Walgerz i Helgunda (Wóycicki, 1876)

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Władysław Wójcicki
Tytuł Walgerz i Helgunda
Pochodzenie Klechdy, starożytne podania i powieści ludowe
Wydanie trzecie pomnożone
Data wyd. 1876
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Andriolli, Kostrzewski, Sypniewski, Pillati, Witkiewicz, Gerson
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Przytoczyliśmy to podanie Serbów na dowód, że nie brakuje tego rodzaju powieści, i w innych pokoleniach wielkiego szczepu Słowian. Trojan w mgle wieków tak odbija, jak nasze Waligóry i Madeje.
Z wielkiéj liczby klechdów starożytnych, kronikarze jednę nam przechowali ze Słowiańskich czasów. Posłuchajmy powieści, którą nam Baszko, i zasłużony heraldyk Bartosz Paprocki opowiadają zgodnie. Zapomniał już o niéj lud dzisiaj; a jednakże dawniéj powszechnie w okolicach Tyńca i Wiślicy znaną była; przytoczyć ją więc muszę jako ważny i ciekawy pomnik téj gałązki literatury.
Wdały Walgerz, albo Walter, hrabia na Tyńcu i pan zamku Tynieckiego, bawiąc się w postronnych krainach, dla przejrzenia spraw rycerskich, zatrzymał się na dworze króla Francuzkiego. Mąż urodziwy, odwagi i zręczności niepośledniéj, w gonitwach i turniejach pierwszy dank odnosił, i oczy wszystkich zwrócił na siebie, szczególniéj córki królewskiéj imieniem Helgundy. Dla niéj przyjął urząd podczaszego; a gdy misy stawiał na stole, uważał z jakiem zajęciem wpatrywała się w jego oblicze, jak oczyma ścigała każde poruszenie dorodnego dworzanina.
Był na tymże dworze Arinaldus, królewicz niemiecki. Ten rozkochany w Helgundzie jakkolwiek wzgardy doznawał, ciągle gorzał namiętną miłością. Walgerz dla ujęcia sobie więcéj nadobnéj królewnéj, przekupiwszy stróże zamkowe, codziennie podchodził pod jéj okna, i głosem miłym i dźwięcznym śpiewał dumy smutne.
Helgunda zbudzona, zachwycona śpiewem niewidomego trubadura, przywołać rozkazała strażników zamku, ażeby jéj wyjawili nocnego śpiewaka. Gdy ci przekupieni, niechcieli wyznać prawdy, tłómacząc się, że z zakrytym obliczem przychodzi: królewna śmiercią im zagroziwszy, zmusiła do wydania Walgerza. Poczęła go dopiéro zapalczywiéj miłować, a potem i do siebie na pokój wzywać[1]. Tam postanowiła, widząc przeszkody od ojca, uciec z Walgerzem do Polski.
Ale zazdrosny Arinald wywiedział się tajemnicy, śpieszy do swego królestwa, przez które musiał Walgerz powracać, i na Renie zakazawszy przewoźnikom, aby mniéj nie brali jak grzywnę złota, starali się przytém uciekającego zatrzymać.
Walgerz z Helgundą wkrótce nadbiega, rozkazuje surowo przewoźnikom, by go co prędzéj na drugi brzeg wysadzili; a gdy ci zatrwożeni, posłuszni Walgerzowi, zażądali zapłaty, ten rzuca złoto, wpław Ren przebywa, i ku Polsce śpieszy.
Arinald dowiaduje się, że Walgerz już Ren przebył, uzbraja się co prędzéj, dosiada bieguna i dopędza przeciwnika.
— Stój zdrajco! wołał nań zdaleka — przewozu nie zapłaciłeś i królewską córę’s ukradł!
— Kłamiesz! — odwróciwszy się Walgerz odpowiedział — przewóz zapłaciłem, a córa królewska dobrowolnie ze mną jedzie.
Popędliwy Arinald wyzywa go na pojedynek, z warunkiem, że kto zostanie zwycięzcą, zostanie panem i królewnéj, i łupu przeciwnika.
Rozpoczyna się bójka. Helgunda, co stała za Walgerzem, życząc mu zwycięztwa, była bodźcem Arinaldowi, stojąc mu na oczach. Niemiec zagrzewany jéj widokiem, parł silnie Walgerza, tak, że ten cofać się przymuszony, ujrzał przed sobą kochankę, dla któréj bój zacięty toczył. Widok jéj zapalił go mocniéj; uderza, obala wroga na ziemię i bez litości zabija[2]. Zdziéra zbroję, a ze zwycięzkim łupem i królewną powraca do zamku swojego Tyńca.
Ale zaledwie przybył, poddani żałobliwie się uskarżali na Wisława pięknego, książęcia Wiślickiego, z rodu Popiela jeszcze, o ciężkie krzywdy, jakich doznawać musieli. Walgerz gdy napróżno żądał sprawiedliwości, rozgniewany zbiera swoje rycerstwo, i w jednéj bitwie rozbiwszy Wisława chorągwie, samego jak brańca okuć rozkazał, i do wieży wsadził na zamku Tynieckim.
