Trzy lata/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Anton Czechow
Tytuł Trzy lata
Pochodzenie Nowele
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1905
Druk Drukarnia »Czasu«
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Три года
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.


Nazajutrz, w niedzielę, o godzinie jedenastej, jechał z żoną po Piatnickiej, w lekkim powoziku, zaprzęgniętym w jednego konia. Bał się jakiego wybryku ze strony Teodora Stepanycza i zawczasu było mu nieprzyjemnie. Po dwóch nocach spędzonych w domu męża, Julia Siergiejewna uważała swoje małżeństwo za wielki błąd, za nieszczęście, którego by nie zniosła, gdyby miała mieszkać gdzieindziej, jak w Moskwie. Moskwa bawiła ją, ulice, domy i kościoły podobały jej się bardzo i gdyby można było jeździć w tych wspaniałych saniach, tymi pięknymi końmi, jeździć cały dzień od rana do wieczora i podczas prędkiej jazdy oddychać chłodnem, jesiennem powietrzem, to, coprawda, nie czułaby się tak nieszczęśliwą.
Przed białym, niedawno otynkowanym, dwupiętrowym domem, stangret zatrzymał konia i skręcił na prawo. Tu już oczekiwali. Przy bramie stał stróż w nowym kaftanie, w wysokich butach i w kaloszach, i dwóch stójkowych: cała przestrzeń od środka ulicy do bramy i potem przez podwórze do ganku posypana była świeżym piaskiem. Stróż zdjął czapkę, stójkowi salutowali. Na ganek wyszedł Teodor Teodorycz z poważnym wyrazem twarzy.
— Cieszę się, że się poznamy, siostrzyczko — rzekł, całując Julię w rękę.
— Witajże!
Teodor podał jej rękę i przeprowadził ją przez schody i przez korytarz wśród tłumu kobiet i mężczyzn. W przedpokoju także było ciasno i czuć było kadzidło.
— Przedstawię panią zaraz ojcu naszemu — szepnął Teodor podczas grobowej ciszy. — Czcigodny staruszek, pater familias.
W wielkiej sali, dokoła stołu, przygotowanego do nabożeństwa, stali, oczekując widocznie, Teodor Stepanycz, ksiądz w fioletowej czapce i dyakon. Stary podał Julii rękę, nie mówiąc ani słowa. Wszyscy milczeli. Julia zmieszała się.
Ksiądz z dyakonem zaczęli przywdziewać ornaty. Przynieśli kadzielnicę, z której sypały się iskry i szedł zapach kadzidła i węgli. Zapalili świece. Urzędnicy weszli do sali na palcach i stanęli w dwóch rzędach pod ścianą. Cicho było zupełnie, nikt nawet nie zakaszlał.
— Błogosław, Władco — zaczął dyakon.
Odprawiali nabożeństwo uroczyście, nic nie opuszczając i odczytali dwa śpiewy kościelne: do Jezusa Najsłodszego i Przenajświętszej Bogarodzicy. Śpiewacy śpiewali bardzo długo. Łaptiew zauważył, jak przed chwilą zmieszaną była jego żona; podczas gdy czytali śpiewy kościelne i śpiewacy zawodzili na różne tony trzykrotne: »Panie, zmiłuj się«, z niepokojem oczekiwał kiedy się stary obejrzy i zrobi jakąkolwiek uwagę, w rodzaju »nie umiecie się żegnać«; zły był; poco ten tłum, poco ta cała ceremonia z popami i ze śpiewakami. To zupełnie po kupiecku. Ale kiedy ona razem ze starym poddała głowę pod Ewangelię, a potem kilkakrotnie przyklęknęła, zrozumiał, że jej się to wszystko podoba i uspokoił się.
Przy końcu nabożeństwa, podczas modlitw za cesarza, ksiądz dał krzyż do pocałowania staremu i Aleksemu, ale kiedy podeszła Julia Siergiejewna, krzyż zakrył ręką i dał znak, że chce mówić. Kiwnęli śpiewakom, żeby przestali śpiewać.
