Wicehrabia de Bragelonne/Tom II/Rozdział XXIV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wicehrabia de Bragelonne
Podtytuł Powieść
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Literacka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Vicomte de Bragelonne
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XXIV.
FOR EWER!

Milord Buckingham, na zaproszenie królowej matki, stawił się u niej w pół godziny po wyjściu księcia orleańskiego.
Kiedy odźwierny wymówił jego nazwisko, królowa, siedząca przy stole, powstała i przyjęła jego powitanie pełne uszanowania, a uśmiechem i uprzejmością.
— Wasza Królewska Mość, — rzekł Buckingham z uszanowaniem — zadałaś mnie widzieć?...
— Tak, książę, — odpowiedziała po angielsku — proszę cię usiądź.
Grzeczność jaką okazywała Anna Austrjacka młodzieńcowi, dźwięk rodzinnej mowy, której od wstąpienia na ziemię francuską nie słyszał, czule poruszyły jego duszę.
— Panie, — rzekła królowa po francusku już — jak ci się podoba we Francji?...
— Śliczny kraj — odpowiedział książę.
— Ale, jak każdy dobry anglik, pewnie przekładasz swój kraj?...
— Więcej kocham moję ojczyznę, niż kraj Francuzów, — odpowiedział książę, — ale jeżeli mnie Wasza Królewska Mość pytasz, gdzie wolę mieszkać, w Londynie, czy w Paryżu, odpowiem, że w Paryżu.
Anna Austrjacka zauważyła, że z zapałem wymówił te wyrazy.
— Mówiono mi, milordzie, — rzekła, — że masz piękne dobra, wspaniały i starożytny zamek?...
— Po moim ojcu, — odpowiedział Buckingham, spuszczając oczy.
— Są to drogie pamiątki, — rzekła królowa, — pamiątki z któremi się żegnamy niechętnie.
— W rzeczy samej — odpowiedział książę, pomimowoli ulegając smętności wspomnień — ludzie serca lubią marzyć o przeszłości z taką przyjemnością, jak o szczęściu przyszłem.
— Prawda!... — rzekła królowa stłumionym głosem. — A zatem — dodała po chwili — i ty, milordzie, jako człowiek serca, pewno wkrótce opuścisz Francję... aby się pieścić świętem; pamiątkami.
Buckingham wzniósł głowę.
— Nie sądzę, — odpowiedział.
— Jakto?..
— Myślę, że opuszczę Anglję, aby zamieszkać we Francji.
Anna Austrjacka udała zdziwienie.
— Jakto?... — rzekła — nie uzyskałeś względów nowego króla?
— Przeciwnie, Najjaśniejsza Pani, Jego Królewska Mość zaszczyca mnie swoją nieograniczoną dobrocią.
Anna Austrjacka zbliżyła się do młodzieńca i, kładąc piękną rękę na jego ramieniu, rzekła:
— Panie, wierzaj mi, niema nic przyjemniejszego nad kraj rodzinny. Jakże ja w mojem życiu tęskniłam za Hiszpanją!... Długo żyłam, milordzie, i dosyć, jak na kobietę, a wyznam ci szczerze, niema chwili, abym nie wzdychała do Hiszpanii.
— Chwili!... — powtórzył młody książę — nawet wtedy, gdy byłaś królową wdzięków, jak dzisiaj nią jesteś jeszcze?
— Tylko bez pochlebstw, jestem kobietą, która mogłaby być twoją matką.
Te ostatnie wyrazy wymówiła z taką łagodnością, że do żywego przeniknęły księcia de Buckingham.
— Tak, mogłabym być twoją matką — powtórzyła po chwili — i dlatego chcę ci udzielić dobrej rady.
— Abym powracał do Londynu!... — zawołał książę.
— Tak, milordzie.
Książę załamał ręce ze smutkiem, co na kobiecie, usposobionej do czułych wspomnień, musiało uczynić wrażenie.
— Potrzeba tego — dodała królowa.
— Jakto?... — zawołał jeszcze, — potrzeba, abym wyjechał, abym uchodził; ażebym skazywał się na wygnanie?
— Abyś skazał się na wygnanie?... Milordzie, sądziłby kto, że Francja jest twoją ojczyzną!...
— Najjaśniejsza Pani, dla tych, którzy kochają, najmilszym jest kraj tych, których kochają.
— Ani słowa więcej, milordzie, — rzekła królowa; — nie zapominaj, do kogo mówisz!
Buckingham padł na kolana.
— Najjaśniejsza Pani, — rzekł, ty jesteś skarbem rozumu, dobroci, łaskawości; pani, nietylko swojem stanowiskiem jesteś pierwszą na święcie, ale i twojemi rzadkiemi przymiotami; pani, ja nic nie powiedziałem. Czyż wyrzekłem co, abyś mi tak surowo odpowiedziała?... pani, czy mnie zdradzono?...
— Tak zdradzono cię — odpowiedziała królowa stłumionym głosem.
— I któż to?... O!... pani, gdyby kto miał śmiałość widzieć to we mnie, czego ja sam nie chcę dostrzegać!...
— I cóżbyś na to uczynił?...
— Są tajemnice, które zabijają tych, co je odgadują.
— Ten, który odkrył twoją tajemnicę, szaleńcze, nie jest zabity, ani nie może być zabitym, albowiem zbrojny jest we wszelkie ziemskie prawa, to mąż, to pierwszy obywatel francuski, to książę orleański, mój syn!...
