W płomieniach/W płomieniach

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł W płomieniach
Wydawca Jerzy Bandrowski
Data wyd. 1917
Miejsce wyd. Kijów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
W PŁOMIENIACH.

Okres od dnia wypowiedzenia wojny Rosji, to jest od 6-go, względnie 7-go sierpnia aż do 28-go sierpnia, to jest do dnia, w którym wybuchła wśród wojska austrjackiego panika pouczyła nas o istotnym stanie rzeczy, był czasem niesłychanych tortur moralnych, rosnących z dnia na dzień a powiększanych jeszcze przez zupełne odcięcie od świata. Byliśmy skazani na wyłącznie wiedeńskie informacje, bo nawet pisma berlińskie dochodziły nieregularnie.
Spędziłem we Lwowie jesień podczas wielkiej bitwy nad Sanem, przetrwałem zimną, pełną niedostatku i ponurą zimę „na pozycji“, przeżyłem wiosenną ofensywę niemiecką, ale wszystko to było niczem w porównaniu z temi udręczeniami, jakie ja i ludzie podobnie jak ja myślący — a mało ich nie było — musieliśmy wycierpieć podczas tych trzech tygodni.
Orjentacja austrjacko-żydowska panowała wówczas wszechwładnie. Nie można było sprzeciwić się jej choćby najmniejszem słówkiem bez zciągnięcia na siebie podejrzeń. Brutalnie i bezwzględnie narzucano ją wszystkim, grożąc aresztowaniem, zamykaniem i rozwiązywaniem najuczciwszych polskich instytucji. Nawet umiarkowanie poczytywano za zdradę. Był to czas, w którym politykę polską robili wyłącznie żydzi; mężczyznom nie wolno było mówić, mówiły tylko kobiety.
Pierwszy raz w życiu widziałem wówczas, co nawet z inteligentnem społeczeństwem może zrobić policja i nieuczciwa polityka. W przeciągu tygodnia pod wpływem dzienników żydowsko-rządowych i teatralnych komunikatów urzędowych zgłupieli do cna najinteligientniejsi ludzie. Można było wprost widzieć, jak ta dusza polska, przerażona, zaskoczona i zbałamucona, oddawała się bez zastrzeżeń najzawziętszym swym wrogom. Prawda, że dokazywano z nami sztuk nadzwyczajnych, niemniej pokazało się wówczas dowodnie, jak mało to społeczeństwo jest samodzielne w swych własnych i najbliżej obchodzących je sprawach. Dziesiątki lat pracy społecznej i publicystycznej poszły w zapomnienie w przeciągu jednego tygodnia. Ludzie dobrej woli budowali na tem społeczeństwie jak na skale, a to była glina, którą pierwszy deszcz spłukał.
Drugie spostrzeżenie dotyczy kobiet. W owych czasach kobiety polskie w Galicji jednomyślnie stanęły po stronie Niemców. One to propagowały najzawzięciej powstanie przeciw Rosji, one swą sentymentalną wymową, spojrzeniami i rozdawaniem na pamiątkę podwiązek kaptowały legjonistów, one pierwsze ludzi nie zgadzających się z ich zapatrywaniami przezywały „Moskalami“, o ne to stwierdziły, iż „kto dziś nie idzie z Austrją, idzie przeciw Polsce“. Nie znając ani nie rozumiejąc dobrze historji, z duszą przepełnioną romansami, nie mając najmniejszego wyobrażenia, co to jest wojna, pchały ludzi na śmierć lekkomyślnie, jątrzyły młodzież, „zawracały“ jej głowę cierpiętnictwem, szalone w swej trwodze przed Rosjanami, bezwzględne w swym egoizmie. „Idź w bój i jeśli choć jednego wroga zabijesz, śmierć twą mężnie zniosę“ — pisały do swych mężów z pięknego Zakopanego, jak gdyby szło tylko o to, jak jedna z drugą tę nie swoją zresztą śmierć zniesie. Dyskutując z niemi można było oszaleć. Nawiasem mówiąc najzacieklejsze „furje“ uciekły przed wojskiem rosyjskiem, jak tylko huk armat zaczął się zbliżać.
