Przejdź do zawartości

W sieci spisku/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Arthur Conan Doyle
Tytuł W sieci spisku
Podtytuł Powieść
Wydawca Księgarnia Dra Maksymiliana Bodeka
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Bednarskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Uncle Bernac
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
W PUŁAPCE.

Moja klatka — inaczej trudno nazwać tę kryjówkę, do której mnie wepchnięto — była ciasna i niska, nadto jeszcze wypełniona okrągłemi plecionemi koszykami, których przeznaczenia zrazu nie mogłem sobie wytłumaczyć. Później poznałem, że to były więcierze na homary.
Światło wdzierało się tu jedynie przez szczeliny w starych popękanych drzwiach; było ich jednak tak wiele i były tak szerokie, że mogłem wygodnie widzieć wszystko, co się działo w izbie. Pomimo osłabienia i przebytych wzruszeń, osłupiałem na widok, jaki się moim oczom przedstawił.
Mój obrońca, na którego pomarszczonej twarzy widniał zawsze ten sam wyraz spokoju, siedział znów na skrzyni. Nogi skrzyżował, ręce opuścił na kolana i kołysał się obojętnie z tyłu na przód, mięśnie jego twarzy ściągały się rytmicznie jak skrzele ryby. Obok niego stał Lesage; twarz jego trupio blada była pokryta śmiertelnym potem a usta drżały mu z trwogi. Od czasu do czasu usiłował przezwyciężyć strach, ale znów opadał z sił i nogi się pod nim uginały. Toussac natomiast stał obok ognia, wspaniała postać atlety; siekierę trzymał w ręku, głowę, zarzucił wyzywająco w tył, widać było, że całe ciało jego jest gotowe do walki. A gdy ujadanie psa stawało się coraz bliższe i wyraźniejsze rzucił się ku drzwiom i otworzył je gwałtownym ruchem.
— Nie wpuszczaj psa do izby — krzyczał Lesage w największej trwodze.
— Głupcze, musimy go zabić; to nasza ostatnia nadzieja.
— Wszak jest na smyczy.
— W takim razie jesteśmy zgubieni. Gdyby jednak był wolny, moglibyśmy jeszcze ujść stąd szczęśliwie.
Lesage skulił się pod stołem i patrzał nieruchomo ku otwartym drzwiom. Mój opiekun nie przestawał się kołysać, a na ustach jego igrał chytry uśmiech. Chudą dłonią szarpał żabot u koszuli, także przypuszczałem, że ma tam jakąś broń ukrytą. Między tą grupą a otwartemi drzwiami stał Toussac; pomimo wstrętu, jaki do niego odczuwałem, odważna jego postawa przejmowała mnie podziwem.
Zajmujące widowisko, jakie się teraz miało przed mojemi oczyma odegrać, bliskie niebezpieczeństwo, jakie zawisło nad tymi trzema spiskowcami, owładnęło mną tak bardzo, że zapomniałem o mojem własnem położeniu. Byłem w mojej brudnej kryjówce jedynym świadkiem tego okropnego dramatu na niepokaźnej scenie. Wstrzymywałem oddech i nieruchomy czekałem na dalsze wypadki.
Ci trzej ludzie musieli nagle coś zobaczyć, czego ja z mego miejsca widzieć nie mogłem; poznałem to po wyrazie ich twarzy i spojrzeniu ich oczu szeroko rozwartych. Nagle scena się zmieniła. Toussac zgarbił się i wzniósł w górę siekierę, jak do ciosu. Lesage legł na ziemią jak długi i zasłonił ręką oczy. Staruszek zaś przestał wymachiwać nogami i siedział na krawędzi skrzyni, nieruchomy jak posąg. Do uszu moich doszedł szmer, jak gdyby od szybkich kroków na wilgotnym mule, a wkrótce potem coś żółtego wpadło do izby z szybkością błyskawicy. Siekiera Toussaca spadła na dół i zatopiła się w gardle zwierzęcia. Cios był tak silny, że broń złamała się na kawałki, a Toussac runął obok psa na ziemię. Kosmaty człowiek i pies tarzali się obok siebie na ziemi, dysząc, wyjąc, szarpiąc się. Wtedy chwycił Toussac psa za gardło; dał się słyszeć głośny okrzyk bólu a potem trzask, jak gdy się drze silne płótno. Olbrzym powstał z ziemi, chwiejąc się z rękoma krwią ociekającemi, zwierzę zaś leżało bez życia, jak masa bezkształtna w krwawej kałuży.
