Wielki los (de Montépin, 1889)/Część pierwsza/VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VII.

— Bardzo szlachetnie pani postąpiła i dziękuję jej za to z całego serca, — zawołała Klara. — Nie mam nic droższego na świecie nad dobre imię moję, nad opinię uczciwej dziewczyny... Przynajmniej to zachować też pragnę w całości...
— I masz najzupełniejszą słuszność moję dziecię... potwierdziła odżwierna. Franciszka Gervais, twoja matka przybrana, wychowała cię w poczciwych zasadach i gdyby dobra, zacna kobieta żyła jeszcze, cieszyła by się była niezmiernie, słysząc, że mówisz podobnie. Ale, przy okazyi, powiedz-że mi, czy jeżeli zgłosi się ten gagatek, ten modny paniczyk, nie trzeba go przepędzić z pod bramy?..
— Powiedzcie mu grzecznie, ale stanowczo, aby się mną nie zajmował. To mu się na nic zgoła nie przyda... Powiedzcie mu, że go proszę, aby czatować na mnie zaniechał, bo traci czas niepotrzebnie, bo mnie na pewno nie zjedna, a owszem obraża mnie swojem natręctwem.
— Bądź spokojną moje dziecię; powiem mu to wszystko z najsłodszą, na jaką potrafię się zdobyć, miną. A czy też wiesz, jak się nazywa ten pauper?..
— Nie wiem i wcale wiedzieć nie pragnę... Gdy się dopytywał gdzie się obracam, co mu pani powiedziałaś?..
— Że przebywasz na wsi u krewnych...
— Może się już nie pokaże zatem?...
— E, gdzietam, zjawi się lada dzień potępieniec; ponieważ jednak wiem, że cię to męczy i żenuje, znajdę sposób na pozbycie go się skuteczny...
— Byle niezbyt energiczny tylko...
— Najsłodziej się z nim rozprawię, powiadam ci moje dziecko, najsłodziej!...
Klara poszła, — kupiła co jej było potrzeba — powróciła — spożyła skromne śniadanie, a potem włożyła najlepszą swoję suknię i udała się do magazynierki, u której pracowała przed zasłabnięciem.
Biedne dziecko nie miało szczęścia.
Podczas dwu miesięcznej nieobecności, miejsce jej zostało zajęte — a że roboty zamiast zwiększyć, zmniejszyły się raczej, wyszła z obietnicą jedynie, że jeżeli trafi się możność, to będzie miała ofiarowaną sobie robotę.
— Co ja teraz pocznę ze sobą — zapytywała się Klara odchodząc ze spuszczoną smutnie głową, z oczami łez pełnemi.
Nie upadła jednakże na duchu, bo przecie żyć potrzebowała. Zabrała się i kołatała odedrzwi do drzwi licznych pracowni, które znała, lub w których była znaną.
Wszędzie otrzymała jednę i tę samę odpowiedź:
— Znajdujemy się w chwili ciężkiego przesilenia i nie możemy zwiększać personelu i tak już za dużego..
Nareszcie w jednym wypadku otrzymała odpowiedź mniej nieprzychylną.
Magazyn, do którego zgłosiło się młode dziewczę, trudnił się wyrobem kapeluszy żałobnych na eksportacye i przesilenia handlowego wcale się nie potrzebował obawiać — że jednak odstępował towar po cenach tanich, musiał go produkować również bardzo tanio.
Lubo sierota nasza była pracownicą nadzwyczaj zręczną i wprawną, mogła zarobić najwyżej jakie trzydzieści sous dziennie.
Kwota to strasznie mizerna, ale da przynajmniej możność nabycia chleba powszedniego i uchroni od śmierci głodowej.
Wahać się nie można było.
Klara przystała na warunki, otrzymała pakiecik z materyałami do roboty i znużona fizycznie, z sercem ściśniętem, z chwiejącemi się pod nią nogami, udała się do swego mieszkanka.
Była piąta godzina z południa.
Noc zapadła i zimno stawało się dotkliwsze.
W chwili gdy wychodziła z magazynu, pomieszczonego przy ulicy Angoulème, w którym znalazła robotę, wysoki młody mężczyzna, lat około dwudziestu, mizerny, bardzo blady i mocno widocznie wycieńczony, zatrzymał się przed domem Nr. 27 przy ulicy świętego Pawła.