Wkrótce na rozkaz króla, Walgerz pośpieszył stanąć ze swoim zastępem do obrony granic. Helgunda rozpaczała przy odjeździe męża. Gdy zajęty wyprawą rycerską długo nie przybywał, Helgunda opływając we wszelkie dostatki, poczęła tęskniéć i zwierzyła się wiernéj służebnice z uskarżeniem: „żem ani dziewka, ani żona, ani téż wdowa“.
Zrozumiała przywiązana, a przebiegła służka tęsknicę swojej Pani; radzi przeto, że w zamku jest więzień dorodny, co ją potrafi ukoić.
Wprowadzono pięknego Wisława, rozkutego z więzów, do komnaty Helgundy: ta zapomniawszy poprzysiężonej wiary mężowi, nie tylko staje się występną, ale z więźniem do Wiślicy ucieka.
Po skończonéj wyprawie wojennej, przybywa na Tyniec Walgerz, okryty sławą rycerską. Lecz zaledwie wjechał na podwórzec zamkowy, zdziwiony, niewidząc Helgundy, co zwykle wybiegała za mury na powitanie męża, zapytuje służby, dworzan i czeladzi o powód, i odbiera okropną wiadomość, że uciekła z Wisławem.
Uniesiony zemstą i rozpaczą, sam jeden, w téj saméj zbroi okrytéj kurzawą, śpieszy do Wiślicy. Helgunda była samą, Wisław na łowy wyjechał. Chytra i zdradziecka niewiasta, wybiega przeciw Walgerza, a padając na kolana, skarży Wisława, że ją przemocą uprowadził z Tyńca; zaklina, by się ukrył we wskazanéj komorze, a wyda mu Wisława dla zaspokojenia słusznéj zemsty.
Usłuchał Walgerz, lecz zapóźno poznał zdradę wiarołomnéj żony: napadnięty, przemocą okuty w kajdany, Wisław lękając się, by więzień nie uszedł, oddał go pod straż swojéj siostry Ryngi.
Dla większéj męczarni Walgerza, posadzono go na żelaznym wole, a obróż z szyi przybito do ściany. Tak skuty miał za więzienie komnatę, gdzie w poblizkości Wisław z Helgundą w oczach więźnia okazywali swoją miłość. Walgerz musiał patrzéć na wiarołomną żonę i okrutnego zwodziciela i wroga, lecz nic nie mówił, ponure zachowując milczenie.
Rynga mając dozór nad nim, szpetna aż do obrzydzenia, litując Walgerza męczarni, a więcéj w nim rozkochana, obiecuje z więzów uwolnić z warunkiem, że ją pojmie za małżonkę, a życie uszanuje brata.
— Przystaję, i przyrzekam wszystko! — odrzekł Walgerz chciwy uwolnienia — jéno rozkuj mię z tych kajdan i podaj mój oręż niezłomny.
Rynga otworzyła kłódki kajdan i miecz Walgerzowi oddała; wisiał on albowiem na osobnéj ścianie. Walgerz już wolny, oręż za plecyma ukrył, zachowując zwyczajną postać bolesną, milczącą, ponurą.
Helgunda z Wisławem jak zwykle przyszli się pieścić na zwyczajném miejscu. Walgerz pierwszy raz do nich się odezwał, przerwawszy uporne dotąd milczenie.
— Cóż rzekniecie, gdybym ja teraz nad wami pomścił krzywdy i cierpień moich?
Helgunda podziwem i trwogą przejęta, dostrzegając, że oręż Walgerza nie wisi na ścianie, rzekła do kochanka:
— Wisławie! ja się go lękam; patrz, i miecza już nie ma Walgerza!
Ale Wisław ufając wierności swojéj siostry, odrzekł z pogardą spoglądając na więźnia:
— Gdybyś miał i sto mieczów, nie lękam się wcale, a nawet ci odpuszczę gdybyś mię i zabił.
Walgerz zrzuca kajdany — z wyniesionym mieczem staje nad łożem: spuścił go z zamachem, i wycisnął dwa jękliwe westchnienia, konającéj Helgundy i Wisława.
Pomściwszy się krzywdy swojéj, z Ryngą na Tyniec powrócił, zabrawszy wszystkie skarby, które tak zręcznie Rynga uwiozła i śmierć brata ukryła, że dworzanie i rycerze Wisława dopiéro się o morderstwie dowiedzieli, kiedy Walgerz ze zbawczynią Ryngą w warownym już stanęli Tyńcu.
Zwłoki Helgundy pochowano w Wiślicy. Kronikarz Godzisław Baszko pisze, że w roku 1242 widział jeszcze na kamieniu grobowym twarz Helgundy wyrytą. Bartosz Paprocki za dowód podaje, że Walgerz do rodziny Toporczyków należał, iż po wsiach, starodawnie, do Tyńca należących: „kiedy na gwałt wołają, tedy krzyczą: Starza! Starza! albo: Stary-koń! Stary-koń! a te rodziny z dawnego wieku są jednéj z Toporczykami dzielnicy“.





