem wielkim i doniosłym.
Podczas gdy dawniej synowie szlachty zapisywali się na studya rolnicze w Tarandzie, Eldenie i Pruszkowie więcej „pro decoro”, a także założona i utrzymywana w najzacniejszej intencyi przez hr. Augusta Cieszkowskiego wyższa szkołą rolnicza w Żabikowie pod Poznaniem z tej przyczyny zadania swego spełniać należycie nie mogła, że uczęszczający do niej „paniczykowie” szlacheccy oddawali się więcej zabawom i hulankom, niż nauce — widzimy już około roku 1880 znaczny zwrot ku lepszemu, widzimy młodzież szlachecką naprawdę już szukającą wiedzy rolniczej w akademiach i stosowanie tej wiedzy w wielu majątkach szlacheckich. To pokolenie nietylko już pracowało poważniej nad podniesieniem własnego gospodarstwa — lecz nadto dzieliło się wiedzą i doświadczeniem w Kółkach rolniczych z włościaństwem.
Nie będziemy tu przytaczali całego systemu tej wychowawczej pracy, jaką rozwinął w Kółkach Maksymilian Jackowski, gdyż wymagałoby to zbyt obszernego rozdziału, stwierdzimy jedynie, że byłą ona ogromnie owocna i że niezmiernie przyczyniła się do podniesienia stanu włościańskiego.
Znacznie mniejszym był udział szlachty w akcyi spółkowo-finansowej. Tu lwia część pracy przypadłą w udziale duchowieństwa — a obok niego powoli wytwarzającej się inteligencyi miejskiej i wogóle mieszczaństwa. Rzecz to znamienna, że pierwszym organizatorem spółek kredytowych i zarobkowych na szersze rozmiary był kapłan, zmarły przed dwudziestu laty, proboszcz z miasteczka Środy, ks. Szamarzewski i że po jego śmierci kierownictwo całej akcyi na tem polu znów złożono w ręce kapłana, a mianowicie ks. Wawrzyniaka, dzisiejszego patrona tamtejszego związku polskich spółek zarobkowych. Jeśli kiedy i jakikolwiek wybór w Polsce padł na właściwą osobistość, to stało się to w tym wypadku. Jego to głównie zasługa, jeżeli dziś mówić możemy o społecznem i ekonomicznem odrodzeniu się zaboru pruskiego. On stał się w całej pełni mistrzem i nauczycielem swego społeczeństwa w dziedzinie finansowo gospodarczej, on sprawił, że znikł wreszcie ów pesymizm co do uzdolnienia naszego także w tej dziedzinie, on dał pracy organizacyjnej w zaborze pruskim dopiero właściwą, nieodzowną dla jej rozwoju podstawę.

Te polskie spółki kredytowe, — o których osobno jeszcze pomówimy — wyzwoliły wreszcie tak włościan, jak i zarobkujące mieszczaństwo polskie z pęt lichwy żydowskiej, dostarczyły obu tym kategoryom społecznym zdrowego kredytu, budziły zmysł oszczędności, szerzyły umiejętność użytecznego obracania oszczędzonym groszem.
VI.

Wszystko to znajdowało się atoli dopiero w zawiązkach, w stadyum początkowem — gdy na społeczeństwo tamtejsze spadł ów pierwszy wielki cios w charakterze już nietylko anti-narodowym — lecz także agresywno ekonomicznym. I tem się tłómaczy owo ówczesne zaniepokojenie się tamtejszego społeczeństwa i całego ogółu polskiego, ta wprost rozpaczliwa myśl ratowania zagrożonych kresów — wspólnemi siłami całego narodu. Rychłe fiasko tego niewykonalnego zamiaru przekonało całe społeczeństwo w zaborze pruskim, że liczyć musi na własne siły, że samo musi się bronić, samo byt swój zabezpieczyć. Przeświadczenie to na szczęście nie osłabiło jego energii odpornej, lecz przeciwnie, jeszcze ją wzmogło, przedewszystkiem zaś stało się nowym bodźcem do utworzenia w łonie społeczeństwa jak najsilniejszej narodowej solidarności.
Hasło: „Swój do swego”, które rozbrzmiewało wprawdzie już dawniej — zamieniano odtąd na pierwsze i najgłówniejsze przykazanie w katechiźmie obowiązków narodowych i społecznych. Sromotny upadek znacznej części szlacheckiego ziemiaństwa, który całe okolice pozbawił dworów polskich, a tem samem lud polski w tych stronach naturalnych niejako przewodników w walce narodowo-politycznej, wytworzył potrzebę przeniesienia punktu ciężkości i kierownictwa obrony narodowej do miast, wzmocnienia w nich żywiołu polskiego. Cel ten możliwy był do osiągnięcia jedynie w razie, jeśli społeczeństwo polskie, bojkotowane w dziedzinie ekonomicznej przez rząd i jego organa, skupi się w sobie, odpowie na bojkot bojkotem, w poszczególnych swoich warstwach i zawodach nawzajem uzupełniać i wspierać się będzie.
Zadanie to nie było łatwe, wymagało dużo ofiar, wyzbycia się wielu nawyknień, otrząśnienia się z wrodzonej gnuśności i skłonności do wygód, wyzwolenia się z ekonomicznej i finansowej zależności od obcych, nawet gotowości do poniesienia pewnych strat materyalnych. Ówczesne kupiectwo polskie po miastach i miasteczkach, tak samo ówczesne rękodzielnictwo, nie stały jeszcze na takiej wyżynie, iżby w zupełnie zastąpić mogły handlowe pośrednictwo i rękodzielniczą wytwórczość bardziej rutynowanego, większemi zasobami i korzystniejszemi stosunkami rozporządzającego kupiectwa niemiecko-żydowskiego i niemieckiego miejscowego przemysłu. W niejednem mieście jedno i drugie wogóle dopiero stworzyć było trzeba. Więc w imię dobra sprawy narodowej na niejedną wadę, niejedno niedomaganie trzeba było zamknąć oczy, popierać swoich, chociażby z materyalną szkodą. Akcya w tym kierunku rozwijała się powoli, opornie, ale się rozwijała i wzmagała, a do tego przyczyniła się w niemałej mierze polska prasa tamtejsza, zwłaszcza ludowa.

