Przejdź do zawartości

Widmo przeszłości/I

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł Widmo przeszłości
Wydawca Nakładem „Kuriera Litewskiego“
Data wyd. 1910
Druk Józef Zawadzki w Wilnie
Miejsce wyd. Wilno
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. The Mystery of Cloomber
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.
Rodzina West z Edynburga.

Nazywam się John Fatterjeal West, jestem słuchaczem wydziału prawnego w St. Andrews i pragnąłbym w treściwej formie podać do publicznej wiadomości moje zeznania.
Nie gonię za sławą literacką, nie pragnę bynajmniej czarem mego słowa i artyzmem opowiadania rzucać jeszcze głębszego cienia na to niezwykłe wydarzenie, o którem mam opowiedzieć.
Chcę przedewszystkiem, aby ludzie, wiedzący coś nie coś o tej sprawie, przeczytawszy moje sprawozdanie, mogli świadomie i w dobrej wierze osądzić je, nie znajdując w mojem opowiadaniu najmniejszego nawet rozminięcia się z prawdą.
Osiągnąwszy ten cel, będę mógł spokojnie spocząć, zupełnie zadowolony z rezultatu mojej pierwszej i, prawdopodobnie, ostatniej próby na polu literackiem.
Pierwotnie chciałem jedno za drugiem, w należytym porządku, opisać wszystkie wydarzenia, opowiadając o tem, co się działo w mojej obecności i cytując wiarogodne zeznania świadków o tych wypadkach, przy których sam nie byłem obecny. Jednak, dzięki współdziałaniu moich przyjaciół, ułożyłem inny plan, wprawdzie, zyska on mniej uznania dla mnie, da jednak więcej zadowolenia czytelnikom.
Pragnę przytoczyć rozmaite rękopisy, znajdujące się w mem posiadaniu, a dotyczące tej sprawy; zaliczam do nich przedewszystkiem zeznania osób, dobrze znających generała Levis’a.
A zatem, przedstawię czytelnikom zeznania Izraela Stacksa w Cloomber-Hall, oraz Johna Esterlinga, lekarza. Przyłączę do tego urywki z dziennika nieboszczyka Johna Bertier Levis’a, dotyczące wypadków, jakie miały miejsce w dolinie Thul, w jesieni 1841 roku, mniej więcej przy końcu pierwszej wojny w Afganistanie, z opisem potyczki w wąwozie Therada i śmierci Hulab Szacha.
Biorę na siebie obowiązek wypełnienia wszystkich luk i niedomówień. Tym sposobem więc zrzekam się tytułu autora, stając się jedynie pospolitym kompilatorem. Praca moja przestaje być opowiadaniem historyczno-kronikarskiem i zamienia się w serję zeznań naocznych świadków.
Ojciec mój, John Hunter West, był znanym uczonym, zajmującym się literaturą wschodnią, jakoteż sanskrycką; dotychczas cenią go wszyscy, którzy interesują się tym przedmiotem. On pierwszy, po Wiliamie Johnsie, zwrócił uwagę na wielkie znaczenie literatury perskiej, a jego przekłady utworów Hawiza i Ferid-Eddina Atara zyskały mu gorące pochwały barona von Hammer z Wiednia i innych znanych krytyków Kontynentu.
W styczniowym zeszycie „Przeglądu nauk wschodnich“ za rok 1861, nazywają go „znakomitym i nader uczonym Westem z Edynburga“; doskonale pamiętam, jak ojciec wyciął tę wzmiankę z pisma i z łatwo zrozumiałą dumą schował wycinek pomiędzy najważniejsze dokumenta familijne.
Ojciec był ukończonym prawnikiem, zajęcia jednak naukowe pochłaniały go do tego stopnia, że praktyki całkowicie prawie zaniechał.
Gdy klijenci zjawiali się w mieszkaniu przy Georges-Street, okazywało się zazwyczaj, że ojciec zatopiony jest całkowicie w odczytywaniu jakiegoś dokumentu, lub też zapleśniałego manuskryptu, a myśli jego zajęte są więcej kodeksem, wydanym przez Manu na sześćset lat przed Narodzeniem Chrystusa, aniżeli zawiłymi problemami prawodawstwa szkockiego z dziewiętnastego wieku. Nic więc dziwnego, że w miarę tego, jak praca naukowa mojego ojca postępowała naprzód, klijenci jego rozpraszali się, tak, że w chwili, gdy dosięgnął zenitu swej sławy, pod względem materjalnym, znalazł się w smutnem ze wszech miar położeniu tureckiego świętego.
W żadnym z uniwersytetów jego ojczyzny nie było katedry literatury sanskryckiej, nigdzie też nie objawiano najmniejszej podaży na jedyny w swym rodzaju towar umysłowy, jaki ojciec mój mógł społeczeństwu zaofiarować; bylibyśmy też zmuszeni zapoznać się z dotkliwą nędzą, pocieszając się aforyzmami i przepisami życia Firdusiego, Omara, Khajama i innych pisarzy — wschodnich ulubieńców ojca, gdyby nie pomoc, okazana nam przez jego dalekiego kuzyna, Wiliama lorda Brinksome z hrabstwa Wichtowne.
Lord Wiliam Brinksome posiadał wprawdzie wielkie obszary ziemi, nieurodzajne wszakże i mało skutkiem tego przynoszące dochodu; a jednak, prowadząc nader skromny tryb życia, lord Wiliam robił nawet oszczędności.
Podczas naszego względnego dobrobytu, mało słyszeliśmy o nim; w tym samym jednak czasie, gdy nasze warunki materjalne zmieniły się na gorsze, nadszedł od lorda list, dający nam dowód jego sympatji, oraz możność poprawienia naszego smutnego położenia. Lord pisał, że od pewnego czasu zasłabł na płuca i doktór Esterling poradził mu ostatnie lata przebyć w łagodniejszym klimacie. Skutkiem tego postanowił udać się na południe Włoch i zapraszał nas na czas swej nieobecności do zamieszkania w Brinksome, pod warunkiem, aby ojciec mój objął zarząd jego dóbr i otrzymywał za to wynagrodzenie. Pensja, którą lord mu wyznaczył, zapewniała nam tymczasem życie bez troski.
W owym czasie matka nasza od lat już paru nie żyła, rodzina zaś nasza składała się tylko ze mnie, mego ojca i siostry mojej, Estery. Oczywiście, naradzaliśmy się niedługo i wkrótce zgodziliśmy się przyjąć wspaniałomyślną propozycję lorda. Tegoż wieczoru ojciec udał się do Wichtowne; Estera zaś i ja pojechaliśmy tam w kilka dni potem, wziąwszy ze sobą dwa worki uczonych książek i te z naszych rzeczy, które opłacało się przewieść na nową siedzibę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.