W domu Matejki

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Hoesick
Tytuł W domu Matejki
Pochodzenie Szkice i opowiadania historyczno-literackie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1900
Druk L. Anczyc i spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.
W DOMU MATEJKI.

I.

Nie znam Norymbergi, która swym charakterem średniowiecznym ma przewyższać wszystkie miasta europejskie, nie sądzę jednak, ażeby i w Norymberdze było łatwo o równie malowniczą ulicę, jak nią jest Floryańska w Krakowie, ciągnąca się między kamienną basztą bramy Floryańskiej, tak żywo uprzytomniającej zamierzchłą przeszłość dawnej królewskiej stolicy, a strzelistą wieżą kościoła Maryackiego, której hejnały, co godzina rozbrzmiewające z pod jej blaszanych wieżyczek, tak zdają się być nie z tego świata...
Na tej to ulicy, w ważkim domu trzypiętrowym, który dziś nosi Nr. 41, urodził się d. 30 czerwca 1838 r. Jan Matejko, nieśmiertelny twórca Kazania Skargi i Bitwy pod Grunwaldem, najgenialniejszy z naszych malarzów, a zdaniem bezstronnych cudzoziemców, der erste Maler unserer Zeit[1]. Dom, w którym się przyszły mistrz urodził, w którym przeżył swoje lata dziecinne, w którym z zapałem rozczytywał się w Wieczorach pod lipą i Śpiewach historycznych, i w który m już, jako 7‑letni chłopczyk zdradzał ochotę i talent do ołówka i pendzla, dom ten, do którego Matejko, dzięki owym wspomnieniom właśnie, musiał być wyjątkowo przywiązany, stał się w r. 1872 jego własnością. Wielki malarz, który już jako twórca Skargi, Reytana, Batorego i Unii, nietylko zażywał rozgłośnej sławy europejskiej, ale zaczął dochodzić do majątku, doszedłszy do niego, przedewszystkiem starał się zadosyć uczynić pragnieniu, które już był żywił oddawna: mieć swój własny dom. Ten, w którym dotychczas mieszkał i malował »na Krupnikach« (t. j. przy ulicy Krupniczej), był ciasny i niedogodny, a choć szczupły, to jednak nie własny. We własnym, choćby to był dom nieduży, byle z ogródkiem, czułby się o wiele szczęśliwszym...
Nagle zdarzyła się okazya taniego nabycia domu przy ulicy Floryańskiej. Wprawdzie był to dom bez ogródka, ale miał tę wyższość nad innymi, że niegdyś, aż do chwili śmierci ojca twórcy Unii, należał do jego rodziców... Skończyło się na tem, że Matejko kupił ten dom, czyniąc to zaś, powodował się nietylko tym względem, że wogóle pragnął być właścicielem podobnej nieruchomości, ale i dlatego również (a może dlatego głównie), że tutaj, w tych murach przeżył swe lata dziecięce, że z tego domu zaczął chodzić do szkoły (najprzód do św. Barbary, a potem do św. Anny), że w tym domu po raz pierwszy zaczął marzyć o swych późniejszych obrazach, że tu się poczuł artystą. Jakoż cieszył się szczerze, gdy mu się udało nabyć tę kamienicę, a w jak dobry humor wprawiła go ta okoliczność, niech zaświadczy jego list z dnia 13 czerwca 1872 r., pisany do siostrzeńca Serafińskiego, list, w którym miedzy innemi znajduje się taki humorystyczny ustęp à propos świeżego kupna domu: »Gdybyś nie siedział w Wiedniu, a przechadzał się w Krakowie po Floryańskiej ulicy, spojrzałbyś na dom pewien, pod liczbą 363 stojący, dziś, niestety! własność Jana Matejki. Wystaw sobie środek domu bez dachu, w czasie kanonady niebieskiej i deszczyku, przypominającego Siklawę tatrzańską, zrazu gwałtowną, po schodach, później gdzieś w piwnicach mile szemrzącą. Ale to, to wszystko jeszcze poetyczne, jak zauważyć możesz. Lepszych się rzeczy dowiesz. Jeżeli Saryusz Floryan, nie żałując trzewów brzusznych, skarżył sąsiada Łokietkowym uszom, cóżbym ja biedak musiał robić, i mówić nie o jednym, ale o dwóch sąsiadach, z których jednym, z przeproszeniem, niewiasta, a drugim — kolega, czy brat w sztuce, oboje obywatele krakowscy. Gdyby to Pan Bóg zesłał, jeżeli nie Łokietka, to choćby Dietla starego, przecieżby człowiek może łatwiej sobie poradził. Ale Dietl siedzi spokojnie gdzieś na wsi pod Tarnowem i nie wie, jak tu źli sąsiedzi trapią jego podwładnych«. Okazuje się z tego wesołego listu, że dom był zrujnowany, że wymagał gruntownej restauracyi. Człowiekiem, któremu mistrz zdecydował się powierzyć tę robotę, miał być znany architekt krakowski, twórca dzisiejszych Sukiennic, a serdeczny przyjaciel Matejki, przywiązany do niego »z pewnym fanatyzmem«, Pryliński. Wybór był pod każdym względem trafny.
Taką w krótkości jest historya domu Matejki, do czasu, póki się nie przyoblekł w tę wytworną szatę stylowego baroku, w jakiej go oglądamy obecnie.
