Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XXXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXI.

Przez ten czas Joubert sięgnął do kieszeni i wyjął medalion, który mu panna de Rhodé powierzyła dnia wczorajszego.
Niewidoma przesuwała palcami po metalowej blaszce zdjętej z szyi Maryi-Joanny i szukała na próżno trzech dziurek, wybitych w trójkąt. Twarz jej się zmieniła.
— Tereso... Tereso... wołała — ja nie widzę... przypatrz no się... przypatrz... Co to jest?...
Wierna służąca zbliżyła się, wzięła medalik i równie wzruszona jak jej pani rzekła:
— To mosiężny panienko...
— A powinien być srebrny bezwarunkowo, odpowiedziała żywo Paulina i z trzema w trójkąt wybitemi dziurkami...
— Taki oto — wtrącił Joubert, pokązując medalion, który trzymał w ręku. — Widocznem jest, że panią oszukują!...
Niewidoma krzyknęła rozpaczliwie.
— To nie moja córka!... to nie moją córka!... i zawiedziona w swoich najdroższych marzeniach, zachwiała się i padła zemdlona na posadzkę. Teresa przyskoczyła do niej.
Marya-Joanna stała milcząca i przestraszona, nie śmiejąc się odezwać, poruszyć nawet. Jacquier i Bonichon osłupieli.
— Bierz panna swój medalik — odezwał się Joubert do Maryi-Joanny — posłuchaj dobrej rady, powracaj czem prędzej do Bonneuil i postaraj się aby pani Ligier przyjęła się z powrotem, bo inaczej, nie zaręczam, czy panna pozostaniesz długo na wolności!...
Młoda dziewczyna rozczerwieniona ze złości, z zaciśniętemi pięściami, zwróciła się do Jacquiera i Bonichona:
— Powiedźcie no mi łajdaki, co to za obrzydłą rolę kazaliście mi tu odegrać? — No! gadajcie zaraz, krzyczała coraz głośniej — zapewnialiście mnie, że odnajdę matkę, której się stanę szczęściem i radością... że posiądę znaczny majątek... A to wszystko oszustwo tylko!... Wytłómaczcie mi się zaraz, co to wszystko znaczy?... Ja chcę i muszę to wiedzieć!...
— Wytłómaczą się pannie gdzie indziej, bo tutaj nie mają już co robić — przerwał Joubert, a zwracając się do Jacquiera, dodał z przekąsem: — Nie bardzo to przyjemna taka porażka, w chwili, kiedy się było pewnym, że wszystkie atuty w ręku, nieprawda kochany koleżko?...
Namotałeś pan sobie dużo przykrości!...
Gdybyś był odnalazł prawdziwą Joannę-Maryę, byłbyś mi podciął nogi porządnie... Ale ja wiedziałem co trzymasz i śmiałem się do rozpuku, żeś tak dobrze przechował tę panienkę, której pochodzenie i karyerę znałem wybornie... Nie dosyć jest galopować, trzeba być jeszcze na dobrej koniecznie drodze!... Przegrałeś kochany kolego, z kretesem przegrałeś!...
— Tak jest panie Joubert, przegrałem — odrzekł sucho Jacquier. — Ale to nic, bodaj, że się odegram jeszcze!...
— Będziemy zatem grali jeszcze, zawołał śmiejąc się Joubert.
— Nie ufaj tak sobie bardzo kochany kolego. Radzę ci być ostrożnym!...
— Nie obawiam się wcale a wcale...
— To źle robisz — ja cię bowiem przekonam wkrótce, żeś się powinien był obawiać...
— Będę czekał...
— Postaram się abyś nie czekał za bardzo długo!...
Jacquier dał znak Bonichonowi i poszli nie troszcząc się o Joannę-Maryę.
Ta patrząc na zemdloną ciągle pannę de Rhodé, płakała rzewnemi łzami.
— Biedna kobieta!... szeptała... biedna matka!...
— Idź panna sobie — odezwał się Joubert — musisz rozumieć przecie, że nie tutaj twoje miejsce...
Młoda dziewczyna zwiesiła smutnie głowę i wyszła zapłakana.
Placyd i Teresa podnieśli niewidomą, posadzili w fotelu i wszelkiemi sposobami starali się przyprowadzić do przytomności.
Dzięki zimnej wodzie i kompresom z octu na skronie, panna de Rhodé westchnęła i otworzyła oczy.
— Tereso... wymówiła słabym głosem...
