Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XXVIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVIII.

— Nie ma w tem nic dziwnego, zupełnie nic dziwnego... — odrzekł naczelnik. — W tych okropnych chwilach, mogli nie zważać na takie szczegóły, mogli je uważać za zbyt mało znaczące, dla tego pominął je komisarz policyjny spisujący protokół.
— Czy medalik ten znajduje się w archiwach biura Opieki publicznej?... zapytał Placyd Joubert.
— Musiano go pozostawić na szyi małej, gdy ją odsyłano do przytułku dzieci znalezionych... — To niezawodnie to samo dziecko, którego pan poszukuje... — Dla mnie nie ma żadnej pod tym względem wątpliwości?...
— Co się z niem stało?... Gdzie jest obecnie?.. Jak się tego dowiedzieć?...
— Nic łatwiejszego. — Za chwilę mogę panu powiedzieć czy Marya-Joanna żyje czy umarła?...
— Czy umarła?... — powtórzył pobladłszy Joubert.
Naczelnik pochylił się nad regestrem, wskazał na cyfrę „1878, ” wypisaną czerwonym atramentem u dołu stronnicy i rzekł:
— W roku 1878, a więc zapewne gdy ukończyła lat dziesięć, oddano tę Maryę-Joannę, na naukę jakiejś rodzinie w Paryżu czy na prowincyi; — zaraz dowiemy się i o tem.
Zadzwonił na woźnego i polecił mu przynieść regestr dzieci poumieszczanych od 1878 roku.
W chwilę potem regestr ów leżał na biurku, a urzędnik wyszukawszy litery M. w alfabecie, wkrótce odnalazł imię Maryi-Joanny.
— Dziewczynka, o którą panu chodzi, oddaną została na naukę 1 marca 1878 r. do praczki, niejakiej pani Ligier... — mieszkającej w Bonneuil... i zapewne dotąd żyje...
— Zkąd pan czerpie tę pewność?...
— Gdyby umarła, zawiadomiono by nas o tem i akt zejścia zostałby obok nazwiska zapisanym.
— Pozwoli mi pan wypisać sobie to wszystko?...
— Naturalnie!... to koniecznie potrzebne panu przecie...
Placyd wciągnął objaśnienia do swojego notatnika i już miał odchodzić, gdy urzędnik go zapytał:
— Przypuszcza pan, że w skutek pańskich poszukiwań, mogą zajść jakie zmiany w położeniu tego dziecka?...
— Tak panie, zmiany najzupełniejsze...
— Czy nie uda się biedactwu odnaleźć swoich rodziców?
— Matkę tylko i... bardzo znaczny majątek...
— Racz mi pan podać swój adres i powiadomić nas w swoim czasie o wyniku poszukiwań...
— Marya-Joanna, jeżeli na drodze właściwej nie upomni się o nię jej matka, pozostanie aż do pełnoletności wychowanką Opieki publicznej, która czuwała i dotąd jeszcze czuwa nad nią...
Joubert podał swoją kartę, przyrzekł uczynić zadość żądaniu i opuścił biuro.
Rozpromieniony wyszedł na ulicę wyjął notatnik i raz jeszcze zastanawiał się nad przestawieniem imion i niedokładnem opisaniem medalika, zawsze jednak nie spodziewał, się i tego co znalazł.
Pomimo tych niedokładności, pomyślne zakończenie sprawy zdawało mu się bardzo blizkiem.
Bonichon z głębi swojego fiakra nie spuszczał z niego oczu.
— Wygląda bardzo jakoś zadowolony — mówił do siebie — znalazł widocznie czego szukał... Odczytuje zapewne wyszperane szczegóły... Jest w nich zapewne rozwiązanie zagadki!... Ot co przydałoby się pryncypałowi mojemu... Gdybym zdołał mu je dostarczyć, gratyfikacya byłaby podwojoną, a może i potrojoną nawet... Potrzeba się koniecznie postarać...
Placyd Joubert udał się w stronę wieży Saint-Jacques.
Agent Jacquiera wysiadł z fiakra i poleciwszy stangretowi, ażeby czekał na niego, udał się za prawnikiem.
Placyd szedł wolno ze spuszczoną głową i widocznie nad czemś się zastanawiał.
— Czy mam iść zawiadomić pannę de Rhodé?... zadawał sobie pytanie.
Czy nie lepiej zaczekać na rezultat wycieczki do Bonneuil, gdzie się prawdopodobnie dowiem czegoś więcej? A, to będzie najrozumniejsze...
— Pójdę jednakże do niewidomej, chociaż nie ma nic pewnego, pocieszę ją trochę nadzieją... W ten sposób zyskam nieograniczone jej zaufanie...
Placyd monologując w ten sposób, szedł w kierunku ulicy Saint Honoré.
Już miał skręcić w prawo, gdy go zatrzymało nagromadzenie wozów jadących z Halles, pełnych próżnych koszyków, przy tem taka masa pieszych, że formalnie trzeba się było przepychać na trotoarze.
Szybko zeskoczył na bok, ażeby uniknąć potrąceń, nie uniknął ich jednakże.
Jakiś człowiek, który go pospiesznie mijał, potknął się tak nieszczęśliwie, że upadając pociągnął za sobą.
Placyd zdołał podnieść się pierwszy na nogi.
Niezręczny przechodzień, przeprosił go krótko i poszedł w dalszą drogę.
Joubert otrzepał się, poprawił, wyprostował po niefortunnym wypadku i podążył w ulicę Saint-Honoré.