— A teraz prędko w drogę! — zawołał Toussac głosem do grzmotu podobnym i wybiegł na dwór.
Podczas tej śmiertelnej walki człowieka z psem, Lesage, zdjęty ogromną trwogą, ukrył się w kącie pokoju. Teraz podniósł twarz wykrzywioną strachem i oblaną zimnym potem.
— Tak, tak, — wołał — musimy uciekać stąd. Karolu, żandarmi pozostali za psem dobry kawałek w tyle. Możemy się jeszcze ocalić ucieczką.
Ale twarz staruszka pozostała dalej niezmieniona i zachowała wyraz zupełnego spokoju i obojętności; tylko mięśnie na niej poruszały się rytmicznie. Poszedł ku drzwiom i zamknął je ze środka na klucz.
— Sądzę, przyjacielu Lucjanie — rzekł spokojnie — że najlepiej będzie, jeżeli tu zostaniesz.
Lesage wlepił w niego zdumione oczy; zdziwienie jego było prawie silniejsze, aniżeli przerażenie.
— Ależ nie rozumiesz chyba naszego położenia, Karolu — zawołał.
— Zdaje mi się, że je rozumiem — odpowiedział jego towarzysz z uśmiechem.
— Każdej chwili mogą tu przybyć; pies wyrwał się ze smyczy i pobiegł naprzód; oni z pewnością przybędą tutaj; wszak niema żadnej innej chaty na trzęsawisku.
— Tak jest, oni przybędą tu na pewno.
— A więc uciekajmy szybko; może nam się jeszcze uda umknąć w ciemności.
— Nie, zostaniemy tutaj.
— Szaleńcze, możesz poświęcić twoje własne życie, ale nie moje. Zostań tu, jeżeli chcesz, ja odchodzę.
Z ramionami w dół spuszczonemi pobiegł ku drzwiom, wyglądał jak obraz bezsilnej rozpaczy. Ale stary zastąpił mu drogę i zatrzymał go ruchem tak rozkazującym, że młody człowiek cofnął się w tył.
— Lucjanie — rzekł do niego — jesteś głupcem oszukanym... Rozumiesz mnie? Nędznym głupcem, wystrychniętym na dudka.
Lesage osłupiał, usta zwisły mu na dół, kolana zachwiały się pod nim. Nagle rozjaśniło mu się w mózgu.
— A więc ty, Karolu — wybełkotał z trudnością — ty jesteś szpiegiem?
— Tak jest, jestem nim, — odpowiedział stary i zaśmiał się cicho, śmiechem strasznym, od którego krew mi w żyłach zastygła.
— Ty jesteś szpiegiem policyjnym, ty, który byłeś duszą naszego sprzysiężenia, członkiem najściślejszego komitetu, naszym przywódcą! To rzecz niemożliwa, Karolu! — Zdaje mi się, że już nadchodzą. Pozwól mi odejść stąd, zaklinam cię, wypuść mnie z tej chaty.
Ale starzec potrząsnął głową, twarz jego pozostała niewzruszona jak z głazu.
— Dlaczegoż tylko ja mam być ofiarą, a nie Toussac?
— Gdyby pies był Toussaca pokąsał i uczynił nieszkodliwym, byłbym miał was obydwóch w mej mocy. Ale tak, jak rzeczy stoją, poczciwy Toussac jest mi za silny. Nie, mój drogi Lucjanie, ty będziesz sam jeden moją zdobyczą wojenną i dowodem mojego trjumfu; musisz przyjąć los twój z rezygnacją.
