Przejdź do zawartości

Wściekłe psy/XXXVII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wściekłe psy
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Katolicka Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXVII.

Agnes długo miotała się w swej klatce, napróżno bijąc pięściami w drzwi i sypiąc najordynarniejszemi klątwami. Słyszała, jak Popiołka wychodził ze swego pokoju, jak trzasnął za sobą drzwiami. Potem przez długie godziny nie było w pobliżu nikogo.
O godzinie jedenastej w nocy światło elektryczne zgasło. Agnes ogarnęło przerażenie. Kiedy lampka elektryczna jeszcze raz na chwilę rozbłysła, ujrzała na umywalni małą świeczkę. Miała zapałki.
Wreszcie ogarnęła ją zupełna ciemność.
Zdaleka słychać było głosy.
Anarchiści nie spali.
Wiedziała, że nie będą spali tej nocy.
Słyszała, jak przesuwali jakieś ciężkie przedmioty. Wciąż biegali po domu.
Przygotowywali się do obrony.
Roznosili niezawodnie skrzynie z amunicją, ustawiali karabiny maszynowe.
Lada chwila mogła się rozpocząć walka.
Agnes, wykrzyczawszy się, przysiadła na brzegu wanny, zapaliła papierosa i zaczęła myśleć.
Sytuacja bynajmniej nie była stracona.
Głupi Popiołka, sentymentalny Popiołka!
Mógł ją zabić.
Bał się.
Zamknął ją w łazience. Prawda, jest ciemno, niema gdzie siąść. Wypuścić jej nie mógł, ale tu, choć niewygodnie, nic nie grozi. Łazienka ukryta w głębi mieszkania, nie dosięgną jej ani granaty, ani karabiny maszynowe.
Za ścianą odezwały się głosy.
Słuchając ich, Agnes zrozumiała, iż w łazience musi być okienko, prowadzące do pokoju Popiołki.
Podniosła głowę i istotnie na ściance ujrzała odblask światła.
Okienko znajdowało się wysoko nad nią, tuż pod sufitem.
Widać było mały, oświetlony kwadrat w murze.
Czekała, dopóki światło nie zgasło — a potem zapaliła świeczkę, postawiła ją tak, aby blask jej nie padał w okienko, kocim ruchem wspięła się na wannę, lekko stanęła na kranie wysokiego pieca gazowego, znowu kolanem oparła się na haku wbitym w ścianę, chwyciła się ręką krawędzi okienka, wsunęła głowę...
Okienko było za małe.
Młoda kobieta nie straciła jednak ani zimnej krwi, ani wiary w siebie. Spokojnie, powoli, kurcząc się w sobie, jak wąż przeciskała się przez mały otwór w murze, nie zważając na ból, ani na to, że suknia jej się drze. Nogi się jej plątały w spódnicy — zsunęła ją z siebie i rzuciła na ziemię.
Napróżno.
Przecisnąć się przez ten mały otwór było fizycznem niepodobieństwem.
Wówczas Agnes zsunęła się na ziemię i zaczęła się znowu rozglądać.
Gdyby dłuto, młotek, siekierka, nóż, coś twardego!
A naraz zauważyła, że wanna się kiwa.
Pewnie złamana noga.
Schyliła się, zaczęła szukać.
Po chwili wyciągnęła z pod wanny ostrokanciastą bryłę metalu. Było to narzędzie niewygodne, lecz przecie mogło się przydać.
Teraz Agnes zrobiła ze swej spódnicy pętlę i zawiesiła ją na haku w ścianie tak, że mogła przełożyć przez nią lewą nogę. Wisiała na tej pętlicy, opierając się prawą nogą o kran pieca.
Już podniosła kawał cyny, aby uderzyć o mur, gdy naraz przypomniało się jej, iż w pokoju może spać Popiołka. Trzeba zejść nadół, znowu windować się ostrożnie nagórę ze świecą w ręku.