Upłynęło lat dwadzieścia. Matejko umarł. Dzienniki zapełniły się nekrologami (wśród których najpiękniejszym, najgłębiej odczutym był artykuł Kazimierza Morawskiego Przed pogrzebem Matejki), a już we dwa dni później, d. 9 listopada 1893 r., ukazał się w Czasie artykuł prof. Maryana Sokołowskiego, występujący z inicyatywą, żeby się postarano nabyć dom Matejki, gdzie wszystko o nim świadczy. »Mantua ma dom Juliusza Rzymianina (Giulio Romano), Urbino — dom Rafaela, Florencya — dom Michała Anioła, Norymberga wreszcie, tak z tylu względów Krakowowi pokrewna, ma dom Albrechta Dürera. W każdym z tych domów zebrane są reprodukcye i ryciny dzieł mistrzów, którzy je wznieśli, w nich przyszli na świat, lub w nich mieszkali; wieńce, złożone na ich grobach, czy też poświęcone ich pamięci, relikwie wreszcie, po nich pozostałe. Niema cudzoziemca, któryby tych domów nie odwiedził; niema nikogo z ludzi miejscowych, któryby ich nie znał i nimi się nie szczycił. Kraków powinienby posiadać taki, taką samą opieką i jeszcze większą czcią otoczony dom Jana Matejki. W domu tym zgromadzićby wypadało fotografie i ryciny z jego wszystkich, o ile możności, obrazów i kompozycyi, dopełnić je rysunkami i kartonami mistrza w reprodukcyach, autografami w końcu. Z czasem, powoli, niejeden z właścicieli szkiców lub oryginalnych rysunków, byłby własność swoją może temu domowi przekazał, i utworzyłoby się muzeum, dające przybliżone wyobrażenie o całej twórczości artysty«. Myśl ta, rzucona w porę, była owem słowem, które stało się ciałem. Odrazu posypały się datki, ze wszystkich stron zaczęto przysyłać mniejsze lub większe sumy »na dom Matejki«, a z mnóstwa listów w tej sprawie, które prof. Maryan Sokołowski, jako jej inicyator, odebrał, największą przyjemność niewątpliwie sprawił mu krótki list Stanisława Tarnowskiego, brzmiący jak następuje: »W razie kupna domu Matejki z przeznaczeniem na Muzeum, podpisuję na ten cel złotych austryackich trzy tysiące«. Bardzo wymownym również był list księcia Adama Sapiehy (który Matejce pozował do głowy Witolda w Grunwaldzie): »Wyczytuję w Czasie projekt zachowania domu ś. p. Matejki, jako wieczną po nim pamiątkę i tak ini to trafia do przekonania, że muszę zawołać: Brawo! Jeżeli tedy poprowadzisz dalej tę świetną myśl, to zapisz mnie z tysiącem złotych reńskich«. Podobnych listów otrzymał prof. Sokołowski tyle, że w bardzo krótkim przeciągu czasu rozpoczęły się pertraktacye z rodziną Matejki, aż w końcu dom jego stał się własnością Towarzystwa imienia Jana Matejki[2].

W roku 1895, w poście, w pięknej auli Uniwersytetu Jagiellońskiego, wygłosił prof. Stanisław Tarnowski, gorący wielbiciel Matejki, cztery odczyty o nim, z których dochód także był przeznaczony na dom po mistrzu[3].


II.

Z myślą o historyi tego domu, który nietylko grał rolę w życiu Matejki, ale zajmie jedno z ważniejszych miejsc w dziejach naszej cywilizacyi, wszedłem do jego bardzo typowej sieni. Wązka, ciemna, sklepiona w szereg gotyckich ostrołuków, jest to jedna z tych sieni krakowskich, w które wstępując, odrazu ma się żywe przypomnienie świetnych czasów krakowskiego mieszczaństwa w wieku XV, z kamienicami Wierzynków i Bonarów. Wnosząc z tej sieni, tudzież z charakterystycznej kolumny gotyckiej przy pierwszych stopniach ciemnej klatki schodowej, jest się skorym do przypuszczenia, że sam dom, choć restaurowany kilkakrotnie, musi być bardzo stary, że z pewnością jest to jedna z tych kamienic, której mury pamiętają czasy przedrenesansowe, czasy pierwszych Jagiellonów. Wyobrażam sobie, jak drobna postać Matejki, co dzień po parę razy przechodząca po tych kamiennych płytach, musiała »pysznie robić« — że użyję wyrażenia naszych malarzy — na archaiczno­‑gotyckiem tle tej staroświeckiej sieni.
Minąwszy trzy załamania ciemnych schodów (przyczem myślałem nietyle o Matejce, ile o lampce, która tu za życia Matejki musiała się palić nieodzownie, a której brak teraz daje się czuć dość dotkliwie), znalazłem, się na pierwszem piętrze, w podłużnej, dość widnej sieni, oświetlonej górnem światłem szklanego dachu nad trzeciem piętrem, a w świetle tem, na prawo, ujrzałem białe, świeżo polakierowane drzwi, oprawne w renesansową framugę.
Domyślając się, że temi drzwiami wchodziło się do mieszkania Mistrza, a teraz[4] wchodzi się do przyszłego Muzeum Jana Matejki, zapukałem. Po chwili otwarły się drzwi, a w progu stał kustosz »domu Matejki«, autor Kachny Strusiówny i Śmierci J. Sobieskiego, p. Ludomir Glatman, który, dowiedziawszy się, w jakim celu przybywam, zaraz mi się ofiarował na cicerone ’a.
Względnie duża sala o szerokiem oknie weneckiem, od której zaczęliśmy oglądanie dawnego mieszkania mistrza — przerobiona z dawnego pokoju jadalnego — odznacza się pięknym sufitem ciemno­‑niebieskim, pokratkowanym staroświekiem belkowaniem z dębowego drzewa. Główną ozdobą tego belkowania, które całemu sufitowi nadaje jakiś charakter gdański, jest sześć drewnianych głów ludzkich, naturalnej wielkości, bardzo pięknie rzeźbionych. Umieszczone pod samą powałą, czynią takie wrażenie, jakgdyby się wychylały ciekawie... Pięć z nich, jak mię objaśnił mój uprzejmy cicerone , pochodzi z jednej z komnat królewskich na Wawelu, gdzie podobno, oderwane od pierwotnego miejsca swego przeznaczenia, długo walały się na strychu. Tam je zobaczył raz Matejko, a poznawszy się na ich wartości, zakupił wszystkie. Okazało się jednak, że i Matejko nie wiedział, co z niemi począć. Dopiero po jego śmierci, gdy przerabiano ten pokój, umiano z nich zrobić właściwy użytek. Szóstą głowę, wiernie odtwarzającą rysy Matejki, dorobiono świeżo, gwoli parzystości liczby. Co się tycze samej sali, to składa się ona — obecnie — z dwóch sal właściwie, z większej i mniejszej, a trzy romańskie arkady, wykute w grubej ścianie, stanowią malowniczy przedział pomiędzy niemi. W większej stoi kilka szaf oszklonych, w których niebawem już — gdy zostanie otwarte muzeum — będą porozwieszane słynne kostiumy historyczne, których wspaniałą kolekcyę zostawił Matejko; w mniejszej zaś, za arkadami, (dawniej była tylko jedna arkada z drzwiami, prowadzącemi do sypialni pani Matejkowej), znajdzie się istny gabinet starożytności, tymczasem porozkładany na ziemi. Czego tu niema? Zbroje żelazne, kopie krzyżackie, karwasze, koszule druciane, hełmy, topory, miecze krzyżackie, ogromne buty rajtarskie, harkebusy, halabardy, samopały, sztućce z kolbami inkrustowanemi kością słoniową, prześliczna kusza średniowieczna, kilka fuzyi szwedzkich, żelazne latarki dziurkowane, cała kolekcya strzemion najróżnorodniejszych, a wszystko to, złożone w bezładną kupę, oglądane z osobna, przypomina cały szereg szczegółów z obrazów Matejki: tę kopię zna się z Grunwaldu, ten łuk już się widziało na Joannie d’Arc, te sztućce zna się z Sobieskiego.