Polskie pisma ludowe wychodziły tam już w połowie przeszłego wieku i już przed rokiem 1870 pod doskonałem kierownictwem światłych pisarzy ludowych, nietylko duchownych lecz i świeckich (z których obok poprzednio już wspomnianych księży, wymieniamy przedewszystkiem Ignacego Danielewskiego, słynnego majstra od „Przyjaciela ludu”, oraz Józefa Chociszewskiego), ważne usługi oddawały sprawie narodowej, szerząc oświatę i narodowe uświadomienie wśród ludu; do roku 1870 atoli krępowane były jeszcze rozmaitemi ograniczeniami ustawowemi. Dopiero gdy po utworzeniu cesarstwa niemieckiego ograniczenia te usunięte zostały, gdy wydano nową, liberalną ustawę prasową, a zwłaszcza odtąd poczta pruska zorganizowała niezrównany wprost, jedyny niemal w takiej formie w świecie, system pośredniczenia pomiędzy wydawnictwami a publicznością, tani a dla obu stron bardzo dogodny, ludowa prasa polska rozwinąć się mogła w większej mierze. I pozatem jeszcze — rząd pruski sam to ułatwił, wprawdzie wbrew własnym intencyom. Szkoła tamtejsza stała się tam wprawdzie narzędziom germanizacyi, zakładem torturowym dla dziatwy polskiej — ale jest, działa i w każdym razie uczy — czytać. A właśnie fakt, że poza tresurą w języku niemieckim, tak mało daje ludności polskiej, wytwarza w niej pragnienie szukania oświaty w innem źródle.
Źródłem oświaty stała się też ludowa prasa polska w zaborze pruskim z biegiem lat, w najlepszem tego słowa znaczeniu. Być może, że nie odznacza się ona wykwitną formą zewnętrzną, że nie zawsze przestrzega poprawności języka polskiego — lecz pod każdym innym względem stoi ona znacznie wyżej od prasy ludowej Królestwa i Galicyi, i trafniej pojmuje i zręczniej wypełnia główne swoje zadania. Podczas gdy w Galicyi zbyt może wiele wagi kładzie się także w pismach ludowych na ich stronę literacką, prasa zaboru pruskiego wysuwa na pierwszy plan obok spraw narodowo-politycznych sprawy ekonomiczne i w nich kształci skutecznie szerokie koła ludowe. Ona też stała się główną propagatorką hasła „swój do swego”, czuwała zawsze i czuwa dziś jeszcze, nieraz nawet — według naszych pojęć aż nadto ostro i surowo — nad jego stosowaniem w praktyce. Za to atoli jej też przypada w udziale wielka część zasługi, że to, o czem marzył Karol Marcinkowski, nad czem pracowało kilka pokoleń, stało się już faktem dokonanym: uspołecznienie ludu wiejskiego i wytworzenie się silnego, średniego stanu mieszczańskiego.

VII.

Lecz — jak już zaznaczyliśmy poprzednio — jednym z głównych czynników, które pomyślną tę ewolucyę umożliwiły — była także okoliczność niejako postronna, niezależna już od społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim — a mianowicie: olbrzymi wprost rozwój ekonomiczny całych Niemiec po r. 1871. Ilustrują go krótko a dobitnie dwie cyfry: otóż podczas gdy cały handel zewnętrzny Niemiec w pierwszym roku nowego cesarstwa dochodził zaledwie do dwóch miliardów wartości, — obecna jego wartość zbliża się już bardzo do 17 miliardów marek! Z przeważnie (jeszcze w r. 1871) agrarnego państwa, Niemcy zamieniły się dziś na państwo przeważnie przemysłowe. Kolosalny ten rozwój handlowo - przemysłowy Niemiec, zwłaszcza zachodu niemieckiego, wytworzył tam wielki dobrobyt, lecz zarazem tak wielkie i zawsze jeszcze wzmagające się zapotrzebowanie rąk do pracy, że mimo szybkiego przyrostu ludności, ludność niemiecka sama zapotrzebowania tego wypełnić nie mogła i nie może. Z konieczności tedy, już około r. 1880 — przemysł na zachodzie Niemiec ściągać tam zaczął do pracy robotników polskich z zaboru pruskiego. Poprzednio zaś uczyniło to samo zachodnio-niemieckie rolnictwo, które własnych robotników niemieckich w znacznej części straciło również na rzecz przemysłu.

Ruch ten wydał dla społeczeństwa polskiego zły i dobry skutek. Zły, a raczej niekorzystny o tyle, że pozbawiać zaczął także rolników w polskich dzielnicach rodzimego robotnika, co z początku bardzo utrudniało rozwój większych gospodarstw; dale o tyle, że z początku dużo z tych polskich robotników tonęło pod względem narodowym w otaczającem ich na obczyźnie morzu niemieckiem. Natomiast dobrym ruchu tego skutkiem było, że dając w bliższych stronach korzystny zarobek, stłumił dawniej tak liczną a bezpowrotną emigracyę zamorską, zastępując ją jedynie czasowem wychodźtwem zarobkowem. Prawdziwem zaś dobrodziejstwem dla społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim stał się on pod tym względem, że podniósł ogromnie ekonomiczną kulturę polskiego robotnika. Uczyli się oni tam wśród obcych nietylko większej akuratności i punktualności w pracy, lecz nadto także zdrowej, rozumnej oszczędności. Ponieważ zaś z chwilą zorganizowania tego wychodźtwa polskiego w głównych centrach zachodnio-niemieckiego przemysłu w polskie związki i stowarzyszenia i otoczenia go narodową opieką — grożące mu przedtem niebezpieczeństwo wynarodowienia się znacznie się zmniejszyło, uważać można ten wychodźczy ruch zarobkowy do pewnego stopnia nawet za czynnik dla zaboru pruskiego dodatni.
Dodatnim stał się on zwłaszcza przez to, że przyczynił się w niemałej mierze do zatamowania dawniej tak stale postępującej utraty ziemi. Znaczna część tych robotników, wyrosła na wsi, na roli, idąc za zarobkiem na obczyznę, marzy tylko o tem, ażeby zarobić tam i zaoszczędzić tyle, ileby starczyło na zakupienie własnego kawałka ziemi w ojczystych stronach. Przyzwyczajeni już do tego w domu, ludzie ci, zaoszczędzone na obczyźnie pieniądze, składają już od dłuższego czasu w polskich spółkach kredytowych w ojczystych swoich dzielnicach. Autor obszernego dzieła niemieckiego: „Der wirthschaftliche Kampf der Polen und Deutschen um die Provinz Posen”, dr. Leon Wegner, obliczał już przed kilku laty sumę tych nadsyłanych do kraju przez robotników polskich oszczędności na mniej więcej 8 milionów marek rocznie. Suma ta nie jest przesadną i o taką też kwotę z tej jedynie strony — nie mówiąc o innych — wzrasta już od szeregu lat polski majątek narodowy w zaborze pruskim.

I oto wskutek tego wychodźtwa wystąpił na widowni życia społecznego i ekonomicznego w zaborze pruskim obok ziemiaństwa, mieszczaństwa, włościaństwa — czynnie także stan czwarty, robotniczy — wystąpił nie w szacie czerwonego socyalizmu międzynarodowego, lecz pod biało-czerwonym sztandarem narodowym. Że pod tym sztandarem pozostał — to zasługa z jednej strony polskiej prasy ludowej, a z drugiej — polskiego duchowieństwa, tego zwłaszcza jego odłamu, który energicznie zajął się organizacyą stanu robotniczego w kraju, który opiekuje się robotnikiem polskim nietylko dla dobra Kościoła, lecz także dla dobra narodu i dla materyalnego dobra robotników samych, a który posuwa tę pieczę swoją, czysto socyalną — tak daleko — że dziś pod wodzą kanonika ks. Zimmermana pracuje nad tem, ażeby w zaborze pruskim wytworzyć wielką i potężną koalicyę polskich robotników rolnych. Fakt zaś, że zamiarowi temu nie sprzeciwia się tamtejsza polska własność większa, podczas gdy agraryusze innych krajów drżą jeszcze na myśl takiej koalicyi i zwalczają ją wszelkimi sposobami, dowodzi najwymowniej, w jak dodatni sposób poczucie solidarności narodowej i społecznego równouprawnienia wszystkich stanów na tej podstawie, wzięło tam już górę nad interesami klasowemi.

