Przejdź do zawartości

Wściekłe psy/XXXIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jerzy Bandrowski
Tytuł Wściekłe psy
Wydawca Wydawnictwo Polskie <R. Wegner>
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Katolicka Sp. Akc.
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXXIII.

W najtrudniejszem stadjum tych starań naraz — pani Piotrowska telefonicznie zawezwała Zauchę do siebie. Wymawiał się, tłumaczył, że jest bardzo zajęty, jednakże tak prosiła, że musiał pójść.
Przyjęła go w salonie, blada, widocznie niespokojna, zdenerwowana.
— Nie chciał pan przyjść! — mówiła z wyrzutem w głosie. — A nie wie pan nawet, jak bardzo pan jest potrzebny...
— Cały jestem pochłonięty zamierzonym wyjazdem do Francji! — tłumaczył się Zaucha.
— Wyjeżdża pan?
— Dążę do tego z całych sił.
— A cóż tam? — zdziwiła się.
— Wojsko jest, droga pani, wojsko polskie we Francji. Nie będziemy tam już filozofowali o bolszewiźmie, dostaniemy mundur, będziemy się bili...
— Jedziecie panowie obaj?
— Tak z Chrobakiem jadę...
— A bolszewicy was puszczą?
— Postaramy się.
Umilkła.
— Francja. Do Francji! — rzekła po chwili w zamyśleniu.
A w tych paru słowach mieściła się cała tęsknota i cała nadzieja umęczonej duszy polskiej.
— Więc tem bardziej, skoro się panu los uśmiechnął, musi mi pan pomóc. Bardzo przepraszam, że może nadużywam dobroci pańskiej, ale jestem jej pewna, z drugiej strony zaś w tym wypadku istotnie tylko pan może pomóc...
— Jestem gotów.
— Otóż wiadomo panu, że mąż prowadzi bardzo rozległe interesy...
— I szczęśliwie...
— Tak, ale w dzisiejszych czasach to są rzeczy bardzo ryzykowne. Teraz mąż zaangażował się tak, że włożył w interes całą gotówkę, a nawet moje brylanty i kosztowności zastawił.
— O! — zdziwił się Zaucha.
— To chwilowo. Interes jest zupełnie pewny... Ja go znam, mąż mi opowiadał! — upewniała się w przekonaniu pani Luta. — Tylko, że ktoś mu w sferach sowjeckich niesłychanie szkodzi. Nic dziwnego — on ma tak szczęśliwą rękę, taki jest przytem miły, gładki, że mu zazdroszczą... Zna pan ludzi! Zazdroszczą pieniędzy, zdolności, powodzenia, ładnej żony... I w tym wypadku to jest bardzo niebezpieczne, bo człowiek, którego mąż o te machinacje podejrzewa, działa nie z interesowności, nie dla „wziatki“, lecz z zemsty o... a raczej z nienawiści osobistej... Jest to człowiek może bardzo zły, no, tego nie wiem, Bóg go osądzi, ale bądź co bądź pełen złej woli i zatwardziały... Mąż twierdzi, że na tego człowieka może mieć sposób tylko Popiołka...
Zaucha rozłożył bezsilnie ręce.
— Ja na Popiołkę wpływu nie mam!
— Może się panu tak tylko zdaje! Źle pan zrobił, że pan tego człowieka zaniedbał. On w dyskusji może nigdy nie byłby panu przyznał racji, niech pan jednak nie sądzi, że na słowa prawdy jest głuchy. Jestem pewna, że gdyby pan udał się do niego, zmiękłby.
— Widzi pani... Gdyby szło o co innego... Ale jakże ja mogę Popiołce tłumaczyć, aby pomógł w interesie pani mężowi. Między nami mówiąc, pan Piotrowski spekuluje, gra na giełdzie... Nie potępiam tego, cały świat gra na giełdzie, nie wyjmując, prawdopodobnie, Trockiego, najzacieklejszego wroga kapitału, ale Popiołka, ręczę pani, mieszać się do tego nie zechce. A prócz tego — szczerze mówiąc — on nie jest przyjacielem pana Piotrowskiego. Między innemi i to jest jeden z powodów, dla których nie utrzymuję z nim stosunków...
Pani Luta zaczerwieniła się zlekka.
— Rzecz prosta. Popiołka kochał się we mnie. Nie, pod tym względem jesteście okropni! Miłość nie tylko nie uszlachetnia was, ale dziczejecie przez nią! Co wy, barbarzyńcy, robicie z tem czystem, jasnem uczuciem!
