Wichrem porwany (Wóycicki, 1876)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Wichrem porwany
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wichrem porwany.



Rozgniewawszy się czarownik na młodego parobczaka, wszedł do chaty, kędy mieszkał, i nóż nowy wyostrzony utkwił po pod progiem izby; zaklął przy tém by lat siedm, uniesiony pędem wichru, latał po szerokim świecie.
Parobek poszedł na łąkę, by ułożył siano w kopy, gdy się wicher nagle zrywa: porozrzucał kopy siana, i porywa parobczaka. Daremnie chciał się opierać próżno chwyta silną ręką, to płotu, to drzew gałęzi, jakaś siła niewidoma pędzi go pomimo woli.
Na skrzydłach wiatru niesiony, nie tykając stopą ziemi, leci jakby gołąb’ dziki. Już i słońce na zachodzie, a parobczak wygłodniały patrzy na dymiące wiosek chaty prawie nogą ich się tyka; lecz daremnie krzyczy, woła, próżno płacze i narzeka; nikt nie słyszy jego jęku, ani łez gorzkich nie widzi.
Tak pędzony trzy miesiące, wygłodniały i spragniony, wysechł jak sosnowa szczapa; obleciał światu nie mało, lecz najczęściéj wiatr go nosił po nad wioską, kędy mieszkał.
Spojrzy z łzami na swą chatę, gdzie miał dziewę ulubioną. Patrzy — aż ona wychodzi, niosąc obiad we dwojakach. I wyciągnął ku niéj ręce, wychudzone i zsiniałe. Próżno woła po imieniu, głos mu w słabéj piersi ginie; nic spojrzała nawet w górę.
Leci daléj; aż przed chatą stoi złośliwy czarownik; spojrzał w górę, krzyknął głośno: „Będziesz latał siedm roków, krążąc zawsze nad tą wioską, będziesz cierpiał, a nie umrzesz”.
— O mój ojcze! mój sokole! jeżli’m cię kiedy rozgniewał, przebacz! spojrzyj na mnie; patrz! już usta mi zdrewniały, spojrzyj na twarz i na ręce, same kości — niemasz ciała; ulituj się mojéj męki.
Czarownik poszeptał z cicha, a parobczak już nie leci, stoi w miejscu, lecz się stopą nic dotyka wcale ziemi.
— Dobrze to, że mnie przepraszasz; ale co mi dać przyrzekasz, że cię zwolnię z takiéj kary?
— Wszystko co tylko zażądasz! I złożył ku niemu ręce, i uklęknął na powietrzu.
— Oddasz mi swoja dziewczynę, boja z nią się żenić muszę; jeśli przeto ją odstąpisz, będziesz chodził po téj ziemi.
Parobczak zaniemiał chwilę. „Aby jéno na ziemię — pomyślał — to damy sobie rady“.
I rzekł głośno; — Za prawdę, wielkiéj żądacie ode mnie ofiary; lecz kiedy inaczéj być nie może, niechże i tak będzie.
Wtedy nań dmuchnął czarownik, i stanął na ziemi; jakże był szczęśliwy, gdy uczuł, że po niéj stąpa, że wiatr nad nim już żadnéj mocy nie ma.
Biegł co żywo do chaty, i w progu spotyka sobie zaręczoną dziewę. Krzyknęła z podziwu, widząc parobczaka zginionego, co miał być jéj mężem, co go już długo opłakiwała. Lecz ten odepchnął ją silnie wyschłemi rękoma; wszedł do świetlicy, a ujrzawszy gospodarza, u którego służył, na pół z płaczem zawołał:
— Już u was służyć nie będę, ani waszéj nie pojmę córki, kocham ją jeszcze szczerze, by własne oczy, ale moją nie będzie.
Sędziwy gospodarz spojrzał nań zdziwiony; a dostrzegłszy cierpienia z wychudłéj i bladéj twarzy, tak niegdyś rumianéj, zapytał o powód, dlaczego odrzuca rękę jego córki?
Parobczak wyznał mu wszystko, i swoją podróż powietrzną, i przyrzeczenie dane czarownikowi. Wysłuchawszy cierpliwie gospodarz opowiadania całego, kazał biednemu być dobréj myśli, a sam poszedł do wróżki na poradę, wziąwszy trzos pełny.
Nad wieczorem wrócił wesoły, i rzekł do chłopaka:
— Jutro, pójdzieta do wróżki, jeno rano jak zaświta, a wszystko pójdzie dobrze.
Parobczak strudzony zasnął twardzo; zbudził się przecież przed świtaniem, i poszedł do wróżki. Zastał ją przy kominie, jak paliła zioła; kazała mu stać spokojnie; dzień był pogodny, gdy nagle wiatr zawył — zatrząsł się dom cały.
Wróżka wtedy wyszła z nim na podwórze, i kazała spojrzeć w górę. Podnosi oczy i widzi z dziwem, jak zły czarownik w jednéj koszuli w powietrzu kręci się w kółko.
— Otóż! twój nieprzyjaciel, już ci szkodzić nie będzie: gdy zechcesz by patrzał na twoje wesele, zrób jak cię nauczyłam, a będzie tych cierpień doznawał, które dla ciebie niewinnego przygotował.
Uradowany parobczak pobiegł do domu; w miesiąc już się ożenił. Gdy drużbowie tańcowali, wyszedł z izby na podwórzec; spojrzy w górę, aż nad chatą, kręci się w powietrzu on zły czarownik. W onczas dobył nowego noża, wymierzył weń, rzucił silnie, i trafił w nogę.
Zleciał z powietrza czarownik, przybity nożem do ziemi. Stał przez noc całą pod oknem, musiał patrzéć na radość parobczaka i weselnéj drużyny.
Nazajutrz znikł z przed chaty; lecz ludzie widzieli jak przelatał nad jeziorem o dwie ztamtad mile; a przed nim i za nim stado wron i kawek, krakaniem swojem zwiastowały nieskończony polot złego czarownika.





Rysował Ksaw. Pillati. Rytował J. Schübeler.
Wichrem porwany.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.