VIII.

Zaznaczyliśmy poprzednio, że oszczędności polskich wychodźców robotniczych z zaboru pruskiego przyczyniły się znacznie do powstrzymania tam dalszej utraty ziemi. Stwierdzona to już sprawa! W nich to liczne polskie Spółki i Banki parcelacyjne, które zaczęły powstawać po utworzeniu komisyi kolonizacyjnej, znalazły chętnych nabywców ziemi; oni to wraz z dorabiającem się również szybko włościaństwem polskiem w kraju, umożliwili tym Spółkom i Bankom oraz wielu prywatnym parcelantom ocalić niejeden zagrożony większy obszar polski przed szponami komisyi kolonizacyjnej, a nawet szereg dóbr i gospodarstw wykupić z rąk niemieckich i zrównoważyć tem ponoszone na innych punktach straty. I tak wspaniała tu wprost dokonała się ewolucya wewnętrzna: Dzięki zdobytemu już uzdolnieniu ekonomicznemu — patryotyczny, świadomy swoich obowiązków względem ojczyzny lud polski odzyskuje dla niej to — co straciła rycerskabrać starsza” — lekceważąca ekonomiczną stronę narodowego i społecznego życia…

I pod innym jeszcze względem rozwój ekonomiczny całych Niemiec — od którego już rząd pruski w żaden sposób nie mógł wykluczyć ludności polskiej, bo to „ustawowo” przeprowadzić się już nie dało — wywarł dodatni wpływ na ekonomiczny i społeczny rozwój społeczeństwa wielkopolskiego w zaborze pruskim. Wytwarzając bardzo korzystne warunki bytu w dzielnicach niemieckich, zatamował zupełnie prawie do niedawna jeszcze tak dla nas groźny, a naturalny niejakiego niemiecki „Drang nach Osten” — do polskich dzielnic. Chłop niemiecki z zachodu nie wędruje już z taczką do Księstwa — po po pierwsze ma z czego żyć we własnych stronach, a po drugie — wobec wzmagającego się uzdolnienia ekonomicznego ludności polskiej nie może on już w „polskim kraju” marzyć o takim, jak dawniej, zarobku. Przeciwnie nawet! rozwój przemysłu w środkowych i zachodnich Niemczech, olbrzymi rozrost miast tamtejszych i łatwość uzyskania w nich korzystnego zajęcia, sprawia, że wielu chłopów niemieckich w dawniejszych czasach tu osiedlonych lub na własną rękę osiadłych, porzuca swoje zagrody w WKs. Poznańskiem i Prusiech Królewskich, sprzedaje je chłopom polskim i wraca na zachód. W ten sposób spolszczyło się w ostatnim czasie na nowo, zupełnie lub częściowo, dużo wsi w Wielkopolsce, które przed czterdziestu lub pięćdziesięciu laty uległy germanizacyi, a są między niemi nawet osady niemieckie, założone w tak zw. „dystrykcie nadnoteckim” jeszcze za czasów Fryderyka II…
Wiadomo zresztą, że i komisya kolonizacyjna dziś tylko z wielkim trudem zaludnia swoje kolonie w zaborze pruskim, mimo niezmiernie korzystnych warunków, pod jakimi nadaje im ziemię; że wobec braku kolonistów z Niemiec samych, zmuszona jest sprowadzać emigrantów niemieckich z Rosyi i Galicyi.
Ten „Drang nach Westen”, który wśród ludności niemieckiej (także miejskiej) WKs. Poznańskiego ujawnia się już od lat przeszło dwudziestu, przesuwał powoli, lecz stale stosunek procentowy obu narodowości na korzyść ludności polskiej, a byłby do dziś dnia znaczniejsze jeszcze szczerby wytworzył wśród ludności niemieckiej, gdyby rząd nie był zapobiegł temu sztucznemi wprost środkami. Do tych należy przedewszystkiem, obok działalności komisyi kolonizacyjnej, stosowane już od dłuższego szeregu lat premiowanie osiedlania się Niemców w miastach polskich z tajnych funduszów dyspozycyjnych. Tak np. synowie przeniesionych do Księstwa urzędników niemieckich, (którzy sami pobierają już takie premie w postaci dodatków do pensyi: „Ostmarkenzulagen”) — otrzymują stypendyum rządowe na studya jedynie pod warunkiem, że po zdaniu egzaminów osiedlą się na „kresach wschodnich”. O innych rodzajach udzielanych Niemcom zasiłków wspominaliśmy już na innem miejscu. Lecz mimo tych sztucznych środków i kosztownych wysiłków, mimo, że komisya kolonizacyjna osiedliła już w WKsięstwie Poznańskiem około 60.000 sprowadzonych z innych stron Niemców i mimo znacznej także emigracyi zarobkowej polskiej, relatywne zmniejszanie się liczby ludności niemieckiej z tej dzielnicy ustało dopiero przed kilku laty.
Najkorzystniejszą atoli okolicznością dla rozwoju ekonomicznego ludności polskiej było to, że ten „Drang nach Westen” ogarnął także i to w wielkiej mierze zaliczających się w zaborze pruskim bez wyjątku do narodowości niemieckiej — żydów tamtejszych.
Ludność żydowska WKs. Poznańskiego i Prus Królewskich nie była nigdy tak liczna, jak w innych częściach Polski, stanowiła jednakże jeszcze przed czterdziestu kilku laty w Księstwie mniej więcej 6%, a Prusiech Królewskich 5% ogólnej liczby ludności. Żyjąc tu w mniejszej liczbie, uczestnicząc w ogólnem ożywieniu się handlu po okupacyi pruskiej, a przedewszystkiem wyzyskując nieopatrzność gospodarczą ludności polskiej, żydzi tamtejsi pod panowaniem pruskiem szybko się dorabiali, tak, że od lat trzydziestu przeszło, niema już wśród nich żydowskiego proletaryatu; — przeciwnie nawet, cała ta ludność żydowska cieszy się znaczną zamożnością. W miarę jednak, jak wśród ludności polskiej wytwarzało się znaczniejsze uzdolnienie ekonomiczne, a równocześnie walka narodowościowa zaostrzała się — możność dalszego dorobku i bogacenia się zmniejszała się dla żydów coraz bardziej, a społeczno-polityczne ich stanowisko stawało się coraz mniej „przyjemnem”. Polacy uważali ich za wiernych sojuszników niemieckości. Niemcy mimo ostentacyjnego ze strony żydów manifestowania „uczuć niemieckich”, nigdy im nie dowierzali i niedowierzają im po dziś dzień. Kupcy żydowscy, którzy dla przypodobania się rządowi umyślnie nie uczyli się języka polskiego, zmuszeni byli, pragnąc uniknąć bojkotu polskiego, posługiwać się w swoich przedsiębiorstwach handlowych personalem polskim i w ten sposób po prostu wychowywać sobie — przyszłych konkurentów. Sytuacya ich pogorszyła się jeszcze, odkąd po stronie polskiej zaczęto przestrzegać ściślej hasła: „swój do swego” — a po stronie niemieckiej t zn. niemiecko-chrześcijańskiej, z inicyatywy komisyi kolonizacyjnej i „hakaty” popierać ruch współdzielczy. Nie znajdując więc już wśród takich warunków ekonomicznych i politycznych korzystnego pola do dalszych operacyi handlowych, żydzi od dłuższego czasu licznie sprzedają swoje handle i inne przedsiębiorstwa — i wyprowadzają się w głąb Niemiec do wielkich miast handlowych, gdzie niema niewygodnej dla nich walki narodowościowej, a jest dużo sposobności do spekulacyi handlowych na wielką skalę. Ponieważ zaś w Księstwie nie znajdują już na swoje sklepy i zakłady przemysłowe nabywców Niemców, sprzedają je po największej części Polakom, swoim subjektom i pomocnikom polskim, którym znów nabywanie tych przedsiębiorstw ułatwia obecnie doskonała wprost i dogodna organizacya kredytu w Spółkach polskich.
W ten sposób ludność żydowska w W. Ks.  Poznańskiem zmniejszyła się, mimo naturalnego przyrostu, w ciągu ostatnich lat 40 z 70.000 na 31.000 — czyli w stosunku procentowym do reszty ludności, z pięciu na — półtora procent.
Opuszczane przez żydów pozycye w handlu i przemyśle zajmują młodzi kupcy i przemysłowcy polscy, którzy w znacznej części wykształceni zawodowo w przedsiębiorstwach niemiecko-żydowskich i w fachowych szkołach niemieckich — nie ustępując poprzednikom swoim i istniejącym jeszcze konkurentom niemieckim i żydowskim co do obrotności i przedsiębiorczości, nietylko się utrzymują — lecz dzięki solidarnemu poparciu rodaków, nawet się dorabiają. Zachodzą zaś jeszcze wypadki, w których także Niemcy — mimo propagowanego przez hakatę bezwzględnego bojkotu polskich przedsiębiorstw, wolą u Polaków zaspakajać swoje potrzeby, niż u swoich ziomków, twierdząc, że dziś w polskim sklepie i polskim warsztacie znaleść można lepszy towar i wyrób, niższe ceny, a przedewszystkiem sprężystą i bardziej uprzejmą obsługę, niż w przedsiębiorstwach niemieckich.