Wązkim i ciemnym korytarzykiem, tak wązkim, że przechodząc nim, prawie się ociera o obie ściany, przechodzi się do sypialni Matejki.
Jest to podłużny pokój z niewielką niszą w głębi, oświetlony jednem oknem frontowem, a dzięki swemu sklepionemu sufitowi, ciemno­‑niebieskiemu, nabijanemu złotemi gwiazdami, wielce oryginalny. Ściany, obwieszone ponsowemi makatami, których przyblakły kolor jest ich najlepszą metryką, doskonale harmonizują z tem gwiaździstem sklepieniem. W niszy, za zieloną kotarą jedwabną, także starą, stoi zwykłe łóżko orzechowe, takie zwykłe, że aż się wierzyć nie chce, że w takiem łóżku sypiał Matejko. Dopiero przyjrzawszy się wspaniałej zielonkawo­‑żółtej kapie jedwabnej, misternie haftowanej w ogromne barokowe kwiaty, a która jest kapą Sobieskiego, dochodzi się do przekonania, że lubo łóżko mogłoby być okazalsze, o tyle kapie trzeba przyznać, że była godną Matejki. Nad łóżkiem wisi ażurowy kroksztyn ze złoconego drzewa, osobliwość w swoim rodzaju, a jako rzecz stara, tem bardziej zwracająca uwagę. Na stylowem tle tego staroświeckiego kroksztynu, robiącego wrażenie, jakby się go widziało na którym z obrazów Matejki, stoi niewielki krzyż z oliwnego drzewa, uwieńczony małą koroną cierniową. Podobno, że i krzyż i korona pochodzą z Jerozolimy... Niemniej piękną w swoim rodzaju, aniżeli ten kroksztyn, jest bronzowa lampa bizantyjska, która się na trzech łańcuszkach zwiesza we framudze niszy, lampa, która nigdy nie gasła za życia Matejki... Teraz się nie pali... W samym pokoju, gdziekolwiek się rzuci okiem, wszędzie widzi się rzeczy niepowszednie, świadczące, jak się Matejko kochał w starych meblach, w starych bronzach, w starych porcelanach. Wszystko tu jest stare, stylowe, począwszy od staroniemieckich witrażów w oknie, których różnokolorowe, cyną spajane szkiełka bardzo malowniczo wyglądają na tle zwykłych lustrzanych szyb, a skończywszy na różnych talerzach ze starej porcelany saskiej, które porozwieszane na ścianach, na ponsowem tle makat, tworzą znakomity efekt dekoracyjny. To samo da się powiedzieć i o starożytnych kandelabrach ściennych, których złocony bronz, obwodząc niebieskawe krążki zwierciadełek, odrazu pozwala się domyślać smaku XVII wieku. Z innych drogocennych sprzętów, nagromadzonych w tej sypialni wielkiego artysty, szczególniej pięknemi wydały mi się stare, kilkoramienne świeczniki żydowskie, zdobne orłami. Wogóle wszystko, co się znajduje w tym pokoju (z jedynym wyjątkiem bardzo pospolitego i obdrapanego stolika nocnego), posiada wysoką artystyczną wartość, że tylko wymienię niewielki zegar barokowy, oraz parę staroświeckich lichtarzy mosiężnych, nadzwyczaj oryginalnych.
Ale prawdziwe skarby znajdują się dopiero w przyległym salonie, przedstawiającym się w postaci dużego pokoju o dwóch oknach (z tych jedno jest drzwiami, prowadzącemi na balkon). Ściany, które dawniej były zawieszone całym szeregiem portretów dzieci, żony i rodziców Matejki, teraz mienią się cennemi adamaszkowemi makatami, a z gustownie wymalowanego sufitu zwiesza się piękny żyrandol wenecki, cały z mlecznego szklą. Żyrandol ten, dlatego że wenecki, harmonizuje z przepysznym, poprostu książęcym garniturem mebli, które są także weneckie. Meble te, hebanowe, inkrustowane różnokolorowemi marmurami i mozajkami, a wyścielane ponsowym adamaszkiem, to arcydzieło w swoim rodzaju: nawet w królewskich salonach jeszczeby uderzały swem bogactwem. Mało widziałem równie pięknych... Wyobrażam sobie, jak Matejko, zobaczywszy je, zapalił się do nich, on, który się tak kochał w podobnych rzeczach! Oprócz tych mebli, które, gdy się wchodzi do sali, przedewszystkiem zwracają na siebie uwagę widza, nie brak tu i innych sprzętów, równie ozdobnych, a uderzających swą niepospolitością. Do takich należy np. niewielki stoliczek mahoniowy w formie gondoli, rzecz stara bardzo, najniezawodniej włoska, tudzież wielki, niewyściełany fotel, cały wykładany najprzedziwniejszą mozaiką z drobniutkich kawałków rozmaitych gatunków drzewa. Prócz mebli, które są najefektowniejszą dekoracyą tego salonu, zdobi go nadto ogromna ilość najrozmaitszych gracików, starych czasz, roztruhanów z wytłaczanego srebra, drogocennych kubków, oryginalnych łyżek kościanych lub srebrnych, wysadzanych turkusami, wazonów z sewrskiej porcelany, marmurowych lub bronzowych posążków, przepysznie oprawnych albumów pamiątkowych: wszystko to zaś, poustawiane i porozkładane na stołach, stolikach i konsolach, trochę przypomina balzakowski Gabinet starożytności.
Patrząc na te najrozmaitsze »graty« — i »stare rupiecie*, które dla nieznawcy posiadają tylko wartość metalu, jeżeli są bronzowe lub srebrne, a których tu nagromadzono taką kolekcyę, widzi się dopiero, jak Matejko lubił otaczać się podobnemi starożytnościami, jak one odpowiadały jego umiłowaniu przeszłości, jak się kochał w takich bibelotach dawnej sztuki zdobniczej, jakim był skrzętnym zbieraczem podobnych przedmiotów. Jakoż nie żałował pieniędzy, ani cofał się przed wydaniem nawet znacznej sumy, gdy się tylko zdarzyła okazya nabycia jakiego starego zegara, jakiej oryginalnej czary srebrnej etc. etc., a zdaje się nie ulegać wątpliwości, wnosząc ze zbiorów w tym salonie, że ze szczególnem amatorstwem nabywał rzeczy włoskie lub gdańskie, z włoskich wyróżniając te, które były wytworem XVI wieku, a do Polski przyciągnęły za Boną. Powiedziałbym to szczególniej o jednym niewielkim zegarze, którego szkatułka srebrna, wyciskana w piękny deseń i gęsto turkusami i topazami wysadzana, kto wie, czy nie jest jednym z tych klejnotów, które dworzanie królewscy rozdrapali po śmierci Zygmunta­‑Augusta. Zdaje mi się nawet (choć nie ręczę za dokładność tego przypomnienia), że zegar ten widziałem na wspaniałym szkicu Matejki, przedstawiającym właśnie Śmierć Zygmunta Augusta. Wiadomo powszechnie, jak Matejko kochał się w tym złotym wieku Zygmuntów i Batorego, nie dziw więc, że swe mieszkanie lubił przyozdabiać sprzętami i szpargałami, które mu te świetną epokę renesansu w Polsce przypominały.
