Przejdź do zawartości

Wesele (Wyspiański)/Akt II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Wyspiański
Tytuł Wesele
Podtytuł Akt II
Wydawca nakład autora
Data wyd. 1901
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii

(Świeczniki pogaszone; na stole mała lampka kuchenna).

SCENA 1. GOSPODYNI, ISIA.
GOSPODYNI
Trza rozbirać dzieci spać,
już północno godzina
ISIA
mnie sie nie chce spać,
pokil bedom grać
a tamte dziecka śpiom,
niechse lezom tak jak som
GOSPODYNI
chodź tu zaraz
ISIA
matusiu,
jesce ino w kółko raz;
przyjrze im sie z komina
GOSPODYNI
Nie bedzies kcieć jutro wstać;
z łózka trzeba wyganiać
a do łózka trzeba gnać
ISIA
nie, nie póde, matusiu,
zaroz bedom cepiny,
muse widzieć cepiny,
matusieńku, matusiu,
ino dziś, ino dziś

GOSPODYNI
ocy ci sie przymykają,
ślipki ci sie mruzom
ISIA
chciałabym być duzom:
jak cepiny przypinają,
jak druchny słuzom
GOSPODYNI
a przynieś tu lampe haw,
pozakołysz dziecko,
dobrze mi sie spraw,
to pódzies w kółecko.


SCENA 2. GOSPODYNI, ISIA, KLIMINA.
KLIMINA (w drugiej izbie)
juz cepiny, juz cepiny,
podciez tam, podciez juz,
na męzatki szyćkie mus.


(Obiedwie zaświecają małe łojówki i z płonącemi świeczkami w rękach idą ku Weselu, gdzie się odbywają czepiny. Po ich odejściu chwilę Isia sama bawi się rozkręcaniem i przykręcaniem lampki i patrzy we światło. Północ bije na zegarze w izbie).

SCENA 3. ISIA, CHOCHOŁ.
CHOCHOŁ

I Kto mnie wołał,

czego chciał, —
zebrałem sie
w com ta miał:
jestem, jestem
na Wesele,
przyjedzie tu
gości wiele,
żeby ino wicher wiał.

II Co się w duszy komu gra,

co kto w swoich widzi snach:
czy to grzech,
czy to śmiech,
czy to kapcan, czy to pan,
na Wesele przyjdzie w tan.
ISIA
Aj, aj, aj — aj, aj, aj
a cóz to za śmieć
CHOCHOŁ
tatusiowi powiadaj,
że tu gości będzie miał,
jako chciał, jako chciał.
ISIA
A ty mi się przepadaj,
śmieciu jakiś, chochole,
huś ha, na pole
CHOCHOŁ
tatusiowi powiadaj
ISIA
huś ha, na pole,
głupi śmieciu, chochole

CHOCHOŁ
szepnij w ucho mamusie
ISIA
wynocha paralusie
CHOCHOŁ
kto mnie wołał,
czego chciał.....
ISIA
a słomiany nygusie,
wynocha paralusie
CHOCHOŁ
ubrałem się w com ta miał,
sam twój tatuś na mnie wdział,
bo się bał, bo się bał,
jak jesienny wicher dął,
zaśbym zwiądł, róży krzak,
a tak, tak, a tak, tak
skądżebym ja sam to wziął
ISIA
Idź precz, idź precz na pole,
huś ha, hulaj, chochole
CHOCHOŁ
kto mnie wołał,
czego chciał,
.......


SCENA 4. MARYSIA, WOJTEK.
MARYSIA
odpocznijze haw Wojtecku,
bo i jo tańcem zmęcona
WOJTEK
o mojaś ty, serce, zona,
moja duszo, tak mi smutno
o ciebie, — idź ta ku muzyce,
hulaj
MARYSIA
tak se ta znów nie zyce,
żebym wystoć nie mogła
przy tobie
WOJTEK
Nagle mi się zawróciło w głowie,
jakby twoje to wesele było,
(nuci) ale nie nase Marysiu,
ale nie nase
MARYSIA
podź hań, przy dzieciach se siądź,
pośpij, zaśpisz bolenie
WOJTEK
w głowie mi sie zamrocyło,
inom ku muzyce wszed,
i tak mi sie uwidziło,
że lazom kolo nos cienie
MARYSIA
czarno figura po ścienie
ze światła, — o patrzaj-że sie,
widzis, jak po wszyćkiem goni
WOJTEK
(nuci) »pilnuj parobku koni,
pon ci dziewuche zgoni...«
Przystaw gęby żonisiu
MARYSIA
smęcisz czego — ?
WOJTEK
Marysiu!


(gdy oboje idą do alkierza w głębi, Marysia zabiera lampkę ze stołu. Izba pozostaje ciemna, — tylko alkierz oświetlony i od weselnych drzwi smuga światła).

SCENA 5. MARYSIA, WIDMO.
WIDMO
miałem ci być poślubiony,
moja ślubna ty
MARYSIA
bywałeś mój narzeczony,
przyrzekałeś mi
WIDMO
byłaś dla mnie słońce złote,
w moim domku zimno mnie
MARYSIA
Mróz jakisi od wos wionie,
zimnem ubiór dmie
WIDMO
ogniem, żarem lico płonie,
zaś krew w tobie wre
MARYSIA
miałam ci być poślubiona
i mój ślubny ty

WIDMO
Maryś, Maryś, narzeczona,
długie moje sny
MARYSIA
ka ty mieszkasz, kaś ty jest,
jechałeś do obcych miest,
czekałam cie długo, długo
i nie doczekałam sie.
Kaś ty jest, kajś ty jest,
gdzie ty mieszkasz, gdzie?
WIDMO
goniłem do różnych miest,
rozhulaniec, pędziwiatr,
ażem gdziesi w ziemię wpad,
gdzie mnie toczy gad.
MARYSIA
O mój Boze, Boze mój,
to juz ciebie tocy gad
WIDMO
Zwabiło mnie echo z Tatr,
otom jest, otom jest,
zwabiły mnie głosy z chat,
do myśli mi przyszedł gest,
przypomnieć się z dawnych lat;
domek mój, podobnoś grób,
nie jestem wymagający,
przeszedłem niejedną z prób,
ale, żebym ja był trup,
nie wierz Maryś, bo to kłam;
żywie Duch, żywie Duch,
wytężyłem cały słuch,
zwabiły mnie głosy z chat
MARYSIA
ka twój grób, ka twój grób,
pono gdziesi zadaleko,
nie dobiegnie, nie doleci....
WIDMO
łzy mnie palą, łzy mnie pieką,
licho bierz grób mój,
otom jest, otom twój;
czy pamiętasz jeszcze dzień,
jak nas gruszy cienił cień,
tu w tym sadzie, na zieleni,
śród połednia, śród promieni,
przy mnie stałaś: w dłoni dłoń
MARYSIA
dawno, dawno, tyle lat
WIDMO
skłoń-że ku mnie główkę, skłoń
MARYSIA
hańśmy stoli w dłoni dłoń, —
szedł od ciebie swat
WIDMO
dawno, dawno, tyle lat
MARYSIA
miałabym tylo wesele,
co, jak dziś, jak to dziś

WIDMO
potańcujmy raz dokoła,
potem zaś znów mus mnie iść
MARYSIA
som tu twoi przyjaciele,
ostań chwile
WIDMO
raz dokoła,
— — — — — — — —
potem to już mus mnie iść:
mus mnie woła, mus mnie woła
MARYSIA
ano dziś nasze wesele;
raz dokoła, raz dokoła
WIDMO
taki smutek idzie z czoła
MARYSIA
takie zimno wieje z ust
WIDMO
przytul mnie do twoich chust,
przytul mnie do piersi, rąk
MARYSIA
nie chytaj sie moich wstąg,
taki wieje trupi ciąg
WIDMO
kochaj
MARYSIA
precz, nie sięgaj lic

WIDMO
nie broń mi się, — nic to, nic
MARYSIA
zimnem dołu wieje strój,
ty nie mój, ty nie mój
WIDMO
mus mnie woła, mus mnie woła,
raz dokoła....
MARYSIA
stój, ach, stój!