Ale Lesage bił się ciągle pięścią w czoło i był jak nieprzytomny; zdawało mu się, że trapi go ciężki sen.
— Szpieg — powtarzał — Karol jest szpiegiem, ajentem policyjnym!
— Wiedziałem odraził, że to cię wprawi w zdziwienie.
— Przecież byłeś z nas wszystkich najzagorzalszym republikaninem. Nikt z nas nie był dla ciebie dość energiczny. Ileżto razy przysłuchiwaliśmy się twoim wykładom filozoficznym, w których nam wyłuszczałeś twoje przekonania polityczne.
l nagle inna myśl przyszła mu do głowy.
— A Sybilla? Ona przecież nie jest szpiegiem. Ty żartujesz, Karolu, powiedz, że żartujesz.
Z twarzy starca znikł wyraz srogości; rozpaliła się uśmiechem zadowolenia.
— Twoje zdumienie jest dla mnie bardzo pochlebne — rzekł. — Dowodzi, że moją rolę dobrze odegrałem, o czem zresztą i sam wiedziałem. Nie moja to wina, że ci partacze psa wypuścili. W każdym razie należy mi się sława, że sam bez obcej pomocy pojmałem jednego z najbardziej zuchwałych i niebezpiecznych spiskowców.
Uśmiechnął się szyderczo, charakteryzując w ten sposób swego więźnia.
— Cesarz umie — dodał — nagradzać swoich przyjaciół i karać swoich wrogów.
Przez cały czas trzymał starzec rękę za surdutem na piersiach; teraz wyciągnął ją tak daleko, że ukazała się błyszcząca lufa pistoletu.
— To wszystko na nic ci się nie przyda — rzekł w odpowiedzi na poruszenie młodego człowieka. — Zostaniesz tu w tej chacie żywy albo umarły.
Lesage ukrył twarz w dłoniach i począł głośno szlochać.
— Ty byłeś z nas wszystkich najgorszy Karolu, najskrajniejszy — zawołał płacząc — ty kazałeś Toussacowi zabić owego człowieka na Bow Street i podłożyłeś ogień w Rue basse de la Rampart. A teraz zwracasz się przeciw nam.
— Uczyniłem to wszystko jedynie w tym celu, aby sprawę należycie wyświetlić i to w stosownej chwili.
— To bardzo ładnie, Karolu, ale co pomyślą o tobie, gdy ja opowiem to wszystko — dla mej własnej obrony. Jak będziesz się mógł usprawiedliwić z tego przed cesarzem? Jeszcze czas zapobiec moim zeznaniom.
— Masz w istocie słuszność — rzekł staruszek, wydobył pistolet i napiął kurek. — Być może, że kilkakrotnie przekroczyłem moje instrukcje i jeszcze jest czas zapobiec nieprzyjemnościom, na jakiebym mógł być narażony z tego powodu. Jest to ostatecznie obojętne, czy cię wydam władzom żywego czy umarłego i sądzę doprawdy, że lepiej jest wydać cię jako trupa.
Straszny był widok walki olbrzymiego Toussaca z dzikim psem, ale jeszcze większa zgroza ogarnęła mnie, gdy byłem świadkiem tej okropnej sceny i zimny dreszcz wstrząsał calem mojem ciałem. Owładnęło mną teraz niewytłumaczone uczucie: równocześnie wstyd, obrzydzenie, litość, a nadto rozpacz, że znajduję się bezsilny w tej przeklętej kryjówce.
Patrząc na tego młodzieńca wytwornego, wątlej budowy ciała, z twarzą marzycielską, przeznaczonego od natury na poetę lub uczonego, którego obca silniejsza wola zmusiła do odegrania nieodpowiedniej dla niego roli, zapomniałem o jego podstępie wobec mnie i o jego chytrości, tchórzostwie, o zaciekłości, z jaką domagał się mej śmierci i o strasznych męczarniach duszy, przez jakie z jego powodu przechodziłem.