Prawdziwym kontrastem, w stosunku do tych drogocennych mebli i cacek, które z tego salonu czynią poważne muzeum, są skromne, drewniane stalugi, stojące w rogu przy prawem oknie, a przeniesione z pracowni Matejki, znajdującej się w gmachu Szkoły Sztuk Pięknych. Na tych to stalugach powstały wszystkie mniejsze obrazy Matejki, wszystkie portrety, których wymalował tyle, a w tej liczbie i jego własny. To sprawia, że się do nich zbliżamy ze szczególnym pietyzmem. Na stalugach wisi stary, zdefasonowany kapelusz z ryżowej słomy, t. zw. panama, kapelusz, w którym często zdarzyło mi się widywać Matejkę, oraz jego czarna kurtka beżowa, którą zwykle nosił w pracowni. Była to jego bluza robotnicza. Poniżej stalug, pustych w tej chwili, bez żadnego rozpoczętego obrazu, co na nie rzucało jakby cień melancholii, leżała niewielka paleta, przetknięta pękiem pendzlów i pendzelków, a ubrana pstrem półkolem nałożonych farb. Farby te, już zaschłe, jeszcze nakładał Matejko, malując swe niedokończone Śluby Jana Kazimierza...
Lecz znowu kontrast: na tem samem pudle, co paleta, leży czarny podłużny futerał, a otworzywszy go, poznaje się odrazu, jakiej miary był artysta, który malował przy tych zwyczajnych stalugach: w futerale znajduje się berło, ofiarowane Matejce — za Grunwald — d. 29 października r. 1878 przez miasto Kraków, »berło królewskości«, które, poświęcone na Zamku, wręczył mistrzowi na Ratuszu, w licznej asystencyi przedstawicieli miasta i kraju, marszałek Zyblikiewicz. Czytając opis tej uroczystości, myśli się o dawnych koronacyach poetów. Po obejrzeniu tego berła, którego misternej roboty złotniczej nie można nie podziwiać, (a wobec którego już niewiele zwraca się uwagi na dwa klarynety, będące pamiątką po ojcu Matejki), przyszła kolej na oglądanie innych godeł matejkowskiej »królewskości« a w dziedzinie sztuki, godeł, które Matejko otrzymywał nietylko od swoich, ale i od obcych, z całego cywilizowanego świata.
Właśnie miałem obejrzeć całą kolekcye podobnych oznak hołdu i wielbienia...
Najcenniejsze, te, które są symbolem uznania narodów obcych, uznania, wyznaczającego Matejce jedno z najwyższych miejsc w Panteonie współczesnej sztuki europejskiej, zajmują całą szufladę, aż pod sam wierzch wypełnioną mnóstwem mniejszych lub wiekszych pudełek. Pudełka są rozmaite: płaskie, podłużne, okrągłe, kwadratowe, skórzane lub pluszowe, a w nich zaś, kiedy się je roztwiera po kolei, widzi się takie »godła królewskości«, jak 1.) wspaniały krzyż komandorski Piusa IX z gwiazdą, okolony przepyszną fioletowa wstęgą, a przeznaczony do noszenia na szyi; 2.) francuski order Legii honorowej z profilem Napoleona I; 3.) wielki medal zloty z paryskiego »Salonu« z roku 1865 (za Kazanie Skargi); 4.) wielki medal złoty z wystawy paryskiej z r. 1878 (za Unię Lubelską); 5) medal srebrny od Académie des Beaux Arts, który Matejce zjednał zaszczytny tytuł Associé etranger paryskiego Institut de France; i wreszcie 6) cały szereg innych medalów, z których wymienię jeden tylko: wielki zloty medal z wystawy kalifornijskiej, otrzymany za Wernyhorę, a poparty jeszcze osobnym orderem i dyplomem.
W tejże szufladzie znajdują się jeszcze dwa cenne dowody kultu dla Matejki: piękny, złoty, czarno&sh;‑emaliowany pierścień, z białym orłem, pogonią i krzyżem na zewnątrz, a miniaturowym wizerunkiem Krakusa, ukrytym wewnątrz: dar krakowskiej Szkoły Sztuk Pięknych; oraz dwie złote szpilki do krawata, z pięknym nakładanym monogramem z liter F i J: upominek od cesarza Franciszka Józefa, który w r. 1880, bawiąc w Krakowie, zaszczycił Matejkę swemi odwiedzinami.
Przyjęcie odbywało się w tej sali, a mistrz przyjmował monarchę, otoczony całą rodziną. Podobnie Karol V odwiedzał niegdyś Tycyana. »Czy wielki Włoch — słowa są St. Tarnowskiego — darował kiedy cesarzowi jaki obraz? O tem historya milczy. Ale malarz polski chciał się wywdzięczyć za zrobiony zaszczyt, i prosił cesarza o przyjęcie Ślubów z roku 1515, które w myśli malarza, może i w myśli cesarza, kryły w sobie aluzyę do dzisiejszych chwil i stosunków. Ze strony cesarza, który z zasady nie zwykł podarunków przyjmować, wyjątek, zrobiony dla Matejki, był szczególną łaską i odznaczeniem«.
Niemal równem odznaczeniem jest breve papieskie, wypisane na pięknem zwoju pergaminowym, które twórcy Sobieskiego pod Wiedniem, jako podziękowanie za ten wspaniały obraz, przesłał Papież Leon XIII.
Przypatrując się tym wszystkim odznakom, zapytuje się mimowoli: czy był u nas człowiek, na któregoby się posypało tyle zaszczytów, któryby miał tak wysokie uznanie u obcych, którego geniusz budziłby podobny podziw wśród innych cywilizowanych społeczeństw? Zdaje się, że pod tym względem — jak i pod tyloma innymi — Matejko stoi bez współzawodnika, on »wielki, natchniony, samotny«.
Nic dziwnego też, że wobec tylu dowodów podziwu ze strony obcych, cieszył się sławą i uwielbieniem również i ze strony naszego społeczeństwa, że i swoi czcili jego geniusz, jakby starając się dowieść, że choć trudno być prorokiem między swemi, to jednak jest to możliwe. Dowodów, że tak było, że naród poznał się na Matejce, tyle znajduje się w tym salonie, że niepodobna wymieniać wszystkich, a nawet oglądając je po kolei, jedne po drugich, jest się znużonym w końcu, tak, iż tylko pierwsze ogląda się szczegółowo: następne ogląda się powierzchowniej, aż dochodzi się do tego, że się rezygnuje z reszty.