SCENA 6. MARYSIA, WOJTEK.
WOJTEK
Maryś — jakoześ ty blado
MARYSIA
to światła sie takie kładą
po twarzy
WOJTEK
trzęsiesz się cała.
MARYSIA
uchyliłam drzwi i stamtąd powiała
jakaś zawieja, — to nic
WOJTEK
a to znów czerwoność do lic
przyszła, —
MARYSIA
z twojego patrzenia;
przytul mnie Wojtecku do siebie,
wole ciebie, wole ciebie
WOJTEK
(nuci) »pójdze Maryś po niewoli
na mój jeden zagon roli«.


SCENA 7. STAŃCZYK, DZIENNIKARZ.
STAŃCZYK (idąc)
ktoś się za mną włóczy wciąż
DZIENNIKARZ
ktoś przedemną ciągle stąpa
STAŃCZYK (już był usiadł)
domek mały, chata skąpa:
Polska, swoi, własne łzy,
własne trwogi, zbrodnie, sny,
własne brudy, podłość, kłam;
znam, zanadto dobrze znam
DZIENNIKARZ
Zacz kto? —
STAŃCZYK
błazen
DZIENNIKARZ (poznając)
wielki mąż!
STAŃCZYK
wielki, bo w błazeńskiej szacie;
wielki, bo wam z oczu zszedł,
błaznów coraz więcej macie,
nieomal błazeńskie wiece;
Salve bracie!
DZIENNIKARZ
Ojcze, Salve!
Szereg dobrych błaznów zrzedł,
przywdziewamy szarą barwę;
koncept narodowy gaśnie;
Gasną coraz te pochodnie,
które do hajduków ręku
przywiązane, żarem płoną.
Skapały, zżarły się świece
a że do rąk przytroczone,
więc jeszcze palą się ręce,
w tęsamą zaklęte stronę. —
Trzebaby do służby narodu
błaznów całego zastępu;
palą się hajduki w męce,
z własnego bolu się śmieją;
gasną świece narodowe,
okropne rzeczy się dzieją,
śmiechem i szyderstwem biegu
obudzić, ośmielić zdolne
serce spodlone, niewolne,
które naszą krew zaprawia
STAŃCZYK
A wolicie spać
DZIENNIKARZ
to jedno!
Usypiam duszę mą biedną
i usypiam brata mego;
wszystko jedno, wszystko jedno,
tyle złego, co dobrego,
okropne rzeczy się dzieją.
Patrzeć na przebiegi zdarzeń —
dalekie, dalekie od marzeń,
tak odległe od wszystkiego,
co było wielkie w kraju;
że wszystko, co było, przepadło,
bezpowrotnie w mroku zbladło:
to bajki o trzecim Maju!
Matkę do trumny się kładło,
siostry i rodzinę całą;
ksiądz pokropił i poświęcił,
grabarze gruz przywalili;
epigonów, co zostało,
na stypie się weselili
wesołością, co przeklina;
w pijaństwie duszę zabili
a nie mogli zabić serca.
Zostało serce co woła,
spłakane u bram kościoła,
skrwawione u wrót świątyni
i jeszcze w męce okrutnej,
w czułej litości rozrzutnej
samo siebie wini
STAŃCZYK
Asan, jako spowiedź czyni,
spowiedź, widzę, cudzych grzechów;
Acan się zalewa łzami,
duszę krwawi, serce krwawi;
ale znać z Acana mowy,
że jest, — tak — przeciętnie zdrowy;
jutro humor się naprawi. —
Gotów mi płakać najrzewniej,
rozczulać się cudzych grzechów,
u bliskiego widzieć tramy,
zbrodnie, brudy, grzechy, plamy
i za swojego bliskiego
uczynić publiczną spowiedź, —
A! doprawdy! warte śmiechów, —
może jeszcze rozgrzeszenie
wziąć kapłańskie z cudzych zbrodni
DZIENNIKARZ
Wina ojca idzie w syna;
niegodnych synowie niegodni;
ten przeklina, ów przeklina, —
ród pamięta, brat pamięta,
kto te pozakładał pęta
i że ręka, co przeklęta,
była swoja. — Rozbrat wieczny
duszy z ciałem, ciała z duszą;
w nim się słabi kruszą, —
miecz do walki obosieczny, —
my som słabi. — Wielkość gniecie,
przekleństwo nosi na grzbiecie:
zbrodnie nosi, czarne kiry,
szatę krwawą Dejaniry;
Wielkość: Zbrodnia; Małość: podła; —
Jakaż nasza dzisiaj Wola?!
czarodziejska dłoń ogrodła
nasze pola
STAŃCZYK
Łzy ze źrodła! —
Tyle żalów o nieswoje
A cóż tobie niepokoje
tych, co w grobach leżą?
Myślisz, — że się trupy odświeżą
strojem i nową odzieżą, —
a ty z trupami pod rękę
będziesz szedł na Ucztę-mękę
i jako potrawy żuł,
czym się tylko kiejś kto truł;
wsączał w siebie i pił
czym tylko kto gdzie gnił;
czy to ma być twoja krew?!
DZIENNIKARZ
Moja krew, moja krew, —
czy ja wiem, — okrzyk mew,
gdy gonią ponad skały,
okrzyk mew osmętniały,
żałośliwy, straszny,
gdy od brzegu odbiegły daleko.
Morze ciche, strop się chmurzy
ale burza i orkan daleko.
Tylko głuchość i pustka bezmierna, —
a tu skrzydła rozchwiane do lotu,
nie pragną, nie pragną powrotu
i wiedzą, że tam, gdzie dążą,
wylądu szukać daremno;
przekleństwu swojemu wierne,
lecą, — i nie śmieją ustać,
aż krew do ust pocznie chlustać
ze znużenia, — wtedy padną,
łzą nie pożegnane żadną,
bo śmierć ulga, ulga zgon
STAŃCZYK
Zaśpiewałeś kruczy ton;
tobież tylko dzwoni w głuszy
pogrzebowych jęków dzwon
— — — — — — — —
A słyszał-żeś kiedy, z wieży
jak dźwięczy i śpiewa On.
DZIENNIKARZ
Zygmunt, Zygmunt
STAŃCZYK
Dzwon królewski: —
Siedziałem u królewskich stóp,
królewski za mną dwór:
synaczek i kilka cór,
Włoszka, — a wielki chór
kleru zawodził hymny; —
a dzwon wschodził.
Patrzali wszyscy w górę
a dzwon wschodził, —
zawisnął u szczytów
i z wyżyn się rozdzwonił:
głos leciał, polatał,
kołysał się górnie,
wysoko, podchmurnie, —
a tłum się wielki pokłonił;
pojrzałem na króla
a król się zapłonił,...
dzwon dzwonił
— — — — — —
DZIENNIKARZ
A toć on nam tętni dziś,
jak grzebiemy, kto nam drogi;
zwołuje nas, każąc iść
posłuchać kościelnych szumów,
w wielkim zamęcie rozumów,
w wielkim modlitew rozjęku,
On pan, ten dzwon królewski
nieustający w brzęku,
o pękniętem sercu,
nasz ton. — Nad przepaścią stoję
i nie znam, gdzie drogi moje
STAŃCZYK
Byś serce moje rozkroił,
nic w nim nie najdziesz inszego,
jako te niepokoje:
Sromota, sromota, wstyd,
palący wstyd;
jakoweś Fata nas pędzą
w przepaść, —
DZIENNIKARZ
ty Wid!
STAŃCZYK
ja Wstyd!!
Piekło wiem gorsze niż Dante,
piekło żywe
DZIENNIKARZ
żyję w Piekle!
STAŃCZYK
Społem w przepaść!
DZIENNIKARZ
Społeczeństwo!
Oto tortury najsroższe,
śmiech, błazeństwo, —
to my duchy najuboższe, —
»Społem« to jest malowanka,
»społem« to duma panka,
»społem« to jest chłopskie »w pysk«
»społem« to papuzia kochanka,
próżność, nadczłowieczeństwo, —
i przytym to maleństwo
serce pęknione, co krwawi.
STAŃCZYK
Asan prawi —
jako najwalniejsi gębacze,
odrośl od tych samych pni
z moich dni
DZIENNIKARZ
wolałbym już stokroć razy
policzone dni,
niż ten bieg, bieg, pęd, gonitwa
ku przepaści, otchłani, zawrotom!
Ach kresu, ach-kresu lotom!
Stacza się sercowa bitwa,
opadam coraz na głazy,
mrze na ustach modlitwa,
ach kresu, ach kresu lotom, —
Niechby się raz wszystko spali,
zetrze się, na proch się zsypie,
jak kolumny, na gruz się rozwali,
byśmy padli potruci
jadami w pogrzebowej stypie;
niechajby się raz wszystko spali!
I te nasze polskie posty
dusz do polskich świętych
i te nasze tęczowe mosty
czułości nad pustką rozpiętych,
malowanki Częstochowskie
w koronach, — i wszystkie Wiary! —
Nieszczęścia wołam!!
STAŃCZYK
puszczyku
DZIENNIKARZ
Możeby Nieszczęście nareście
dobyło nam z piersi krzyku,
krzyku, co by był nasz,
z tego pokolenia. —
Ach Sumienia, Sumienia!
Już było tych prawd bez liku
dla nas — Prawdy czy Fraszki??
Stoimy u polskich granic,
a mamy obecność za nic,
od talentów zawisłe igraszki
STAŃCZYK
puszczyku!
zgrałeś się przy zielonym stoliku,
czy z kobietami w gorączce
opętałeś duszę mdłością
i w tej momentu palączce
oślep gnasz we własne próchno.
A gdy na nie wichry dmuchną,
rozleci się zgasłe próchno,
zamurują się otchłanie
i krzyk i jęk i wołanie
zda ci się błazeństwem duszy,
które nikogo nie skruszy,
które zeżre siebie samo
a trzewia mu gniciem cuchną. —
Znam ja, co jest serce targać
gwoźdźmi, co się w serce wbiły,
biczem własne smagać ciało,
plwać na zbrodnie, lżyć złej woli,
ale Świętości nie szargać,
bo trza, żeby święte były,
ale świętości nie szargać:
to boli
DZIENNIKARZ
Tragediante
STAŃCZYK
commediante,
dla ciebie błazeńska laska
DZIENNIKARZ
piastujesz ją, piastun stary,
znasz tylko: status quo ante;
błazeństwo z tobą się zrosło
STAŃCZYK
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w obłędów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
DZIENNIKARZ
Fatum nas w obłędy wodzi:
u rozstajnych dróg, zły Duch!
Tu moje rozstajne drogi;
ty mój Duch-zły — demon, Szatan
błazeństwem ja z tobą zbratan,
byłem ci duszą poswatan,
nim dusza stała się trup; —
a teraz mi pachnie grób,
czuję trąd.
STAŃCZYK
Naści; rządź!
Masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć
DZIENNIKARZ
Nie chcę żadnych więcej prób.
Serce miałem kiedyś młode,
porwałeś mi serce młode,
wlałeś jad goryczny w krew,
Nie widzę, nie widzę dróg,
zaćmił mi się Bóg
STAŃCZYK
Fata pędzą, pędzą Fata, —
Wielkość, — Nicość, — pusty dzwon,
serce strute, —
uderzyłeś błazna ton:
moją nutę.
Kłam sercu, nikt nie zrozumie,
hasaj w tłumie!
Masz tu kaduceus, chwyć!
Rządź!
Mąć nim wodę, mąć!
Na Wesele! Na Wesele!
Idź!
Mąć tę narodową kadź,
serce truj, głowę trać!
Na Wesele! Na Wesele!
Staj na czele!!!