Książę zbladł.
— Jakżeś okrutna pani!... — rzekł.
— Tyś okrutniejszy, panie de Buckingham!... — rzekła Anna Austrjacka z melancholią, przechodząc z jednej ostateczności w drugą — od ciebie zawisło być spokojnym.
— Kiedy walczymy, giniemy na wojnie — odpowiedział łagodnie młodzieniec, pozwalając brać górę rozpaczy.
Anna pobiegła do niego i wzięła go za rękę.
— Villiersie — rzekła do niego po angielsku z gwałtownością, której nic oprzeć się nie zdoła — czego żądasz?... Czy chcesz, aby matka poświęciła syna, królowa honor swojego domu?... Jakto, czy dla oszczędzenia tobie łez, aż dwie zbrodnie mam popełnić?... Wspominałeś o tych, którzy pomarli; lecz byli oni pełni uszanowania i umieli ulegać; oni poddali się wygnaniu i unieśli z sobą rozpacz, jako jedyny skarb serca, albowiem rozpacz pochodziła od ukochanej kobiety, albowiem taka śmierć była jakby darem niebios.
Buckingham powstał ze zmienioną twarzą i rękami, złożonemi na sercu.
— Masz słuszność, pani — rzekł — ale ci, o których mówisz otrzymali rozkaz z ust osoby ukochanej, nie wypędzano ich, ale proszono, aby się oddalili i nie śmiano się z nich.
— O!... nie, wcale się nie śmiano, — odrzekła cicho Anna Austrjacka. — lecz któż ci mówi, że cię wypędzają... któż ci mówi, że nie czują twojego poświęcenia?... Nie mówię ja o nikim, ale o sobie tylko. Jedź, Villiersie, uczyń mi tę łaskę, jaką już zawdzięczałam komu innemu, noszącemu twoje nazwisko.
— Czy to dla ciebie, pani, mam uczynić?...
— Tak, dla mnie samej.
— A czy nikt ze mnie śmiać się nie będzie, czy nikt nie powie: ja tak chciałem?...
— Słuchaj mnie, książę.
Tutaj postać starej królowej przybrała wyraz uroczysty.
— Przysięgam, że prócz mnie nikt tu nie rozkazuje, przysięgam ci, że nietylko nikt z ciebie śmiać się nie będzie, ale nawet chełpić się nie będzie. Licz na mnie, książę, jak ja liczę na ciebie.
— Pani, ale ja jestem w rozpaczy; pociecha, jakkolwiek słodka, nie jest dla mnie zupełną.
— Książę, czy znałeś swoją matkę?... — zapytała królowa z pierwszym, uśmiechem.
— Bardzo mało; ale przypominam sobie, że mnie całowała, kiedy płakałem.
— Villiersie — rzekła królowa, obejmując szyję młodzieńca; — jestem matką dla ciebie i nie pozwolę, aby ci łzy wyciskano.
— Dzięki ci, dzięki, pani, — odpowiedział młodzieniec, a wzruszenie głos mu tłumiło; — czuję, że w mojem sercu jest miejsce dla szlachetniejszego uczucia, niż miłość.
Królowa matka spojrzała na niego i ścisnęła mu rękę.
— Idź — rzekła.
— Kiedyż mam się oddalić?... — rozkaż.
— Kiedy ci będzie najdogodniej, milordzie, — odrzekła królowa — jedź, lecz oznacz dzień. Jedź jutro, pojutrze, kiedy ci się spodoba, byleś dzisiaj ten dzień oznaczył.
— Czy to pozostaje do mojej woli?... — zapytał.
— Tak do twojej.
— A więc... zaraz, i nigdy nie wracam do Francji!
Anna Austrjacka zastanowiła się przez chwilę i odrzekła:
— Przyjemnie mi będzie, gdy przyjedziesz, kiedy zasnę na wieki w Saint-Denis, obok mojego królewskiego małżonka.
— Który Waszej Królewskiej Mości tyle zadał cierpienia — odrzekł Buckingham.
— Który był królem francuskim — odpowiedziała królowa.
— Najjaśniejsza Pani, jesteś pełna dobroci, zasługujesz na łaskę niebios i pewnie długie ci jest przeznaczone życie.
— Więc przybądź po wielu latach — odrzekła królowa z przymuszonym uśmiechem.
— Nie przybędę — odrzekł Buckingham — choć jestem młody.
— A to dlaczego?...
— Śmierć lat nie liczy; można umierać młodym, a żyć starcem.
— Książę, co za smutne myśli!... rozwesel je, powróć za dwa lata!... Czytam w pięknej twojej twarzy, że te smutne myśli ulecą z czasem.
— Myślałem, Najjaśniejsza Pani, że lepiej o mnie sądzisz — odrzekł młodzieniec — na dom Buckinghamów czas nie ma wpływu.
— Ciszej!... ciszej!.. — rzekła królowa, całując młodzieńca w czoło, z uczuciem, trudnem do opisania. — Jedź, jedź, nie rozczulaj mnie więcej, jestem królowa; ty jesteś poddanym króla Anglji. Król Karol czeka na ciebie. Żegnam cię Villiersie, for ever Villiersie!...
For ever — odrzekł młodzieniec i oddalił się, połykając łzy.
Anna zakryła twarz rękami, a po chwili, przeglądając się w zwierciadle, rzekła:
— Dobrze mówią, że kobieta zawsze jest młodą; zawsze w jakimś zakątku serca znajdzie się rok dwudziesty.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.