Wielki los (de Montépin, 1889)/Część druga/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Wielki los
Podtytuł Powieść
Wydawca Piotr Noskowski
Data wyd. 1888–1889
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Nazajutrz o wpół do ósmej rano, Adryan Couvreur, przyszedł na ulicę Caumartin, i aby nie zwrócić uwagi na swą defiladę, umieścił się w oknie podrzędnej restauracyjki, położonej prawie naprzeciwko magazynu pani Thouret, gdzie kazał sobie podać szklankę bulionu.
Widział jak otworzono magazyn, jak wchodziły doń pracownice, jak właścicielka przystrajała okno wystawowe.
Klara wcale się znowu niepokazała.
— No, to stanowczo chora... — pomyślał młody malarz. — Gdybym poprosił o jej adres i poszedł się dowiedzieć... położyłbym koniec tej niepewności, która mnie dręczy śmiertelnie... ale... jeżeli się ona dowie, a naturalnie musi się dowiedzieć koniecznie, obrazi się na mnie i będzie miała słuszność zupełną, bo młody człowiek żądający adresu młodej panny od jej przełożonej, musi obudzać podejrzenia i dać tytuł do najrozmaitszych przypuszczeń i pogawędek.
„Być może, że powróci wkrótce.
„Przyjdę tu jeszcze wieczorem, a jeżeli jej nie zobaczę, poślę posłańca, ażeby mi się dowiedział...
— To będzie daleko lepiej i nienarazi w niczem Klary.
Adryan podążył co prędzej do swej pracowni.
Robota nieszła mu wcale, czas wlókł się nieskończenie.
Nareszcie zmrok zapadł przecie — i młody malarz stawił się na ulicy Caumartin, gdzie go nowy czekał zawód.
Jakaś młoda dziewczyna pod nadzorem magazynierki, uporządkowała magazyn przed zamknięciem takowego.
Dziewczyna ta wyszła z pudełkiem w ręku i Adryan usłyszał, jak pani Thouret odezwała się do niej już w progu:
— Jutro o ósmej rano, do otwarcia... pamiętaj być punktualną.
Nasz malarz myślał:
— Ależ to Klara spełniała obowiązki, które widocznie jakiejś innej powierzono.
Miał zamiar dogonić tę kobietę i jej poprosić o objaśnienie.
Nie śmiał się odważyć na to.
— Trzebaż nareszcie zdobyć mi się na odwagę!... — mruknął zły sam na siebie — poszukam w tej chwili posłańca.
Dostrzegł go wystającego w pobliżu magazynu pani Thouret.
— Udasz się do tej modniarki — rzekł — i zapytasz gdzie mieszka panna Klara Gervais... Masz nazwisko wypisane na tej ćwiartce papieru... Powiesz, że cię pani jakaś przysyła... Będę cię czekać z odpowiedzią, naprzeciwko, w tej oto restauracyjce.
— Dobrze panie... zaraz tam będę...
Posłaniec wszedł do magazynu.
Z poza okna restauracyjki, Adryan śledził go oczami.
Skoro zwrócił się z zapytaniem do pani Thouret, ta zasępiła się w tej chwili i zrobiła jakąś dziwną minę.
Magazynierka żywo gestykulowała, rozprawiała coś bardzo ostro mówiła coś zdaje się głośno i z widocznem rozsierdzeniem — a nareszcie pokazała drzwi posłańcowi. Wyszedł on, przeszedł przez ulicę i udał się do Adryana, który oczekiwał i który z widocznem wzruszeniem zawołał:
— No, cóż się dowiedziałeś?...
— Dał mi pan komis nieszczególny, szanowny panie!...
— Jakto?...
— Zostałem jak pies przyjęty, a gdy zażądałem adresu panny Klary Gervais, myślałem, że ta jejmość pożre mnie swemi ślepiami...
— Cóż ci jednakże odpowiedziała?...
— Odpowiedziała mi: „Adres tej nędznicy, tej złodziejki, łatwo ci odnaleźć przyjdzie... Dowiedz się w więzieniu przy prefekturze policyi!...
Adryan zdrętwiał. Zaczął drżeć cały.
— Klara nędznica... złodziejka... — powtarzał nieprzytomny. — Klara w więzieniu... w prefekturze policyi?...
— Tak jest panie... tak mi powiedziała ta magazynierka i potem drzwi mi wskazała.
Młody malarz przeciągnął ręką po rozpalonem czole i powtarzał nie świadomie:
— Ona, złodziejka!... Ona... w więzieniu... Nie!... To niemożliwe...