Są to przeważnie pamiątki po 25‑letnim jubileuszu Matejki, przeważnie albumy, teki z rysunkami, dyplomy honorowe, adresy cechów etc. etc., wszystko w przepysznych oprawach, z których znaczna większość jest prawdziwemi arcydziełami introligatorskiego i jubilerskiego kunsztu. Nie sposób opisywać tego wszystkiego, jak nie sposób wymieniać wszystkich miast i instytucyi krajowych, które tymi albumami i dyplomami chciały wyrazić swe uwielbienie Matejce. Wystarczy nadmienić, że jest tego prawdziwy ambaras de richesse, i że na szczególne wyróżnienie zasługuje wspaniała teka z rysunkami malarzy polskich monachijskich...
Co także należy do najciekawszych rzeczy w tym salonie, to niewielka szafka, w której Matejko chował wszystkie otrzymywane książki z dedykacyami od autorów. Z książek takich, niekiedy oprawnych bardzo ozdobnie, utworzyła się cała biblioteczka. Przejrzałem ją w całości, tom po tomie, i przeczytałem wszystkie dedykacye. W szystkie świadczą o jednem: o nadzwyczajnem kulcie, z jakim dla Matejki, dla jego genialności i wzniosłości duszy, byli wszyscy najwybitniejsi członkowie naszego społeczeństwa. Oto naprzykład, co na swych książkach pisał St. Tarnowski, kiedy je przesyłał Matejce. Na pierwszej stronie książki, opisującej Oddawanie Ojcu św. Leonowi XIII Daru narodowego z obrazu Matejki, znajduje się taka dedykacya: »Janowi Matejce, małą pamiątkę Jego wielkiego czynu, szczęśliwy, że był tego czynu świadkiem, a tych wspomnień uczestnikiem, z wdzięcznością, czcią i przywiązaniem składa St. Tarnowski. Kraków, styczeń 1884«. Krótsze, ale niemniej »pełne uszanowania, podziwu i przywiązania« są dedykacye na innych dziełach St. Tarnowskiego, na pierwszej stronie jego Pisarzów politycznych XVI wieku i Jana Kochanowskiego. W podobnym tonie są dedykacye na dziełach innych autorów. Ksiądz biskup A. S. Krasiński przesyła egzemplarz swego Słownika synonimów polskich »książęciu malarzy polskich, mistrzowi Janowi Matejce, ze czcią i uwielbieniem«. Ks. Ignacy Polkowski opatruje egzemplarz swojej Katedry Gnieźnieńskiej następującą dedykacya: »Czcigodnemu mężowi, mistrzowi i artyście, chlubie i ozdobie narodu polskiego, dyrektorowi Szkoły Sztuk Pięknych, Janowi Matejce, w dowód szacunku ofiaruje autor«. Wincenty Rapacki przesyła Matejce swego Mazura­‑Czarta »w hołdzie czci i uwielbienia«. Dr. Henryk Levittoux, który się cieszył szczególną sympatyą Matejki, przesyła mu egzemplarz swojej Filozofii natury, jako »wielkiemu malarzowi historyi, Janowi Matejko, zasłużonemu krajowi i ludzkości mistrzowi w hołdzie od autora«. (Nawiasem mówiąc, Matejko był wielkim zwolennikiem tej Filozofii natury d‑ra Levittoux). Prócz polskich, także i niektórzy pisarze cudzoziemscy, będąc z uwielbieniem dla Matejki, przysyłali mu swe książki z autorskiemi dedykacyami. Tak np. poeta niemiecki, Karl Gröber, przesyłając Matejce prześlicznie oprawny egzemplarz swej Schlacht am Amselfelde, opatrzył go takiem ofiarowaniem: »Dem Altmeister polnischer Kunst, Jan Matejko, ais geringes Zeichen vollster Hochachtung und unbegrenzter Bewunderung«. Książką, która w tej honorowej biblioteczce także zwraca uwagę na siebie, jest dziełko Franciszka Edwarda Matejki O prawach i sądach czeskich z następującą dedykacyą: »Bratu Janowi na pamiątkę — Franciszek«.
Książeczka ta »o prawach i sądach czeskich« przypomina czeskie pochodzenie Matejki, ojciec jego bowiem był osiadłym w Krakowie Czechem, ożenionym z panną Rossberg, córką zamożnych mieszczan krakowskich (po których w spadku odziedziczył dom przy ulicy Floryańskiej). To czeskie pochodzenie Matejki sprawiło, że choć był gorącym Polakiem, namiętnie przywiązanym do wszystkiego, co polskie, to jednak żywił i niekłamaną sympatyę dla Czechów i ich kultury; a choć w roku 1873, kiedy mu ofiarowano zaszczytne i świetne stanowisko dyrektora Akademii Sztuk Pięknych w Pradze, dał odpowiedź odmowną, bo »przyjaźń dla Czech mieć mogę — pisał w odpowiedzi na to zaszczytne zaproszenie — i mam ją serdeczną, ale miłość moja należy się mojej ziemi, Polsce«; jednak, powodowany tą »serdeczną przyjaźnią« dla pobratymczego narodu, nietylko podjął się malowania witrażów do okien katedry w Pradze, ale i historyą Czech, którą czytywał po czesku, interesował się szczerze.
Oglądając jego bibliotekę, znalazłem sporo dowodów na to. Dość powiedzieć, że w bibliotece tej Długosz i Palacky stoją obok siebie, na jednej pułce: Długosz po łacinie, Palacky po czesku.
Przeglądając te książki, nie oprawione po największej części, prawie wyłącznie polskie, o treści historycznej, myślałem nietylko o czeskiem pochodzeniu Matejki, ale i o jego potrzebach umysłowych. Czy lubił czytać? Czy wiele czytał? Co pewna, to, że czytał tylko w wolnych chwilach, wieczorami. »W nieustannej pracy malarskiej od rana do nocy, Matejko od dzieciństwa do śmierci nie miał czasu czytać... Umysł musiał być bardzo bystry, kiedy pomimo tego, tyle rzeczy pojmował i znał. Ale pojmował i chwytał szybko, dorywczo, w lot, intuicyjnie... Tym starym polskim kronikom, w które za młodu wczytywał się z ciekawością namiętną, pozostał wiernym do końca... Nieznajomość obcych języków zamykała przed nim wszystkie skarby literatur zagranicznych... Wielkich poetów znał od młodości i bardzo w nich rozmiłowany, z nich przejął wiele pierwiastków swoich pojęć i przekonań«[5].