Były to trudności niemałe, ale ta walka młodą kobietę rozgrzała. Nie burzyła się już przeciw swemu losowi. Rozumiała, że wolność utraciła skutkiem własnej nieostrożności. Trzeba było zrobić swoje, nie trzeba było wybuchać, grozić. Marna jest sława, marna jest radość krzyku, czyn jest wszystkiem, fakt! Więc teraz trzeba było głupotę własną odrobić, wolność zdobyć, samą siebie własnemi siłami stworzyć jeszcze raz.
Powoli rękę ze świeczką wsunęła przez otwór w ścianie do pokoju Popiołki. Zaglądała, jak mogła. Nie było nikogo.
Świeczkę zgasiła i wsunęła ją wraz z zapałkami za pończochę, ujęła leżącą na okienku bryłę metalu, namacała krawędź muru — uderzyła raz, drugi, trzeci.
Cisza.
To jest — w najbliższem sąsiedztwie nikt się nie ruszył.
W domu był gwar, bieganina. Prócz tego, gdyby nawet zauważono odgłos tego kucia w mur, pochodził on z góry, z pod sufitu, jak gdyby ktoś na górze coś przybijał...
Tedy Agnes śmiało już zabrała się do roboty.
Biła w mur, co siły w ręku.
Tynk zaczął się sypać. Namacała pod nim dłonią cegły.
Wtem dały się słyszeć głosy, kroki.
Ze świecą w ręku wszedł do pokoju Popiołka z Drozdowskim.
Agnes zaprzestała roboty, lecz wisząc w ciemnościach na swej pętli pod sufitem, słuchała.
Popiołka otworzył kasę, wyjął z niej szklanki i parę butelek.
— Ostatki! — rzekł, stawiając świecę na stole i napełniając szklanki. — Pij!
Drozdowski osunął się na głęboki fotel.
Popiołka, wielki i czarny, chodził po pokoju.
Pili żywo.
— Słuchajno! — odezwał się naraz Popiołka, stając przed Drozdowskim. — Ja cię przecież nie zmuszam. Połóż tu rewolwer, każę cię pocichu wypuścić, wyłżesz się Łotyszom... Wódką i tak od ciebie jedzie, wezmą cię za jakiegoś zapóźnionego pijaczynę i puszczą cię...
— Nie gadaj! — wybełkotał Drozd.
— Żołnierz z ciebie jest żaden. Tyle, że huku i dymu narobisz. Poszedłbyś sobie do domu, przestałbyś pić, możeby z ciebie był zczasem bodaj przyzwoity bileter teatralny... Nie każdy musi być zaraz biskupem lub jenerałem... Śmiej się z tego...
— Za późno. Nie mam już nic do uratowania. Nie boję się śmierci, nie wierzę w sny Hamleta. Chcę mieć spokój... I chcę widzieć, jak ty będziesz umierał.
— Aha!
Popiołka zatrząsł się.
A Drozd piłował swym drewnianym głosem:
— Znęcałeś się nade mną, nazywałeś mnie tchórzem, chociaż ja miałem odwagę i siłę znosić swe życie, jak mogłem. Ty tej odwagi nie miałeś. Ja za krzywdy swoje nie mściłem się na nikim, ty się mściłeś... Twój rachunek na świecie jest z pewnością wyrównany... Teraz przychodzi śmierć... Nie miałeś odwagi skończyć sam z sobą... Wzywałeś na pomoc mnie... tę czarną małpę, Agnes... Wyrabiałeś błazeństwa...
— Cóż to, sędzią moim jesteś? — tupnął zlekka nogą Popiołka.
— Abyś sobie wiedział. Sądziłeś mnie — więc teraz ja sądzę ciebie. Narobiłeś kupę błazeństw i przez to giniesz. Mówiłeś mi nieraz o swoich nieporozumieniach ze światem. To przedewszystkiem ty samego siebie nie rozumiałeś. Jesteś niby typem wyższym, przynajmniej sam się za takiego uważasz. A uciekłeś od życia, jak tylko do ciebie przyszło...
— Co to znaczy?
— To „a conto“ twej szczęśliwej miłości. Aha, już pijesz! Dobrze, pokrzywdzono cię — ale cóż w tobie pokrzywdzono? Nie jesteś żadna ludzkość, tylko jeden jedyny Popiołka, krótki moment... I ten moment śmieszny chciał się wyzwolić... Kogo ty, Popiołka, chciałeś wyzwolić, skoro nikogo prócz siebie nie znasz? W tobie nie było nic do skrzywdzenia!