SCENA 8. DZIENNIKARZ, POETA.
DZIENNIKARZ
Może z mętów się dobędzie człowieka;
może minie polączka i głód;
ot kaleka ja, ot ja kaleka:
każdy dzień piekielny trud.
Młodości! wyrwi mię z cieśni,
oplatają mnie grzyby i pleśni;
o Młodości, jakożeś daleko
a to jeszcze wczora, prawie wczora
POETA
Cóżeś tak się rozżalił, rozpalił,
czy cię jakie przemieniły cuda?
DZIENNIKARZ
a przeszedł tu koło mnie cień,
cień goryczy pełen wielkoluda
i ostawił mi laseczkę kaduczą
POETA
Nie przeczę, że rozmyślania uczą,
ale cóż tak sobie żalisz serce
DZIENNIKARZ
Och, w okropnej jestem poniewierce;
po torturach mię duchowych włóczą,
więżą mnie konwenansowe szpangi:
oto droga utarta do rangi
a ja gardzę, ja gardzę, ja plwam
na to wszystko, ze serca szczerego —
i nie zdołam rozerwać obroży
a wstrętów coraz się mnoży
i cokolwiek słyszę, to mnie draźni.
Przyjaźń farsą, Litość: kłam
a słyszę, że gadają o przyjaźni.
Miłość farsą, —
słyszę w koło półszepty miłości.
Kłamstwo Szczerość,
a widzę tu gości
i muzyki słyszę swoje, polskie, nasze
i po ścianach złożone pałasze,
obrazeczki, sceny narodowe.
To mnie draźni i męczy, i boli:
Czy my mamy prawo do czego?!!
Czy my mamy jakie prawo żyć...
My motyle i świerszcze w niewoli,
puchnąć poczniemy i tyć
z trucizny, którą nas leczą.
I tę naszą dolę kaleczą
widzieć i trupem gnić....
POETA
rozżaliłeś się, działa muzyka,
to się koło widzeń zamyka
i działa na nerwy
DZIENNIKARZ
na nerwy!?
Na nerwy działa te, na te sieci,
które mają duszę w uwięzi,
że, gdy tak mi grają bez przerwy,
zdało mi się, że moja dusza
ze mnie wyszła i koło mnie świeci
POETA
Zdawało ci się, — sam mówisz przez to
że o jedno złudzenie więcej
DZIENNIKARZ
Poezyo! — tyś to jest spokojną siestą;
chcesz mnie uśpić, znieczulić, zniewolić,
byle słówka nie wyrzec goręcej.
Ach, nie ukrywaj, — nie udawaj,
ty sameś w ogniu! — to maska
ten pozorny spokój, — to kłam.
A! ta muzyka tak brzęczy,
jak z ula dzwonienie pszczół, —
a my jak szerszenie:
to mi się rzuca do garła
ta duża wesołość narodowa,
to mi się rozszerza głowa
szumem, gwarnością, zawrotem
i nawet mi jest wstrętny ból
POETA
Daj rękę
DZIENNIKARZ
ech, daj mi pokój, —
wyjdę za próg, — jak wieje od pól....
powietrza, powietrza!....
POETA
daj dłoń
DZIENNIKARZ
daj mi spokój!

