W płomieniach/Wymarsz „Legji Wschodniej“

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł W płomieniach
Wydawca Jerzy Bandrowski
Data wyd. 1917
Miejsce wyd. Kijów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
WYMARSZ LEGJI WSCHODNIEJ.

Przystępuję do opisu kulminacyjnego punktu tragedji Lwowa i Galicji wschodniej.
Cała potworność fałszywego położenia tego nieszczęsnego kraju po wybuchu wojny zogniskowała się na tak zwanej legji wschodniej.
Zaznaczam natychmiast: Choć sam jestem i byłem od samego początku zasadniczo orjentacji bezwzględnie antyniemieckiej a zwłaszcza antyaustrjackiej, nie odmawiałem nigdy społeczeństwu polskiemu prawa formowania sił zbrojnych wszędzie tam, gdzie możliwość tego się przedstawiała, wychodząc z tego założenia, iż obowiązkiem społeczeństwa tego jest jak najintensywniej korzystać z każdej nadarzającej się sposobności i wypełniać wszystkie formy życia, jakie los niesie. Dalej, aczkolwiek historja przyznała słuszność poglądowi, jaki ja wygłaszam i aczkolwiek sam twórca legjonów polskich w Galicji po ciężkich doświadczeniach, wyczerpawszy wszystkie środki, broń złożył, tym sposobem potwierdzając całą beznadziejność zbrojnego wystąpienia ochotniczych wojsk polskich po stronie niemieckiej, beznadziejność z góry wykazywaną przez polityków trzeźwiej na rzecz patrzących, ja na ten fakt dziejowy, jako na argument „pro domo mea“ powoływać się nie myślę, z całą lojalnością uznając zasługę porwania się społeczeństwa polskiego do czynu i wielkość tego pięknego czynu orężnego, nie zamierzając bynajmniej narzekać na rozlew krwi bratniej, powiększony w tragiczny sposób przez wystąpienie legjonów. Ci żołnierze polscy, przekonani, iż polskiej służą sprawie, umierali za to swe przekonanie, dawali za nie krew — a przeto niech będą na wieki błogosławieni, chociaż nam cierpieć kazali — bo wszakże oni chcieli jak najlepiej.
To zaznaczywszy oświadczam zarazem z całą szczerością i stanowczością, iż ja osobiście wobec legji po stronie austro-niemieckij zajmuję taktycznie stanowisko negatywne, a mianowicie, hołd składając męstwu tych żołnierzy polskich, z politycznego stanowiska akcję ich oceniam jako błąd, który w obozie polskim spowodował wielkie zamieszanie a wrogom sprawy polskiej przez długi czas dostarczał argumentów, zapomocą których zwalczano antyniemieckie usposobienie społeczeństwa polskiego a nawet nadużywano go do działań państwom centralnym przyjaznych. To piszę w tej chwili tak jak to czuję, bo takie jest moje osobiste przekonanie.
Jak już powszechnie wiadomo, legja wschodnia nie biła się, lecz nie przyjąwszy austrjackiej roty przysięgi, złożyła broń i rozeszła się. Zaznaczmy tu, że owa rota przysięgi była tylko pozorem — legja wschodnia różniła się zasadniczo orjentacją od legji zachodniej i bić się po stronie Austrji i Niemiec nie mogła.
Historja powstania legji galicyjskich jest mniej więcej znana i reprodukowana była niejednokrotnie. Pisma, zwłaszcza tygodniki polityczne z lata i jesieni 1915 r. omawiały ten temat niejednokrotnie. W „Zjednoczeniu“ historję legji wschodniej opisał M. Pawlikowski. Związki strzeleckie Piłsudskiego miały silne oparcie w Galicji zachodniej, gdzie też silniejszy był ruch socjalistyczny. W Galicji wschodniej inaczej na nie patrzono — nie cieszyły się bynajmniej wielką popularnością i w tej części kraju ruch i dążności militarne społeczeństwa polskiego reprezentował „Sokół“.
