Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/XV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Placyd Joubert pożądając dla swojego syna dwóch i pół milionów, pozostawionych przez hrabiego Juliusza Rhodé, kuzynie swojej Joannie-Maryi, nie zapomniał o wizycie, jaką nazajutrz zapowiedział u niewidomej.
Punkt o dwunastej, stawił się podedrzwiami mieszkania, jakie na trzeciem piętrze przy ulicy Saint-Honoré, zajmowała matka zaginionego dziecięcia.
Panna de Rhodé i uprzedzona przez nią Teresa, czekały.
Poczciwa służąca, posłyszawszy dzwonek, pobiegła w tej chwili otworzyć i nie potrafiła powstrzymać, ździwienia a bodaj przerażenia, gdy zobaczyła na progu dziwnie odrażającą istotę,
Pan Joubert, przyzwyczajony do podobnych powitań, wszędzie gdzie się tylko po raz pierwszy pokazał, nie zwrócił na to żadnej uwagi i odezwał się z uśmiechem, podobnym raczej do grymasu:
— Panna Rhodé musiała zapewne uprzedzić, że oczekuje na kogoś... To na mnie właśnie.
— Proszę... — odpowiedziała Teresa. I poprowadziła do „panienki“ jegomości o fizyognomii ptasiej.
— Jestem punktualnym i stawiam się na wezwanie, — rzekł nowoprzybyły, kłaniając się niewidomej.
— Dziękuję panu bardzo za tę punktualność. Proszę, siadaj pani przebacz, że nie mogę go przyjąć lepiej w tem skromnem mieszkanku mojem.
— Rzeczywiście, że skromne... — pomyślał Joubert, rzuciwszy do okoła badawcze spojrzenie.
— Nędza w oczy bijąca.. Nie podobna było lepiej trafić... pomyślał sobie.
Wziął krzesło i usiadła niewidoma zmierzając wprost do celu, zaczęła w ten sposób rozmowę:
— Wczoraj przyrzekłeś mi pan zająć się poszukiwaniem mojej córki...
— Ofiarowałem się z tem pani i to dla dwóch przyczyn: — najprzód, że głęboko współczuję boleści pani, a powtóre, że sama pani żadną miarą zająć się tem nie może.
— Zdaje mi się, że pan wspominał, iż już poczynił pewne kroki w tej mierze.
— Tak, ale to jeszcze niczego nie dowodzi. Skoro tylko zgodzimy się z panią co do niektórych szczegółów, na seryo zabiorę się do roboty.
— Oh! zabierz się dobry panie, jak tylko można najprędzej, błagam cię o to... — wykrzyknęła panna de Rhodé, składając ręce. — Pomyśl pan tylko, że od lat szesnastu rozłączonam z moją dzieciną.
— Nie stracę ani chwili na próżno, przyrzekam to pani uroczyście... Czy może mi pani udzielić jakie wskazówki?..
— Żadnych a żadnych, niestety!.. Moja córka została mi porwaną gdy miała zaledwie miesiąc życia, wczoraj dopiero, przy znanej panu sposobności, posłyszałam wygłoszone jej imię i wczoraj dopiero powzięłam nadzieję, że może żyje jeszcze to biedactwo...
— Będę więc zmuszony dla odnalezienia jakiego śladu, cofnąć się aż do chwili wyjazdu wzmiankowanego w testamencie, zmarłego mojego przyjaciela Joachima Estival... To jedyna droga, jakiej chwycić się muszę...
— O! żeby tylko doprowadziła do celu...
— Niech się pani o to nie obawia... Mam węch prawdziwie charci.. Gdy raz na trop natrafię, nic już mnie z niego nie zbije.
— Oby panu Bóg dopomógł!.. Pomówmy też teraz o sukcesyi... hrabia zapisał cały majątek mojej córce, a mnie użytkowanie z niego...
— Po co się mamy zajmować tem w tej chwili?.. — przerwał Joubert. — Bez dziedziczki działać nie możemy... Myślmy najprzód o jej odnalezieniu.
— Zapewne, ale ja mam jakieś nieomylne przeczucie, że moja córka żyje, i że zostanie mi oddaną... Muszę więc myśleć o przyszłości, jak gdyby moje najgorętsze marzenia już się spełniły... Jak się dziewczątko moje odnajdzie, trzeba będzie uiścić z góry potężną sumę, ażeby ją w posiadanie spadku wprowadzić.
— Suma to rzeczywiście dosyć znaczna, jak nas objaśnił pan David...
— Ja nie będę jej w możności zapłacić...
— Słyszałem już o tem i oświadczyłem, że i co do tego porozmawiamy z sobą.
— Właśnie pragnęłabym wiedzieć co pan zamyślasz?...
— Zajmuję się interesami i posiadam klijentelę bardzo rozległą. Mam stosunki z bankierami, których kapitały umieszczam. Na każde moje żądanie, skoro tylko wynajdziemy sukcesorkę, jeden z tych panów założy potrzebną sumę za umówionym procentem.
Będziemy płacić takowy do chwili, gdy córka pani obejmie w posiadanie spadek, którego dożywotne używanie należy do pani...
— W takim tedy razie — nie ma żadnej przeszkody...
— Podejmuję się usunąć wszystkie jakieby się znalazły, muszę tylko przestrzedz panią, że moi kapitaliści są ludźmi ciągnącymi ze swoich pieniędzy jak największe możliwie korzyści. Procent będzie dość wygórowany... bardzo może nawet wygórowany...