Ale jeżeli wogóle na czytanie poświęcał niewiele czasu, to szczególniej w ostatnich latach czytywał mniej, aniżeli kiedy był młodszym. Wolał grać w szachy. »Miał pasyę do szachów, opowiada o nim St. Tarnowski. W ostatnich zwłaszcza latach, wszystkie prawie wieczory schodziły — na tej grze ulubionej. Grał słabo; a do tego zmęczony całodzienną pracą, nie mógł mieć tej czujnej przytomności, jakiej potrzeba do różnych koinbinacyi szachowych. Cieszył się zaś bardzo, kiedy wygrał. Stąd dla jego przeciwników, gracz ów lepszych od niego, trudność wielka, żeby nie wygrać, a jednak żeby przegrać tak zręcznie, iżby on nie poznał się na sztuczności swego tryumfu«.
Symbolicznem przypomnieniem tej »pasyi do szachów« jest teraz, w salonie dawnego mieszkania Matejki, drewniana szachownica, obstawiona zwykłymi szachami. Patrząc na nie, a zwłaszcza na prześliczny stoliczek wschodni, na którym są ustawione, jest się zdziwionym, iż Matejko grywał tak ordynarnymi szachami, że nie pomyślał o ozdobniejszych, on, który się tak kochał w pięknych sprzętach...
Rozmawiając na ten temat, przeszliśmy do jednego z przyległych pokojów, do t. zw. szatni, obejrzeć zbiory kostiumów, których Matejko nagromadził tak olbrzymią kolekcyę. Dziwnego wrażenia doznaje się, oglądając te różnobarwne, złotem lub srebrem haftowane ubiory starodawne; bo nietylko jest się olśnionym ich kolorystycznym przepychem, ale się w nich poznaje jakby dawnych znajomych: ogląda się je po raz pierwszy, a jednak zna się je wszystkie. Skąd? Z obrazów Matejki: z Grunwaldu, z Joanny d’Arc, z Hołdu pruskiego, z Rejtana, z Zygmunta i Barbary.
Wogóle jednak, zwiedzając te pokoje, doznaje się wrażenia, które, o ile jest oryginalne w tem mieszkaniu, o tyle jest przykrem, gdy się je podda analizie: oto się chodzi po komnatach, w których mieszkał największy z naszych malarzów, jeden z największych malarzów ludzkości, a nigdzie się nie widzi obrazów. Na tych ścianach, choć obwieszonych wspaniałemi makatami, chciałoby się widzieć złote ramy, a z tych ram wygdądające malowidła Matejki. Pragnienie to, zupełnie naturalne w obrębie tych murów, staje się tem dotkliwszem, gdy się wie, że za życia Matejki ścian tych nie było widać z pod obrazów, obrazów, których nigdy nie przeznaczał na sprzedaż, które malował dla siebie, dla swoich, a malował z pietyzmem czułego ojca rodziny, dumnego ze swych dziatek, szczęśliwego z ich posiadania. Matejko, szalenie kochający swoją żonę, niemniejszą miłością darzył dzieci, których miał czworo. Ta miłość męża i ojca rodziny, miłość, która tak sympatyczne światło rzuca na Matejkę­‑człowieka, sprawiła, że do najcelniejszych portretów, jakie wyszły z pod jego genialnego pendzla, należą portrety żony i dzieci mistrza. Dzieci malował aż pięć razy, a niektóre z tych portretów, jak np. portret trojga dzieci, lub Jerzy Matejko na kucu, są arcydziełami, natchnionemi tem samem uczuciem ojcowskiem, które Kochanowskiemu podyktowało Treny, z tą różnicą oczywiście, że piórem Kochanowskiego powodowała rozpacz ojca, który się nie może pocieszyć po stracie dziecka, kiedy pendzlem Matejki powodowała »pociecha« szczęśliwego rodzica, który z lubością i dumą pogląda na swoje dzieci. Zonę malował dwa razy: raz w r. 1865, zaraz po ożenieniu się, raz w r. 1877. Pierwszy portret, który uległ zniszczeniu, miał być jeszcze piękniejszy, aniżeli drugi, choć i ten, przedstawiający panią Matejkową w ślubnym stroju, jest taki, iż się w nim poprostu zakochać można. Jest to portret kobiety młodej i pięknej, nad wszelki wyraz powabnej, portret kobiety kochanej aż do ubóstwienia, do szaleństwa, malowany przez męża, który, namiętnie rozkochany w swej żonie, jak Zygmunt August w Barbarze, malując jej wizerunek, chciał nim dać artystyczny wyraz swojej miłości, śpiewał swoją Pieśń nad pieśniami.
Portrety te, w które Matejko włożył tyle uczucia, tyle czułości kochającego męża i ojca, już nie zdobią ścian tego salonu. Co się stało z nimi? Gdzie się podziały? Prawie wszystkie zostały... sprzedane, a cudowny Portret żony, poemat nie portret, jest do sprzedania! Można go kupić u syna...
Tymczasem na ogołoconych ścianach salonu, których pustkę starano się pokryć makatami, wisi tylko jeden obraz Matejki: Wnętrze grobu Kazimierza Wielkiego. Przypatrując się temu niewielkiemu płótnu, mającemu raczej wartość dokumentu historycznego, aniżeli dzieła sztuki, mimowoli myśli się o jego genezie, o niezwykłych okolicznościach, w jakich zostało namalowane, a których piękny opis — nacechowany pewnym liryzmem — znajduje się w książce St. Tarnowskiego.
Nie umiem się oprzeć pokusie, ażeby go tu nie przytoczyć w całości:
»Wzięto się do restauracyi nagrobka Kazimierza Wielkiego. Kiedy odjęto boczną płytę marmuru, pokazała się, czy też w tej samej chwili zrobiła się dziura w wewnętrznym murowanym zrębie sarkofagu, a przez ten otwór ukazał się ciemny środek grobu, spróchniała trumna, zbutwiały całun jedwabny, korona, berło, rozsypane kości króla. Gdyby trumna była całą, nikt nie byłby jej tykał. Ale kiedy się rozsypała, to tych kości na ziemi, w prochu, zostawić się nie godziło. Trzeba było je zebrać i w nową trumnę złożyć na dalszy spoczynek. Zaczęło się dobywanie kości Kazimierza, jednej po drugiej, i rzeczy, które były w jego grobie. We wnętrzu grobowca stał jeden ze świątników kościelnych, prof. dr. Kozubowski, i Matejko. Z zewnątrz kilkunastu ludzi, Majer między nimi, Piotr Moszyński i jego córki, Paweł Popiel, Łuszczkiewicz, Łepkowski, Walery Rzewuski. Niżej podpisany znalazł się na zamku czystym przypadkiem, nie wiedząc o niczem — za co temu szczęśliwemu przypadkowi wdzięczny będzie do śmierci. Tak się zaś znowu trafem złożyło, że znalazł się najbliżej otworu, przez który prof. Kozubowski kości Kazimierza podawał na zewnątrz, determinując każdą, co zaraz ktoś obok zapisywał. Najbliżej stojąc, odbierałem te kości z rąk Kozubowskiego i podawałem je dalej; może nie wszystkie, ale dużo. Składano je w prostą, naprędce przyniesioną, sosnową małą trumnę. Po kościach wydobyto koronę, berło, ostrogi, szmaty całunu, a kiedy wszystko było skończone, ks. kanonik Scypio zaintonował Libera — i ten improwizowany kondukt poprowadził do Wazowskiej kaplicy, gdzie złożono trumnę.