„Sokół“, organizacja wybitnie kulturalna, poświęcająca swą uwagę głównie wychowaniu fizycznemu i uświadomieniu narodowemu, wychowywał żołnierzy — bo do tego ostatecznie jego działalność zmierzać musiała — ale nie organizował ich, jak to w dodatku w porozumieniu ze sztabem austrjackim czynił Piłsudski, wychowywał ich nie angażując się w żadnej kombinacji politycznej, zaś zmilitaryzował się do pewnego stopnia tak pod naciskiem okoliczności jak i wskutek konkurencji, jaką mu robiły związki strzeleckie, odciągające od niego młodzież. Pewną rolę grał tu też nacisk rządu, który domagał się tej militaryzacji, wysłany jednak ze sztabu austrjackiego z Wiednia jego pełnomocnik bardzo się zdziwił odprawą, jaką od „Sokoła“ otrzymał. „Sokół“ nie był bardzo wojowniczo usposobiony, czego dowodzi fakt, że w gorących już czasach po zamachu sarajewskim nie tylko nie „zbroił się“, ale rozpisał kurs wakacyjny dla instruktorów skautowych, co wskazywało, że przenoszono większą wagę na wychowanie wojskowe młodzieży, niż na „zbrojenie“. Naturalnie, trudno to twierdzić z całą stanowczością, jednakże ja, który wówczas miałem i utrzymywałem tak z „Sokołem“ jak i z młodzieżą sokolą żywy kontakt, wyniosłem wrażenie, iż „Sokół“, jak i całe społeczeństwo polskie w Galicji wschodniej, był przez wojną zaskoczony, skutkiem czego zaraz po wybuchu wojny wpadł w bardzo niebezpieczną a zręcznie przez rząd zastawioną pułapkę.
Sytuacja była następująca:
Rząd prowadził propagandę powstańczą, która jeszcze głębiej docierała do społeczeństwa polskiego przy pomocy Piłsudczyków, ich organizacji i działających w porozumieniu z rządem t. zw. stronnictw niepodległościowych i socjalistycznych. Cała prawie prasa nawoływała do wystąpienia zbrojnego, którego życzyła sobie część społeczeństwa i żywioły nie polskie wprawdzie, lecz zainteresowane. Część społeczeństwa była neutralna, a przynajmniej w sprawie wystąpienia zbrojnego bardzo sceptyczna i chłodna, jeszcze jedna część wprost mu się sprzeciwiała — ale obie te grupy nie miały w tej chwili zupełnie prawa głosu. Równocześnie gdyby „Sokół“, wykazujący w ostatnich czasach dążenia wojskowe, w tej chwili pozostał neutralny, wzbudziłby podejrzenia rządu, nie mówiąc już o tem, że neutralności tej nie zrozumiałaby młodzież sokola. Lwowska młodzież sokola była bardzo inteligentna, karna, prawdziwie po polsku czująca i narodowo uświadomiona, mimo wszystko jednakże była to przecie tylko młodzież, zdolna do porywów zapalnych choć równocześnie i sprzecznych. Do wojny paliła się wogóle z miłości dla broni i mimo, iż przymierze z Niemcami uważała za rzecz przeciwną naturze polskiej, przez rywalizację ze strzelcami gotowa była bić się z wojskiem rosyjskiem, nie mówiąc już o tradycji powstań, również drogiej jej i świętej. Młodzież ta wytwarzała nastrój, angażujący instytucję więcej, niż ona pragnęła, a tu — ogłoszono formowanie legjonów. Kraków wyznaczył na legję dwa miljony koron, Lwów za jego przykładem półtora. Przemyśl pół miljona — cóż było robić? Cześć rycerska młodzieży, nie rozumiejącej się na polityce a podnieconej, wchodziła w grę — jakżeż można było utrzymać ją zdala od legji i polskich znaków? W jaki sposób to zrobić — zwłaszcza nie mówiąc, bez głośnej komendy, niemym znakiem tylko, gdy młodzież ta już uważała ostrożność za gnuśność i gdy wśród niej nie brakowało agitatorów, śmiało i otwarcie zdążających do swego celu.
Wyjścia nie było, a jeśli — to tragiczne.
