Wielki los (de Montépin, 1889)/Część trzecia/XIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIV.

Adryan nie uważał się za pobitego.
— Byłbym w rozpaczy, gdybym cię zmartwił, lub obraził.. odrzekł. — Ale przypuśćmy, że wyjdziesz ztąd przed moim powrotem... Znajdziesz się bez środków, jak wtedy, kiedyś się tu dostała...
Klara cała zadrżała... ale odpowiedziała:
— No to w takim razie napisałabym do ciebie...
— Nie zapominaj, że w obec Boga, jesteś już moją żoną, a nie długo zostaniesz nią w obec ludzi, i że twoim obowiązkiem jest ufać mi bez granic...
— Napiszę... powtórzyła młoda dziewczyna... przyrzekam ci to uroczyście...
— Jak tylko list twój odbiorę, przyjadę w tej chwili, chociażby przyszło mi porzucić roboty niewykończone.
Ucałowali się raz jeszcze i opuścił salę św. Anny z żalem w sercu, ale z otuchą co do przyszłości.
Zanim wyszedł z gmachu, wstąpił jeszcze do zakonnicy.
— Siostro Maryo — rzekł — zmuszony jestem opuścić Paryż na trzy tygodnie... Nie mam potrzeby polecać twojej łaskawej dobroci tego biednego i nieszczęśliwego dziecka. Siostra zna położenie tej, która wkrótce nosić będzie moje nazwisko. Siostra jest dla wszystkich chorych prawdziwym aniołem miłosierdzia i poświęcenia, przychodzę więc prosić siostrę o jednę łaskę, o przyjęcie depozytu odemnie...
— Jakiego depozytu? — zapytała zakonnica.
— Klara może wyzdrowieć i przed upływem trzech tygodni, może być wypisaną ze szpitala...
— To nie bardzo prawdopodobne, ale kto wie... być może...
— Ponieważ w takim razie znalazłaby się bez grosza przy duszy, prosiłem aby przyjęła trochę pieniędzy... odmówiła mi jednakże...
— Nie dziwię się jej wcale... Kochane dziecko gotowe poświęcić życie, byle godności nie narazić... Wysoko cenię tę cnotę...
— Otóż — ciągnął dalej Adryan, czego nie chciała przyjąć ode mnie, od ciebie siostro przyjęłaby napewno... Czy nie pozwoliłaby mi zatem siostra zostawić ci pięćset franków?...
— Daj pan — odrzekła zakonnica.
— Oto są i dzięki ci siostro. Przynajmniej odjadę spokojny...
— Jedź i niech ci Bóg błogosławi moje dziecko.
Tego samego wieczora, pospiesznym pociągiem, młody malarz wyjechał do Bordeaux — a zaraz nazajutrz po przyjeździe napisał do Klary tak, jak przyobiecał.
Infirmerką upoważnioną do rozdawania korespondencyj chorym, była stara nasza znajoma.
Była to Eugenia Darier, z którą spotkaliśmy się na samym początku niniejszego opowiadania, na ulicy Kondeusza, w kancelaryi p. Dawida, w dzień czytania testamentu, w którym zapisano jej dwieście pięćdziesiąt franków.
W środę, o dziewiątej rano, po wizycie doktorskiej, Eugenia Darier weszła na salę św. Anny, z pakietem listów w ręku i zaczęła je rozdawać.
Klara czekała z niecierpliwością. — Czy też Adryan dotrzyma przyrzeczenia? — Czy też jest list i dla niej?...
Infirmerka zatrzymała się o kilka kroków od łóżka Nr. 17 dla przeczytania adresu i zawołała:
— Klara Gervais...
— Jestem — odpowiedziała sierota, wyciągając drżąca rękę ku Eugenii, gdy ta się zbliżyła.
Posłyszawszy nazwisko Klary Gervais, Teresa zajmująca łóżko Nr. 18, przypomniała sobie, że panna pracująca w magazynie przy ulicy Caumartin, tak się właśnie nazywała. Zwróciła głowę ku swej sąsiadce, ale choroba tak zmieniła łagodne rysy dziewczęcia, że ją nie poznała.
Infirmerka odezwała się do chorej:
— Zdaje mi się, że ja znam panienkę...
— Być może — odrzekła Klara, bo i mnie się także zdaje, że ja panią widziałam kiedyś...
— Czy panienka niebyła przed trzema mniej więcej miesiącami u notaryusza pana Davida?...
— Byłam...
— No, więc to panience pan Joachim Estival pozostawił w spadku bilet loteryjny?
— A tak mnie... teraz dobrze sobie przypominam, że i pani tam była...
