W lesie (Junosza, 1878)/IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł W lesie
Podtytuł Obrazek
Pochodzenie „Nowiny“, 1878, nr 5-6
Redaktor Erazm Piltz
Wydawca Erazm Piltz
Data wyd. 1878
Druk Jan Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Dobrze już po północy Wicek przebudził się i przypomniał sobie zasadzkę.
Nabił rusznicę loftkami i wziął z sobą dwa psy i ruszył w stronę owej sosny ściętej.
Wszystkie drożyny i ścieżki w lesie znał dokładnie, ciemność nie przeszkadzała mu wcale, szedł na pamięć i do każdego leśnego zakątka mógł trafić tak dobrze, jakby we własnem mieszkaniu.
Była zupełna cisza, wśród niej rozlegał się tylko odgłos kroków Wicka po twardej stąpającego ścieżce i szelest gałązek przez które przesuwały się psy...
Nareszcie ozwało się głuche jakieś warczenie, potem psy zatrzymały się i zaczęły biegać w kółko, szczekając od czasu do czasu.
Wicek zdjął strzelbę z ramion, odwiódł oba kurki i trzymając ją w pogotowiu do strzału, szedł naprzód.
Psy wpadły na trop i szczekając posuwały się naprzód, nareszcie tuż przy kłodzie stanęły i zaczęły ujadać tak, że aż się rozlegało po lesie...
Wicek nadbiegł...
— Pst! wara! leżeć! — zawołał.
Psy umilkły warcząc głucho.
— Jest wilczysko — pomyślał sobie...
W tem z dołu ozwał się głos jakby z grobu wychodzący...
— Kto w Boga wierzy, niech ratuje nieszczęśliwego...
— Ho! ho! to widzę wilki mówią ludzkim głosem... a złapałeś się nocny ptaszku!
— Szlachetny panie! — ozwał się głos z dołu, miej litość nad nieszczęśliwym, pomóż mu się ztąd wydobyć.
— A po cóżeś tam właził przyjacielu, może ci się zajączków zachciało, może sidełka zastawiałeś na ptaki, a może drzewo kraść chciałeś...
— Ja jestem człowiek bardzo skromny, jak żyję nie jadłem zająca, ani żadnego innego ptaka...
— A cóż to cię sprowadziło?
— Dla przechadzki, godny panie, dla ruchu, wyszedłem, no i trzeba nieszczęścia...
— A no to siedźże sobie tu do rana, poszlę po wójta co cię ztąd dobędziemy...
— Boże miłosierny! cóż ja słyszę! toż to głos Wincentego! ratuj kochanie, ratuj, jeżeli Manię kochasz!...
— Oh! a toż to stryjaszek, pan Piotr! Co pan tu robi? po co pan chodzi w nocy po lesie?
— Ratuj! ratuj!
— Dobrze, wyratuję, owszem, wyratuję zaraz...
— Wiem co chcesz, wiem, będziesz miał wszystko i weselę wam wyprawię swoim kosztem, tylko nic nie mów nikomu, że ja się tutaj złapałem tak paskudnie...
— Ale po cóż stryj tu łaził po nocy...
— Boże miłosierny! po co? po co? Cała moja oszczędność, cała praca mojego życia jest schowana w tym lesie, dowiedzą się ludzie, las skopią, drzewa z korzeniami powyrywają, majątek mój zabiorą, a ja, co się miałem za bogacza, powieszę się na strychu, jak ostatni nędzarz!
To mówiąc, stary płakał i jęczał tak żałośnie, że Wickowi, który serce miał dobre, żal się zrobiło...
Wysondował też dziada z dołu, wypytał gdzie pieniądze zakopał, natychmiast go tam zaprowadził, odszukał i skrzyneczkę w całości mu oddał...
A potem zaprowadził go do swej stancyjki, z błota oczyścił, gorącą herbatą na prędce przyrządzoną rozgrzał, dał mu kielich dobrej starki i kiełbasy kawałek — stary w życiu swojem jeszcze nie ucztował tak nigdy.
To też po rękach chciał Wicka całować i mówił:
— Weź sobie część z tego, ale zostaw mi resztę, niech się tem nacieszę, niech jeszcze doskładam, dozbieram, dopóki życia wystarczy...
— Nie chcę ja panie Piotrze pieniędzy, oddajcie mi waszą sierotkę, więcej ona warta niż ta skrzynka cała, w której nie wiem wiele macie i nie chcę nawet wiedzieć.
— Jakiś ty poczciwy, mój Wicku i jaki głupi, dodał po cichu: żeń-że się żeń...
— A wy przy nas bądźcie, na stare lata wygodę miejcie, pieniądze zbierajcie, a jak zechcecie to ja przy nich stróżem będę i ani szeląga nikt wam nie ukradnie.

. . . . . . . . . . . . . . .

Za trzy tygodnie później, pan Piotr przyodziewał granatowy surdut, którego od lat dwudziestu nie miał na sobie, w jego chacie na stole pojawiła się buteleczka wina, a Wicek składał na świeżych usteczkach Mani legalny pocałunek, wynikający z obowiązującego prawa o małżeństwie.
W lesie zaś do szczęśliwych sarenek, turkawek, gilów, dzięciołów i wszelkich stworzeń w harmonii żyjących, przybyła para ludzi młodych, kochających się, szczęśliwych i zacnych.
I tak się skończył początek sielanki w lesie, a dalszy jej ciąg chciejcie sobie sami dopowiedzieć.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.