Wśród ciemnych świerków jest kapliczka z drewna,
Mała kapliczka w podgórskiej ustroni.
Tam, jak cudowna z legendy królewna,
Przyszła, uklękła i śliczną twarz w dłoni
Ukryła klęcząc. Było rano. Świeże
Srebrzyły rosy gałęzie i trawę,
Daleko góry błyszczały jak wieże
W szafirze nieba ciemne i złotawe.
Przez drzewa słońce przeświecało z boku
Pękami jasno-różanych promieni,
Lub do złotego podobne potoku,
Lało się z gąszczu po ziemnej zieleni.
Rzeźwy szedł powiew od gór. W tej kaplicy
Półmrocznej, światłem rozwidnionej słońca
I blaskiem smutnej w ołtarzu gromnicy:
Ona, ze skronią na dłoniach, klęcząca,
Duszą wzniesiona w niezmierne niebiosy,
Wydała mi się snem, widzeniem, zjawą...
I nigdy tego rana nie zapomnę,