SCENA 9. POETA, RYCERZ.
POETA
Otwarła się toń!
Upomina się o swoje Umarła.
Szumem, gwarnością, zawrotem
idzie ku nam z powrotem,
jakaś Przemoc wrotom grobu się wydarła,
oto słyszę, woła:
RYCERZ
daj dłoń!!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
ty mój!
POETA
Puszczaj!
RYCERZ
ty mój!!
POETA
żelazem owita ręka,
żelazem zakryta skroń
RYCERZ
Zbieraj się skrzydlaty ptaku,
nędzarzu, na koń, na koń,
przepadnie przekleństwo, męka!
POETA
Co mówisz, okropne widziadło,
na koń? — gdzie? — jak?
Żelazna twoja dzwoni szczęka,
żelazna więzi mnie ręka.
RYCERZ
na koń, zbudź się, ty żak,
ty lecieć masz jak ptak!
Bioręć w pętle
POETA
na arkan mnie wiąże
RYCERZ
Poznasz ktom jest, gdy zaciążę, —
ty więzień mój, mnie służ;
biorę przemocą, Ja Moc:
za mną, przedemną
ognia kurz;
po drogach, po których lece,
drzewa się palą jak świece,
ciskają się błyskawice,
jak lecę Duch:
wytężaj, wytężaj słuch!
POETA
Puszczaj, przepadaj w Noc, —
o ręce, ręce martwieją
RYCERZ
ty mój!
POETA
Precz. —
RYCERZ
słysz grom...
POETA
zatrząsnął się cały dom
RYCERZ
A czy wiesz, czem ty masz być,
o czem tobie marzyć, śnić
POETA
Sen, marzenie, mara, wid
RYCERZ
Jutro dzień! przededniem świt!
Wiesz ty, czem ty mogłeś być?
POETA
Słowo, Widmo gończe!
RYCERZ
Zwiastun!!
POETA
Głos, jak marzeń moich piastun;
Rycerz, Widmo, urojenie
przyoblekło szatę żywą
RYCERZ
Krwi, krwi pragnę, krwawe żniwo!
Wracam do dom w noc szczęśliwą,
w noc ponurnych wichrów łkań
Niosę dań, orężną dań
POETA
wracasz do dom, ze snów, z dali
RYCERZ
Z dali, hen z zaświatów, z prochów, —
Przeszedłem ogień co pali,
przeszedłem zapady lochów.
Ścigam, gonię, moc roztrwonię.
niosę dań, orężną dań
POETA
w noc ponurnych wichrów łkań
wstajesz z lochów, z prochów, skał
RYCERZ
Na głos mój, ty będziesz drżał:
Grunwald, miecze, król Jagiełło!
hajno się po zbrojach cięło
a wichr wył i dął i wiał;
stosy trupów, stosy ciał,
a krew rzeką płynie, rzeką!
Tam to jest!! Olbrzymów dzieło:
Witołd, Zawisza, Jagiełło,
tam to jest!! — Z pobojowiska
zbroica się w skibach przebłyska,
żelezce, połamane groty,
drzewce powbijane do ciał,
z trupów zapora, z trupów wał,
rycerski zgotowiony stos:
Ofiarnica, —
tam leć, — tam, chodź, tam leć!!!
brać z tej zbrojowni zbroje,
kopije, miecz, i szczyt
i stać tam wśród krwi,
aż na ogromny głos
bladością się powlecze świt
a ciała wstaną
a zbroje wzejdą
i pochwycą kopije i przejdą!!!
Spiesz, tam leżą stosy ciał;
przeparłem trumniska wieko,
czas bym wstał, czas bym wstał
POETA
łzy mnie pieką, łzy mnie pieką,
czymże bym ja tam być miał
RYCERZ
Niosę dań, orężny szał
POETA
Dech twój zimny, dech grobowy
RYCERZ
patrzaj w twarz, patrz mi w twarz,
ślubuj duszę, duszę dasz
POETA
Za przyłbicą, pustość, proch;
w oczach twoich czarny loch,
za przyłbicą Noc;
zbroja głuchym jękiem brzękła
RYCERZ
Miecz, miecz, siła nieulękła;
patrzaj w twarz, patrzaj w twarz;
ty mnie znasz.
POETA
ktoś jest?
RYCERZ
Moc.
POETA
— — przyłbicę wznieś
RYCERZ
rękę daj
POETA
duszę weź
RYCERZ
Patrz!!
POETA
Śmierć, — — — Noc!


SCENA 10. POETA, PAN MŁODY.
POETA
Potęga, wieczysta Potęga,
Moc nieprzeparta!!
PAN MŁODY
o czem mówisz — ?
POETA
niedołęga
byłem, — a dzieła to mitręga
próżna, — mgła nic nie warta.
Teraz naraz się koło mnie zapaliło
i gore, — i piersi się palą;
zdaje mi się, że słyszę gdzieś górą,
jak skały się padają
i w otchłań z łoskotem się walą
PAN MŁODY
będziesz sonet pisać czy oktawę?
POETA
Nie, — przewiduję inszą zabawę;
poczułem na szyi arkan, —
Polska to jest wielka rzecz:
podłość odrzucić precz,
wypisać świętą sprawę
na tarczy, jako ideę, godło
i orle skrzydła przyprawić,
husarskie skrzydlate szelki
założyć
a już wstanie któryś wielki,
już wstanie jakiś polski święty
PAN MŁODY
zajmujące
POETA
ty tematem zajęty
PAN MŁODY
myślałżeś ty co więcej,
niż poemat
POETA
może ja to myślę goręcej
i w tej chwili to jeszcze się pali, —
jeszcze, — a jutro się zawali
w gruz ten pożarny gmach.
A! chciałbym wstąpić w to Piekło
Ach!
PAN MŁODY
Rozpalony.
POETA
Piekło żywe
w tej chacie, w zaklętym dworze
Piekło gorze
PAN MŁODY
A to coże?!
SCENA 11.
PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR.
CHÓR
Hej, panie, panie Branecki,
nie żałuj grosika nie żałuj,
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałuj dukacika nie żałuj,
dajże go nam z tej kieski
HETMAN
ha szatańce, sztab moskieski,
znajcie pana, bierzcie złoto,
nie stoję ja pan o złoto;
piekielna mnie dziś gospoda:
hulaj dusza, z wami zgoda
CHÓR
hulaj dusza, z nami w zgodzie,
potańcujemy w gospodzie;
pocałuj się z nami, pocałuj,
nie żałujta hetmanie kieski,
braliśta pieniążek moskieski,
hej hetmanie, hetmanie Branecki
HETMAN
bierzcie złoto, pali złoto
CHÓR
pali pieniążek moskieski
HETMAN
piekielna mnie dziś gospoda:
diabły moją piją krew;
szarpają mi pierś, plecyska,
psy zjawiska, łby ogniska;
szarpają, sięgają trzew
PAN MŁODY
Wojewoda! Wojewoda!
HETMAN
puszczajcie, litości!
PAN MŁODY
Jezu!!


SCENA 12. PAN MŁODY, HETMAN.
HETMAN
ha, przepadli kędyś dyabli,
ktoś się doli ulitował;
rana jeno straszna boli, — —
puste żale, mnie nie szkoda,
bo ja pan, piekielny pan,
drwię z serdecznych ran.
Setkę lat przez puszcze gnam,
przez bór gonię, gęsty las,
przez ugory, łąki, błoń, —
upałami bije skroń,
młotami serce wali,
ogień wnętrzności pali, — — —
każ muzyce dla mnie grać,
mnie na Piekło stać.
Ja pan, ćwierć kraju mam w ręku
a jak kto po cichuteńku
powie »Jezus« — ja wolny na chwilę
powietrzem się zasilę:
odetchnąłem piersią całą;
bierz ty, — ile złota zostało,
patrz, oto niecki,
dyabli mi to kazali nieść;
co noc tak świeżych nasypią
a sztabowi, czerńcy przeklęci
krzyczą za mną: panie Branecki
nie żałuj — krew moją chlipią, —
masz!
PAN MŁODY
Hetmaniłeś ty hetmanie,
chocia byłeś łotr
i sam król był tobie kmotr;
przewodziłeś, przewodziłeś
a my dzisiaj w psiej niewoli:
nie hetmany, strzęp, łachmany, gruz;
duszę ziębi mróz; —
ciebie ogień, ogień pali, —
przecz już nic nas nie ocali,
ani król, ani ból,
ani żale, ni płakanie,
hej hetmanie, hej hetmanie,
dzisiaj to mój dzień miłości
HETMAN
czepiłeś się hamskiej dziewki?!
Polska to wszystko chołota,
tylko im złota;
trza było do bękartów Carycy
iść smalić cholewki:
byłać ta we mnie cnota.
Asan mi tu Polski nie żałuj,
jesteś szlachcic, to się z nami pocałuj,
jesteś wolny!
PAN MŁODY
bierz cię dyabli!
HETMAN
gębuj, widzęś nie przy szabli


SCENA 13.
PAN MŁODY, HETMAN, CHÓR.
HETMAN
ścigają psy, kąsają psy
CHÓR
Przeklęty ty, przeklęty ty
HETMAN
sursum corda, serce żreją, —
serce mi wyjmują z trzew
CHÓR
Zaprzedałeś kraj, ty lew;
złotem pysk ci zaleją!
Złoty pan, weselny pan,
pójdź-że w tan, pójdź-że w tan
HETMAN
złoto pali, złoto war;
sursum corda, wiwat Car
CHÓR
lejcie mu do pyska żar,
sięgajcie mu dłońmi trzew
HETMAN
piją krew, żłopają krew,
cielsko drą po kawale
CHÓR
złoty pan, weselny pan
pójdź-że w tan, dalej w tan:
na Weselu hula Śmierć,
garniec pereł, złota ćwierć,
zaprzedałeś Czortu kraj
HETMAN
żłopią krew Czarty Moskale,
sursum corda, wiwat Car!
CHÓR
huś ha, huś, — haj go, haj!
pójdź-że w tan, dalej w tan!
Złoty pan! weselny pan!!