— Jestem tutaj, kochana, droga pani... jestem tutaj z panem Joubertem.
— A tamci już poszli sobie?...
— Przekonani o oszustwo, nie mogli pozostać ani minuty dłużej... odpowiedział Joubert.
— A to dziecko, które wzięłam za swoję córkę?...
— Wyniosła się także.
— Co boleści po takiej radości!... co rozczarowania, mój Boże!... Ah! ja chyba tego nie przeżyję!...
— Niech się pani uspokoi, błagała Teresa, całując niewidomą po rękach.
Niech się pani uspokoi... nalegał Joubert... Nie ma potrzeby tak rozpaczać...
— Nie straciliśmy jeszcze nadziei, jeszcze nic nie przepadło...
— Czy to prawda?
— Przysięgam pani...
— Dziecko, na którego ślad pan trafiłeś?...
— Było to, które ci przyprowadzono... Ja się także omyliłem... dopiero dziś rano, dzięki medalionowi, który mi pani wczoraj powierzyła, błąd mój poznałem... Właśnie przyszedłem panią uprzedzić i w sam czas trafiłem, aby panią wywieść z błędu!...
— Więc jeszcze nie ma żadnej pewnej wskazówki!...
— Nie jeszcze, muszę to przyznać, ale na wszystkie strony, w Paryżu, po okolicach Paryża i na prowincyę, porozsyłałem agentów, wyprobowanej zdolności... Niech pani nie traci odwagi... Przyrzekłem, że zrobię, co tylko możebne... i zrobię... Niech pani liczy na mnie!... Sprawa pani jest tak świętą, że sam Bóg wspierać nas będzie.
— Oh! żeby pana wysłuchał!
Joubert pożegnał niewidomą.
Marya-Joanna wyszedłszy od panny de Rhodé, popędziła jak waryatka przez ulicę. W głowie jej zapanował nieład zupełny...
Ze świetnej przyszłości, jaką jej obiecywano, nic zgoła nie pozostało, albo raczej pozostała obawa wywołana słowami Jouberta.
— Powracaj prędko do Benneuil, radzę ci, jeżeli nie chcesz być pozbawioną wolności...
Czuła się naprawdę zagrożoną.
Zaczynała się pokuta za postępek szalony.
Powrócić do Bonneuil?...
Czyż to podobna? Jakże się pokażę pomiędzy towarzyszkami, które będą mną pogardzać, jak się pokażę w wiosce, gdzie wszyscy wytykać mnie będą palcami!
A zresztą, czy pani Ligier zgodzi się mnie przyjąć z powrotem?
Było to bardzo wątpliwe.
Zmartwienie młodej praczki poróżnionej z żelazkiem od prasowania, nie trwało jednak długo.
Po otrząśnięciu się ze snów złotych, Marya-Joanna odzyskała właściwą swoję naturę, która nie była złą, ale nie była wcale zbyt stałą, jak tego nasi czytelnicy mieli dowody.
— Eh! co tam!.. powiedziała sobie — po co mam się martwić, o to co nic nie warto!...
„Myślałam, że odnajdę rodzinę i gruby worek. — Obiecanka cacanka a głupiemu radość. Ulotniła się i rodzina i worek! — Nie ma zatem o czem myśleć!...
„Pójdę do domu, zabiorę rzeczy i trochę grosza i przeprowadzę się gdzieindziej... Przecie w Paryżu nie brakuje pokoików, dla młodych osób...
„Jak się tylko urządzę, pójdę do de Quercy, opowiem mu jaką pierwszą lepszą historyjkę, ażeby wytłómaczyć moję nieobecność kilkodniową... i wszystko pójdzie jak po maśle... Jeżeli się będzie gniewał, to mniejsza oto, to go puszczę w trąbę i basta... Jestem ładna, nie głupsza od innych!.. Kiedy śpiewałam u pani Ligier, ludzie zatrzymywali się podedrzwiami, ażeby słuchać. — Zostanę śpiewaczką... Zaangażuje mnie jaki dyrektor teatru, i będę miała pieniądze!...
„Pocieszywszy się w ten sposób, przyspieszyła kroku, doszła do bulwaru Saint-Michel i weszła do domu, w którym mieszkała.
Nie zwróciła wcale jednakże uwagi, na dwóch podejrzanej powierzchowności ludzi, którzy spacerowali po trotoarze — a spostrzegłszy ją, zamienili ze sobą spojrzenia.
Weszła do sieni i udała się po klucz od mieszkania.

Koniec części drugiej.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.