Tak tedy rządziła policja, żydzi i kobiety. Rzecz dziwna, jak strasznie nietolerancyjny, zawzięty i bezlitosny był to żywioł! Powoływano pod broń setki tysięcy ludzi — zostawała jeszcze młodzież, szlachetna, pełna poświęcenia, uczciwa i karna. W interesie społeczeństwa leżało oszczędzać swe siły, nie dawać tego, czego się dawać nie musi. Ale „wojennej partji“ mało było powołanych pod broń rekrutów i zapasowych — drażniono „skautów“, szesnastoletnich chłopców, namawiano do powstania 18-letnich młodzików, kazano im iść dobrowolnie, jak gdyby wszystko chciano wygubić i wytępić. Osobny rozdział poświęcę zachowaniu się żydów, tu tylko zaznaczę, że, niestety, nie tylko żydzi występowali wrogo przeciw Polakom innych przekonań. Jedno z redagowanych przez polskich dziennikarzy pism o lwowskie, „Wiek Nowy“, ogłosiło podpisany pełnem nazwiskiem list znanego we Lwowie profesora gimnazjalnego i radnego miejskiego d-ra Michała Janika, w którym czytamy między innemi:
— Po drodze opowiadano, że we Lwowie aresztowano kilku Polaków o orjentacji moskalofilskiej, co na nieszczęście okazało się nieprawdą. Pobłażliwość w czasach, gdy leje się już krew o dobra najwyższe, była mi niezrozumiała... Następnie: — Rotmistrz węgierski dziwił się, że w Galicji nawet znajdują się wśród Polaków zwolennicy Rosji. Przyznałem słuszność szlachetnemu Węgrowi, zarazem zapewniłem go, że cały nasz naród zwraca się przeciw Rosji, a po stronie bierności stoi tylko garść zuchwałych zdrajców. —
Następne zdanie nawet austrjacka cenzura uznała za niestosowne i wykreśliła. Takich denuncjacji, skierowanych przeciw Polakom nieaustrjackich przekonań, było niesłychane mnóstwo i to nietylko wśród tak zwanych działaczów społecznych. Zdarzyło się, iż pewien oficer strzelców kazał żandarmom austrjackim aresztować pod zarzutem szpiegostwa człowieka, u którego bawił w gościnie i który ośmielił się powątpiewać o wyższości armji austrjackiej nad armją rosyjską. Takich epizodzików mógłbym opowiedzieć niemało, ale — „ passons!“
O wojnie w tych czasach nie wiedzieliśmy nic. Wspominałem już o komunikatach austrjackich z serbskiego teatru wojny. Dzienniki austryackie nie wstydziły się pisać, iż rezerwiści serbscy rzucają się na ziemię, krzycząc, iż nie chcą iść na wojnę i wogóle stawiają silny opór. „Reichpost“ pisała: — Koła wojskowe serbskie uważają położenie Serbji za beznadziejne i to w takim stopniu, że dzisiaj już, (w tydzień po wybuchu wojny) zdaniem ich, armja serbska może uchodzić za pobitą. Czyż można się było spodziewać innych komunikatów z teatru wojny rosyjsko-austryjackiej?
To, co rząd za pośrednictwem wiedeńskiego biura korespondencyjnego opowiadał o tej wojnie, było jak z kinomatograficznych dramatów. Więc przedewszystkiem szczegółowo i bardzo obszernie rozpisywano się o starciach nadgranicznych. Chciałbym wiedzieć, kto mógł pisać te wszystkie bzdurstwa. Ten człowiek wziął rekord w ośmieszaniu Austryi.
Otóż według tych doniesień wojna na granicach Galicji przedstawiała się jak następuje: — Kozacy usiłowali wtargnąć na terytorjum galicyjskie, nasz patrol jednak zmusił kozaków do ucieczki i ścigał ich. Kozacy cofnęli się z ogromnemi stratami. Po naszej stronie niema strat żadnych. (8 sierpnia).
Siły, które do ucieczki mógł zmusić „patrol“, nie musiały być znaczne. Jakże mogły ponieść „ogromne“ straty? Przypomina mi to awanturę, jaką ukraińskie „Diło“ wszczęło przeciw pewnemu gimnazjalnemu profesorowi, zarzucając mu, iż prześladuje Ukraińców jako że w klasie jego 50% uczniów ukraińskiej narodowości dostało złe stopnie. Było to istotnie prawdą. Jeden z dwuch Rusinów, znajdujących się w klasie oskarżonego profesora, dostał złe świadectwo. Czyż nie „50% wszystkich uczniów“?