»Taka była mieszanina wrażeń, że żaden z nas nie wiedział, czego doznaje, które uczucie w nim góruje. Jakaś rzeczywistość królewskiego pogrzebu, jakaś blizkość, teraźniejszość tego Kazimierza, jak żeby to był jego pogrzeb prawdziwy! A przytem świadomość, że to nie teraz, że pięćset bez jednego lat w tył, że zamek inny..., że wszystko inne: my biedni dworzanie za tą ubogą trumną króla! Jakby się to wydało tym, co inny zamek, inne pogrzeby widzieli?... Było dziwnie gorzko, ale i błogo razem. Było jakieś uszczęśliwienie rzewne w tem, że się widziało kości i włosy Kazimierza; a ta jego korona, po pięciu wiekach z grobu wychodząca na świat, na jasne słońce...
»Był potem pogrzeb, wspaniale urządzony, z deputacyami całego kraju, uroczysty, malowniczy. Ale ten obchód przygotowany, paradny, z całą swoją okazałością, nie przejmował tak do głębi duszy, jak to niespodziewane odkrycie kości i złożenie ich do trumny.
»Zostaliśmy tam długo, nie mówiąc do siebie prawie nic, myśląc wszyscy to samo i dużo. Rzewuski fotografował insygnia. Matejko szkicował. Z tego szkicu i z tego wspomnienia powstał obrazek, Wnętrze grobu Kazimierza. Jest zupełnie, najzupełniej tak, jak tam było. Jeżeli obrazek się przechowa, to po wiekach jeszcze dowiedzą się z niego ludzie, jak znaleziono grób i kości Kazimierza W. w r. 1869«.
Obrazek się przechował i jest jedynym obrazem olejnym mistrza, który w tej chwili, wisząc w jego dawnym salonie, jest własnością Towarzystwa imienia Jana Matejki. Jedynym! Miejmy nadzieję, że z czasem przybędzie ich więcej... Obecnie jest jeszcze jeden rysunek ołówkowy: wykończony szkic do ikonostasu w kościele św. Norberta w Krakowie, wyobrażający Chrystusa »na niebiesiech«...
I to już wszystko? Na szczęście, nie. Towarzystwo posiada jeszcze tak zw. Słownik Matejki, przedstawiający się w postaci kilkuset rysunków — przeważnie na kalce — wklejonych do kilku grubych woluminów. Jest to prawdziwa encyklopedya kostiumów polskich, węgierskich, niemieckich, czeskich, hiszpańskich, włoskich, angielskich, szwedzkich, etc. etc., obejmująca epokę kilkusetletnią: począwszy od wieków średnich, a kończąc na copfach i koronkach wieku XVIII. Gdziekolwiek zdarzyło się Matejce, czy to w jakiem dziele historycznem czy w jakiem piśmie ilustrowanem, zobaczyć jakiś kostium starodawny, zaraz go z najdrobniejszemi szczegółami przerysowywał, bądź na cienkiej żółtawej kalce, bądź na pierwszym lepszym świstku czystego papieru, i wklejał do tego »słownika«. Z biegiem lat urósł ten oryginalny »słownik« do rozmiarów kilku grubych tomów, każdy o kilkuset stronicach in 4‑o. Nieoszacowana to pamiątka po Matejce, świadectwo jego pracowitości i sumienności, tem cenniejsze, że nie brak w tym »słowniku« i rzeczy luźnych, szkiców do obrazów (np. do Batorego), całego szeregu ołówkowych portretów wszystkich wybitniejszych postaci historycznych polskich, królów, poetów, mężów politycznych, rysowanych według starych sztychów, obrazów, monet, pieczęci.
To też, przeglądając ten olbrzymi »słownik«, kartka po kartce, miałem wrażenie, jakby cała przeszłość, a z nią i cała twórczość Mistrza, przeciągały przed niemi oczyma: zdawało mi się, że widzę cały barwny korowód królów i książąt, od Chrobrego do Stanisława Augusta, wmieszanych w nieprzejrzany tłum kontuszowej szlachty, zbrojnego rycerstwa, magnatów w deliach, skrzydlatych husarzów, wspaniale ubranych biskupów z pastorałami i w złocistych infułach, purpurowych kardynałów, pięknych mieszczanek krakowskich, sędziwych matron, młodych gamratek, błaznów i dworzan królewskich, i że w szystkie te schwankende Gestalten, z których bardzo wiele znałem z obrazów Matejki, jakby się wyłaniały z zaczarowanych kart tego grubego woluminu, nad którym siedziałem pochylony... I chciało mi się zatrzymać tę złudę, wołając do niej, jak Faust: Verweile noch, du hist so schön! ale przy mnie stał uprzejmy kustosz domu Matejki, a nie lubię nadużywać czyjejś uprzejmości i cierpliwości.
Po obejrzeniu wszystkiego, co Dom Matejki w swym teraźniejszym stanie posiada ciekawego i godnego widzenia, a co mi zajęło blizko trzy godziny czasu, przeszedłem do t. zw. kancelaryi Towarzystwa, w której się co tydzień odbywają posiedzenia członków zarządu, a w której, w tej chwili, choć sama Kancelarya wcale nie jest wielką, także jest niemało do oglądania.
Przedewszystkiem rzuca się w oczy mnóstwo obrazów olejnych nie­‑Matejki, rozwieszonych po ścianach, lub stojących na ziemi, w charakterystycznym nieładzie, który odrazu pozwala się domyślać, że się tu znajdują czasowo.
— A to co za galerya? zapytałem, przypatrując się pięknemu krajobrazowi tatrzańskiemu Gersona, wiszącemu obok pięknej główki Buchbindera, malowanej à la Meissonier, a sąsiadującej z gustowną paletą Reyznera.