W ten sposób „Sokół“, zaskoczony przez wojnę, musiał dobrowolnie oddać Austrji swą młodzież.[1]
Zaś w gruncie rzeczy nie tylko kierownicy i twórcy tej legji byli jej przeciwni i mieli orjentację antyniemiecką — takążsamą orjentację w głębi duszy miała i walna część zbałamuconej chwilowo propagandą młodzieży, podczas gdy inni zgłaszali się do legji — z solidarności z kolegami, z pewnego wyrachowania nieraz, dla ambicji, wbrew woli rodziców, którzy jednak nie śmieli swego zdania wyrazić i w milczeniu tylko oglądali się na przykład, dawany przez drugich. Nikt nie miał zamiaru bić się za Niemcy, ale też nikt nie chciał uchodzić za gorszego od drugich.
Prawdy powiedzieć nie można było. Kłamstwem wydzierano nam wszystko.
Legjon przedstawiał z początku dosyć pstry widok. „Sokoli“, czyli członkowie tak zwanych „stałych drużyn sokolich“ chodzili w mundurach zielonkawego koloru, w sztylpach i amerykańskich zielonkowatych kapeluszach o szerokiej kresie, podgiętej z lewego boku i przypiętej do kapelusza srebrnym orzełkiem na biało-amarantowej kokardce. To był główny typ munduru, w szczegółach nieustalony. Kapelusze nie mogły zasługiwać na nazwę praktycznych, wobec czego wprowadzono coś pośredniego między rogatywką a austrjacką czapką. Inni znowu nosili szaro-niebieskawe „maciejówki“ przyjęte przez „strzelców“ i — jak wiadomo — zdaleka podobne do czapek rosyjskich. Wspominam o tem dlatego, że to podobieństwo naraziło strzelców niejednokrotnie na strzały żołnierzy austrjackich. Bluzy sokole były typu angielskiego, bluzy, jak w ogóle mundur strzelecki, typu austrjackiego, szaro-siwe.
Wbrew zwyczajom korpusów ochotniczych mundury były bardzo skromne i nieefektowne, bez świecideł. Szczerze mówiąc nie wiem, jakie dystynkcje mieli oficerowie; nie zauważyłem żadnych. Uzbrojenie tych wojsk w tym stanie, w jakim ja je widziałem, było bardzo niekompletne i niejednolite. Niektórzy mieli karabiny austrjackie systemu Manlichera, inni krótkie karabinki używane przez konnicą, do tego współczesne bagnety austrjackiej piechoty albo też stare, krzywe i długie bagnety-szable, w ostatnich czasach używane już tylko przez niektóre oddziały austrjackiej artylerji fortecznej. Sprawa płaszczów była zupełnie nie załatwiona. Kiedy legja wychodziła ze Lwowa niektórzy tylko mieli do austrjackich tornistrów przytroczone zwinięte w rulon peleryny. Ładownic używano podwójnych — starych austrjackich torb landwerskich na 40 naboi lub też dwuch mniejszych po 20 naboi każda.
Wyższą komendę w legji sprawowali emyrytowani lub pensjonowani oficerowie austrjaccy, byli kapitanowie i majorowie, prócz tego przydzielono do legji dwuch kapitanów — Polaków z czynnej służby austrjackiej. Niższymi oficerami byli przeważnie zapasowi oficerowie austrjaccy, z zawodu profesorowie gimnazjalni, prawnicy lub urzędnicy, ludzie bardzo przyzwoici, ale — nie specjaliści wojskowi. Rozumie się, że wszyscy ci ludzie, którzy wojnę znali co najwyżej z austrjackich manewrów cesarskich, nie mogli do legji wnieść nic innego, jak tylko to, co w austrjackich koszarach widzieli. Był to tedy austrjacki regulamin służby polowej w polskiej interpretacji, odcień militaryzmu austrjackiego, przetłomaczonego na język polski.
