Przejdź do zawartości

Wacek i jego pies/Rozdział dwudziesty czwarty

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział dwudziesty czwarty
WILK


Pewnego razu, a była to niedziela, Wacek z Mikusiem szli przez puszczę.
Chłopak zamierzał tego dnia przebrnąć rzekę i zwiedzić sąsiedni rewir. Chciał przyjrzeć się tam sarnom, które upodobały sobie tę właśnie część puszczy. Znajdowały się tam rozległe polany, zarośnięte krzakami leszczyny. W ich gąszczu miały swoje kryjówki i lęgi sarny.
Gajowy nieraz opowiadał Wackowi o polowaniach na kozły i o tym, jak przyjeżdżali tam z Warszawy ministrowie i generałowie dla zabawy zastrzelić kilka rogaczy.
Wacek, widząc jak gajowi w dzień i w nocy strzegą zwierzyny w kniei, nie mógł nigdy zrozumieć, jak można dla zabawy pozbawiać życia takie piękne zwierzęta i ptaki.
Do tej właśnie puszczy zbliżał się Wacek ze swoim psem.
Mikuś jak zwykle szperał po krzakach.
Wypłaszał z nich drozdy i drobne ptactwo. Węszył wtykając łeb do dołów pod drzewami i głośno parskając.
Wacek nie zwracał na niego uwagi, był pochłonięty urokiem puszczy. Cieszył się całą istotą swoją z uczucia wolności, które go ogarniało, skoro tylko znalazł się w kniei.
Zdawało mu się, że w łagodnym mroku puszczy, wśród tej ciszy i spokoju przebywa Bóg i że być może ujrzy Go nagle tam, gdzie przez gąszcz zielonych koron drzew przedzierają się snopy złotych promieni słońca.
Wtedy zaczynał szeptać modlitwę, a radość i szczęście wypełniały serce chłopaka.
Wacek czuł właśnie to wszystko, gdy dobiegło go ciche, zdławione warczenie Mikusia.
Obejrzał się i zobaczył go. Pies wybiegł był na zalaną słońcem polanę.
Wacek aż oczy szeroko otworzył.
Na polance stało... dwóch Mikusiów.
Przyglądały się sobie i obwąchiwały.
Jeden z psów wywijał kitą, drugi, jak gdyby wystraszony, podwinął ogon i pozostawał nieruchomy.
Ten drugi był prawdziwym Mikusiem.
Chłopak poznał go po obroży na szyi i łysinie na boku, bo mu go jakiś zły chłopak sparzył wrzątkiem.
Wacek domyślił się, że drugi był dzikim wilkiem.
Zapewne tym samym, o którym opowiadał mu pan Piotr.
Wacek nie ruszając się przyglądał się z zaciekawieniem i mocniej zaciskał kij w ręku.
Dziki wilk i pies-wilk długo badali się wzajemnie, aż wreszcie wilk z głuchym, urywanym poszczekiwaniem począł skakać dokoła Mikusia, padał na ziemię, wskakiwał nagle, odbiegał i znowu powracał.
Był to zapewne młody wilczek.
Chciał się zabawić i do zabawy zachęcał tak bardzo do siebie podobnego Mikusia.
Wreszcie pies nie wytrzymał.
Rozpoczęła się zabawa.
Nowi przyjaciele poczęli ścigać się, borykać, kryć się w gąszczu i szukać.
Dwa szare cienię śmigały w krzakach i śród drzew.
Kilka razy przemknęli tuż koło Wacka, lecz rozbawione nie zwęszyły chłopca.
Wacek poszedł dalej sam.
Zdyszany Mikuś dopędził go niebawem.
Jak gdyby przepraszając lizał go po rękach i zaglądał do oczu.
O kilkanaście kroków od nich przekradał się przez puszczę wilk, przyglądając się uważnie człowiekowi, swemu najstraszniejszemu wrogowi.
Wacek mógł dokładnie mu się przyjrzeć.
Teraz sam już przekonał się, że jego Mikuś prawie niczym od dzikiego wilka się nie różnił. Miał tylko odrobinę ciemniejszy grzbiet ii nie tak obfitą kitę. Wilk towarzyszył im aż do rzeki.
Dalej nie poszedł i pozostał w rewirze pana Piotra.
Wacek razem z Mikusiem przebrnęli rzekę, płytką w miejscu, gdzie czyniła zakręt, i weszli do rewiru sąsiada pana Piotra.
Mikuś, nie znając tej części puszczy, nie odbiegał daleko od chłopca.
Nie przeszkodziło mu to jednak zwęszyć w zaroślach leszczynowych rogacza i wypłoszyć go z gęstwiny na polanę.
Wacek widział koziołka doskonale.
Stał w słońcu, obracał na wszystkie strony piękną główkę z ostrymi, jak widełki, różkami i strzygł uszami.,
Pobekiwał grubym głosem, a bek jego podobny był do urywanego poszczekiwania. Głośno tupał przy tym zgrabnymi nóżkami i parskał.
Gniewał się, bo przerwano mu przyjemną drzemkę w upalne południe.
Tupanie i beczenie rogacza zaniepokoiło pasące się osobno sarny.
Wynurzyły się z haszczy i w jednej chwili dużymi susami przemknęły skrajem polany i wpadły do krzaków.
Za nimi podążył koziołek, zwęszywszy wreszcie psa i jego pana — człowieka.
Wacek czuł głód, więc postanowił posilić się i nakarmić Mikusia.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.