SCENA 14. PAN MŁODY, DZIAD.
PAN MŁODY
tyle się przewlekło mar
z okropnym śmiechem Piekła
DZIAD
cóż wam to? cóż wam to?
czy was panna młoda urzekła
PAN MŁODY
oj tu Dyabły ze samego Piekła
włóczyły przedemną człowieka,
ach powietrza, tchu
DZIAD
cóż pon ucieka


SCENA 15. DZIAD, UPIÓR.
DZIAD (za panem młodym)
miałem rzec, cosi miałem rzec:
Szczęść Boże przy weselu
UPIOR
Przyjacielu, przyjacielu
DZIAD
kto! ty we krwi! precz piekielny!
UPIOR
ja weselny, ja weselny,
dajcie bracie kubeł wody:
ręce myć, gębe myć,
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić
DZIAD
precz przeklęty, precz przeklęty
UPIOR
dajcie bracie kubeł wody:
gębe myć, ręce myć
DZIAD
krew na sukniach, krew na włosach
UPIÓR
nie pyskuj, nie powtarzaj, —
Już, już wiedzą o tem w Niebiosach
(nuci) »a stało się to w Zapusty«
DZIAD
Precz przeklęty, precz przeklęty
UPIOR
jeno ty nie przeklinaj usty,
boś brat, — drżyj! ja Szela!!
Przyszedłem tu do Wesela,
bo byłem ich ojcom kat,
a dzisiaj ja jestem swat!!
Umyje się, wystroje się.
Dajcie bracie kubeł wody,
ręce myć, gębe myć,
suknie prać, — nie będzie znać,
chce mi się tu na Weselu
żyć, hulać, pić — —
jeno ta plama na czole
DZIAD
cholera!
UPIOR
zaraza, grób.
DZIAD
precz, precz, ty trup
UPIOR
widzisz w orderach chodzę
DZIAD
o! plamy na podłodze od nóg
UPIOR
to krew, obmyję próg,
dajcie ino bracie wody,
kubeł wody, — gębe myć,
suknie prać, — nie bedzie znać
DZIAD
Przeklęty! Maryo strać!
UPIÓR
gadu, gadu, stary dziadu,
trza się do roboty brać
kubeł wody, gębe myć,
nie bede próżno stać,
na Wesele, na Wesele,
podź tańcować, bośma brać
...........

SCENA 16. KASPER, KASIA, JASIEK.
JASIEK
Kasiu
KASPER
Kasiu
KASIA
Cóz ta, Jasiu
JASIEK
bo to widzis, Kasiu, że to, —
tak mnie ciągnie bez pół
KASPER
pódź Kasicko, ku mnie, cosi
mom ci sepnonć
KASIA
co, że co, — ?
KASPER
radź, co z nami — ?
KASIA
kiej na ogrodzie rosi,
KASPER
kiejbyśmy byli sami!...
JASIEK
Kasper, — idze pod stodołę
KASIA
po co — idze ty
KASPER
wis bracie,
idź ty pirwy, — namość słome
KASIA
przyjdziewa
JASIEK
cóz sie trzymacie,
lgnies do niego, — ?
KASPER
to sie zeń
JASIEK
do zeniacki pirsy leń
a wpół chyci, zwyobraco
KASPER
jest ta Kasie chycić za co
JASIEK
Juzbym do wos nic nie cuł, —
ino ciągnie mnie bez pół
KASIA
przynieś wódki
KASPER
naści grosz
JASIEK
zaroz, juści racje mos,
lece!


SCENA 17. KASPER, KASIA.
KASIA
powiedziałam tak na hece
KASPER
Kasiu, dyć to k'sobie miło,
byśwa poszli spolnie ka
KASIA
na ogrodzie sie zrosiło, —
jak kces gęby, na —
KASPER
ino by najmilej było
k’sobie Kasiu byle ka
KASIA
juści miło, Kaspruś — co?
k’sobie —
KASPER
ano —
KASIA
juści
KASPER
zaś
KASIA
splezła mi się wstązka kaś
KASPER
wstązka od gorseta
KASIA
nie ta,
przewiązka spodnicki
KASPER
kabyśwa pośli Kasicko,
mojeś ty palące policko
(nuci) Ino mi się nie broń dziś,
jutro mozes sobie iść

SCENA 18. KASPER, KASIA, NOS.
NOS (z flaszką i kieliszkiem)
w twoje ręce
KASPER
podziękować
NOS
a dej Kasię pocałować
KASPER
w twoje ręce
KASIA
podziękować
NOS
a teraz pocałuj z woli
KASIA
ej ta, cóz to
NOS
nie zaboli, —
Kasiu dziwcze, co za dąs
i on i ja gołowąs;
chcesz go, to ci go nie bronię;
nie dobrze ci w tej koronie
KASIA
pódzies pon, patrzcie go,
ledwo przysed, juzby kcioł
NOS
adje, druhna, jak nie, to nie
KASPER
Cało flaszke bestya schloł

SCENA 19. PANNA MŁODA, PAN MŁODY.
PANNA MŁODA
och, mójeśty, juz nie mogę tańcować
a tańce, nie chciałabym żałować
jutro, że dzisiaj nie dosyć,
jak dzisiaj, że niedość wczora,
ażem osłabła, aż prawie chora,
ino, że mi nie trza doktora,
ino tańca, —
PAN MŁODY
jak paciorki różańca,
taniec jeden jak drugi
jednaki
a łańcuch taneczny długi,
do rana, a od rana do nocy
PANNA MŁODA
pokiel starcy piecywa i kołocy,
hulać, hulać w kółecko, tańcować
PAN MŁODY
a pocałuj, bo będziesz żałować
PANNA MŁODA
tak ci mnie to granie tkliwi
PAN MŁODY
poczekaj, będziemy szczęśliwi
PANNA MŁODA
mój ty Boże
PAN MŁODY
w jakim dworze;
postawimy se dwór modrzewiowy,
brzózek przed oknami posadzę
PANNA MŁODA
brzoza straśnie sybko pusco,
het ściany we trzy roki ocieni
PAN MŁODY
będziemy se siedzieć w zieleni,
będziemy se siedzieć w maju,
we kwitnącym sadzie
PANNA MŁODA
w paradzie
PAN MŁODY
a jak będzie słońce i pogoda
  słońce i pogoda
PANNA MŁODA
pójdziemy se razem do ogroda, —
bedziemy se fijołecki smykać.......


SCENA 20. DZIENNIKARZ, ZOSIA.
ZOSIA
ach!
DZIENNIKARZ
aa, —
ZOSIA
bardzo ciemno
DZIENNIKARZ
nie widno
ZOSIA
zmęczonam, wciąż w kółko, w kółko
DZIENNIKARZ
i cóż? chłopy pani nie brzydną?
ZOSIA
nie wiem, — nie; — patrzę na ludzi,
jak na przeróżnych ludzi
DZIENNIKARZ
a tak się serduszko budzi
ZOSIA
patrzę i usypiam serce;
to ładne — to bardzo górne
ale z tego co, — ja czuję,
muru głową nie przewiercę
a jak widzę w lichej poniewierce
rzeczy górne i piękne i czułe,
to mnie boli
DZIENNIKARZ
a ten ból przechodzi
ZOSIA
a pan ma swoją bibułę,
żeby ból każdy przeszedł
DZIENNIKARZ
epidemia
ZOSIA
pan nie wierzy, co nie przewidziane
a wie pan, ojczyzna to chemia;
serce jak się czego uczepi,
to dynamit
DZIENNIKARZ
coraz lepiej,
jeszcze jeden taniec w kółko
a edukacya skończona
ZOSIA
nie byłabym ja chłopu żona;
nikt mnie w śluby nie poprosi, —
ale myślę panie redaktorze,
że tam w tej wiejskiej komorze,
w półblasku kuchennej lampy,
że tam mój taniec coś znaczy
DZIENNIKARZ
gdy sama to pani uznać raczy
ZOSIA
pan skąd się tu bierze?
DZIENNIKARZ
ja się patrzę, lubię i nie wierzę,
za to wierzę w panią
ZOSIA
za co
DZIENNIKARZ
za tę minkę, oczy, gest
ZOSIA
podobam się?
DZIENNIKARZ
w tem coś jest.