Upadł na ziemię i tarzał się w kurczach, przejęty straszną trwogą, towarzysz zaś jego z szyderczym uśmiechem przyłożył mu lufę pistoletu do skroni. Bawił się tchórzem, jak kot myszą, ale w jego nieubłaganych oczach wyczytałem, że myśli na serjo i lada chwila oczekiwałem, że dotknie się palcem cyngla.
Przejęty zgrozą z powodu tego morderstwa na zimno obmyślonego, otworzyłem zbutwiałe drzwi mej klatki, aby pospieszyć nieszczęsnej ofierze z pomocą. Wtem dał się słyszeć za drzwiami szczęk broni i szmer głosów ludzkich.
— W imieniu cesarza — zawołał jakiś głos stentorowy i drzwi rozwarły się z łoskotem.
Na dworze jeszcze zawsze wyła dzika burza. Przez otwarte drzwi chaty widziałem kilku jeźdźców ze zwieszonemi na dół pióropuszami i przemoczonemi płaszczami, na których błyszczały krople deszczu. Z boku padało światło z chaty na dwie wspaniałe głowy rumaków i na czapki futrzane o czerwonych brzegach huzarów, którzy stali obok koni, trzymając je za uzdy. We drzwiach ukazała się postać wysmukła: po wytwornym wyglądzie można było poznać, że to oficer. Miał długie buty do kolan i niebieski mundur srebrem szamerowany, który wybornie uwydatniał jego wysoką postawę. Był to bardzo piękny mężczyzna, o cerze bladej, czarnych czach, z długiemi wąsami. Podziwiałem wdzięk, z jakim odrzucił płaszcz na ramię i rękę wprost na rękojeści szabli. Uważał widocznie, że nie warto dobywać szabli i stał na progu, przebiegając oczyma, z zimnym spokojem, skrwawioną podłogę chaty. Wkońcu zatrzymał spojrzenie na tych, którzy byli w izbie zgromadzeni.
— A więc? zapytał — chłodno.
Stary człowiek wsunął pistolet napowrót do kieszeni.
— Oto Łucjan Lesage — rzekł, wskazując na młodzieńca leżącego na ziemi.
Huzar spojrzał pogardliwie na tę nędzną postać, istny obraz rozpaczy.
— Piękny spiskowiec — zawołał. — Wstań, podły tchórzu... Gerard, tobie powierzam więźnia prowadź go do obozu.
Młody oficer wszedł do izby, brzęcząc ostrogami, za nim dwóch żołnierzy.
Wynieśli biednego Lesage’a napół omdlałego ze strachu, na dwór.
— A gdzie ten drugi, który nazywa się Toussac?
— Zabił psa i uciekł. Lesage byłby także uciekł, gdybym go nie był powstrzymywał. Gdybyście nie byli psa puścili ze smyczy, byliby obaj spiskowcy teraz w naszych rękach. Ale i co do tego więźnia możesz mi powinszować, pułkowniku Lassalle, albowiem to nie była sprawa łatwa.
I wyciągnął rękę do oficera, ale ten jej nie ujął, lecz odwrócił się do niego tyłem i zawołał do kogoś stojącego na dworze:
— Słyszy pan, panie generale. Toussac uciekł.
Młody wyniosły mężczyzna ukazał się w świetle lampy. Byt to generał Savary. Na jego pięknej ogorzałej twarzy widać było niemiłe wrażenie, jakie na nim wywarła ta wiadomość.
— Gdzież jest właściwie?
— Uciekł przed kwadransem.
— Jest to najbezpieczniejszy ze wszystkich spiskowców. W którą stronę się zwrócił?
— Zdaje mi się, że ku lądowi.
— A któż jest ten człowiek? — zapytał generał Savary, wskazując na mnie. — Według pańskiego doniesienia miało tu być tylko dwóch ludzi, oprócz pana, panie...
Ale Karol przerwał mu szybko, mówiąc:
— Proszę lepiej nie wymieniać mego nazwiska.
— Rozumiem pana dobrze — odrzekł szyderczo generał Savary.