— Niechże się pani liczy z faktami!
— Niesposób! Fakty są takie, że koniecznie trzeba je zmienić... Popiołka musi pomóc! Musi! A pan nie może odmówić mi pomocy! — rzekła energicznie, z naciskiem.
— Więc cóż mam zrobić?
— Musi pan pójść do Popiołki i powiedzieć mu, że musi pomóc...
— Konkretnie?
— Mąż mu to powie, bo ja nie wiem.
— Jakżeż ja tak mogę iść — z niczem?
— To nie jest nic, ale przeciwnie, bardzo dużo, prawie że wszystko. Idzie o to tylko, aby on chciał pomóc i chciał rozmówić się z moim mężem. Jeśli się na to zgodzi, wszystko będzie dobrze.
— Ostatecznie, mogę się tego podjąć... W tych dniach dam pani znać...
— O, nie w tych dniach, zaraz niech pan idzie! — nalegała pani Luta. — Rzecz jest pilna, a o wyniku rozmowy z Popiołką da mi pan znać telefonicznie.
— Może i tak być! — zgodził się Zaucha. — Jednakże... wybaczy pani... zdaje mi się, że dobrze byłoby, gdybym ja miał znak jakiś, że przychodzę istotnie od pani... Popiołka jest nieufny, podejrzliwy, gotów pomyśleć, że to mąż pani mnie przysyła, i że ja może procent mam za to obiecany... Może pani parę słów napisze...
— Nie wiem — wahała się.
— Ogólnikowo... Nawet im bardziej ogólnikowo, tem wygodniej dla mnie, mam szersze pole... Niech pani tak napisze, żeby z tego nic jasno nie wynikało... Tak: coś tego owego, drogi panie, napomknąć o spotkaniu się, ale bez nazwisk i bez określenia z kim i kiedy, bo czort wie, co z anarchistami będzie, potem się pani w „czrezwyczajkę“ może wsypać...
— Tak, to co innego, pan ma słuszność. Agnes też mnie namawiała, abym do Popiołki napisała, ale obawiałam się skompromitować męża...
— To pani o tem rozmawiała z Agnes...
— Ona u nas wciąż przesiaduje, więc słyszała to i owo... Chciała nawet pośredniczyć między mężem a Popiołką, jednakże...
— Jeszczeby też! Niechże się pani jej strzeże!
— Pan także przeciw niej? Czy pan wie co o niej?
— Nie. Nie wiem nic.
— Widzi pan... Coś w tem musi być jednakże... Powiem panu szczerze: Pan Popiołka, który chorobliwie wprost unika ze mną wszelkich stosunków, również przestrzegał mnie przed nią... Przysłał mi nawet kartkę... dość dziwną... romantycznie napisaną. — Jeśli pani nie chce zginąć, niech pani nie zdradza swych tajemnic — czy coś takiego. Domyśliłam się, że to o Agnes mowa.
— Jeżeli Popiołka panią przestrzegał, Agnes musi być istotnie niebezpieczna... Dobry on jednak człowiek...
— Więc ja zaraz napiszę. Ale to z konieczności rzeczy list będzie miał dość zagadkowy charakter... Nazwiskiem też podpisać się nie mogę...
— No, pewna serdeczność nie zaszkodzi.
Pani Luta usiadła przy biurku i napisała list.
— Proszę! Niechże pan pamięta: Sprawa jest pilna i ważna. Nie skłamię, gdy panu powiem, że to — kwestja życia.
Zaucha wstał.
— Więc idę — natychmiast. Aha! Jeszcze numer telefonu...
— Mizernie pan wygląda! — odezwała się pani Luta z współczuciem.
— Cóż, nie czas dziś na dobre wyglądanie...
— Panie Zaucha! Bez słowa, chętnie, pomaga pan nam, a sam...
— A sam jestem w tem szczęśliwem położeniu, że nie potrzebuję pomocy.
— Nie śmiałabym nigdy... Ale gdyby pan wiedział!
Głos pięknej kobiety drgnął, a oczy jej napełniły się łzami.
— Nie wiem i nie chcę wiedzieć, droga pani! — rzekł, całując jej drobne paluszki. — Jakie pani ma rozpalone ręce!...
— To ze zdenerwowania... Taka jestem wrażliwa!
Ubierając się w przedpokoju, zauważył na wieszadłach i futro pana Piotrowskiego i palto.
— Nie chciał wyjść do mnie — pomyślał. — Nic dziwnego, nieprzyjemna historja bądź co bądź...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jerzy Bandrowski.