U pala męczarni/1

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anonimowy
Tytuł U pala męczarni
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.02.1938
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


U PALA MĘCZARNI
Czejennowie i Dakota

Najpiękniejszym terenem łowieckim w okresie kolonizacji Dalekiego Zachodu był Wyoming. Nawet dziś, gdy okolica ta została podniesiona do godności Stanu, pozostała jednak ojczyzną różnorodnej zwierzyny, nie spotykanej w podobnej obfitości w żadnej innej okolicy Stanów Zjednoczonych.
Tu właśnie, dowódca pionierów, Buffalo Bill, zwykł polować w towarzystwie swych dzielnych i wiernych przyjaciół — Dzikiego Billa Hickocka i Nicka Whartona — na szare niedźwiedzie, pumy czyli lwy górskie, wilki i inną grubą zwierzynę.
Z zadowoleniem powitała więc ta bohaterska trójka zaproszenie wodza Czejennów-Niedźwiedzi na wielkie łowy jesienne.
Od czasu strasznej walki, którą trzej wywiadowcy prowadzili przeciwko bandzie, zwanej „Związkiem Śmierci“, stosunki między nimi, a Czejennami były przyjacielskie. W walce tej, pełnej trudów i niebezpieczeństw, plemię Czejennów-Niedźwiedzi niejednokrotnie pomagało naszym bohaterom.
Buffalo Bill wypalił swego czasu „fajkę pokoju“ z młodym wodzem tego plemieniu, Samotnym Niedźwiedziem, który nazywał odtąd Cody’ego swym białym bratem.
W chwili, gdy zaczynamy śledzić ich losy, nasi bohaterowie, w drodze do wigwamów swych czerwonoskórych przyjaciół, rozłożyli się obozem obok szemrzącego strumyka, w samym sercu krainy łowów — Wyomingu. Polowali oni dotychczas sami i nie mogli uskarżać się na brak zdobyczy, o czym świadczyły liczne i cenne skóry, suszące się wpobliżu na trawie. Nie brakowało wśród obfitego łupu skór dwu najgroźniejszych bestyj prerii amerykańskiej: grizzly — szarego niedźwiedzia — i pumy.
Pułkownik William F. Cody, nazywany przez rycerzy Dzikiego Zachodu Buffalo Billem, lub Królem Granicy, nie osiągnął jeszcze w tym okresie szczytu sławy. Znany był jednak wszędzie, gdzie bieliły się płótna osadniczych taborów i płonęły ogniska Czerwonoskórych.
Jego nieodłączny towarzysz, Bill Hickock, zwany także Dzikim Billem, dla swej nieokiełznanej porywczości, był postacią również sławną wśród mieszkańców Dalekiego Zachodu. Widok jego złotej czupryny wzbudzał więcej strachu w czerwonoskórych wojownikach, niż widok pióropusza najdzielniejszego z pośród wodzów. Indianie byli zdania, że strzelba Dzikiego Billa przemawia szybciej niż jego usta i tem więcej mieli go w poważaniu.
Trzeci bohater naszego opowiadania, stary Nick Wharton, mimo nieco śmiesznego wyglądu, także niemałą sławę zdobył sobie wśród prerii. Był on niegdyś traperem i zachował swój stary strój myśliwca w puszczy, który rozśmieszał mieszkańców prerii. Strzelba jego przemawiała tym samym językiem, co fuzja Billa Hickocka i biada czerwonemu czy białemu rabusiowi, który dostał się pod obstrzał starego Nicka.
Nick Wharton był nieco zgryźliwy w życiu codziennym, lecz nikt nie mógł mu nic zarzucić jako wywiadowcy i towarzyszowi w walce. Wierność i słowność Nicka były przysłowiowe wśród mieszkańców Dalekiego Zachodu.
Była to epoka, gdy ludzi ceniło się nie według słów, lecz według pełnych odwagi i poświęcenia czynów.