— Prorok Samuel — zaczął ksiądz — przyszedł do Betleem z rozkazu Pana, a tu starsi miasta pytali go z drżeniem: »Czy pokojem jest wejście twoje, o przezorny?« I rzekł prorok: »Pokojem, bo od Pana przyszedłem, świętujcie i weselcie się dzisiaj ze mną.« Tak i my, sługo Boska, Julio, zapytujemy ciebie, czy pokój wnosisz do domu tego?...
Julia zaczerwieniła się ze wzruszenia. Skończywszy mówić, ksiądz dał jej ucałować krzyż i powiedział innym już głosem:
— Teraz Teodora Teodorycza trzeba ożenić. Już czas najwyższy.
Śpiewacy znów zaśpiewali, lud poruszył się i zrobiło się głośno. Rozrzewniony starzec, z oczami pełnemi łez, pocałował trzykrotnie Julię i powiedział:
— To wasz dom. Mnie staremu już nic nie potrzeba.
Urzędnicy witali się i mówili coś, ale śpiewacy, tak głośno śpiewali, że nic nie było można usłyszeć. Podali śniadanie z szampanem. Ona siedziała obok starego, który jej tłómaczył, że niedobrze jest mieszkać oddzielnie, trzeba mieszkać razem, w jednym domu, a rozłączenia i niezgody prowadzą do zguby.
— Ja się dorabiałem a dzieci pieniądze wydają — mówił. — Teraz, mieszkajcie ze mną w jednym domu i dorabiajcie się. Mnie, staremu, czas odpocząć.
Przed oczami Julii migał się ciągle Teodor, bardzo podobny do jej męża, ale bardziej ruchliwy i mniej śmiały: kręcił się dokoła i często całował ją w rękę.
— My siostrzyczko, jesteśmy prostymi ludźmi — mówił, podczas gdy czerwone plamy występowały mu na twarzy. — Żyjemy zwyczajnie po rosyjsku, po chrześcijańsku, siostrzyczko.
Kiedy wracali do domu, Łaptiew, zadowolony, że wszystko się tak wybornie odbyło, przeszło nawet jego oczekiwania i nic nadzwyczajnego nie zaszło, mówił do żony uradowany:
— Dziwisz się, że człowiek tak silny i dobrze zbudowany, jak mój ojciec, może mieć dzieci tak małego wzrostu i tak słabych piersi, jak ja i Teodor. Tak, ale to takie zrozumiałe. Ojciec ożenił się z moją matką, mając czterdzieści pięć lat, podczas gdy ona miała tylko siedemnaście. Bladła i drżała w jego obecności. Nina urodziła się pierwsza, matka była jeszcze stosunkowo zdrowa, dlatego też i ona wzrosła silniejsza od nas; ja zaś i Teodor przyszliśmy na świat, kiedy matka była zmęczona bezustannym strachem. Pamiętam, kiedy ojciec zaczął mnie uczyć, albo, właściwie mówiąc, bić, nie miałem jeszcze pięciu lat. Siekł mnie rózgami, targał za uszy, bił po głowie i ja, budząc się rano, myślałem przedewszystkiem: czy też będą mnie dzisiaj bili? Bawić się i figlować nie było wolno mnie i Teodorowi: musieliśmy chodzić na jutrznię i na pierwszą mszę, całować popów i zakonników w rękę; a w domu czytać śpiewy kościelne. Ty jesteś religijna i lubisz to wszystko, a ja boję się religii, i kiedy przechodzę koło kościoła, przypomina mi się moje dzieciństwo. Kiedy miałem lat osiem, wzięli mnie już do składu: pracowałem jak prosty chłopak i to było bardzo niezdrowe, bili mnie tam prawie codziennie. Potem, gdy mnie oddali do gimnazyum, uczyłem się do obiadu, a od obiadu do wieczora musiałem siedzieć w tym składzie i tak do dwudziestu dwóch lat, dopóki nie zaznajomiłem się w uniwersytecie z Jarcewem, który mnie namówił, abym uciekł z domu ojca. Ten Jarcew zrobił mi dużo dobrego. Wiesz co — rzekł Łaptiew i roześmiał się z zadowoleniem: — pojedźmy zaraz do Jarcewa. To najszlachetniejszy z ludzi. Jaki on będzie wzruszony!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Anton Czechow i tłumacza: anonimowy.