Ten wysoki chłopak miał włosy rudawe, nos haczykowaty, oczy szare, jakby żółtawe, powieki nabrzmiałe i zaczerwienione, piersi wązkie, nogi cienkie i jakby lekko ku sobie wygięte.
Wąsy bez koloru i sterczące jak prawdziwe wąsy kota, źle okrywały usta zaopatrzone w zęby ogromne i nieregularne
W monoklu założonym na prawe oko, człowiek ów, którego podobiznę skreśliliśmy nie dość jeszcze dokładnie, miał pozór zachwyconego swoją osobą i pogardzającego wszystkiem co nie było nim samym. Pozór miał eleganta nie mającego najmniejszego gustu, trzewiki spiczaste, spodnie bardzo wązkie i bardzo krótkie; palto bardzo obcisłe, kamizelkę bardzo wygorsowaną, krawat bardzo jaskrawy, kapelusz bardzo wysoki.
W lewym ręku ubranym w rękawiczkę czerwoną, trzymał trzcinę bardzo grubą, zaopatrzoną w wielką gałkę złotą.
Pokasływał bezustannie, a kasze] miał dźwięczący.
Wszedłszy w bramę domu opatrzonego Nr. 27, otwartą i słabo oświetloną płomieniem gazowym, umieszczonym obok izby odźwiernego, młody człowiek zbliżył się do drzwi tej izby i zlekka zastukał.
— Proszę|... — odezwała się odźwierna, która poznawszy przybyłego, powitała go zapytaniem: — Jakto?.. więc to pan znowu jesteś?...
— Ja, we własnej mojej osobie kochana pani... ja... zawsze i ciągle... Czy to się niepodoba pani?...
— Ależ byłeś pan przecie wczoraj...
— I wiedziałem, że będę dzisiaj... To panią najlepiej przekona, jaki mam ważny interes do panny Gervais i jak mi wiele zależy na dowiedzeniu się, kiedy powróci..
— I... ron, ron, ron i ron, ron, ron... mon petit patapon... — zawołała śmiejąc się odźwierna; a potem dodała zaraz tonem wielce familiarnym nie pozbawionym pewnej dobroduszności: — Przyszedł czas, młody człowieku, abyśmy pogadali troszkę ze sobą, tak sobie we cztery oczy!... Już prawie od dwóch miesięcy, przyłazisz tu bezustannie i męczysz mnie, jakby tu powiedzieć, niby swoję chustkę od nosa. Znosiłam wszystko cierpliwie, odpowiadałam na zapytania i wcale nie badałam, co to za jakiś ważny taki interes możesz mieć do mojej lokatorki!... Ale od dziś dnia, basta. Powiadam ci krótko: „nie dla psa kiełbasa,” no i koniec i nie powiem więcej ani słowa...
— Nawet tego, czy panna Klara, nie powróciła jeszcze ze wsi?...
— Ani tego... nawet właśnie, szczególnie tego!.. A. może ty sobie, mój gagatku, wyobrażasz przypadkiem, że ja jestem taka głupia i nie pojmuję twoich zamiarów?.. Daj pokój, chłopaczku, daj pokój!... W moim wieku zna się wszystko i rozumie się wszystko... czuje się jak trawa rośnie... Panna Klara jest ładna dziewczynka i to cię tak kole w oczy...
Dowiedziałeś się pan, że jest sama jedna na świecie, że jest ubogą sierotą, a że masz sam zapewne portmonetkę nieźle wypakowaną, więc też powiedziałeś sobie: „To dziecko ma lat szesnaście lub siedmnaście najwyżej... Nie może się znać jeszcze na życiu i musi być bardzo naiwne... Będzie ono najzupełniej zadowolone, gdy poczuje kilka złotych monet w kieszonce i dostanie umeblowanie mahoniowe... Ja jej to ofiaruję i złapię sobie panieneczkę ładniuchną za tanie pieniądze!... Tak sobie pomyślałeś mój panie i dalejże zastępować drogę dziewczynie. No gadajże... prawda, czy nieprawda?...
Młody człowiek, słuchał przemówienia odźwiernej, uśmiechając się szyderczo i pokasłując.
— No dobrze... przypuśćmy, że miałem takie zamiary?... — zawołał.