— Są to obrazy — odrzekł mój uprzejmy cicerone — przeznaczone na tombolę, a nadsyłane przez wszystkich malarzy polskich. Jak pan widzi, mamy już sporą kolekcyę, a jest to zaledwo jedna dziesiąta część tego, co otrzymamy wkrótce. Nietylko Brandt, Siemiradzki, Chełmoński, Kowalski i wielu innych, obiecali nam przysłać po obrazie, ale niebrak i malarzów nie­‑polskich, którzy sami zgłaszają się ze swemi obrazami, chcąc tym sposobem zaznaczyć swoje uwielbienie dla Matejki. Ot ten pejzaż np. (i tu pan Glatman wskazał mi na duży obraz, przedstawiający widok jakiejś szerokiej rzeki, płynącej wśród malowniczych wybrzeży) przysłał nam niejaki p. Włodzimierz Wuczyczewicz, m alarz rosyjski, zamieszkały w gub. charkowskiej...[6] Tym sposobem mamy nadzieję, że tombola wypadnie świetnie, oraz, że przyniesie znaczny dochód. Fantów będzie 1.500, a fantami będą wyłącznie dzieła sztuki, obrazy i rzeźby wszystkich polskich artystów. Biletów będzie 15.000 po guldenie. Nie wątpię, że ze wszystkich stron kraju, nietylko z Krakowa i Galicyi, ale z Królestwa, z Poznańskiego i z zagranicy, będziemy otrzymywali żądania o bilety... Chodzi o to tylko, żeby a v całym kraju rozeszła się wiadomość o tej tomboli. Wtedy możemy być pewni, że każdy, co wielbi geniusz Matejki, zechce się przyczynić mniejszym lub większym datkiem, kupując kilka biletów, co się zresztą opłaci każdemu, szanse bowiem, żeby wygrać obraz lub rzeźbę, będą ogromne. Fundusze, zebrane z tej tomboli, obrócimy na przebudowę górnej połowy domu, która będzie przerobiona na muzeum, na galeryę obrazów Matejki. Znajdą się w niej te obrazy Matejki, które obecnie znajdują się w Sukiennicach... Tymczasem, w czerwcu, odbędzie się wspaniały kiermasz na dochód domu Matejki, kiermasz, który urządza młodzież akademicka, a który się odbędzie w malowniczym dziedzińcu Biblioteki jagielońskiej. Będzie to wspaniała zabawa kostiumowa, bo wszyscy uczestnicy jej, których może być do dwóch tysięcy, wystąpią w kostiumach historycznych, wzorowanych na matejkowskich Ubiorach w Polsce. Oczywiście, że i po tej tomboli, która będzie czemś wspaniałem w swoim rodzaju, spodziewamy się znacznego dochodu. Nadto, mamy jeszcze jeden projekt: oto chcemy uprosić Henryka Sienkiewicza, którego Krzyżacy podobno mają się kończyć bitwą pod Grunwaldem, ażeby rozdział ten odczytał w Krakowie, w auli uniwersyteckiej, na dom Matejki.
— Jest to znakomity pomysł, a nie wątpię, że wam Sienkiewicz nie odmówi. Wiem nawet, że przez jakiś czas nosił się z myślą publicznego odczytania opisu bitwy pod Grunwaldem najprzód w Warszawie, a następnie w Krakowie, Lwowie i Poznaniu. Wtedy, kiedy nam mówił o tym zamiarze, jeszcze nie wiedzieliśmy o domu Matejki. Teraz, gdy chodzi o to, ażeby Dom Matejki stał się instytucyą publiczną, będącą wyrazem tej czci, jaką naród żywi dla imienia mistrza, i kiedy, czytając Krzyżaków Sienkiewicza, mimowoli myśli się o Grunwaldzie Matejki, nie wątpię, że sam Sienkiewicz zapali się do tego pomysłu... Tylko, że gdyby mnie się pytano o radę, to powiedziałbym, iż taki odczyt powinien się odbyć nie w auli uniwersyteckiej, ani w sali saskiej lub ratuszowej, lecz w Sukiennicach, w sali Towarzystwa przyjaciół sztuk pięknych, pod Grunwaldem Matejki. Cóżby to był za nadzwyczajny odczyt: Sienkiewicz, czytający swój opis bitwy pod Grunwaldem, na tle Grunwaldu Matejki! Nie byłżeby to odczyt nad odczytami?...









  1. Tak się wyraził ceniony malarz niemiecki Zeitz, kiedy w Rzymie zobaczył Sobieskiego pod Wiedniem Matejki. Oto, co o nim pisze St. Tarnowski na str. 277 swej pięknej książki o Matejce: »Z ciekawości przyszli najwyżsi urzędnicy papieskiego dworu, duchowni i świeccy, z ciekawości innego rodzaju i z widocznem wzruszeniem kardynał Ledóchowski; z innej jeszcze — bardzo w Rzymie znany i ceniony malarz niemiecki Zeitz. Ten patrzał długo i do jakiegoś towarzysza swego mówił: Es ist nichts zu sagen, er ist der erste Maler unserer Zeit, a potem prosił, żeby go zaprowadzono do Matejki, bo chciałby módz powiedzieć, że go choć raz w życiu ścisnął za rękę«.
  2. Jednocześnie za fundusze, udzielone Towarzystwu przez wydział krajowy, nabyto wszystkie zbiory po Matejce, oraz część jego artystycznej spuścizny.
  3. Z odczytów tych, znacznie rozszerzonych, powstała przepysznie wydana książka St. Tarnowskiego o Matejce. Książka ta, dużej literackiej wartości, posiada — obok całego szeregu innych — jedną nieporównaną zaletę: że tym geniuszem, który ją podyktował autorowi, było serce, była głęboka miłość dla Matejki, jako malarza i człowieka idei, na której ołtarzu Matejko złożył swój genialny talent. Ona wyziera z każdej kartki tego niepospolitego dzieła, jak wyziera z każdego obrazu twórcy Hołdu pruskiego. Dlatego jest to nietylko jedna z najbardziej interesujących, ale zarazem jedna z najszlachetniej pomyślanych, jedna z najgoręcej odczutych książek. Autorowi, kiedy ją pisał, szło wyłącznie o spopularyzowanie geniuszu Matejki, ażeby potężnej sile ducha, bijącej z jego obrazów, ułatwić przenikniecie do naszych serc i mózgów. Z tego uczucia, z tej myśli przewodniej, wypłynęła, jak ze źródła, cała książka — wspaniały tom o 562 stronicach in 4‑o, który, ozdobiony 123 reprodukcyami prawie wszystkich dzieł Matejki, a wydany in every inch po europejsku, musi być zaliczonym do nielicznych arcydzieł naszego drukarskiego kunsztu.
  4. Pisane w marcu r. 1897.
  5. St. Tarnowski, Matejko, str. 447.
  6. Nadto przysłał na tombolę tę piękny portret męski najznakomitszy z dzisiejszych malarzy rosyjskich, Riepin.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Hoesick.