SCENA 21. POETA, RACHEL.
POETA
to pani, o proszę wejść
RACHEL
idę za panem jak cień;
pan się może śmiać,
ale mnie się wymarzyło,
że się tu zaczyna coś dziać
POETA
może, — a w tej chwili na dworze
pani mi się zdala pokazała,
jak płomieniste widziadło
RACHEL
byłam w ten szal owita cała
i w świetle ode drzwi, ot tak
POETA
Noc nasze przeinacza widzenia
RACHEL
ja prawie że jestem w trwodze, —
a wie pan, że się zwróciłam w drodze,
bo mi w poprzek ścieżki przeszła
jakaś osoba
POETA
to są ludowe baśnie
RACHEL
chodzą chałaśnie
w chuczącym wichrze; pan widzi,
jaki się huragan zrywa,
jak świszczy i drzewa szamoce
POETA
zatrząsł szybami; — patrz pani,
czego nie dostrzegam w ogrodzie
RACHEL
tak bardzo ciemno
POETA
ktoś wyrwał krzew różany
RACHEL
czy ten, co był w słomę odziany
POETA
no ten chohoł
RACHEL
ktoś połamał?, —
a myśmy, cośmy to chcieli
z nim, —
POETA
myśmy lecieli
na lep poezyi, — i teraz
dwór się od poezyi trzęsie,
odbywa się wielkie darcie
piór, wszelijakiego drobiu:
grunwaldzkie duchowe starcie,
lecą pióra orle, pawie, gęsie,
wnet ujrzymy hussaryę i króla
zatrzęsło się tu ze wszech, jak do ula
RACHEL
w powietrzu atmosferyczna zmiana:
chata stała się rozkochana
w polskości, — właściwa skala:
żar, co się duchem udziela,
co się na powietrzu spala,
jak garść lnu
POETA
dawno nie miałem snu,
jak ten wieczór, jak ta noc
RACHEL
przedziwna, przedziwna Moc,
te potęgi walczące, ten wiatr,
jakieś prastare siły
POETA
Hen z Tatr
przylatują ku mnie przypomnienia!
skrzydeł! — nad ten las z kamienia
ulecieć, — w górę —
RACHEL
na szczyty
POETA
Walküra!
RACHEL
dzisiejsze sny,
po tej nocy nieprzespanej,
będą cudne, — bo oczy patrzące
stały się figurami ludne,
które się niełatwo zatrzeć dadzą
POETA
chodźmy patrzeć!

SCENA 22. GOSPODARZ, KUBA.
KUBA
jakiś pon, jakiś pon
zsiadajom z siwka w podwórzu;
koń ogromniec
GOSPODARZ
weźcie konia
razem ze Staszkiem ku szopie;
podrzućcie co żryć
KUBA
a pon musi wielgi być:
ubiory na nim czerwone,
siwa broda, a lira u siodła,
jak te dziady z Kalwaryje,
co nosą lirę u pasa;
niech pon wyjdom w sień.
GOSPODARZ
bania się z gośćmi rozbiła
w ten weselny dzień;
kogóż ta ciekawość przywiodła?
latarkę zaświć! —
KUBA
jak zyje,
jeszczem takiego Polaka
nie ujzoł. —
GOSPODARZ
bo żyjesz mało;
jeszcze duża takich Polaków ostało,
co som piękni
KUBA
a kaz sie to wszyćko kryje? —
O zaroz będzie latarka,
ino się przypiece siarka.


SCENA 23. GOSPODARZ, GOSPODYNI, KUBA.
GOSPODARZ
słyszysz, ponoś ktoś w gościne,
jakiś jakby wielki gość
GOSPODYNI
tu drzwi zawrzes — tam se gwarzcie,
jo już mom tych tańców dość;
a cóz ty mos za tęgom mine,
coś ty jakisik niepewny
GOSPODARZ
ino matuś zaś nie swarzcie, —
ja tak dziś przy Weselu rzewny;
jakiś gość nie ladajaki
GOSPODYNI
tu drzwi zawrzes, tam se gwarzcie
GOSPODARZ
kto to taki, kto to taki — — ?