Jak wedle naszego podziału, klechdy drugiéj części uważać należy za historyczne, za kronikę ludu, w któréj zachował starych bohaterów, pamięć rozbójnika Madeja i czarownika Twardowskiego; pierwszéj części, jako szczątki wiary, podań i wyobraźni Słowiańskiej, z przed-chrześcijańskiéj epoki: część trzecia najliczniejsza, lubo w niéj gdzie niegdzie przebija myśl urywkowa, rodzinna, krajowa; w większéj połowie nosi cechę zupełnie obcą. Klechdy, tu objęte, za wędrowne uważać należy: i ztąd wielkie znajdujemy w nich podobieństwo do azyatyckich powieści. Niedziwota! wiele z pod skwarnego słońca i pustyń piasczystych Azyi przynieśli rycerze nasi, co walczyli w czasie Krucyat świętych, dobijając się grobu Chrystusa na próżno: więcéj przynieśli bajek Pątnicy, co długo potem wędrowali do Jerozolimy, lub ich się nauczyli od Pątników włoskich, hiszpańskich, francuzkich, z którymi tak w Rzymie, jak Lorecie i tylu cudownych miejscach zabierali znajomość. Tym Pątnikom, czyli pielgrzymom, winniśmy wprowadzenie najprzód widowisk pobożnych. Wracający z wędrówek od ziemi świętéj, z Rzymu, Kompostelli, Loretu, nucili pieśni o cudach świętych, o dziwach, które widzieli, o dziejach męki Zbawiciela, o żywocie Panny Maryi i t. p. Mięszali do tego baśnie i śmieszności i lud prosty bawili; zbierały się gromady Pątników po wsiach, miasteczkach a śpiewając przygrywali na kobzie. Płaszcze ich i kapelusze, okryte skorupami płazów, obrazkami świętych, różniły ich strój od innych. Wystawiano im podniesione miejsca na rynkach i cmentarzach kościelnych: do śpiewów przydawano migi. Udawanie osób rozmowy, utworzyło coś podobnego do sztuki teatralnéj[3]. Baśnie te silny wpływ wywierać musiały, bo lud gromadami zbiegał do ich słuchania. Powtarzano je sobie przy ognisku domowém, przetwarzano; a tak z czasem wiele i rodzinnych obrazów przybrało koloryt wschodni.
Dobry i wierny obraz takiego Pątnika wystawia nam komedya z czasów Zygmunta III-go, pod napisem:
„Mięsopust, albo tragicomaedia na dni mięsopustne, nowo dla stanów rozmaitych podana 1612 r. 4-to.“
Gdzie nieznajomy autor wyprowadza na scenę pielgrzyma, co opowiada niesłychane brednie z nowego świata.

Pielgrzym.