Materjał ludzki w legji był bardzo rozmaity, przeważnie jednak inteligientny. Więc byli tam koncypienci adwokaccy, profesorowie i suplenci gimnazjalni, technicy, uczniowie szkół realnych i gimnazjum, inteligientniejsi rzemieślnicy, trochę włościan, w większej części „Sokół“. Żołnierskie kwalifikacje tego materjału były bardzo dobre — wszyscy znali musztrę, broń, odbywali ćwiczenia polowe, zwłaszcza wykształcenie podoficerów nie przedstawiało nic do życzenia, podoficerowie, przeważnie byli „skauci“ a następnie wychowankowie stałych drużyn sokolich, mieli swą służbę w małym palcu. Trzeba jednak pamiętać, iż najlepszy materjał zabrało „Sokołowi“ wojsko, pozostawiając mu ludzi mniej ukwalifikowanych fizycznie lub też niedojrzałą, nieraz ledwo wywiniętą i niewyrobioną młodzież.
Robiło to wszystko wrażenie mało poważne. Widziałem nieraz tę legję — dużo w niej było dzieci. Z szeregów co rusz ktoś występował i wyprostowany stawał przed oficerem salutując z niesłychanem przejęciem się. Myślałby kto, że ma coś strasznie ważnego do powiedzenia. Oficer mierzył żołnierza wzrokiem z afektowaną wyniosłością od stóp do głów, jak gdyby go pierwszy raz w życiu widział i dziwił się, że podobna kreatura chodzi po świecie (a byli to koledzy szkolni!), poczem bąkał coś z miną niesłychanie lekceważącą. Żołnierz salutował znowu i chrzęszcząc tornistrem, bagnetem i ładownicą z trzema nabojami i dwiema tabliczkami czekolady — biegł napić się wody lub kupić sobie trzy precle. Ciągle się komuś chciało to pić, to jeść, w szeregach nie było ani chwili spokoju. Słowo „bój“, wymawiane z ponurą nonszalancją, nie zchodziło z warg, jak gdyby istotnie wszystkim ogromnie śpieszno było pod kartaczownice, a tymczasem poznawałem w legji poważnych kupców i przemysłowców, ludzi, którzy zapisali się do legji tylko po to, aby w danym razie zasłonić się nią przed obowiązkiem służby wojskowej w szeregach austrjackich. Szczytem wszystkiego był jakiś rzekomy powstaniec z 63-go roku z ogromną siwą czupryną i siwą brodą, w „maciejówce“ na głowie i z uschłą nogą. Maszerował on dziarsko, z miną srogą i teatralnemi ruchami, w glorji, bo wszędzie witano go oklaskami. Tłum nie rozumiał, że zapał zapałem, ale taki „żołnierz“ jest parodją legjonisty i może wywołać co najwyżej uśmiech politowania nad nietaktownem natręctwem, z jakiem się pcha do szeregów. W ogóle ludzie nie wiedzieli, co robią. Między innymi widziałem w legji człowieka, który miał na nosie już nie okulary ale wprost ogromne szkła powiększające. Znałem go dobrze był on prawie ślepy. Urodzony we Lwowie, chodził po mieście zawsze temi samemi ulicami i to głównie rano, kiedy jest najmniejszy ruch. I ten człowiek również „poszedł w bój“, niosąc na ramieniu karabin, z którego miał na odległość 500 kroków strzelać do celu nie większego, jak 36 centymetrów!
Trudno opisać tortury, jakie na widok tego wszystkiego przechodził człowiek, który miał choć szczyptę krytycyzmu. Porankiem tego dnia, kiedy legjon wychodził ze Lwowa, widziałem go ustawiony już do marszu na ulicy Romanowicza, na placu Fredry, na ulicy Akademickiej, aż do Karola Ludwika. Było tego około 4,000 młodzieży — między tem 15 i 16-letnich wyrostków. Ci „żołnierze“ wyglądali wspaniale... Na nogach dziurawe bucięta, na ciele jedna koszulina i dwie granatowe bluzy gimnazjalne, na plecach austrjacki tornister, na głowie zielonkowaty amerykański kapelusz — w rękach kwiaty. Na 4,000 ludzi było coś 1,200 karabinów — z tego kilkaset zdobycznych, to znaczy — odebranych uciekającym żołnierzom austrjackim. Podczas słynnej paniki legjoniści nie próżnowali — odbierali od żołnierzy broń i amunicję na wielką skalę. W koszarach ułańskich na Łyczakowie oficerowie porozdawali między nich całe skrzynie amunicji, ułani rzucali karabinki na ziemię. Jeszcze na drugi dzień legjoniści urządzali nocne wyprawy po porzuconą broń, którą chowali po domach. Ale przecież dla wszystkich nie starczyło i nie tylko żołnierze ale nawet oficerowie byli bezbronni i wymachiwali zamiast szabel liljami i jakowemiś irysami czy czemś podobnem. A kwiatów była moc niewyczerpana. Każdy legjonista miał bukiet u czapki, u piersi i w rękach. Wyglądało to — jak krakowskie wesele.