SCENA 24. GOSPODARZ, WERNYHORA.
WERNYHORA
Oto panie Włodzimierzu
zjechałem tu gość
GOSPODARZ
Spocznij, Wasza Mość;
żona stroi się w alkierzu
WERNYHORA
ostań panie Włodzimierzu
GOSPODARZ
żona stroi się w alkierzu;
niespodziany gość,
właśnie była przy pacierzu,
bo się dziecka kładło spać.
WERNYHORA
niechajże żona w alkierzu...
GOSPODARZ
bo się dziecka kładło spać
a ci nie przestają grać:
jak wesele, to wesele,
to nie będą w miejscu stać;
ot tu żona jest w alkierzu
WERNYHORA
niechajże żony w alkierzu,
niechże tańcuje Wesele.
Siądż-że Panie Włodzimierzu,
mam Asaństwu nowin wiele:
Pomówimy o Przymierzu
GOSPODARZ
ano proszę, bardzo proszę
WERNYHORA
siadaj
GOSPODARZ
siadam — zacny gość
bardzo proszę, bardzo proszę;
ceremonii dość
WERNYHORA
ja zdaleka — hen od kresów,
konia zgnałem
GOSPODARZ
podły czas.
A do wszystkich spadłych biesów,
toście tu są pierwszy raz;
któż was zwabił w taki czas.
A do wszystkich spadłych biesów,
żeście tak niespodziewanie
w noc i na to weselisko
zechcieli tu Ichmość Panie
WERNYHORA
zdaleka a miałem blisko
i wybrałem Weselisko,
boście som tu jakoś wraz
i wybrałem Ichmość Mości
dom, gdzie ludzie sercem prości
GOSPODARZ
Wasza Mość mieliście blisko,
serceście zobligowali, —
myśmy sobie prości, — mali
WERNYHORA
zdaleka a miałem blisko;
ledwom wymienił nazwisko,
a zaraz mi pokazali
tacy chłopcy, rzeźcy, mali
GOSPODARZ
co to u nich serce z miską;
przybieżali, powiadali,
czego nie zjęzykowali:
że pan stary, że Dziad stary,
że Dziad z lirą, brodą siwą
WERNYHORA
Ot dziadzisko z siwą brodą,
dawnoż było w duszy młodo;
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali;
chudobę macie szczęśliwą
GOSPODARZ
a ot takie złote żniwo,
złote pola, — pokoszone, —
wszystko błoto, — zadyszczone —
sady ciche, — kwitną, rodzą,
jedne z drugich same wschodzą:
złote żniwo, serce z miską;
nie trzeba szukać daleko,
kiedy było jakoś blisko.
Pokażę waćpanu żonę
WERNYHORA
złote żniwo, serce złote:
jeszcze u was w duszy młodo,
żeście sobie prości, mali,
toście wielkich krzywd nie znali;
może żona ma robotę
GOSPODARZ
żona stroi się w alkierzu,
chce się wydać urodziwa,
że to gość niespodziewany,
każe zaraz podać piwa
WERNYHORA
Zostaw panie Włodzimierzu,
że to chwila osobliwa
GOSPODARZ
lepiej gwarzy się przy szklenie,
że to z drogi, tyle błoto;
lepiej gada się przy wenie
WERNYHORA
kiej się nie rozchodzi o to;
że to chwila osobliwa,
możemy na osobności
porozmawiać
GOSPODARZ
Słucham Mości;
a to chwila osobliwa.
Wolnoć spytać o nazwisko...
WERNYHORA
Niepoznałeś
GOSPODARZ
ktoś mi znany,
ktoś serdeczny, ktoś kochany,
ktoś, co groźny — dawny, stary,
jak wiek cały
WERNYHORA
dawnej wiary
GOSPODARZ
ktoś mi znany, niespodziany
WERNYHORA
przypominasz krwawe łuny
i jęk dzwonów i pioruny
i rzeź krwawą, krwawe rzeki — — ?
GOSPODARZ
A sen, sen jakiś daleki,
jeszcze w uszach mam te dzwony, —
mieszają weselne grajki:
jakieś stare dumy, bajki
WERNYHORA
Jeszcze w uszach mam te dzwony
ponad ich weselne grajki:
jęk posępny, jęk męczony,
tyle krwi rzezanych ciał;
ja tam był, przy trupach stał;
jeszcze w uszach mam te dzwony.
Patrzyłem się na lud święty,
jako upadał przeklęty,
przekleństwami potępiony:
kiedy ojce klną na synów,
kiedy syny przeklną ojce,
takie jęczące ogrojce
łez krwawiących, łez serdecznych
słyszałem w tych głosach wiecznych:
w głosach dzwonów, jęk szalony, —
jeszcze w uszach mam te dzwony
GOSPODARZ
dawne czasy — dawne wieki,
a sen, sen, jakiś daleki,
jęki przygłuszają grajki;
jakieś stare dumy, bajki
WERNYHORA
ja stałem w pożarnej łunie
na siwym, na siwym rumaku,
czekając Bożego znaku.
Za mną piorun, po piorunie
bije z chmur, przez niebo łyska
GOSPODARZ
Rzecz daleka — taka bliska,
ktoś mi znany, niespodziany;
ktoś o którym jeszcze wczora
tylko we śnie, tylko w marze:
Pan-Dziad z lirą,
WERNYHORA
Wernyhora
GOSPODARZ
Pan-Dziad z lirą, — Wernyhora!
Wy mnie znany, — spodziewany,
Wy o którym jeszcze wczora
tylko we śnie, tylko w marze:
jak owi dawni mocarze,
Wy na koniu, siwym koniu
po przed dom mój, z wieścią,
WERNYHORA
Słowem!
GOSPODARZ
Wy ze Słowem, — Wy ze Słowem
WERNYHORA
ja z Rozkazem
GOSPODARZ
Rozkaz-Słowo! — —
dawno serce już gotowo,
tem wezwaniem piorunowem
WERNYHORA
Słowo-Rozkaz, Rozkaz-Słowo;
dla serca, serce gotowo.
Słuchaj, panie Włodzimierzu:
oto chwila osobliwa,
pomówimy o Przymierzu
GOSPODARZ
to jak ze snu prawda żywa,
chwila dziwnie osobliwa.
Jakiż rozkaz?
WERNYHORA
trzy zlecenia
GOSPODARZ
chwila dziwnie osobliwa:
żem niejako jest wezwany
WERNYHORA
Roześlesz wici przed świtem,
powołasz gromadzkie stany
GOSPODARZ
to jak ze snu prawda żywa,
prawie ze są wszyscy społem
u mnie przez to weselisko
WERNYHORA
ma być jawne, co jest krytem,
co dalekie było, — blisko.
Dziś u Waści weselisko;
prawie, że są wszyscy społem;
roześlesz wici przed świtem;
niech jadą we cztery strony
GOSPODARZ
porozsełam konno gońce,
roześlę wici przed świtem;
zaraz się poradzę żony, —
ona swoim chłopskim sprytem
WERNYHORA
Niech jadą we cztery strony!
Bądź gotów nim wstanie słońce.
Skoro porozsełasz gońce,
zgromadzisz lud przed kościołem,
jak są zdrowi, prości, mali;
ażeby godność poznali,
Bogiem powitasz ich kołem
a wtedy przykaż im ciszą,
niech żaden brzeszczot nie szczęknie
a skoro rzesza uklęknie,
niech wszyscy natężą słuch:
czy tententu nie posłyszą
od Krakowskiego gościńca
GOSPODARZ
wytężam, wytężam słuch
WERNYHORA
ja wiem, żeś jest Asan zuch, — —
od Krakowskiego gościńca
czy tententu nie posłyszą,
czy już jadę z Archaniołem
GOSPODARZ
wytężam, wytężam słuch, —
choćby i największy zuch,
jak to, co to, rozpoczęcie — — ?
WERNYHORA
słuchać ślepo, wierzyć święcie;
ja wiem, żeś jest Asan zuch
GOSPODARZ
ja mam stanąć przed kościołem;
to jak we śnie prawda żywa;
któż mnie darzy tym zaszczytem;
któż śle ku mnie dawne gońce:
chwila dziwno osobliwa
WERNYHORA
bądź gotów nim wstanie Słońce
GOSPODARZ
wstaną kosy w słońca świcie,
będę gotów
WERNYHORA
przysiąż Słowo
GOSPODARZ
rzekłem
WERNYHORA
przysiąż
GOSPODARZ
rośnie życie;
czyli marą Wy widmową,
czyliś Waść jest upior grobów,
czy ty próchno, czy ty czarem,
żeś ze słowem przyszedł starem,
żeś na mnie użył sposobów
i co we mnie tajemnicą,
ty mówisz jak rzecz prawdziwą;
jako żywo, jako żywo
WERNYHORA
mówię Słowo, — rzecz prawdziwą
chwila, chwila osobliwa:
wybrałem dziś weselisko,
twój dworek, dróżkę, zagrodę, —
Słyszysz, jaki wicher wyje!
Słyszysz, wielki deszcz się pluszcze!
Słyszysz, chrzęszczą wielkie drzewa
i jako trzaskają kuszcze:
to tam moja drużba śpiewa,
tysiąc koni grudy bije
ze złotemi podkowami
GOSPODARZ
Jezus, zmiłuj się nad nami
WERNYHORA
leć kto pierwszy do Warszawy
z chorągwią i hufcem sprawy,
z ryngrafem Bogarodzicy:
kto zwoła sejmowe stany,
kto na sejmie się pojawi
Sam w stolicy — ten nas zbawi!
GOSPODARZ
Jako żywo, jako żywo;
Waść mi takie dziwa prawi
i to jako rzecz prawdziwą
WERNYHORA
wszystko święte, wszystko żywo;
z daleka a miałem blisko;
wybrałem twój dom, zagrodę
i wybrałem Weselisko.
Waszmość rękę miej szczęśliwą:
Daję Waści złoty róg
GOSPODARZ
złoty róg
WERNYHORA
Możesz nim powołać chór
GOSPODARZ
bratni zbór
WERNYHORA
Na jego rycerny głos
spotężni się Duch,
podejmie Los.
Daję w twoje ręce róg
GOSPODARZ
dziękuj Bóg
WERNYHORA
Waść masz porozsełać wici,
lud zgromadzić przed kaplicą
GOSPODARZ
jutro? — skoro się zgromadzą?
mają radzić? — co uradzą?
WERNYHORA
Jutro: wielką tajemnicą,
jutro skoro się zgromadzą,
niech nie radzą, nic nie radzą
jednoś niechaj w ciszy staną.
Jutro wielką tajemnicą.
A ty wstawszy bardzo rano,
skoro zejdzie pierwsze słońce,
ku drogom natężaj słuch
GOSPODARZ
jutro?!
WERNYHORA
jutro!!!
GOSPODARZ
wszelki duch!!!


SCENA 25. GOSPODARZ, GOSPODYNI.
GOSPODARZ
żono, słuchajno żonisia
podźno Hanuś
GOSPODYNI
cóż takiego?!
GOSPODARZ
osobliwy ten dzień dzisia,
tyle naraz wiem nowego
GOSPODYNI
a złego co, cy dobrego?
GOSPODARZ
a wiesz mama tyle tego,
że mi w głowie huczy, szumi;
kto zrozumi, kto zrozumi
GOSPODYNI
cóz takiego, cóz takiego?
możeś chory, któż ten stary?
GOSPODARZ
kto ten stary: — Wernyhora;
jeno nie mów to nikomu,
to ci mówię pokryjomu
i on był tu w tajemnicy
GOSPODYNI
ka już posed — — ?
GOSPODARZ
precz odjechał,
bardzo ważne mówił rzeczy:
trza się zbierać
GOSPODYNI
a co tobie?
GOSPODARZ
trza się zbierać, pasy, torby,
moja flinta, pistolety
i te szable wezmę obie — — !
GOSPODYNI
o Jezusie, jakieś borby
po nocy, gdziez to, cóż znowu — — ?
GOSPODARZ
mam być gotów
GOSPODYNI
gwałtu rety!
ledwo stoisz, jesteś chory
GOSPODARZ
zaraz konno jechać muszę
GOSPODYNI
jeszcze spadniesz ka do rowu
GOSPODARZ
poprzysiągłem się na duszę;
konno muszę — — !
GOSPODYNI
cary, zmory,
jakaś siła?!
GOSPODARZ
od tej pory
żyć zaczniemy, — coś wielkiego!
GOSPODYNI
chowaj Boże, czego złego
GOSPODARZ
zdaleka jechał, miał blisko;
goniec, zwiastun, Wernyhora!
Tam! już jakaś wielka Zgoda.
Zdaleka jechał, miał blisko, —
koniec i początek Sprawy.
Kazał. — Słowo. Słuchać muszę,
zaprzysiągłem się na duszę.
Jego siła mnie urzekła:
Duch narodu!
GOSPODYNI
widmo z Piekła!
gwałtu, rety, jesteś chory,
cosi, gdziesi, kajsi, ktosi, — —
piłeś duza
GOSPODARZ
Duch ponosi!