Właścicielka małej restauracyjki posłyszała kilka wyrazów, któreśmy dopiero co przytoczyli.
Zbliżyła się do Adryana.
— To prawda, niestety, łaskawy panie... rzekła — jeżeli, jak przypuszczam, mówisz pan o pannie sklepowej z magazynu pani Thouret... Wczoraj rano, komisarz policyjny naszego kwartału ze swym sekretarzem i dwoma strażnikami miejskiemi, przyszedł ją aresztować...
— Aresztować Klarę Gervais?... wyjąkał Adryan Couvreur głosem złamanym. Ale za co?... Co im zrobiła takiego?...
— Podejrzewają, że ukradła w magazynie dwa rulony koronek starożytnych, wartujących z górą trzy tysiące franków... Miała podobno wspólnika.
— To niemożliwe... to niepodobne do prawdy!... Omylono się... posądzono ją niewinnie... Klara nie dopuściła się niczego podobnego.
— Gdyby nie miano pewnych dowodów, toby jej nie zaaresztowano, proszę ja pana, możesz pan być spokojnym o to!...
— Boże! Wielki Boże!... wołał Adryan ściskając oburącz swoje czoło. Więc niczemu nie można wierzyć na ziemi! Ona! ona! złodziejka!... O Boże!... Wielki Boże!...
— Czy pan zna tę panienkę, proszę pana?...
Adryan odpowiedział tłumiąc szlochanie.
— Znałem ją... kochałem ją... i miałem się z nią ożenić...
— Nieszczęśliwy młody człowiek... odezwała się właścicielka restauracyjki, odczuwając jak każda z kobiet, boleść zawiedzionej miłości.
— Więc komuż ufać na tym świecie?... powtarzał młody malarz z rozpaczą. Ależ... pomimo pewnych dowodów, oskarżenie może się okazać niesprawiedliwem...
— Nie, na nieszczęście, szanowny panie...
— Klara przyznała się zatem?...
— Wcale a wcale; ale służąca widziała wspólnika, gdy zaś komisarz policyjny zażądał od złodziejki, aby powiedziała, kto to był ten młody człowiek, z którym widziano jak rozmawiała, za nic go wskazać nie chciała!...
— Młody człowiek!... wspólnik!... a ja tak jej ufałem ślepo... a ja w honor jej wierzyłem jak w mój własny!...
— O! omyłki zawsze są możliwe mój biedny, młody panie!... to też nie martw się pan i zapomnij o dziewczynie, która cię nie warta wcale!
Masz pan możność znaleźć sobie inną... uczciwą panienkę...
Adryan nic nie odpowiedział.
Zapłacił za kurs posłańcowi i za filiżankę kawy, której nie tknął naturalnie i wyszedł.
Gdzie pójdzie?...
— Na prawdę, nie umiał odpowiedzieć sobie na to.
Pójdzie prosto przed siebie, pójdzie na chybił trafił i poszedł, powtarzając bezustannie:
— Złodziejka... Ona... Klara... To niemożliwe... niemożliwe!...
Nakoniec złamany i zmęczony, przystanął i rzucił się na ławkę, a wymawiał głośno jakieś wyrazy bez związku tak, że przechodnie brali go za waryata.
Gdy odzyskał cokolwiek władzy nad sobą, czas był pospieszać do domu, bo właśnie północ biła na zegarach paryzkich.
Adryan powstał, zastanowił się gdzie się znajduje i krokiem wolnym, chwiejnym, jakby był pijanym, pociągnął na ulicę Malher.
Znalazłszy się w swojem mieszkaniu, nie kładł się wcale i spędził resztę nocy opłakując swoje zamiary zdruzgotane, swoje sny złote rozwiane, swoję miłość straconą...
Protokół pierwszy sporządzony przez komisarza policyi, przesłanym został do właściwego sędziego śledczego.
Ów sędzia zawezwał naczelnika policyi i rzekł doń:
— Racz pan być przygotowanym, towarzyszyć mi na ulicę świętego Pawła, dla dopełnienia rewizyi, której dopełnimy, nim zabiorę się do zbadania oskarżonej.
Klara — o czem chyba wspominać nie potrzebujemy, nie zmrużyła oczu, nawet na jednę chwilę.
Jedna myśl okrutna dręczyła ustawicznie nieszczęśliwe dziecko i nie dała jej spokoju!
Oskarżono ją!...
Jak się potrafi obronić?...
Jak potrafi przekonać o niewinności swojej?...
Jej rozpacz i jej łzy — wystarczały dla niej, ale nie wystarczały dla sądu. Rozumiała dobrze, że sędziów swych tem nie przekona.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.