∗             ∗

Od czasu ostatniej rozmowy z wykonawcą testamentu zmarłego Joachima Estivala, panna de Rhodé żyła w stanie ciągłej gorączki. Czy ten, który się podjął odnaleźć Joannę Maryę, będzie działać z potrzebną szybkością, z tą inteligencyą, jakiej wymaga przedsięwzięcie podobne? Czy udadzą mu się jego zabiegi i jak to prędko nastąpi?
Paulina de Rhodé, dzień i noc stawiała sobie powyższe pytanie, a nie mogąc na nie odpowiedzieć, powtarzała z rozpaczą:
— Jestem niewidomą!.. jestem za tem niedołężną!.. trzeba mi siedzieć spokojnie i dręczyć się okrutną niepewnością, gdy tymczasem ten jakiś obcy zupełnie, spełnia obojętnie obowiązek, w jaki ja bym wlała całą moję duszę.
W miarę upływającego czasu, milczenie Placyda Jouberta, sprawiało prawdziwe tortury moralne biednej pannie de Rhodé.
— Dla czego on nie przychodzi? — zapytywała bezustannie Teresy.
Człowiek o fizyognomii drapieżnego ptaka, wzbudził, jak to wiemy, od pierwszego wejrzenia najzupełniejszą odrazę w wiernej służącej. Że jednak nie chciała ona powiększać zmartwienia biednej swojej pani, więc stale odpowiadała:
— Musi być proszę panienki bardzo zajęty, a że się nie dowiedział jeszcze nic pewnego, po co zatem ma przychodzić?..
— Nazajutrz i dni następnych niewidoma powtarzała te same pytania i naturalnie otrzymywała te same odpowiedzi.
Nakoniec nie mogąc wytrzymać powzięła zamiar stanowczy.
— Skoro on nie przychodzi to ja sama pójdę do niego.
— Ubieraj mnie Tereso i bądź gotową towarzyszyć mi na ulicę Geoffry-Marie.
Teresa zabierała się już do wykonania rozkazu pani, gdy wtem rozległ się odgłos dzwonka po pokoju.
Pobiegła aby otworzyć.
Placyd stał na progu.
— Proszę pani... proszę pani — wołała Teresa, pan Joubert przyszedł...
— Ah! przecie żeś pan przyszedł — Odezwała się niewidoma, wyciągając ręce na powitanie gościa. Proszę, bardzo proszę!... Zabija mnie pańskie milczenie... Czekam, ażeby się dowiedzieć coś pan zrobił i doczekać się nie mogę!... Wybierałam się właśnie do pana...
— Jeżeli nie przychodziłem to z pewnością tylko dla tego, że byłem bardzo sprawą pani zajęty — a nie miałem nic jeszcze pocieszającego do powiedzenia...
— A, jęknęła Paulina, cała drżąca... więc dzisiejsza pańska wizyta, dowodzi, iż się czegoś dowiedziałeś...
— Nie chcę bynajmniej robić niewczesnych nadziei, aby nie sprowadzić bolesnego rozczarowania — odrzekł Joubert.
— Więc pan nic nie wiesz?
— Wiem trochę... ale nie wiele...
— Cóż pan wiesz jednakże?...
— Mam pewną wskazówkę, pozwalającą mi przypuszczać, że córka pani znalezioną została na barykadzie obok poległych małżonków Richaud, którym została powierzoną przez pana Estival...
— Zkąd się pan o tem dowiedziałeś?
— W gabinecie dyrektora opieki publicznej... z regestrów, w których zapisane są imiona dzieci osieroconych po strasznych dniach komuny...
— I imię Joanny Maryi zostało tam zanotowane?
— Imię zupełnie podobne...
— Podobne tylko?
— To już bardzo dużo proszę pani... Posunęliśmy się krok naprzód... Teraz muszę obejrzeć dziewczynki, których mam już adresa — a pomiędzy któremi znajduje się zapewne i córka pani...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.