IX.

Przedstawiwszy w poprzednich rozdziałach przebieg i rozwój ekonomicznego i społecznego odradzania się ludności polskiej w zaborze pruskim w porządku niejako chronologicznym, dalej rozmaite przyczyny i okoliczności, które ten proces wewnętrzny albo powstrzymywały, albo też podniecały, ułatwiały i przyspieszały, wypada nam teraz wykazać to, co tam zdziałano — cyframi. Zadanie to nie łatwe. Niema tam polskiego biura statystycznego, któreby zbierało i zapisywało wszelkie daty i cyfry, dotyczące życia i ruchu społeczno-ekonomicznego ludności polskiej. Statystyki zbierane prywatnie, bez pomocy biurokratycznego aparatu władz państwowych są zresztą zawsze niezupełne, niepewne. Materyały statystyczne rządu pruskiego, który wprawdzie wszelkie dane, dotyczące życia, pracy i rozwoju specyalnie ludności polskiej w każdej dziedzinie zapisuje ze skrzętną, mrówczą wprost gorliwością, dla Polaków nie są dostępne.
Oprócz cyfr ogólnych rząd pruski publikuje z tego swego materyału statystycznego jedynie te, które potrzebne mu są dla oddziaływania na opinię publiczną w duchu jego polityki antipolskiej. Tendencyjnemi wprost są także wszelkie publikacye statystyczne związku hakaty. Chcąc więc otrzymać o ile możności dokładny i ścisły obraz rezultatów, jakie wywołało dotychczasowe ekonomiczne i społeczne odrodzenie się ludności polskiej zaboru pruskiego, trzebaby wziąć do pomocy sprawozdania wszystkich działającym tam w tej dziedzinie instytucyi i organizacyi polskich, uzupełnić to temi datami statystyki rządowej, które zasługują na zupełną wiarogodność i dopiero z tego zesumować ogólny rezultat.
W ramach niniejszej naszej rozprawy za mało miejsca na takie szczegółowe zestawienia. Jesteśmy zresztą w tem szczęśliwem położeniu, że możemy je zastąpić datami i cyframi, które jakkolwiek obejmują działalność tylko jednej organizacyi, mimo to dają nam już pogląd na całokształt osiągniętych tam w dziedzinie ekonomicznej rezultatów. Są to daty i cyfry wyjęte ze sprawozdań wspomnianego już poprzednio „Związku Spółek zarobkowych”, na którego czele stoi jako patron ks. Piotr Wawrzyniak. W instytucyach należących do tego związku skupia się bowiem to, co stanowi główny owoc dotychczasowego rozwoju, a z drugiej strony jego podstawę i nerw życiodajny, a mianowicie: pieniądz, nagromadzone dotychczas zasoby finansowe.
Większa część należących do tego związku spółek ma charakter skarbon publicznych: kas oszczędności. Odkąd bowiem pozostające pod kierownictwem władz, czy to państwowych czy municypalnych, kasy oszczędności powiatowe i miejskie do tego stopnia wciągnięto w wir walki narodowej i politycznej, że przy udzielaniu z nich kredytu ludności polskiej, usiłuje się wywierać na nią wpływ, a nawet ucisk w duchu i kierunku germanizacyjnym, ludność polska z nielicznemi wyjątkami nie w nich już składa swoje oszczędności, lecz w należących do związku polskich spółkach finansowych i na odwrót znów, w razie potrzeby, tylko w tych spółkach szuka kredytu. Słusznie też zupełnie z inicyatywy zasłużonego ich patrona nadano im piękną nazwę „Banków ludowych”. Nazwa ta odpowiada i pod tym jeszcze względem najzupełniej właściwemu ich charakterowi, ponieważ w nich koncentruje się przeważnie obrót finansowy tak zw. „niższych i średnich” warstw społecznych, podczas gdy tak zw. „sfery wyższe”, o ile rozporządzają większemi kapitałami, lokują je w papierach wartościowych, przedsiębiorstwach przemysłowych i spekulacyjnych, nie wykluczając nawet rozpowszechnionej tam już dość znacznie gry na giełdzie.
Stan funduszów i obrót pieniężny w tych spółkach polskich odźwierciedla więc w bardzo znacznej mierze nietylko życie i ruch ekonomiczny tamtejszej ludności polskiej, lecz także stan tej zamożności. Ludność, która się nie dorabia, która walczy z biedą i nędzą, lub która w braku zmysłu ekonomicznego wszystkie owoce swej pracy zużywa, żyjąc z dnia na dzień i nie myśląc o jutrze — ludność taka albo niema z czego oszczędzać albo oszczędzać nie umie — i taka ludność wogóle nie jest w stanie wytworzyć sobie własnych instytucyi finansowych i kredytowych. Jeśli więc w zaborze pruskim instytucye takie nie tylko powstały, nietylko istnieją, lecz się mnożą i rozwijają, najlepszy to dowód, że ludność tamtejsza nietylko ma z czego oszczędzać i oszczędzać już umie, lecz także, że sama się dorabia i że postępuje w swojem uzdolnieniu ekonomicznem. Jak zaś postępuje jedno i drugie, to właśnie wykazują nam następujące cyfry:
W chwili założenia polskiego „Związku spółek zarobkowych w zaborze pruskim”, w r. 1873 było spółek takich ogółem 43, które razem liczyły 7.660 członków. Udziały tych członków wynosiły zaledwie 624,000 marek, złożone w nich oszczędności 2.600.000 marek, a fundusze rezerwowe 74.300 marek. Ogółem więc nagromadzony w tych spółkach kapitał nie wiele tylko przekraczał 3 miliony marek.
I w następnych jeszcze latach rozwój tych spółek był bardzo powolny. Nie chcąc nużyć czytelników przytaczaniem zbyt wielu cyfr, ograniczamy się jedynie do przytoczenia tu liczb okresów trzechletnich. Przedstawiają się one, jak następuje:

rok liczba
spółek
liczba
członków
udziały
członków
oszczędności fundusze
rezerwowe
1873 43 7.660 623.400 2.601.000 74.300
1876 63 11.226 962.400 4.114.000 178.600
1879 60 12.817 1.297.178 4.860.000 306.400
1882 66 17.584 1.551.501 6.884.700 514.500
1885 60 20.435 1.961.275 8.676.000 847.700

W ciągu tych pierwszych trzynastu lat istnienia Związku liczba członków i złożone w spółkach kapitały wprawdzie niemal się potroiły, natomiast liczba spółek samych wzrosła tylko o niespełna 40 procent z 43 na 60, a co najważniejsze, ulegała jeszcze pewnej fluktuacyi. Objaw to bardzo znamienny, wynika z niego bowiem, że nie wszystkie założone w tym okresie spółki okazały się żywotnemi, że część ich po krótkim czasie albo upadła, albo się rozwiązała, albo też — nie oceniając jeszcze należycie wartości solidarności, ze związku wystąpiła. Pożyteczne te organizacye chromały tam wówczas jeszcze pod niejednym względem z powodu braku odpowiednio wyszkolonych kierowników i z powodu nieudolności ekonomicznej tych, którym służyć miały. Były to zresztą czasy, w których wobec sromotnego wprost upadku banku szlacheckiego „Tellusa”, spowodowanego niesumiennością i nierządem, pesymizm co do możliwości wytworzenia jedynie siłami rodzimemi racyonalnej gospodarki finansowej, wzmógł się tam jeszcze i stał się niemal ogólnym.
Znacznie pomyślniej już i okazalej przedstawiają się cyfry następujących trzechleci. I tak było:

w roku spółek członków udziałów oszczęd. fund. rez.
1889 71 24.891 2.439.000[2] 11.122,000 1.054.000
1892 77 26.585 2.692.000 10.782.000 1.128.000
1895 93 32.282 3.929.000 16.744.000 1.548.000
1898 114 41.950 5.781.000 26.750.000 2.263.000
1902 138 62.135 9.219.000 49.282.000 3.613.000
W tym okresie widzimy już (z wyjątkiem jedynie r. 1892) stały, dość szybki rozwój akcyi spółkowej pod każdym względem. Znamiennem zaś jest, że ustalił się on właściwie dopiero od roku, w którym nad tamtejszem społeczeństwem polskiem zawisł widmo zagłady, a conajmniej ruiny ekonomicznej w postaci pruskiej komisyi kolonizacyjnej. Rozwój ten nie ustał nawet około roku 1900, w którym — po zupełnem rozwianiu się politycznych mrzonek ugodowych, propagowany przez hakatę bojkot zarobkowości polskiej zaczął się objawiać w formie wprost groźnej, wzbudzając po stronie polskiej niemałe zaniepokojenie. Podzielał je w pewnej mierze także niestrudzony patron Związku Spółek, ks. prałat Wawrzyniak. Było to na sejmiku związkowym w Toruniu w roku, o ile nas pamięć nie myli, właśnie 1900. Sprawozdanie Związku za rok poprzedni wykazywało wówczas po raz pierwszy przyrost depozytów oszczędnościowych w spółkach o przeszło 5 milionów marek. Fakt ten wywołał ogólny zapał. Gdy kilku delegatów zaznaczyło to w swoich przemówieniach, zabrał głos patron i poważnie ostrzegał przed zbytnik w tym kierunku optymizmem. Rozpoczyna się — mówił — zacięta przeciwko nam walka właśnie w dziedzinie ekonomicznej. Jej następstw i skutków jeszcze przewidzieć nie można; mimo to należy liczyć się z ewentualnością, że da się ona uczuć dotkliwie wszystkim naszym stanom zarobkującym. W takim zaś razie lata następne nietylko nie przysporzą nam nowych zasobów w Spółkach, lecz na odwrót nawet wkładki oszczędnościowe mogą uledz zmniejszeniu.

Była to przestroga bardzo przezorna, jak wszystko, co genialny kierownik Spółek tamtejszych głosi i czyni — wyjątkowo atoli nie okazała się zgodna z rzeczywistością. Lata następne bowiem pod względem dalszego pomyślnego rozwoju Spółek przewyższyły najśmielsze nawet — marzenia. Do pewnego stopnia było to znów dziełem twardej ręki rządu pruskiego. Wydał on rozporządzenie, ażeby polscy urzędnicy i nauczyciele, jak wogóle wszyscy w jakikolwiek sposób zależni od rządu Polacy — wycofali swoje oszczędności i kapitały z polskich Spółek i żadnych z niemi nie utrzymywali stosunków. Było to znów jedno z tych rozporządzeń władz pruskich, które wynikają jedynie ze ślepej nienawiści — a zdradzają nietylko dziwne krótkowidztwo, lecz nadto wielką nieznajomość stosunków w polskich dzielnicach. Odsunięcie od Spółek polskich maleńkiej już wówczas garstki polskich urzędników, nieopływających nadto w kapitały, nie mogło Spółkom tym wyrządzić znaczniejszej szkody, wywołało zaś po stronie polskiej nieoczekiwaną widocznie przez rząd w takiej doniosłości reakcyę. Na jego rozporządzenie odpowiedziano bowiem hasłem, ażeby wszyscy ci Polacy, którzy mają jeszcze pieniądze w niemieckich kasach oszczędności, przenieśli je do Spółek polskich. A liczba tych była jeszcze znaczna. Jaki też skutek wydał ten śmieszny wprost w swej bezmyślnej zaciekłości zamach rządu — to wykazują nam następujące cyfry. Otóż stan polskich Spółek związkowych w następnych latach tak się przedstawiał:

rok liczba
spółek
liczba
członków
suma
udziałów
oszczędności fundusz
rezerwowy
1903 141 67.241 10.847.000 58.909.000 4.239.000
1904 149 73,069 12.379.090 70.617.000 4.677.000
1905 173 81.107 13.935.000 87.421.000 5.385.000
1906 192 88.279 15.350.000 107.062.000 6.261.000
1907 225 98.230 17.263.000 123.004.000 7.873.000
1908 234 105.793 19.230.000 148.372.000 8,967.000

A zatem: mimo wzmagającego się ucisku, mimo zaciekłego bojkotu wszelkiej zarobkowości polskiej — zarobkowość ta tak bogate wydawała plony, że po roku 1900 wkładki oszczędnościowe w polskich spółkach mnożyć się zaczęły z roku na rok już nie o 5 lub 6 milionów, lecz o 10 do 20 milionów, aż wreszcie rok ubiegły przyniósł kolosalny wprost — jak na nasze stosunki gospodarcze — przyrost 25 milionów marek! Równomiernie zaś z wzrostem oszczędności mnożyły się udziały członków i fundusze rezerwowe. I oto dziś, w dwadzieścia i dwa lat po utworzeniu komisyi kolonizacyjnej, same tylko fundusze rezerwowe polskich Spółek dosięgają cyfry, jaką wówczas obejmowały już wszystkie złożone w spółkach kapitały. Obecna zaś ogólna suma tych kapitałów przewyższa ówczesną (z r. 1886) niemniej jak 16 razy — dochodzi bowiem do 190[3] milionów — wobec 12 milionów w r. 1886.
Wymowniejszego chyba dowodu szybkiego ekonomicznego odradzania się społeczeństwa polskiego w zaborze pruskim ponad te cyfry — dostarczać nie potrzebujemy. Natomiast podnieść tu należy jeszcze objawy, które wykazują, jak się tam krzewi i szerzy uzdolnienie gospodarcze jednostek i ogółu — właśnie w dziedzinie finansowej. Otóż we wszystkich tych spółkach panuje ład, porządek i uczciwość w takiej mierze, że rząd pruski, który czycha tylko na sposobność położenia swej ciężkiej pięści na tych polskich organizacyach (posiadających na mocy odnośnej ustawy zupełną autonomię kontrolną, wykonywaną przez patronat) — dotychczas ani razu nie znalazł sposobności do jakiegokolwiek uzasadnionego wmieszania się w ich samorząd, a dalej, że wobec tego nieraz nawet dygnitarze pruscy polskie te spółki stawiają za wzór i przykład podobnym organizacyom niemieckim! Wypadki nieuczciwości są w nich tak rzadkie, — że właściwie powiedziećby można, iż niema ich wcale; tak samo wypadki lekkomyślnego szafowania publicznym groszem. Patronat zaś czuwa także nad tem, ażeby Spółki te nigdy nie spuszczały z oka właściwego swego zadania i celu, a mianowicie, ażeby były tylko źródłami dogodnego i taniego kredytu, a nie przedsiębiorstwami, spekulującemi na wysokie zyski dla swoich członków. Jakkolwiek wszystkie prosperują doskonale — (wypadków, iżby która z nich nie osiągnęła czystego zysku, niema prawie wcale, a taką samą rzadkością są znaczniejsze straty) — panuje w nich zasada nie przekraczania normalnej stopy dywidend (5—8 procent) — a natomiast obniżania stopy procentowej od pożyczek, która też w przeważnej części Spółek wynosi tylko 5 do 5 i pół procent (od weksli).
Zaznaczyć tu zaś jeszcze wypada, że Spółki te istnieją nietylko w miastach i miasteczkach, lecz także w znacznej nawet liczbie po wsiach, a nie mniej, że także te wiejskie Spółki osiągnęły już w niejednym wypadku rozmiary bardzo pokaźnych instytucyi finansowych. Tak np. Kasa pożyczkowa we wsi Chełmce na Kujawach obraca kapitałem wysokości blisko 600.000 marek; spółka w Lisewie w Prusiech Królewskich kapitałem 730.000 marek, a wiele innych samych tylko wkładek oszczędności wykazuje od 300.000 do pół miliona i więcej marek.
Kto zaś kieruje temi instytucyami? W miastach przeważnie członkowie miejscowej inteligencyi, kupcy, przemysłowcy, rękodzielnicy; w miasteczkach i po wsiach księża, w małej mierze ziemianie, w większej chłopi (gospodarze), organiści a nawet już i robotnicy. Dzięki znakomitego kierownictwu i rozumnej, a jak na polskie stosunki, niezwykle ścisłej kontroli ze strony patronatu, dalej dzięki idealnej wprost wychowawczej działalności ks. patrona Wawrzyniaka, wytworzył się już w społeczeństwie polskiem w zaborze pruskim liczby zastęp rodzimych finansistów o wielkiej rutynie na tem polu, a co ważniejsze jeszcze — o czystych rękach!
Dzięki tym spółkom — warstwy zarobkujące w zaborze pruskim mają już do dyspozycyi na cele swej pracy blisko 200 milionów ruchomego kapitału — w formie możliwie najdogodniejszego kredytu. Nie dziw, że dzięki temu ruch zarobkowy ożywia się coraz bardziej.