A oto komunikat austrjacki z 7 sierpnia:
— We wschodniej Galicji na podniesienie zasługuje dzielna obrona Podwołoczysk, który to posterunek trzymał się przez cały dzień pod dowództwem porucznika Manowardy przeciw znaczniejszej sile nieprzyjaciela. Poległo tu 2 naszych i 3 zraniono, gdy po stronie przeciwnej padło 20. Niemniej dzielna była nasza postawa w pobliżu Nowosielicy na granicy Bukowiny. Wachmistrz żandarmerji Gaja z oddziałem napadł na ufortyfikowane miejsce nieprzyjacielskie Mogiłę i po udatnym ataku na kozaków, zdobył je. Nieprzyjaciel otrzymał posiłki w sile sotni kozaków, którym Gaja stawił dzielnie czoło i utrzymał się na pozycji.
Widzimy „ufortyfikowano miejsce“, bastjon jakiś, redutę, czy może tylko okopy, których pilnują kozacy. Palą sobie „papieroski“, pewni łatwego zwycięstwa. Ale jest na szczęście wachmistrz żandarmerii, Gaja. Wyrusza on „z oddziałem“ — co to znaczy? Prawie każdy żandarm jest plutonowym lub wachmistrzem — rangę tę otrzymuje, aby mógł godnie reprezentować władzę przed ludnością. Oddziału żadnego nie ma i żadnym nie dowodzi. Na posterunku jest zwykle trzech żandarmów. Prócz tego żandarm nie może dowodzić wojskiem — skądże Gaja mógł mieć „oddział“? Zapewne dobrał sobie do kompanji dwóch strażników granicznych z jednostrzałowemi karabinami i tak, zdobywszy we trzech „ufortyfikowane miejsce“, stawili czoło sotni kozaków.
Ale oto następny bardzo ważny komunikat:
— W uzupełnieniu doniesienia o potyczce koło Nowosielicy z 6-go sierpnia należy sprostować, iż wachmistrz żandarmerji, który zainicjował śmiały napad na wzgórze Mogiłę, nazywa się Eugenjusz Gadza. (Więc nie Gaja!) Jak pierwsze (dane w tej wojnie) w tej stronie granicy strzały pochodziły z rąk wysłanych na obronę granicy austrjackich żandarmów, tak też i w innych małych utarczkach brali w wybitny sposób udział w odparciu wroga członkowie tego wyborowego korpusu. Już przed wybuchem wojny (słuchajcie, słuchajcie!) jeden z konnych żandarmów miał sposobność szczególniejszego odznaczenia się. Patrolując na drodze z Popowiec przez Dudyn w kierunku północnym, zauważył plutonowy Jan Baranek z sierpnia między 9 a 10 przed południem czterech rosyjskich jezdnych, którzy przekroczyli granicę i jechali ku miejscowości Szpaki ad Popowce. Baranek galopem popędził za nimi i dogonił nieprzyjaciół koło Szpaków, 600 kroków od granicy. Rosjanie zawrócili i zaatakowali żandarma. Baranek z zimną krwią pozwolił im zbliżyć się na 60 kroków, poczem śpiesznie — dał 10 strzałów rewolwerowych, po strzałach tych dowódca nieprzyjacielskiego patrolu przewrócił się z koniem, lecz szybko powstał i dosiadł napowrót konia i wraz z trzema innymi uciekł, zgubiwszy czapkę i cztery rosyjskie mapy. (Nie, to coś znakomitego! To wyborne! Brawo, Baranek!)
Wreszcie należy zaznaczyć, iż porucznik Manowarda, który odznaczył się 5. sierpnia podczas śmiałej obrony Podwołoczysk, przybywał wówczas właśnie z powrotem z pogrzebu jednego z najbliższych członków rodziny i mimo głębokiego wzruszenia udał się na pole bitwy, gdzie odwagą i zimną krwią doprowadził do pomyślnego wyniku. (Niezłomny Mohort austrjacki!)
