Walki w obronie granic/Polski żołnierz

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor red. i wybór Alojzy Horak
Tytuł Walki w obronie granic
1 — 9 września
Podtytuł Kampania wrześniowa w oświetleniu niemieckim
Wydawca Wojsk. Biuro Prop. i Ośw.
Data wyd. 1941
Druk Thomas Nelson and Sons Ltd.
Miejsce wyd. Londyn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
POLSKI ŻOŁNIERZ.
Kurt Frowein Wilfred v. Owen — »Schluss mit Polen« — Str. 15-20. Dr. H. Eichelbaum — »Schlag auf Schlag« — Str. 98-99. Wulf Bley — »Mit Mann, Ros und Wagen« — Str. 40.

To był pierwszy polski żołnierz, którego ujrzały moje oczy. Na progu granicznej zagrody leżał we krwi z ziemistą twarzą, skurczony z bólu, kolana przy piersiach. Z jego zaciśniętych warg wyrwał się ledwo dosłyszalny szept: »Wody«. Napojony skonał z uśmiechem. Spoczywa teraz na miejscu, na którym padł, pod prostym drewnianym krzyżem, ozdobionym jedynie polskim hełmem i napisem: »10 polskich żołnierzy«.
Ten polski piechur zginął jak prawdziwy żołnierz. Bronił nakazanego stanowiska do końca. Jego ładownice były puste, a w magazynka karabinu znajdowały się tylko dwa naboje w chwili, gdy trafił go śmiertelny strzał.
Bronił swego stanowiska do ostatka, choć wiedział, że to śmierć. A obok przy oknach zagrody, zamienionych w strzelnice, we wnękach strzeleckich, wykopanych w ogrodzie, hen gdzieś na granicy, śniło w tym momencie już swój wieczny sen 9 jego towarzyszy piechurów.
Drużyna, którą tworzyli, zajmowała stanowisko w zagrodzie o kilkaset metrów od granicy. Tu 10 ludzi z jednym ręcznym karabinem maszynowym i 10 karabinami oczekiwało niemieckiego natarcia. Nie mieli za sobą innych silniejszych oddziałów. Wojska polskie koncentrowały się o kilkadziesiąt kilometrów w głąb. By spełnić swe zadanie straży granic Rzeczypospolitej i zasygnalizować ich przekroczenie przez wroga musieli decydować się na śmierć lub niewolę, albo gwałtowny odwrót po kilku strzałach, odwrót tak podobny w oczach nieprzyjaciela do ucieczki.
Żołnierze ci rozumieli swój los, który musiał się spełnić, w chwili gdy armia niemiecka poważnymi siłami przekroczy granicę. Wiedzieli, że opór ich może zatrzymać nieprzyjaciela tylko przez kilka godzin najwyżej, a może nawet minut. Jasnym było dla nich, że potem przewaga sił nieprzyjacielskich ich zmiażdży.
Tych 10 nie myślało jednak o odwrocie. Nie przyszło im do głowy wsiąść na stojące w pogotowiu na tyłach zagrody rowery. Zostali w zagrodzie, trwając w pogotowiu.
A gdy o mglistym świcie dnia 1 września 1939 r. świsnęła od strony niemieckiej pierwsza kula, złożyli się ze swych karabinów, odpowiadając strzałem na strzał.
Monotonnie terkotał karabin maszynowy i każdy pełnił swą służbę tak, jak na mustrze w koszarach.
Ani jeden z nich nie opuścił żywy zagrody na granicy, powierzonej ich straży.
Takim był żołnierz polski, wytrwały i rozjuszony, a jednocześnie skromny i nie wymagający pod względem zaopatrzenia, gdziekolwiek spotykaliśmy go, choćby w najmniejszej jednostce, o ile ta zachowała swą spójnię wewnętrzną. Czy to były grupy rozbitków, które w rozległych lasach i błotach trzymały się jeszcze całymi dniami bez żywności i uzupełnienia amunicji, odcięte od swoich pułków, bez jednolitego dowództwa, które przyprawiały nas często o ciężkie straty, napadały na kolumny zaopatrzeniowe i jeszcze długo niepokoiły obszar leżący za naszym frontem. Czy to były oddziały kawalerii polskiej, przebijające się często z odwagą szaleńczą po otoczeniu ich, czy to byli prości piechurzy, którzy okopawszy się przed jakąś wsią, bronili stanowiska, aż każdy z kolei rażony kulą w swym wnęku strzeleckim, kończył walkę wraz z życiem.
Niezapomniany będzie dla mnie obraz takich okopów. Poprzed bastion z ciężkimi karabinami maszynowymi wysunięte w szachownicę rowy strzeleckie, głębokie na człowieka i w każdym z nich, jak we własnoręcznie wykopanym grobie, opadła ku ziemi postać strzelca o woskowym obliczu, skrwawionym mundurze i dłoniach, które częstokroć jeszcze po śmierci nie wypuściły karabinu.

Nawet w niewoli dochowywał żołnierz polski wierności. Świadczy o tym fakt, zauważony przez lotnika niemieckiego, w obozie jeńców w Krakowie 8 września.
W chwili gdy major przybywa do obozu, odprowadzają dwóch jeńców na bok. Próbowali ucieczki i zabili przy tej okazji posterunek ze sztafet ochronnych. Nie mogą spodziewać się łaski.
— A oficerowie. Wszak armia stoi i upada swoim korpusem oficerskim. I im oddaje nieprzyjaciel hołd, wspominając wypadki nienagannej postawy żołnierskiej, będącej wzorem dla szeregowych. Na przykład:


Oddziały pancerne szturmują czołgami polski blokhauz. Po częściowym rozbiciu go, resztka załogi, która pozostała jeszcze przy życiu, wychodzi z podniesionymi rękoma. Pytamy ich: »czy to wszyscy? »Nie — brzmi odpowiedź — komendant jeszcze został«. W tym momencie rozlega się silna detonacja. Komendant blokhauzu, polski kapitan, wysadził granat ręczny na swych piersiach. Chciał zginąć wraz ze swym fortem, a ponieważ los oszczędził mu kuli nieprzyjacielskiej, sam skończył ze sobą.
A oto drugi przykład:
Kompania pancerna napotkała w marszu ku Warszawie na nieprzyjaciela, który stawił gwałtowny opór. Wtedy jeden z polskich oficerów dokonał czynu niezmiernie walecznego, a w danych warunkach szaleńczego. Wskoczył na mój czołg i próbował bagnetem otworzyć go. Z drugiego czołgu spostrzeżono to i załatwiono polskiego oficera w mgnieniu oka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Alojzy Horak.