∗             ∗

Do Związku Spółek zarobkowych należy także kilkanaście instytucyi spółkowych, o których tu jeszcze osobno pomówić musimy, a mianowicie wspomniane już poprzednio Spółki parcelacyjne.
W jednym z poprzednich rozdziałów zaznaczyliśmy, że podjęta w roku 1886, a z obawy o los zachodnich kresów polskich zrodzona akcya, mająca na celu ratowanie tam ziemi polskiej przy pomocy ogólno-polskiego akcyjnego „Banku ziemskiego”, właściwie zakończyła się fiaskiem. Bank ten wprawdzie powstał i rozwinął dość dodatnią działalność, lecz jak na instytucyę ogólno polską, zawstydzającego skromne przybrał rozmiary. Z niezmiernym trudem zdołano zebrać dla niego dopiero w ciągu lat 15 czy 16, kapitał akcyjny wysokości 4 milionów marek. Tą operując kwotą, nabył on i do roku 1906 rozparcelował między ludność polską obszar 25.520 ha, w tem około 6000 ha nabytych z rąk niemieckich. Przyzwyczajeni wogóle do małych wyników tego rodzaju „ratunkowych” akcyi naszych, zdziwią się zapewne, że ten rezultat istnienia i działalności Banku ziemskiego nazywamy fiaskiem. Otóż przyznajemy chętnie, że sam w sobie na taką ocenę rezultat ten nie zasługuje, że atoli za fiasko uważać go można w porównaniu z rezultatami samopomocy w dziedzinie ratowania ziemi, jaką właśnie przez wspomniane poprzednio spółki, rozwinęło społeczeństwo polskie w zaborze pruskim. Podczas bowiem, gdy cała Polska zdobyła się dla „Banku ziemskiego” zaledwie na 4 miliony marek, zgromadziły owe parcelacyjne spółki wielkopolskie i zachodnio-pruskie kapitału około 12 milionów marek — wyłącznie tylko z oszczędności tamtejszej polskiej ludności; a podczas gdy Bank ziemski w ciągu lat 20 rozparcelował 25.000 ha, w tem 6000 ha. z rąk niemieckich — spółki rzeczone rozsprzedały między lud polski w ciągu lat niespełna 10 (!) ogółem 33.000 ha, w tem około 13.000 ha. ziemi, nabytej z rąk niemieckich. Rozumna, sprężysta, już z głębszego uzdolnienia ekonomicznego wyrosła samopomoc jednego zaboru — okazała się więc silniejszą i wydatniejszą od ogólnej akcyi narodowej, która była produktem chwilowego zaniepokojenia, wielkiego zapału i dobrych chęci — lecz małego tylko zasobu zmysłu ekonomicznego, oraz mniejszej jeszcze zdolności zamienienia pięknych słów na potęgę czynu.
Obok tych spółek parcelacyjnych istnieje jeszcze w zaborze pruskim instytucya wyłącznie już wielko-ziemiańska — powołana również do ratowania zagrożonych większych majątków polskich, nie tyle drogą parcelacyi, ile udzielania im finansowej i administracyjnej pomocy. Jest to „Związek Ziemian”, założony w roku 1900 za inicyatywą dra Jackowskiego (obecnego prezesa „Centralnego Towarzystwa Gospodarczego”, syna ś. p.  Maksymiliana) — a w roku 1902 na spółkę udziałową zamieniony. I ta instytucya pochlubić się może pokaźnemi rezultatami. Uratowała ona rzeczywiście niejeden polski majątek przed przejściem w ręce niemieckie, w r. 1906 administrowała zaś kilkunastu większemi dobrami z ogólnym obszarem 15.000 ha., których właściciele o własnych siłach i zdolnościach przy ziemi utrzymaćby się nie zdołali.


∗             ∗

Chlubną kartę w dziejach tej walki o ziemię polską w zaborze pruskim zajmie także działalność jednostki, jednego z synów wielkopolskiej dzielnicy, znanego nietylko u nas, lecz również w Niemczech p. Marcina Biedermana. Mimo niemieckiego nazwiska, Polak z urodzenia, syn uczestnika powstania z r. 1863 i matki, która budziła ducha narodowego w dzieciach „opowiadaniem o Wawelu i wieży maryackiej”, stał się on pionierem rzutkiej a energicznej samopomocy społecznej, a niemniej osobistej inicyatywy, opartej na zdrowym zmyśle ekonomicznym. Wstąpiwszy w młodym wieku ze skromnym kapitalikiem, jako wspólnik do firmy komisowej Drwęski i Langner, własną pracą i własną przedsiębiorczością podniósł on ją na stopę pierwszorzędną, a w obronie ziemi polskiej rozwinął kampanię, która uczyniła go postrachem dla komisyi kolonizacyjnej i jej agentów. Obdarzony niemal amerykańską śmiałością i zręcznością do najtrudniejszych transankcyi w handlu ziemią, pan Marcin Biederman wyrwał w ciągu niewielu lat większy znacznie obszar ziemi z rąk niemieckich, niż zdołały to osiągnąć Bank ziemski i wspomniane spółki parcelacyjne razem wziąwszy. Od r. 1895 przeszło przez jego ręce około 36.000 ha. ziemi, wartości 37 milionów marek! a w tym obszarze 20.500 ha., nabytych od niemieckich właścicieli. Na obszar ten złożyło się 82 dóbr, oraz większych lub mniejszych pojedyńczych majątków ziemskich. O ile należały one przedtem do Polaków, nabycie ich przez p. Biedermana znaczyło to samo, co ocalenie ich przed przejściem w ręce komisyi kolonizacyjnej, ponieważ z powodu znacznego obdłużenia groziła im subhasta; o ile nabyte zostały, nieraz zręcznym fortelem z rąk niemieckich, był to czysty zysk dla polskiego stanu posiadania ziemi. Część tych dóbr przeszła w ręce najzupełniej zaufania godnych ziemian, część nabyli zbogaceni polscy włościanie lub ich synowie. A wspaniały ten rezultat osiągnął p. Biederman w przeciągu lat mniejwięcej dwunastu! Zrozumiał on przytem doskonale wielkie w takiej walce znaczenie prasy ludowej, to też obdarzył społeczeństwo swoje kilku wydawnictwami peryodycznemi i codziennemi, które, jakkolwiek przeszły w inne ręce, wielkie i dziś jeszcze oddają usługi narodowej sprawie. Niezmiernie też ubolewać należy, że nie tyle przeciwne manewry rządu pruskiego, który wszelkiemi sposobami prześladował go i zwalczał, ile osobiste zawiści i niechęci ze strony tych, którzy mu pomagać powinni — zmusiły p. Biedermana do ograniczenia swej tak zbawiennej dotychczas akcyi w obronie ziemi polskiej. Jego zasługi w tej dziedzinie są w każdym razie ogromne.

X.