— Wskazałem panu tę chatę, jako miejsce schadzki spiskowców, ale ona została dopiero w ostatniej chwili na to przeznaczona. Do tej chwili nie pomyślałem, że tu może ktoś jeszcze zabłądzić. Dałem panu, panie generale, możliwość ujęcia Toussaca; pan jednak zepsułeś wszystko, puszczając psa ze smyczy. Będziesz pan odpowiadał przed cesarzem za swoje niedbalstwo; jestem przekonany, że cesarz tego płazem nie puści.
— To moja rzecz — odpowiedział surowo generał Savary. — Przedewszystkiem chciałbym wiedzieć nazwisko tego młodzieńca.
Uważałem za rzecz zbyteczną ukrywać moje prawdziwe nazwisko, albowiem list, który miałem w kieszeni, byłby je i tak niewątpliwie zdradził.
— Nazywam się Ludwik de Laval — odpowiedziałem z niejaką dumą, sam się przedstawiając.
Widocznie my emigranci, żyjąc w mglistej Anglji, zanadto przecenialiśmy znaczenie naszych nazwisk.
Sądziliśmy, że cała Francja oczekuje niecierpliwie naszego powrotu, a tymczasem, jak się zdaje, wśród doniosłych wypadków ostatnich czasów zapomniano o nas zupełnie.
Moje arystokratyczne nazwisko nie wywarło na generale Savary najmniejszego wrażenia. Zapisał je spokojnie do swego notatnika.
— Pan de Laval nie ma z całą tą sprawą nic wspólnego — rzekł szpieg. — Dostał się tu tylko przypadkiem i ręczę za to, że stanie do rozporządzenia władzy, gdy będzie tego potrzeba.
— Świadectwo jego będzie z pewnością potrzebne — odparł generał Savary. — Potrzebuję teraz jednak wszystkich moich ludzi, aby ścigać zbiega i nie mam zatem nic przeciw temu, aby Lava! został pod pańskim nadzorem, jeżeli pan za niego ręczy. Zwrócę się do pana, skoro cesarz zapragnie go widzieć.
— Będzie zawsze gotów na każde wezwanie cesarza.
— Czy są jakie papiery?
— Lesage je spalił.
— To doprawdy szkoda.
— Sporządziłem jednak odpisy.
— Wybornie. Chodź pan tu, pułkowniku Lassalle, nie mamy ani minuty do stracenia. Tu nie mamy dłużej nic do roboty. Musimy rozesłać natychmiast jeźdźców na wszystkie strony; może go jeszcze gdzie pochwycą.
Obaj oficerowie, nie spojrzawszy nawet na szpiega, wyszli z izby. Słychać było na dworze krótkie urywane rozkazy wojskowe, a jeźdźcy, dzwoniąc szablami, wsiedli na konie. Za chwilę znikli i nastała cisza.
Mój opiekun poszedł ku drzwiom i wyjrzał w ciemność. Potem powrócił, zmierzył mnie bystrem spojrzeniem od stóp do głowy, a uśmiech szyderczy igrał na jego ustach.
— Tak tedy, mój drogi panie — rzekł — widział pan bardzo zajmujące żywe obrazy i może pan mi być wdzięczny za to barwne widowisko.
— Jestem rzeczywiście pańskim dłużnikiem — odpowiedziałem, przejęty naprzemian uczuciem wdzięczności i głębokiego wstrętu. Sam nie wiem, jak mam panu dziękować.
Szydercze oczy starca spojrzały na mnie jakoś dziwnie.
— Będzie pan miał jeszcze dość sposobności okazać mi swoją wdzięczność — rzekł. — Tymczasem nie może pan uczynić nic lepszego, aniżeli pójść ze mną, ponieważ jesteś tu obcy i ja odpowiadam za twoją osobę. Zaprowadzę, pana tam, gdzie będziesz mógł bezpiecznie wypocząć i spędzić spokojnie resztę nocy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Arthur Conan Doyle i tłumacza: Anonimowy.