— Co mi tam! Nie zależy mi na filozofji! — mruknął Popiołka, siadając. — Głupstwo wszystko. Byłem młody, byłem silny, może nawet głupi... Ale miałem talent... Niewiele myślałem o całości, robiłem swoje... Gdyby mnie użyto, gdyby sił moich zapotrzebowano, gdyby je zwrócono w tym kierunku, w którym one szły, mieliby ludzie ze mnie pożytek, a ja byłbym szczęśliwym, a przynajmniej wiernym niewolnikiem. Jak Michał Anioł. Jak wszyscy inni, którzy się wiecznie za łby wodzą ze swemi upiorami...
Wychylił duszkiem szklankę i opadł na stół.
— Mogę się przyznać — byłem słaby, tak słaby, że ja, com się nie bał najstraszniejszych wizyj, bałem się ludzi. Więcej od innych czułem ich zwierzęcy zapach, rozumiesz, zapach dzikich zwierząt... Więcej od innych mnie to przerażało... Dlatego zdzierałem... A wkońcu, gdy nie można tworzyć, można niszczyć... Ja coś robić muszę... Jeśli we mnie był miód, to się ściął w truciznę... Nie ja jestem temu winien, lecz oni... Ci wszyscy, którzy mnie zatruli.... No, a teraz nadchodzi chwila.... Chcą wypalić wrzód... Będziemy się palili... Lecz nie mów mi, że to kara za grzechy... Był kiedyś może Biały i Czarny Bóg, było kiedyś zło i dobro... Dziś — niema. Dziś ludzie sami nie wiedzą, co złe, a co dobre... My padniemy, wiem o tem, ale nie dlatego, abyśmy złej sprawy bronili, lecz ponieważ jest nas za mało... Drugich pod innemi sztandarami stoi więcej... Ot i cała rzecz... Nie, nie...
Gdzieś wpobliżu padło kilka strzałów.
Popiołka przysłuchiwał się przez chwilę.
— Zaczyna się! — mruknął. — Nasza barykada już się bije. No, trzeba będzie iść za chwilę do Pana Boga na asenterunek. Tauglich — untauglich!
Napełnił szklanki.
— Pij Drozd! Ostatnia!
Wypił duszkiem szklankę i postawił ją na stole.
— Mogę powiedzieć — rum był niezły, ale życie było kiepskie.
— No, cóż, nie udało się! — zatrzeszczał dziwnie podniecony głos Drozda. — Nie masz tam już w tych butelkach nic?
— Chodźmy! Chodźmy! — niecierpliwił się Popiołka.
— Zaraz... Ostatnią kroplę goryczy jeszcze...
Drozd butelkę za butelką wychylał sobie prosto w usta.
A potem zatoczył się i rzekł:
— A przecie „Marsyljanka” Rosję wywróciła... Oto, co znaczy pieśń!... Aux armes, citoyens!
Wyszli — i znowu rozpoczęło się uparte kucie pod sufitem.
Wtem rozległ się huk.
Dom drżał od wystrzałów.
Zajęczały szyby, posypało się szkło, zaczęły bębnić karabiny maszynowe.
W pewnej chwili Agnes zauważyła, że w pokoju, w którym Popiołka zostawił płonącą świecę, dzieją się niezwykłe rzeczy. Rozprysnęły się w oknach kolorowe szyby, rozhuśtał się żyrandol, zaczęły tańczyć na ścianach obrazy.
Skoczyła nadół.
Zgiełk uczynił się nieopisany. Raz po raz rozlegał się twardy, mocny huk szybkostrzelnego działka górskiego, z którego anarchiści ostrzeliwali swych przeciwników. Granaty bolszewickie biły w dom, dziurawiąc ściany, wyrywając z nich gruz.
Świeca zgasła. Zrobiło się ciemno.
Bój trwał wciąż.
Wreszcie Agnes przyszła do siebie.
Z nową energją wspięła się ku okienku i teraz już z furją zaczęła rozszerzać otwór. Udało się jej wyjąć kilka cegieł.