Zbliżamy się do konkluzyi: Jaki więc jest dziś stan ekonomiczny ludności polskiej zaboru pruskiego — jakie jej widoki na przyszłość wobec potęgującego się ucisku, wobec wzmagających się z roku na rok wysiłków rządu pruskiego, zmierzających do jej zgnębienia, ogłodzenia, sproletaryzowania?
Zaczniemy od ziemi: Tej niestety mało już — wskutek przyczyn przytoczonych w pierwszych rozdziałach niniejszego szkicu — pozostało w polskich rękach. Pominąwszy Śląsk i Warmię, gdzie znajdującą się w posiadaniu włościan polskich mniejszą własność trudno nawet w przybliżeniu obliczyć bez dotyczących zapisków statystycznych — polski stan posiadania ziemi (w W. Ks. Poznańskiem i w Prusiech królewskich) obejmować może dziś jeszcze około 1,700.000 ha — czyli mniej więcej 30 procent ogólnego obszaru obu tych prowincyi. Ta własność polska jest obecnie, już na ogół biorąc, tak upewniona, że sama z siebie niezawodnie już zmniejszać się nie będzie. Jakiemi stratami grozi jej zaś pruska ustawa ekspropryacyjna?
Ustawa ta przewiduje, jak wiadomo — na pierwszą porcyę grabieży 70.000 ha. Na wywłaszczenie i skolonizowanie tego obszaru rząd pruski potrzebowałby conajmniej lat trzech do czterech. Z tego względu, a niemniej ze względu na to, że wykupno całego obecnego polskiego stanu posiadania w ziemi, wymagałoby sumy około 2½ miliarda marek — akcya ekspropryacyjna rządu pruskiego, jeżeli się wogóle rozpocznie, zajęłaby conajmniej lat 40—50, zanimby tamtejszą polską ludność zupełnie wyzuła z ziemi. A w tym czasie przecie niejedno zajść może, co tej zachłanności rozbójniczej Prus na zawsze położy tamę.
Spowodowany ewentualnem wywłaszczeniem ubytek ziemi bądź jak bądź bardziej jeszcze utrudnić może ekonomiczny byt tamtejszego społeczeństwa polskiego — z początku wprawdzie tylko lokalnie. Przez wypieranie polskich ziemian i polskiego robotnika rolnego z zagrabionych włości odbierze się polskiemu mieszczaństwu w dotkniętej grabieżą okolicy znaczny procent klienteli, odbiorców i konsumentów wyrobów miejskich.
Mieszczaństwo to wzmaga się dotychczas jeszcze bez przerwy a bardzo pomyślnie. Zabór pruski jest też dziś jedyną częścią Polski, która posiada już liczebnie odpowiednio silny, społecznie i narodowo bardzo rozwinięty czysto rodzimy miejski stan średni i to nie urzędniczy, jak Galicya, lecz niezależny, wolno - zarobkujący. Jak szybko on wzrastał w ostatnich latach, dowodzi chociażby przykład Gniezna, gdzie — według dat statystycznych niemieckich — było w roku 1890 rękodzielników polskich 176, niemieckich 340, w r. 1906 zaś polskich 406, niemieckich 136. Przykład Gniezna jest zaś o tyle znamienny, ponieważ polska ludność tego miasta, otoczona ze wszystkich stron wieńcem kolonii niemieckich, znajduje się poniekąd już dziś wobec ekonomicznej walki o byt w takiem samem położeniu, jakie grozi mieszczaństwu innych miast wrazie, jeżeli rząd pruski rozwinie na szerszą miarę akcyę wywłaszczenia.
Podobny przyrost zarobkującego sposobem rękodzielniczym i kupieckim mieszczaństwa polskiego stwierdzić można także w innych miastach Wielkopolski i Prus Królewskich, nawet w tych, które już za czasów dawnej Rzeczypospolitej były osadami niemal czysto niemieckiemi, jak sławne Leszno, Toruń, Grudziądz i inne. Jak się rozwój tego stanu mieszczańskiego ukształtuje po ewentualnem rozpoczęciu wywłaszczania — trudno na razie przewidzieć. Zdaje się jednakże, że z wyjątkiem miast, bezpośrednio grabieżą ziemi zagrożonych — nawet tym barbarzyńskim środkiem walki na razie jeszcze powstrzymać on się nie da. Głównym konsumentem dla wytwórczości miejskiej jest i pozostanie tam nadal, na długo zapewne jeszcze, polski stan włościański — a ten z każdym rokiem podnosi swoją zamożność, coraz wyższą rentę wydobywa z ziemi, coraz większe ma zapotrzebowania — a wywłaszczeniem bezpośrednio zagrożony nie jest, przynajmniej nie w tej mierze, jak własność wielka.
W najniekorzystniejszem pod względem narodowym i społecznym położeniu znajdowała się tam dotychczas już wielka rzesza polskich robotników rolnych, zmuszona w większej swej części pracować u niemieckich pracodawców, a nawet i z tego pola pracy wypierana przez komisyę kolonizacyjną. Wobec atoli notorycznego a wielkiego braku rolnych sił roboczych w całych Prusach, który zmusza rolników tamtejszych nawet do sprowadzania robotnika z innych części Polki — polskim, tubylczym robotnikom rolnym w zaborze pruskim na razie braku pracy i możności zarobku także jeszcze nie grozi.
Mimo to — właśnie wzgląd na tę polską rzeszę robotniczą nietylko w kraju, ale i w głębi Niemiec pracującą, zmusi rychło już polskie społeczeństwo tamtejsze do rozwinięcia nowej akcyi ekonomiczno-społecznej na szerszą skalę i to na polu, które dotychczas leży bardzo jeszcze odłogiem — a mianowicie na polu wielkiego przemysłu. Akcya ta jest konieczną nietylko zaś dla tego, ażeby polskiemu robotnikowi dać pracę i zarobek w kraju, ale także z tej przyczyny, ażeby społeczeństwo tamtejsze wyzwolić nareszcie z zależności od niemieckiego wielkiego przemysłu, zatrzymać w jego kieszeni owe setki milionów, płacone dotychczas niemieckim fabrykantom i grosistom.
Na potrzebę takiego dalszego rozwoju wskazał już ks. patron Wawrzyniak na zeszłorocznym sejmiku delegatów Spółek. Wskazał on na to, że jest tam już sił technicznie wyszkolonych dosyć, robotników poddostatkiem, a ruchomych kapitałów nawet więcej, niż obecne zapotrzebowanie kredytu rolników i mieszczaństwa zaabsorbować może. Razem bowiem kapitały te w Spółkach, oraz innych bankach i w papierach — obliczyć można na 300 milionów marek.
Brakuje tylko rozumnie śmiałej inicyatywy, niezbędnej do tego odwagi — lecz ta w tak już uzdolnionem ekonomicznie społeczeństwie znaleść się musi, tem bardziej, że dotychczasowe próby na tem polu nieźle się powiodły.
A jeśli ta odwaga się znajdzie — i gdy się znajdzie — wszelkie zamachy Prus na byt tamtejszego polskiego społeczeństwa spełzną na niczem. Rząd pruski może nadal utrzymywać piekło ucisku i bezprawia, w jakiem już dziś żyje tamtejsza ludność polska pod względem narodowym i politycznym, może piekło to zaogniać jeszcze — lecz społeczeństwo, które wytworzyło w sobie już taki hart narodowy, a dodało do niergo znaczne już uzdolnienie ekonomiczne — najsroższe nawet piekło pruskie pokona zwycięsko!

J. K.  Maćkowski.
Odbitka ze „Świata Słowiańskiego” 1910 r.
Druk W. Korneckiego i K. Wojnara w Krakowie.




  1. J. K. Maćkowski: „Przyszłość Wielkopolski na podstawie obliczeń statystycznych”, „Biblioteka warszawska” 1887, wrzesień.
  2. Z powodu podnoszącej się wysokości, a zatem i „długości” tych cyfr podajemy je zaokrąglone, niechcąc zbytnio nużyć pamięci czytelników.
  3. Kwota powyższa obejmuje tylko Spółki poznańskie i zachodnio-pruskie; — Spółki polskie na Śląsku, które nagromadziły już również około 25 mil, marek — do Związku poznańskiego jeszcze nie należą.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Karol Maćkowski.