Jeszcze większej sztuki dokonał posterunek koło Adamówki. Urzędowy komunikat tak to opisywał:
Zaatakowany posterunek graniczny nietylko odparł nieprzyjaciela, ale zabrał mu nadto 9 koni, których natychmiast umiejący jeździć użyli do wykonywania niespodziewanego ataku. To spowodowało kozaków, którzy i tak już od ognia silnie ucierpieli, do szybszego opuszczenia placu boju i pozostawienia 90 ludzi zabitych i rannych. Nasi w dziwny sposób nie stracili ani jednego żołnierza.
Takie to były homeryczne boje, staczane na granicy z armjami rosyjskiemi przez strażników granicznych i żandarmów. Wynikało z tego, że 87 strażników skarbowych przez dwa tygodnie powstrzymywało armję jenerała Iwanowa lub Ruzskiego. Pamiętam też taką historję:
— Żołnierzy naszych ożywia duch, który wzięci przez nas do niewoli oficerowie rosyjscy porównywają z duchem sławnych pułków japońskich samurajów, (To o Austrjakach mowa! — Przyp. aut.). Pewien oficer rosyjski, widząc rycerskie obchodzenie się naszych żołnierzy z jeńcami, pokiwał głową i powtórzył kilkakrotnie: — U nas inaczej, inaczej! W jednem miejscu kompanja pospolitaków ujrzała kozaka, który wypadłszy z lasu zmierzał ku nim. Żołnierze wzięli go na cel, aby go unieszkodliwić, ale wówczas nasz kozunio jedną ręką rzuca lancę, drugą szablę i woła zadowolony: — Chwała Bogu nareszcie ja w niewoli. (Szelma, marzył od dzieciństwa, aby tylko dostać się raz do austrjackiej niewoli! Co za rozkosz! (Przyp. aut). Kon tego kozaka jest ulubieńcem kompanji i pełni funkcje woziwody, (jeśli go nie zjedzono — przyp. aut.).
Równocześnie donosiła z Odesy „Allgemeine Zeitung“. — Wiadomość o wkroczeniu wojsk niemieckich do Królestwa Polskiego powitano w Rosji z zadowoleniem, mówiąc tylko ze smutkiem że Niemcy i Austrjacy wyswobodzą tylko Polskę, podczas gdy inne narodowości w Rosji pozostaną. (Już też my mamy szczególniejsze szczęście. — Przyp. aut.).
Komunikaty austrjackie donosiły, iż „ludność polska z entuzjazmem przyłącza się do wojsk austrjackich. Na granicy rosyjsko-austrjackiej w Krakowskiem ludność z za kordonu rosyjskiego „uklękła przy słupie granicznym ze łzami w oczach zasyłając do Stwórcy dziękczynne modły, iż granica została zniesiona“. Jak wiemy dziękczynne łzy były conajmniej przedwczesne, granica bynajmniej zniesiona nie została a rząd austrjacki ściśle ją zachował. Dla rozradowania serc żydowskich doniesiono, iż „wśród internowanych w barakach Doeberitz, obok wielu innych wysokich urzędników rosyjskich, znajduje się także prokurator Czapliński, znany z procesu przeciw Bejlisowi. (Nosił wilk owce! Teraz się Czaplińskiemu wytoczy proces o mord rytualny! — Przyp. autora).
Mało tego. Flota niemiecka odniosła wielkie zwycięstwo nad flotą rosyjską na morzu Bałtyckiem. Kronsztadt w płomieniach. W Petersburgu rewolucja, na Ukrainie rewolucja, na Kaukazie rewolucja, w Królestwie Polskiem powstanie, cytadela warszawska wysadzona w powietrze, Japonja, Rumunja, Szwecja czekają tylko na stosowną chwilę, aby wypowiedzieć wojnę, wśród floty czarnomorskiej bunt, Odesa zbombardowana.
A tymczasem ze wszystkich stron zjeżdżała do Lwowa ludność nadgranicznych pasów, przerażona, drżąca ze strachu, szeptem tylko opowiadająca, iż wojska rosyjskie idą w strasznej sile, że pędzą przed sobą wojska austrjackie. Ale nawet mówić o tem nie wolno było.
