[1]Tren albo sen.
Szedłem cmentarzem, ścieżką dawno znaną,
Wśród mogił stopą moją wydeptaną,
Między posągi, krzyże, kwiaty, drzewa…
Cicha noc maju… kędyś słowik spiewa…
Pod rosą w woniach rozmodlone kwiaty,
I dzwon północy rdzawą piersią woła,
I spłynął księżyc otulając światy,
Jak cichem skrzydłem cichego anioła…
I do jej grobu zbliżam się z daleka,
Widzę ją… siedzi… sama… zadumana…
Jak biały posąg, choć ziemi daleka,
Na grobie własnym, w marmury odziana.
Twarz jej spokojna, w blaskach uśmiechniona,
Zdaje się słuchać anielskich sfer głosów,
Cierniowy wieniec wspomnień przeszłych losów,
Trzyma, poważna, jak rzymska matrona!
Zbliżam się — siwy włos jej powiew nocy
Rozwiewa, w koło róże się schylają
I taka cisza w ustroniu sierocej,
Że zda się słychać… jak tam oddychają!
Klękam i mówię jej z cichą rzewnością:
„O chodź ty ze mną, wróć do mego domu,
Ja ciebie znowu otulę miłością
Uczuć dziecinnych; nie powiem nikomu…
Chodź, bo wieczorna ziębi ciebie rosa,
Wiatr siwe włosy odwiewa z twej skroni;
Chodź, ja ci całe przychylę niebiosa,
Z ciepłych rąk twojej nie wypuszczę dłoni.
W kaplicy naszej śnieżna lampa płonie,
Modlić się będziem jak w dawnym zakonie.
U nóg twych wiernie do snu się ułożę
I z strun wywołam te znane ci dźwięki,
Które lubiłaś. Całe tonów morze
Przebudzę w sercu… znane ci piosenki…
O, chodź! uścielę ci łoże — znasz drogę,
Siano dam tobie na pościel z łąk znanych.
Tu chłód pod sklepem tych głazów ciosanych,
Tu cię zostawić nie mogę, nie mogę…“
[2]
I twarz ukryłem w dłoniach, a łzy moje
Spadały cicho na róże i wrzosy,
I zdało mi się, że harmonii zdroje
W piesi wzbierają mej, całe niebiosy
Natchnień się budzą, i me oddychanie
Spiewem się stało, a pierś organami,
Co tak błagała, jak arfy konanie,
W którą uderzył piorun nad grobami…
Ona anielsko rzekła uśmiechnięta:
„Wróć, bo jam z tobą! Dla was tu mróz wieczny,
A dla nas wieczne słońce, cisza święta.
Mój dobry chłopcze, wierz w ranek słoneczny!
Tyżbyś mi wydrzeć chciał raj ukochany
I znów pogrążyć w walkach i cierpieniach,
I ten cierniowy wieniec krwią oblany,
Znów na me skronie wtłoczyć w twych natchnieniach?
Ja cię chroniłam przed żmij ukąszeniem,
Starości znałam cię jasnowidzeniem,
Dziś znam cię lepiej; przed każdem zaśnięciem
Skrzydeł cię duszy dotykam musnięciem.
W akord modlitwy zestrój się z mym duchem,
Będziem płynęli w pośród gwiazd milionów,
Jak dwa łabędzie, w szafirach bez granic,
Wyżej i wyżej, aż do prawdy tronów…
Naprzód iść będziem – a marności za nic…
I wraz się zgoją serca twego blizny,
Gdy ujrzysz jasną przyszłość twej ojczyzny!“
I wieniec cierni dała mi z swej dłoni,
Lecz już zielony był i pełen woni,
A ciernie znikły… i na serca górach
Śniegi boleści topniały w lazurach.
W tem grób się rozwarł i niemo zstąpiła
W głąb, co wulkanów błyska aureolą,
I w głos organów odjękła mogiła
W tony świetlane jakieś, co nie bolą.
Dymy kadzideł jasną, wonną chmurą
Słały się w koło i powiały górą.
I chór świetlany w arf anielskich głosy
Wplótł mnie i porwał… O, ludzkości zorze!
Blaski! zachwyty! o rozkoszy morze!
Tonę… już całe pochłaniam niebiosy…
Jako na kwiatach brylantowe rosy,
Tak na źrenicach czuję łzy, co palą,
W pierś upadają. Płynę niebios falą
W nieskończonościach — ramiona wytężam,
Ach!... i miłością boleść mą — zwyciężam!
E… B…
|