Strona:Ferdynand Hoesick - Szkice i opowiadania.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tymczasem na ogołoconych ścianach salonu, których pustkę starano się pokryć makatami, wisi tylko jeden obraz Matejki: Wnętrze grobu Kazimierza Wielkiego. Przypatrując się temu niewielkiemu płótnu, mającemu raczej wartość dokumentu historycznego, aniżeli dzieła sztuki, mimowoli myśli się o jego genezie, o niezwykłych okolicznościach, w jakich zostało namalowane, a których piękny opis — nacechowany pewnym liryzmem — znajduje się w książce St. Tarnowskiego.
Nie umiem się oprzeć pokusie, ażeby go tu nie przytoczyć w całości:
»Wzięto się do restauracyi nagrobka Kazimierza Wielkiego. Kiedy odjęto boczną płytę marmuru, pokazała się, czy też w tej samej chwili zrobiła się dziura w wewnętrznym murowanym zrębie sarkofagu, a przez ten otwór ukazał się ciemny środek grobu, spróchniała trumna, zbutwiały całun jedwabny, korona, berło, rozsypane kości króla. Gdyby trumna była całą, nikt nie byłby jej tykał. Ale kiedy się rozsypała, to tych kości na ziemi, w prochu, zostawić się nie godziło. Trzeba było je zebrać i w nową trumnę złożyć na dalszy spoczynek. Zaczęło się dobywanie kości Kazimierza, jednej po drugiej, i rzeczy, które były w jego grobie. We wnętrzu grobowca stał jeden ze świątników kościelnych, prof. dr. Kozubowski, i Matejko. Z zewnątrz kilkunastu ludzi, Majer między nimi, Piotr Moszyński i jego córki, Paweł Popiel, Łuszczkiewicz, Łepkowski, Walery Rzewuski. Niżej podpisany znalazł się na zamku czystym przypadkiem, nie wiedząc o niczem — za co temu szczęśliwemu przypadkowi wdzięczny będzie do śmierci. Tak się zaś znowu trafem złożyło, że znalazł się najbliżej otworu, przez który prof. Kozubowski kości Kazimierza podawał na zewnątrz, determinując każdą, co zaraz ktoś obok zapisywał. Najbliżej stojąc, odbierałem te kości z rąk Kozubowskiego i podawałem je dalej; może nie wszystkie, ale dużo. Składano je w prostą, naprędce przyniesioną, sosnową małą trumnę. Po kościach wydobyto koronę, berło, ostrogi, szmaty całunu, a kiedy wszystko było skończone, ks. kanonik Scypio zaintonował Libera — i ten improwizowany kondukt poprowadził do Wazowskiej kaplicy, gdzie złożono trumnę.
»Taka była mieszanina wrażeń, że żaden z nas nie wiedział, czego doznaje, które uczucie w nim góruje. Jakaś rzeczywistość królewskiego pogrzebu, jakaś blizkość, teraźniej-