— Jakto, więc się przyznajesz?...
— Dla czegóżby nie?...
— Więc chciałeś uwieść moję lokatorkę?...
— Chciałem ją uczynić szczęśliwą...
— A następnie ją porzucić! Oho! znamy my się dobrze na tem i nic też z tego nie będzie mój panie!... — Zaproponuj pan ten świetny los komu ci się żywnie podoba, pierwszej lepszej, którą spotkasz na ulicy, ale nie nam!... My jesteśmy za uczciwe i takich propozycyj nie przyjmiemy!...
— Gdyby panna Klara nie była uczciwą, z pewnością bym się nią nie zajmował?..,
— Co?... Więc panu by się chciało uwodzić tylko różyczki?... Patrzcie go, co za śliczna lala... Wynoś się pan pókiś cały, radzę ci to po dobroci!... — Nie dla nas podobni konkurenci, nam potrzeba takiego, coby seryo myślał o małżeństwie... Zapisz pan to sobie w mózgownicy i pozostaw nas w spokoju!...
— Ale ja kocham pannę Klarę nad życie i przysięgam na to... wykrzyknął młodzieniaszek gotowy na wszelkie pozorne ustępstwa, byleby dopiąć swego celu...
— A jej co z takiej miłości?... Nam potrzeba pana mera i księdza proboszcza... jednego w komży, drugiego w szarfie...
— Jestem tak szalenie zakochany droga pani, że gdyby koniecznie było tego potrzeba... gotów bym się i ożenić...
Odźwierna spojrzała w oczy swojemu interlokutorowi.
— Czy to mi pan na seryo prawisz? spytała.
— Najzupełniej na seryo! i mogę powtarzam — przysiądz najchętniej na to!... Szaleję za panną Gervais, tracę dla niej głowę i pani musisz mi dopomódz, abym ja mógł przekonać o mojej miłości!
— Dla jej dobra?
— Rozumie się...
— Oj! gdybym mogła w to uwierzyć!...
— Możesz pani i powinnaś... Bo posłuchaj mnie tylko dobra pani i zrozumiej, że szczęście Klary, jest w twoim ręku... Jestem bogatym, a mam ojca daleko bogatszego odemnie... Mogę więc fortunę, bardzo wielką fortunę złożyć u stóp panny Klary, która nie ma nic a nic, nie ma jak to powiadają rzodkiewki w majątku i igłą zarabia na życie...
— Ale ażebym tak postąpił, muszę być przecie pewnym, że jestem wzajemnie kochanym... nie prawdaż?... W zamian za los tak świetny a niespodziewany, mam chyba prawo — żądać miłości... Otóż Klara nie kocha mnie jeszcze... Wątpi o mnie... Podejrzywa moje zamiary...
— No, co do tego — przerwała stróżka — to nie ma się czemu dziwić!... Ma racyę, że podejrzewa... Postaw się pan w jej położeniu...
— Dla tego też, kochana pani, do ciebie się udaję, dla tego też ciebie proszę, abyś ją z błędu wyprowadziła, skoro zwłaszcza, wiesz czego się trzymać...
Interesujesz się pani panną Klarą, co dowodzi wielkiej szlachetności twojej... Od pani zależy zapewnić szczęście temu kochanemu dziecku... Pani winna będzie kiedyś wdzięczność, jeżeli zechcesz pośredniczyć pomiędzy nam... A i ja wierzaj pani, potrafię ocenić przysługę jaką nam wyświadczysz... — Na początek proszę przyjąć skromny zadatek przyszłej mojej wdzięczności...
Mówiąc to młodzieniec, wyjął z kieszeni bilet stu frankowy i położył go przed stróżką, olśnioną to prawdziwie książęcą hojnością.
— Sto franków! — dla mnie... szepnęła!...
— Skromniutkie wynagrodzenie!... przegrywka.. mały strumyczek wody przed otworzeniem upustów wspaniałomyślności... Nie ma dość hojnej zapłaty, za czyn tak piękny jaki pani możesz spełnić, zapewniając przyszłość pannie Gervais...
— Kochana mała — szeptała stróżka, żeby ją też los taki spotkał.
— Jej los to ja!... Nie obawiaj się pani!... nie ukrywaj nic!... powiedz czy Klara ciągle jeszcze bawi na wsi?...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.