— Co nas to może obchodzić, gdy idzie o uratowanie olbrzymiego majątku? — żadna ofiara nie będzie dla mnie za kosztowną...
— Bardzo rozsądnie pani mówi...
— Mojem zdaniem, pan masz także tytuł do znacznego honoraryum...
— Później pomówimy o tem...
— Wolałabym, żebyśmy się zaraz ułożyli... Podejmujesz się pan mozolnego poszukiwania, które ci z pewnością dużo czasu zabierze... będziesz musiał zapewne wydawać na to pieniądze...
— To bardzo prawdopodobne, a nawet zupełnie pewne...
— Dożywocie na majątku mojej córki, jakie mi przeznaczono, stanowi sumę znaczną. Mogę panu przeznaczyć jakąś część z takowej, na pokrycie koniecznych wydatków i honoraryum.
— Niepodobna proszę pani...
— Nie podobna?... a dla czego?
— Najprzód z powodu warunków testamentu hrabiego de Rhodé. Funduszów dożywotnich ani ustępować ani przekazywać nie można...
— Więc jakże zrobić?
— Sposobów na usunięcie trudności nie brakuje. Mogłaby pani wystawić rewers na sumę, jaką pani w swojej duszy, w swem sumieniu, za właściwą uważa, albo napisać poprostu zobowiązanie, że mi pani wypłaci taką a taką sumę, w przeciągu lat trzech, w terminach oznaczonych...
— Najchętniej, gotową jestem podpisać podobne zobowiązanie...
— Trzeba będzie nadto zastrzedz, że zobowiązanie to uznanem zostanie przez radę familijną, jaką wybierzemy, skoro się dziecko odnajdzie...
— Dla czegóż to? — zapytała ze zdziwieniem panna de Rhodé,
— Bo w razie śmierci pani, stracił bym prawo do odebrana należności, gdyby rada familijna nie uznała tego długu, za obowiązujący sukcesorkę główną.
— Słusznie. A więc napisz pan zobowiązanie a ja je podpiszę...
— Nie ma nic tak bardzo pilnego...
— Przeciwnie, to rzecz bardzo pilna, bo ja chcę pana zobowiązać aktem koniecznie... Zdaje mi się, że to będzie pierwszy krok do urzeczywistnienia moich nadziei...
— Jeżeli tak pani bardzo na tem zależy, będę posłusznym. — Nasza umowa zresztą będzie ważna, dopiero wtedy, gdy zabiegi nasze uwieńczy skutek pomyślny. Bądź pani łaskawa powiedzieć, jaką sumę pani przeznacza za szczęśliwy obrót sprawy...
— Dwa miliony i pół spadku, dadzą mi około stu tysięcy renty... wszak prawda?... spytała niewidoma.
— Tak około tego...
Czy więc sto tysięcy franków płatne w przeciągu trzech lat, będą wynagrodzeniem dostatecznem?
— Ah! proszę pani! to bardzo wspaniałomyślna nagroda.
— Proszę zatem akt przygotować...
— Tutaj zaraz? — wykrzyknął Joubert udając zdziwienie.
— Dla czegożby nie? — powtarzam panu, że mi bardzo pilno.
— Niech będzie jak pani każe... Mam zawsze papier stemplowy przy sobie, nie mam tylko kałamarza i pióra!...
— Wszystko pan znajdzie na tym biurku na lewo. — Jeżeli czego brak, to zaraz zadzwonię.
— Nie ma potrzeby... znalazłem co potrzeba...
Joubert usiadł przy stoliku wskazanym przez Paulinę, wyciągnął z kieszeni pugilares, wyjął zeń arkusz papieru stemplowanego, rozłożył przed sobą, i skreślił kilka wierszy obmyślanych naprzód.
Kiedy skończył, podniósł się i powiedział:
— Oto jest... akcik... Służąca pani może go przeczytać... pani zresztą może być pewną... Zatrzymał się.
Że mnie pan nie oszukał?... dokończyła biedna matka... Nie obawiam się o to. Mam w panu zupełne zaufanie... Cóż za człowiek byłby z pana, gdybyś nadużył wiary biednej niewidomej?...
— Osądziła mnie pani zupełnie dobrze, odparł Joubert głosem bardzo wzruszonym. — Masz pani najzupełniejsze prawo liczyć na mnie bezwzględnie... Z całem poświęceniem oddaję się na rozkazy pani...
— Nie wątpiłam o tem ani na chwilę... Bądź pan łaskaw przeczytać...
I jegomość z miną drapieżnego ptaka zaczął czytać wolno a dobitnie, co następuje:
— Winną jestem panu Sosthénesowi-Placydowi Joubert, prawnikowi zamieszkałemu w Paryżu przy ulicy Geoffroy-Marie, sumę sto tysięcy franków; za koszta i różne wydatki, bądź już poczynione, bądź w przyszłości poczynić się mające, na poszukiwania córki mojej Joanny de Rhodé. Sumę powyższą zobowiązuję się wypłacić w przeciągu lat trzech, w równych częściach, kwartalnych poczynając od dnia, w którym ja i moja córka wejdziemy w posiadanie spadku, pozostałego po nieboszczyku wuju moim hrabi Juliuszu de Rhodé, zmarłym w Algierze dnia 8 grudnia 1883 r. — Obowiązuję się nadto, jako naturalna opiekunka córki mojej, wyjednać uznanie tego dokumentu przez radę familijną, aby dług obowiązywał córkę moję, w razie gdybym ja przed zapłaceniem takowego umarła.
Dan w Paryżu 17 stycznia 1884.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.