Świtało.
Wychyliwszy się przez okienko, ujrzała w pokoju kilka jakby ciemnych worków, leżących na ziemi. Jeden przerzucony był przez stół, drugi osunął się na ziemię pod zakratowanem oknem.
Domyśliła się, że to zabici.
Ale kule już po pokoju nie trzaskały.
Wijąc się, jak wąż, młoda kobieta wśliznęła się w otwór. Ostre kanty cegieł i skamieniałego wapna darły na niej bieliznę, kaleczyły ją, ale ona nie zważała na to. Wsunąwszy się naprzód głową, cudem tylko nie runęła na podłogę. Dopomogła jej giętkość młodego ciała. Po długich usiłowaniach wysmyknęła się jakoś z okienka i skoczyła na ziemię.
Była wprawdzie pół naga, w bieliźnie tylko, podartej i pokrwawionej, ale — wolna.
Dom grzmiał wciąż odgłosami bitwy.
W zamieszaniu i zacietrzewieniu nikt na nią z pewnością nie zwróci uwagi. Będzie można znaleźć Popiołkę.
Wyobrażała go sobie ukrytego za ramą okna i strzelającego do atakujących nieprzyjaciół. Trzyma na oku wroga i już chce posłać mu śmierć, a nie wie, że jego własna śmierć stoi za nim. A potem błysk, jedno uderzenie — i fala krwi ciepłej na ręce...
Agnes rozejrzała się. Pamiętała, że na biurku Popiołki leżał bez pochwy krótki, austrjacki bagnet. Trzeba było przejść przez trupy. Agnes uczyniła to bez trwogi. Jedno ciało ruszyło się pod jej stopą, drgnęło, jęknęło. Pochyliła się. Był to Utopja, ranny kulą w głowę. Całą twarz zalepioną miał krzepnącą już krwią. Uśmiechnęła się mściwie, pogardliwie i na tej twarzy zranionej stanęła wysokim, cienkim obcasem swych pantofelków.
Wreszcie znalazła bagnet.
Przez chwilę wahała się.
Strach ją zdjął.
Opuścić ten cichy pokój, iść między tych mordujących się ludzi...
Ale — pozostać tu, wśród trupów, nie uderzyć ztyłu, dać sobie wyrwać tę upragnioną ofiarę, wypatrzoną, od tak dawna osaczaną...
Zgiełk zrobił się jeszcze straszniejszy, dziki, tak okropny, że wytrzymać już nie można było. Odezwały się krzyki, huk — coś się w domu działo, coś porywającego jak burza, coś, co duszę z człowieka wyciągało...
Nie wytrzymała.
Zgrzytając zębami, straszna, rozczochrana, pół przytomna, wybiegła na korytarz, ściskając bagnet w ręku.
Łotysze wzięli dom atakiem na bagnety, ale walka toczyła się wciąż jeszcze. Mordowano się w pokojach, w korytarzach.
W oczach Agnes padł od strzału rewolwerowego ogromny Łotysz, pędzący naprzód z pochylonym bagnetem. Jakby się potknął o coś, runął łbem naprzód.
W samym kącie, na końcu korytarza, broniło się kilku anarchistów, ze stołu uczyniwszy sobie barykadę.
Łotysze skoczyli na nich kupą.
Powietrzem wstrząsnął huk wystrzałów i krzyk.
W ciemnym korytarzyku, prowadzącym do pokoju Popiołki, Łotysz jakiś ujrzał Agnes z nożem w ręku. Coś do niej krzyknął, ona zawołała, że jest komisarzem sowjeckim, że chce bić anarchistów... Podniosła rękę i potrząsnęła bagnetem.
W tej chwili Łotysz zamachnął się karabinem, jak cepem i kolbą rozbił jej głowę.
Krwawy mózg bryznął na ścianę.
A ciało Popiołki od kilku godzin już stygło przed bramą domu.
Padł, prowadząc kontratak na Łotyszów.
Przy nim leżał mały, skurczony Drozd, zwinięty w kłębek, jak gdyby mu zimno było. Nie miał żadnej broni przy sobie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.