[220]XXVI.
W DZIEŃ POŻEGNANIA.
15 Kwietnia 1836 r.
Ludzie i losy,
Są jak wiatr i liście,
Czasem widują wzleciawszy niebiosy
I zakazane im Edenu wnijście,
Czasem niemi wiatr powionie
I lecą daleko —
Spocząć w zimnéj, obcéj stronie
Skąd już nie prędko losy ich wywleką,
Mówią — człek idzie za rozumem, wolą,
Gdzie chce dąży — skąd chce — stroni!
[221]
O! czyż człek swoją kieruje dolą
I cugle wozu życia w swojéj trzyma dłoni??
Inna ręka je puszcza, kieruje lub wstrzyma,
Swemi, nie jego rządząc się oczyma.
A biedny człowiek na życia rydwanie,
Siedzi i patrzy — nieraz widzi gaje,
Łąki i drzewa — chce spocząć — nie stanie,
Choć łaje koniom i woźnicy łaje.
Wóz leci ciągle — gdzieś w przepaści chłodnéj
Kiedy się konie, wóz i oś wywrócą —
Gdzież w stronie zimnéj, bezludnéj i głodnéj
Wóz i rumaki dopiero go rzucą.
A gdy z niéj wynijść zechce utrapiony
Żeby mógł zdążyć do raju swojego,
Znowu go porwą i w dalekie strony —
Biegą z nim znowu i biegą.
Nieraz on patrzy i nieraz on wzdycha —
Tam w gaju.
Przy ruczaju,
Domek się biały uśmiecha —
Domek biały, nieduży,
A w koło drzew gałązki,
A z komina się kurzy
A gołąbki i gąski
Spokojnie chodzą w koło.
Kwiatki na oknach witają go wonią, —
[222]
Wszystko tak lubo, wszystko tak wesoło —
Chce stanąć. Rumaki gonią —
I gdy się jeszcze raz spojrzeć obróci
Las czarny tylko stanął koło niego —
A on zapłakał, on się biedny smuci.
A konie biegą i biegą.
Nieraz mu dusza zboleje podróżna!
Tam w dolinie,
Rzeka płynie —
I witają go oczami,
I żądają go sercami,
A stanąć nie można.
Choć dom ten znajomy,
Choć duch ten go skrywał
Przed burzą i gromy,
Choć pod nim przebywał,
Roskosznych chwil tyle!
Napróżne żądanie,
I próżne łzy jego —
Wóz jeszcze nie stanie —
Bo rumaki biegą.
Niepadną aż — w mogile. —
A czasem do koła —
Kraina żałobna,
Ni człeka, ni sioła,
Pustyni podobna —
[223]
Na któréj roślina —
Ni zwierzę nie wzrośnie,
Skalista dolina.
Co w zimie i wiośnie,
Jednako milcząca,
Bez ruchu i życia,
Wóz skały potrąca
I piasków zamiecia.
A dusza podróżna,
Chce prędzéj biedz daléj,
Wylecieć z pustyni —
Niestety — niemożna —
Bo cugle wstrzymali,
Gdzie głowę odwróci,
Gdzie oczyma rzuci.
Smutno, jednakowo.
Szare niebo nad głową
Szara pod nogami ziemia,
Szaro, w oddaleniu,
A na posępném niebios sklepieniu,
Księżyc czerwony chmurą się zaciemia!
Wóz już stanął na równinie
Wiatr świszcze,
Leją dészcze.
Jak w sądnéj godzinie,
Gromy biją ponad głową,
[224]
Wóz stanął — albo powoli —
Gdy mu się ręka losu poruszać pozwoli,
Z pustyni jedzie w pustynie —
Zwolna, zwolna, jednakowo —
Jedzie i nieda stanąć, aż w śmierci godzinie
W szczęśliwą pokoju chwilę,
U bram nowego życia — na mogile. —