Gdym z granic wyszedł, obaczyłem skały
Dziwnie wysokie, które tuż mi się bydź zdały.
Szedłem do nich dwie lecie, prawie nieprzestając,
Tak we dnie jako w nocy tuż ich być mniemając.
Tam przyszedłszy, iżem miał zmordowane nogi,
Spocząłem... a pół roku szukałem zaś drogi
Chodząc około skały: a że przyjechali
Kupcy z granic, co mi wstęp na wierzch pokazali
Po drabinie z piór ptasich! zaledwie tam wlazłem
Za całe trzy miesiące, gdzie dziwny znalazłem
Gaj!


Łapikufel.

Nuże, powiadaj! tamten gaj był jaki?


Pielgrzym.

Miał bardzo dziwne drzewa, miał rodzaj wszelaki;
Nie tylko co ich znamy, ale niewidziane!
Drugie żelazne, srebrne, złote, i miedziane.
Są w tym gaju na sosnach wszystkie listki złote,
Szyszki z kamieni drogich: trudno u nas o te!

Ba! co większa, o co kto spytał, powiadały,
I co ma bydź swych czasów tam prorokowały!
W tym gaju widziałem
Mrówki większe niż słonie, i iść tam nie śmiałem;
Potém widziałem pchłę jeśli się nie mylę,
Co skoczyła tuż przez mię, daléj niż na milę.


Łapikufel.

Musi tam być mróz wielki?


Pielgrzym.

Jak kto słowo rzecze,
To marznie na powietrzu, niżli się dowlecze:
A gdy jest kto opodal, to zmarzłe zostaje
Przez zimę, aż na wiosnę ledwie się roztaje.




Co w przytoczonym wyjątku z téj komedyi opowiada pielgrzym o gaju, gdzie drzewa srebrne, złociste i żelazne; podobne opisy znaleźć można w bajkach do teraz krążących u ludu. Oto opowiastka znana w Krakowskiem ponad Wisłą i u Mazurów, mająca związek z tém, co opowiadał Pątnik o zamarzłych słowach.
„Szedł ubogi pielgrzym i zaszedł między takie skały, że z nich wyjścia nie było. Przesiedział lato, nadeszła zima; a zima tak sroga, że ptastwo zmarzłe ze złotem pierzem upadało z powietrza. Przeziębnięty pielgrzym czekał pewnéj śmierci, gdy ujrzał sobola, jak szparą w ogromnéj skale przebiegał. Spojrzy i zobaczył uradowany, że tędy jest droga: Tu więc droga! — zawołał — ale słowa jego zamarzły, a on sam z wielkiego mrozu w kamień się obrócił.
„Nadszedł w to samo miejsce drugi pielgrzym, i równie jak pierwszy niemógł znaleźć wyjścia z pośród skał wysokich. Już począł rozpaczać i płakać rzewliwie, kiedy wiosenne skwarem dopiekające słońce, zmarznięte słowa pierwszego pielgrzyma odtajały. Spojrzy widzi, że leżą słowa, które lód ze śniegiem czarnym zakrywał, a teraz się świeżą murawką okryły. Przyszedł bliżéj i przeczytał: „Tu więc droga! Poszedł więc za tym przewodnikiem, znalazł nieświadome przejście, i już prosto ztamtąd do grobu Pana Jezusa zaszedł.“




Kończę te słów kilka, potrzebnych do zrozumienia klechdów: same one ukażą oczom rozumu i talentu całą swoją wartość poetycką. Dokładny zbiór tych podań odwiecznych i powieści, przy zbiorach pracowitych dum i pieśni, a oraz przysłów i przypowieści ludu, jedynie może prawdziwe piętno rodzinnego ducha wykryć, objaśnić i otworzyć dla użytku poezyi i dziejów bogate miny bogatego kruszcu, który dotąd w zapomnieniu ukryty zostawał, bez żadnego użytku, jak drogie żyły srebra, zalane w głębiach naszego Olkusza.


Pisałem w Warszawie 20 Grudnia 1835 r.







  1. Własne słowa Bartosza Paprockiego z dzieła: „Herby Rycerstwa Polskiego“, 1584 r.
  2. Godzisław Baszko, kronikarz.
  3. Kto przeczyta dzieło Ludwika Choquet wydane w Paryżu 1541 roku, znajdzie, że sztuka ta nie lepsza była w tym wieku we Francyi, jak u nas.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Władysław Wóycicki.