Mimo to — myśmy wiedzieli. I wiedzieliśmy, co myśleć o tych komunikatach austrjackich i jak zgubną i bezwstydną jest agitacja, prowadzona wśród społeczeństwa polskiego przez władze austrjackie. W owych to strasznych czasach, kiedy już pisać nie wolno było, kiedy wszędzie wietrzono zdradę i szpiegostwo, kiedy zbałamucona ludność była do najwyższego stopnia podjudzona, nastąpiło zjednoczenie wszystkich stronnictw narodowych i uchwalenie formowania legjonów. Debata była już niemożliwa.
Nie pamiętam już którego dnia austrjacki sztab jeneralny ogłosił komunikat, w którym twierdził, iż do 24-ech godzin ani jedna noga kawalerzysty rosyjskiego nie pozostanie na terenie galicyjskim. Jenerał Brudermann obiecał do 4-ech godzin najazd rosyjskiej konnicy zlikwidować.
Wśród żydów lwowskich wybuchł łatwo zrozumiały entuzjazm.
— Der geniale Brudermann! Der geniale Heerfuehrer! — wykrzykiwali po kawiarniach.
Wczesnym rankiem na drugi dzień byłem przypadkowo na Wysokim Zamku, który Lwowianom służył wówczas za obserwatorjum wojenne. W pewnem miejscu ujrzałem na horyzoncie walący w niebo słup dymu.
— Co to może być? — spytałem zdziwiony stojącego obok mnie oficera.
— Kozacy podpalili stację kolejową w Kulikowie! — odpowiadał.
Otóż to był austrjacki sztab, jego komunikaty i „der geniale Heerfuehrer, Brudermann!“ Zapowiedział, że do 24-ech godzin na ziemiach Galicji nie będzie ani jednego kawalerzysty rosyjskiego, a na drugi dzień kozacy pod Lwowem podpalali stacje kolejowe!
Aż do 28-go sierpnia nie działo się właściwie nic. Przeróżne wieści nadchodziły z różnych stron. Były one przeważnie alarmujące a były też i bardzo ciekawe. Przypominam sobie list jednego z dziennikarzy krakowskich, który w charakterze korespondenta wojennego znajdował się przy strzelcach. Dziennikarz ten w gwałtowny sposób protestował przeciw temu, co widział, oskarżając komendę strzelecką o niedbalstwo, nieuczciwość, ignorancję itp. Otrzymaliśmy też ze wschodniej Galicji list z podpisami kilkudziesięciu obywateli, błagając o pomoc przeciw znęcającym się nad ludnością Węgrom. Rabowali oni, wpadali do domów, domagając się pieniędzy, pałaszami rąbali ręce, klękać przed sobą w polu ludziom kazali... Rady na to nie było.
I coraz częściej widziało się na ulicach miasta prowadzonych pod bagnetami „szpiegów i zdrajców“, księży ruskich, chłopów, gimnazjalistów, inteligentów, baby... Na widok ich żydzi wpadali w szał i bili straszliwie. — Biedaki szły okrwawione, mdlejące... Nie zapomnę nigdy księży unickich, na których w tej katolickiej Austrji żydzi na ulicach pluli i których bili po twarzach, nie zapomnę nigdy tych lżonych młodziutkich gimnazjalistów w mundurkach, z pod których wyglądały wyszywane po chłopsku koszule.
Jeden z moich kolegów widział chłopa prowadzonego przez Łyczakowską ulicę. Bito biedaka niemiłosiernie. Jakaś żydówka, elegancko ubrana o inteligentnym wyglądzie, wyrwała dorożkarzowi bat i przyskoczywszy do aresztowanego, zaczęła go bić po głowie biczyskiem, obrzucając najhaniebniejszemi wyzwiskami. Inny żyd pchnął nieszczęśnika scyzorykiem w kark za ucho. Kiedy to ujrzał jakiś poczciwina mieszczanin, stojący przed swym domkiem, zaczął wołać:
— Wstydźcie się ludzie! Cóżeście to, katy? Winien — to go powieszą, nie wasza rzecz mordować.
Rzucono się na poczciwca i zaczęto go bić. Żonę, która mu wypadła z pomocą, drab jakiś chwycił za pierś i zaczął nią targać, córkę również zbito — w rezultacie okrwawionych poczciwych łyków — aresztowano. Zbito nawet chorążego, który się za nimi ujął.

A chłop, zanim doszedł do połowy ulicy Łyczakowskiej, zemdlał siedem razy. Czy był winien — któż wie?




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.