Obchodziłem te szeregi wściekły i zawstydzony. Wściekły, że w Austrji ten „kawał wyborczy“ się udał, zawstydzony — ponieważ musiałem milczeć a powinienem był mówić. Znając wielu z pomiędzy tych młodych ludzi, wiedziałem iż odezwa komendy austro-niemieckiej do ludności polskiej w Królestwie oburzyła ich i zrobiła na nich jak najgorsze wrażenie.
Daleko huczały działa.
Porównanie!
Tam poważna praca spiżowych armat, najwyższy wysiłek twórczy — wojna, a tu — legja wyłgana, legjon kłamstwa!
Bo co tu dużo mówić — tak to było.
Legjon wschodni urodził się z kłamstwa niewolnika, cały był wykłamany. Skłamany był jego entuzjazm bojowy, skłamany jego patrjotyzm austrjacki, jego ochota, orjentacja — wszystko było kłamstwem. I tak stał tu, wykłamany i okłamujący samego siebie, a kto patrzył na niego, kłamał, choć milczał, bo i milczenie było tu kłamstwem...
Takie jest moje zdanie.
Ukwieceni oficerowie machnęli szablami i liljami, zaszczękały po bruku kopyta konia komendanta — byłego kapitana austrjackiego, dziś pułkownika Hallera, zagrała muzyka, zapłakały panie i panienki, legjoniści sformowali czwórki i ruszyli w świat, na tułaczą dolę...
Osierociało we Lwowie kilka tysięcy zacnych rodzin...
Ha, widać potrzeba było, aby do wykupnego za Polskę dodano i ten ból niewdzięcznej, bezużytecznej i bezcelowej ofiary, ofiary bez przekonania — wbrew przekonaniu nawet a przecie dobrowolnej.
Legja wschodnia odmówiła przysięgi i nie biła się. Część legjonistów — rezerwowych żołnierzy austrjackich — wzięto do wojska; część powróciła do domu przekradłszy się przez kordony, inni pozostali w zachodniej Galicji. Ilu ich oszczędziły następne pobory wojskowe? Austrja brała wszystko a byłych żołnierzy legji wschodniej szczególniej miano na oku, jako ludzi nielojalnych i złych patrjotów auslrjackieh.
Wszyscy żołnierze i oficerowie legji wschodniej, którym udało się przekraść z powrotem do Lwowa, na wiosnę 1915 r. emigrowali do Rosji. Tu wielu z nich wstąpiło do wojsk polskich. Owóż gdzie ci żołnierze niestrudzeni i niczem nie zrażający się znaleźli znaki, które uważają za niezawodnie polskie i polskiej sprawie służące.







  1. Wojskowe władze austrjackie zaraz po rozpoczęciu formowania legji wschodniej, chciały ją rzucić na front. O sprzeciwieniu się formowaniu wojsk polskich i myśleć nie można było — raz dlatego, że sprzeciwiało się to tradycji walki zbrojnej o wolność, powtóre, że rząd nie byłby na to pozwolił, po trzecie zaś, ponieważ na wypadek zwycięstwa Austro-Niemiec, tego rodzaju formacje mogły być potrzebne. Z początku tedy należało starać się przedewszystkiem o to, aby tej młodzieży nie rzucono w bój i nie wybito, — co jej we Lwowie groziło. W tym celu wyprowadzono ją ze Lwowa do Galicji zachodniej, zaś tam, gdy zrozumiano niewłaściwość walki po stronie Austro-Niemiec, legję rozwiązano, co znów miało znaczenie demonstracji politycznej, ratującej równocześnie młodzież od zguby. — Przyp. autora. Kijów. 1917.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.