Buffalo Bill i jego towarzysze leżeli na trawie obok ogniska i prowadzili rozmowę o łowach.
— Puma, którą niedawno upolowałeś — rzekł Nick Wharton do Króla Granicy, pykając swą nieodłączną fajeczkę o krótkim cybuchu — jest znacznie większa od tej, którą ubiłem przed rokiem w Colorado, pamiętasz, Cody?
Dowódca wywiadowców miał zamiar odpowiedzieć przyjacielowi, lecz Nick nie pozostawił mu czasu na odpowiedź i wyciągając przed siebie ramię, rzekł:
— Spójrzcie, czy widzicie te ciemne punkty poruszające się na prerii? Ty masz lepszy wzrok, Cody, popatrz więc!
Słońce chyliło się już ku zachodowi i horyzont był niezbyt wyraźny, tak że trudno było odróżnić jakąś postać w tak dużej odległości. Należało jednak zbadać sytuację, gdyż w owych czasach nietrudno było o potyczkę na stepie. Prawa, wydawane przez daleki Waszyngton nie były przestrzegane przez bandy białych rozbójników lub czerwonoskórych „łowców skalpów“. Na stepie każdy obcy był wrogiem.
Buffalo Bill przesłonił oczy dłonią i po krótkiej chwili rzekł:
— Jakiś jeździec pędzi co koń wyskoczy, tak, jakgdyby ścigany... Straszny kurz, słabo widać... preria jest bardzo wysuszona, Sądzę jednak, że ci, którzy go gonią, to Indianie. Pędzą, jak stado wściekłych kojotów! Przygotujmy się na wszelki wypadek do walki. Wstawać, chłopcy!
— A gdybyśmy tak ruszyli im naprzeciw... — mruknął Bill Hickock, rzucają spojrzenie na pasące się w pobliżu konie.
— Nie, nie możemy ich atakować. Oni galopują wprost na nas. Ten, który znajduje się na czele, wyprzedza znacznie swych prześladowców. Teraz widzę, że to napewno Czerwonoskórzy — jest ich zbyt wielu, abyśmy im mogli stawić czoło na otwartej przestrzeni. Zrobimy im jednak małą niespodziankę. Żywo, przyjaciele! Ukryjmy się wśród drzew!
To rzekłszy, Cody chwycił swą fuzję, ujął konia za uzdę i skierował się w stronę pobliskiej grupy drzew. Towarzysze poszli w jego ślady i po chwili cała trójka znikła w cieniu liściastej fortecy.
Orle oko Buffalo Billa mogło już teraz zupełnie wyraźnie odróżnić postacie galopujących jeźdźców. Uciekającym był również Indianin. Nie zwrócił on uwagi na pozostawione przez białych ognisko i skierował konia wprost na miejsce ukrycia naszych bohaterów. Można było teraz dokładnie zaobserwować ściganego. Należał on do plemienia Czejennów i o dziwo — skóra jego pokryta była barwami wojennymi tego plemienia.
Napełniło to białych zdumieniem, gdyż wiedzieli, że żadne z plemion indyjskich nie wkroczyło na ścieżkę wojenną.
— Znam tego człowieka! — zawołał nagle Buffalo Bill. — To Czerwony Nóż, jeden z najdzielniejszych i najzaufańszych wojowników Samotnego Niedźwiedzia, wodza Czejennów. Wódz wysłał go prawdopodobnie w poselstwie do nas. Może wzywa pomocy?... Czejennowie wykopali topór wojenny!
Oko dowódcy zatrzymało się na prześladowcach Czerwonoskórego, znajdujących się w odległości około pół mili.
— To Indianie z plemienia Dakota — rzekł wreszcie.
Dziki Bill gwizdnął przez zęby.
— Dakota — mruknął — to diabelnie silne plemię. Jeśli Samotny Niedźwiedź zadarł z nimi, tym gorzej dla niego i dla jego Czejennów.
— Nie sądzisz, że zbliżyli się już na odległość strzału, Buffalo? — spytał spokojnie Nick.
— Zaczekaj chwilę. Pozwolimy im jeszcze się zbliżyć — odparł Cody. — Nagły atak zbliska bardziej ich przerazi.
Tymczasem ścigany Czejenn minął ognisko i pogalopował dalej w step.
Dakotowie zaś zatrzymali się przed ogniskiem, podejrzewając widocznie zasadzkę. Chwilę tę uznał Buffalo Bill za odpowiednią. Nadszedł moment decydujący.
— A więc? — szepnął Nick Wharton,
— Zaczynamy!... — odparł Król Granicy.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: [[Autor:an]onimowy|an]onimowy]].