— Kochane dziecko, nie masz widzę szczęścia na świecie, bo wtenczas wyszłaś tylko co ze szpitala — a teraz znowu chorujesz...
— O! że nie mam szczęścia to nie mam! — szepnęła z westchnieniem biedna Klara.
— I widocznie nie wygrałaś nic na ten bilet...
— Nie mam go w swoim ręku, a nie wiem nawet czy było już ciągnienie...
— Ja wiem nie wiele więcej — odpowiedziała infirmerka.
— No... a teraz do widzenia moje dziecko, a nie trać nadziei w Bogu... da Bóg, że będzie lepiej. Ponieważ odnowiłyśmy znajomość, więc jak będę tutaj znowu z listami, przyjdę porozmawiać trochę z tobą.
Eugenia Darier opuściła salę Świętej Anny, a Klara list rozpieczętowała.
Teresa nie straciła ani słowa z rozmowy, jakąśmy przytoczyli.
Pewną już obecnie była, że ma za sąsiadkę, młode dziewczę z magazynu pani Thouret, oskarżone o kradzież i aresztowane.
Więc ona nie jest już w więzieniu?
Wierna służąca panny de Rhodé, poczekała, dopóki Klara nie skończyła czytania.
Widziała jak następnie list ucałowała i wsunęła pod poduszkę.
Ta chwila zdawała się jej najstosowniejszą do rozpoczęcia rozmowy.
— Panno Gervais — rzekła — przypatrz no mi się dobrze, czy mnie nie poznasz czasami?...
Młoda dziewczyna zwróciła się w stronę zkąd głos pochodził i krzyknęła z zadziwienia.
— Pani! pani! panno Tereso! — pani tutaj?...
I zaraz zaczerwieniła się bardzo i zasłoniła twarz rękami.
— Tak moje dziecko, jestem tutaj bo mam zwichniętą nogę... — odpowiedziała służąca. — Ale dla czego panienka zasłania się przedemną?...
Klara się rozpłakała.
— Odgaduję myśl, jaka ci przyszła do głowy... — zaczęła po chwili Teresa. — Odpędź ją precz od siebie jak najprędzej panno Klaro i przestań płakać.. — I moja pani i ja dowiedziałyśmy się o oskarżeniu, jakie na ciebie rzucono, ale ani na chwilę nie uwierzyłyśmy w twoję winę... Daję na to moje słowo panience... Prawdziwie jestem szczęśliwą, że się obok panienki znajduję...
Ośmielona temi słowy sierota, spojrzała na Teresę i płakać przestała.
— Więc na prawdę — szepnęła — nie brałyście mnie za nędznicę, za złodziejkę?...
— Ani przez żart moje dziecko... Moja dobra kochana pani i ja, często myślałyśmy o tobie i żałowały cię z całego serca!... — Uznano też wreszcie niewinność twoję i wypuszczono na wolność.
— Byłam sądzoną.. — Wyrok zapadł uniewinniający.
— Biedna sieroto!... — czekając na to ileżeś przecierpieć musiała?...
— Wycierpiałam tyle, że aż się rozchorowałam i znowu się znalazłam w szpitalu... — w którym prawie stale przepędzam życie! — dodała z melancholijnym uśmiechem.
— Toż to moja pani się ucieszy, toż to cię uściska serdecznie... Bo panienka nie jest w stanie wyobrazić sobie, jak ona panienkę kocha... chociaż niestety nie widziała jej nigdy!...
— Czy przyjdzie tutaj pani de Rhodé?...
— Przyjdzie z pewnością mnie odwiedzić.
— Kiedy?..,
— Niedługo... we czwartek może... Byłaby przyszła w niedzielę, ale była bardzo cierpiącą.
— Cierpiącą?... — powtórzyła Klara z obawą.
— At... po prostu... rozchorowała się z przestrachu, ale nie ma nic niebezpiecznego...
— Więc to rzecz pewna, że nie czuje dla mnie pogardy?... Proszę też jej zaraz powiedzieć, żem została uniewinnioną...
— Bezwarunkowo przyrzekam...
— Cieszę się w takim razie prawdziwie, że ją zobaczę... Bo i ja do nikogo nie miałam takiego pociągu jak do niej... Bardzo często o niej myślałam, a zawsze z sercem bijącem. — Zdawało mi się, że ją znam od bardzo dawna i że ją zawsze kochałam...
Podanie rannego posiłku przerwało rozmowę dwóch sąsiadek, ale lody były już przełamane, jedna i druga z równą niecierpliwością oczekiwały wizyty panny de Rhodé...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.