Miasto przecięte — niby sądem Salomona —
Ściegiem słupów granicznych i kozackich stanic,
Bo do Rosji należy jedna jego strona,
Druga zaś już w obrębie chińskich leży granic.
Drwiąc z ustawy, karzącej wszelkie kontrabandy,
Jasne słońce, z gór chińskich wstające na wschodzie,
Przechodzi ponad miastem i blasków girlandy
Wiesza na złotej cerkwi i srebrnej pagodzie...
Droga, w morwy sadzona, pylna i piaszczysta,
Drga życiem. Sznurem ciągną się skrzypiące arby[1] —
Tam mknie „trójka“ bogacza — tam wielbłąd dwugarby
Wiezie pocztę — do stacji, odległej wiorst trzysta...
Wzgórki piasku podnoszą się falistym rojem —
Ledwo gdzieniegdzie zdobi je roślinność skąpa...
Opodal — za parkanem — artezyjska pompa,
Gdzie nam po wodę wolno chodzić — pod konwojem...