SCENA 26. GOSPODARZ, JASIEK.
GOSPODARZ
Jasiek!!
JASIEK
Pon co!?
GOSPODARZ
sam tu!
JASIEK
juści!
GOSPODARZ
siodłać konia, dosiądź szkapy,
pojedziesz zwoływać chłopy!
JASIEK
jechać, teraz, trzeba — — ?
GOSPODARZ
musi!
JASIEK
zagubię się w tej celuści,
wszędy straszne błotne chlapy,
GOSPODARZ
aleś Jasiek, co przeleci!
JASIEK
konia se odwiąze z szopy!
GOSPODARZ
Musi! Ważne rzeczy
JASIEK
nasza?
GOSPODARZ
Przeleć, przeleć w cztery strony;
pukaj w okna, zakrzycz »musi«;
niech tu staną przedeświtem,
niech tu staną przed kaplicą
chłopy z ostrzem rozmaitem
JASIEK
chłopy z kosą, — dobra nasza!
GOSPODARZ
dobędzie się i pałasza
JASIEK
że pon wojak, — dobra nasza!
GOSPODARZ
dobra nasza
JASIEK
lece duchem
GOSPODARZ
tajemnica!
JASIEK
chłopy z kosą!
same wichry mnie poniosą!
GOSPODARZ
niech przed świtem staną
JASIEK
musi!!
GOSPODARZ
a nie słuchaj, choć Czart kusi,
jeno prosto
JASIEK
swego nosa
GOSPODARZ
nim na wrzosy padnie rosa,
zanim ptaki zaświergocą
JASIEK
lecę duchem
GOSPODARZ
a leć z mocą!
JASIEK
hej!
GOSPODARZ

(wręcza Jaśkowi złoty róg, który otrzymał był od Wernyhory)

Masz w łapę, to jest dar
JASIEK
szczyre złoto, cóż to?
GOSPODARZ
Czar!
Owiń se o szyję sznur
i dzierż mocno cięgiem róg.
Bacuj u rozstajnych dróg,
by cię jaki czart nie zmóg.
Nie chylaj się nigdzie po nic,
ino leć
JASIEK
do samych granic!
GOSPODARZ
wróć nim trzeci pieje kur;
wrócisz, to se staniesz tu;
wtedy zadmij tęgo w róg,
to się taki wzmoże Duch,
jaki nie był od lat stu, —
bo wszyscy wytężą słuch.
Ino nie zgób, bo róg złoty,
bo go zseła Jasny Bóg
JASIEK
wolę goreć w Piekle poty
GOSPODARZ
bez tego złotego dźwięku
Wniwecz pójdzie cały ruch
JASIEK
opasę sie
GOSPODARZ
nie szarp w ręku!
JASIEK
hoj-że,
GOSPODARZ
leć krakowski zuch!
JASIEK

(który był wybiegł, wraca, chylając się za czapką, porzuconą na podłodze)

moja copka z pawiem piórem
GOSPODARZ
stawaj tu przed trzecim kurem

SCENA 27. GOSPODARZ, STASZEK.
STASZEK
Cy pon słysą, co sie dzioło:
teraz sie tak wicher wzdon,
jak odjechał stary pon
GOSPODARZ
toś ty przywodził starego,
tego pana, w delii, w pąsach
STASZEK
kiela tego, tela tego,
złote iskry miał na wąsach
a ta delijo pąsowa
to jak ogień, jak płomieniec,
a koń, dyabeł, czart, odmieniec
GOSPODARZ
koń siwy, czaprakiem kryty,
czaprak tkany, rozmaity
STASZEK
u siodła pistolców dwoje
GOSPODARZ
i lira przez siodło zwisła
STASZEK
wszystko jakbyście widzieli
GOSPODARZ
gdziesi, kiedyś coś widziałem
STASZEK
przy samuśkim koniu stałem;
szkapa jak ogonem świsła, —
skąd ta u niej tako siła, —
to pysk Kubie osmaliła
GOSPODARZ
Kuba strzymał?
STASZEK
a psia wiara,
nijak strzymać się nie dała,
ino het ogonem prała,
ześmy oba sie chycili
uzdek, — aż i dosiadł Stary
GOSPODARZ
siadł, pojechał, —
STASZEK
a cy cary,
koń, — jak ony nań sie zwalił,
jakby wągle w nim rozpalił:
ogniem piernół, ogniem łysnął,
jak się naroz bez płot cisnął,
mnie i Kubie pysk osmalił
GOSPODARZ
a wszelki duch Pana Boga:
na zegarze, po północku
STASZEK
została zguba u proga
GOSPODARZ
zguba!?
STASZEK
na!
GOSPODARZ
złota podkowa
STASZEK
błyskotała sie na błocku
GOSPODARZ
wymowniejsze niźli słowa:
znak widoczny, oczywisty,
że zawitał gość ognisty
na stepowym siwym koniu,
z lirą dzwoniącą u siodła:
orły, kosy, szable, godła!


SCENA 28.
GOSPODARZ, GOSPODYNI, STASZEK.
GOSPODARZ
Patrzaj Hanuś
GOSPODYNI
Scęście w ręku
GOSPODARZ
Szczęście, szczęście znalezione
GOSPODYNI
ka?
GOSPODARZ
pod progiem na przysieniu;
szczęście w ręku
GOSPODYNI
cała złota,
a mistyrna tyz robota.
Któż to zgubił? — Schować trzeba
GOSPODARZ
zwołać ludzi, — spadło z nieba;
trza pokazać zgromadzeniu


SCENA 29. GOSPODARZ, GOSPODYNI.
GOSPODYNI
nima cego, — Scęście w ręku;
tego z ręki sie nie zbywa,
w tajemnicy sie ukrywa,
światom sie nie przekazuje:
Scęście swoje sie szanuje!
GOSPODARZ
złota!
GOSPODYNI
prawda
GOSPODARZ
rzuć do skrzyni!
prawdziwieś do ręki wzięła;
szczęście swoje się szanuje,
czyli Piekła dar, czy z Nieba, —
aleć jensze szczęście moje
GOSPODYNI
cóz ty godos, ja sie boje
GOSPODARZ
a boś jeszcze nie pojęła:
skończyć nędzę, — zacząć dzieła.
GOSPODYNI
jakie dzieła, co za dzieła?
cózem to ja niepojęła?
GOSPODARZ
orły, kosy, szable, godła,
pany, chłopy, chłopy, pany:
cały świat zaczarowany,
wszystko była maska podła:
chłopy, pany, pany, chłopy,
szable, godła, herby, kosy,
aż na głowie wstają włosy,
wszystko była podła maska
farbiona, — jak do obrazka:
cały świat zaczarowany.
GOSPODYNI
a cóż tobie, cy gorącka?
GOSPODARZ
snuło się to jak gorączka,
jak gorączka na wulkanie,
jak szumienie na organie:
takie figury w koronie,
tacy pyszni szlachta w herbie,
pałace, zamczyska, wille,
tabunami gnane konie,
sześciu paradników w tyle:
hulaj dusza bez kontusza
z animuszem, hulaj dusza!!
ani zbili pan w koronie,
że stoimy gdzieś na szczerbie,
ani zbili szlachta w herbie,
ani zbili chłop przy roli,
czy tam kogo gdzie co boli:
wół przy roli, świnia w ganku, —
hulajże panie kochanku
GOSPODYNI
połóż-że sie, boś pijany
GOSPODARZ
świat pijany, świat pijany,
cały świat zaczarowany, — —
puść mnie, ja mam jechać, muszę,
poprzysiągłem się na duszę
GOSPODYNI
gwałtu rety!!!


SCENA 30.
GOSPODARZ, GOSPODYNI, GOŚCIE
Z MIASTA.
WSZYSCY
Co się dzieje??
Co się stało.
GOSPODYNI
ot szaleje!
GOSPODARZ
wy a wy — co wy jesteście:
wy się wynudzicie w mieście,
to sie wam do wsi zachciało:
tam wam mało, tu wam mało
a ot co z nas pozostało:
lalki, szopka, podłe maski,
farbowany fałsz, obrazki;
niegdyś, gdzieś tam, tęgie pyski,
i do szabli i do miski;
kiedyś, gdzieś tam, tęgie dusze,
pół-waryackie animusze:
kogoś zbawiać, kogoś siekać;
dzisiaj nie ma na co czekać.
Nastrój? macie ot nastroje:
w pysk wam mówię litość moję.
(pluje),




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stanisław Wyspiański.