Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom IV/XII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XII.

Wróciwszy do pałacu, wicehrabia wszedł do pokoju Herminii, która znużona nieco odbytą dnia poprzedniego przechadzką, wypoczywała na łóżku.
Rozmawiali o mnóstwie szczegółów, odnoszących się do mającego wkrótce nastąpić wyjazdu, do urządzenia się w Touraine, gdy przed odejściem pan de Grandlieu rzekł do niej:
— Ale. muszę ci też oznajmić pewną wiadomość. W przyszłym miesiącu, skoro zupełnie powrócisz do zdrowia, będziemy na wsi mieć gościa. Wybaczysz mi, iż bez twojego upoważnienia dopełniłem zaproszenie ku któremu myśl nagle mi przyszła. Andrzej de San-Remo, mając sobie zalecone świeże wiejskie powietrze, przyjedzie na kilka tygodni do Grandlieu.
Cień zawieszonych nad łóżkiem aksamitnych firanek, padając na twarz Herminii, nie dozwolił spostrzedz wicehrabiemu nagłej zmiany w jej obliczu.
Nic nie odpowiedziała na słowa męża.
— Milczysz? zapytał z obawą. Może źle uczyniłem । idąc za głosem sympatji, jaką mam dla tego młodego człowieka? Miałożby jego do nas przybycie jaką przykrość ci sprawić?
— Zkąd ta myśl? pytała Herminia, słabym, przyciszonym głosem.
— Ztąd, iż obawiam się, że ten mój projekt niepodobne ci się może. Powiedz mi szczerze. Wszystko to jeszcze da się odmienić. W ostatnim razie zamiast do Touraine, pojedziemy do Włoch lub Nicei, i odwołanie mojego zaproszenia dałoby się tym sposobem usprawiedliwić tak, że pan de San-Remo aniby się domyślił przyczyny, nie chowając tem samem za to najmniejszej, urazy.
— Nie zmieniaj swoich projektów, wyszepnęła Herminia, aprobuję wszystkie, jakiekolwiek są one.
Uspokojony Armand wyszedł z pokoju żony, a młoda kobieta, pozostawszy sama przycisnęła obie ręce do silnie bijącego serca, wyszeptując cicho:
— Być przy nim... Spędzać razem dni całe... bezustannie... całe tygodnie... po tem szaleństwie, jakie popełniłam... po owych słowach, jakie wygłosił w gorączce?... Nie!.. tak dla niego jak dla mnie sytuacja do niezniesienia!.. Czyż on powinien był przyjąć zaproszenie Armanda?.. Nigdy... nigdy w świecie!.. Nie odmówił... lecz nie przyjedzie. Napisze do niego w razie potrzeby, prosić go będę, aby nie przyjeżdżał...
Nazajutrz pan de Grandlieu wraz z żoną wyjechał do Touraine.
W miesiąc później San-Remo otrzymał list, wszak nie od Herminii, lecz od wicehrabiego. List ten przypominał młodzieńcowi jego obietnicę, dodając, że był oczekiwanym.
Telegram Andrzeja odpowiedział:
„Wyjeżdżam pierwszym pociągiem. Serdeczne pozdrowienie“.
We dwie godziny potem jechał drogą żelazną.
Filip de Croix-Dieu odprowadził go na stację, i z uśmiechem tryumfu, usłyszawszy świst lokomotywy, zatarł ręce z radością, powtarzając jak ów „Rodin“ w „Żydzie wiecznym tułaczu“:
— Dalej! dalej!


∗             ∗

— Jerzy! oto moja ręka, zostanę twoją żoną, wyrzekła Fanny Lambert do Jerzego Tréjan, nazajutrz po dniu, gdzie artykuł, zamieszczony w jednym z dzienników francuskich, oznajmiał o przedwczesnej śmierci księcia Leona Aleosco. Artykuł ów lekko zmodyfikowany przez barona de Croix-Dieu znalazł powtórzenie w innych gazetach miejscowych.
Pamiętają zapewne czytelnicy okrzyk radości, jaki wybiegł z piersi artysty całującego piękne różowe szpony tej lwicy z wdziękiem sobie podane. Pamiętają zarówno, że owa pseudo-księżna dodała:
— Lecz nasze małżeństwo zawartem być zaraz nie może.
— Dla czego? zapytał.
— Zaledwie od tygodnia jestem wdową.
— Po mężu, który ci bronił używać swojego nazwiska?
— Mimo to był moim mężem w obec Boga. Powinnam ze względu na samą siebie stosować się do form towarzyskiej przyzwoitości i pozostawić wymagalny przeciąg czasu pomiędzy nowym związkiem a tamtym przez śmierć zerwanym. Jest to moim obowiązkiem nietylko wobec świata, lecz i moją wolą. Za trzy miesiące nastąpią nasze zaślubiny.
Daremno Jerzy nalegał.
Fanny Lambert, jak wiemy, chciała zaślubić tylko sławnego artystę, potrzeba więc jej było trzech miesięcy czasu na wytworzenie swemu przyszłemu mężowi jakiejś pozornej, chociażby wziętości i chwały, przy pomocy barona de Croix-Dieu, znanemi nam już środkami.
Sposoby te, uwieńczonemi zostały pełnem powodzeniem.
Baron zakupił u kupca przy ulicy Lafitte pół tuzina obrazów roboty Jerzego Tréjan. Obrazy te podsuniętemi zostały do galerji wyprzedaży sławnych mistrzów pędzla, ściągającej do pałacu przy ulicy Drouot wszystkich amatorów i milionerów Paryża.
Pozostawione same sobie biedne te płótna, pomimo ich rzeczywistej wartości, byłyby mogły otrzymać bardzo skromną cenę, lecz Croix-Dieu przy pomocy dwóch zręcznych agentów, rozpoczął ogień bojowy na całej linji, i po zapalczywej pozornej walce, został ich nabywcą za tak bajecznie wysokie ceny, jakie jedynie osiągał Meisonier i Gerôme.
Zapłacił za nie gotówką a podstawiona przezeń osoba poszła nazajutrz do delegowanego ku prowadzeniu wyprzedaży komisarza aby zastawić je, i odebrać od niego wyłożone na kupno banknoty, które wróciły do pugilaresu, z jakiego wyszły wczoraj.
Rzecz ta tak dobrze i dyskretnie poprowadzoną została, iż nikt nie podejrzywał w tem najmniejszego kuglarstwa.\
Rozgłos otoczył nazwisko de Tréjan.
— Straciłem węch i wzrok wyraźnie, mówił sobie Vibert, ów kupiec obrazów, którego sylwetkę naszkicowaliśmy w pierwszej części tej książki. Nie powinienem był odmawiać zaliczki, żądanej przez Jerzego Tréjan i oznaczyć mu termin pięcioletni. Było tu sto tysięcy franków do zarobienia! Ach! jakim niedołęgą ja jestem!
Idąc za radą Filipa de Croix-Dieu, a zachęcany obok tego przez Fannę, Jerzy postanowił wykończyć i dać na przyszłą wystawę w Salonie portret tej młodej kobiety malowany w kostjumie bachantki, o czem, gdy posłyszano, tłumy ciekawych przybywały do jego pracowni, aby obejrzeć to płótno, które, jak wiemy, w rzeczy samej było cudem talentu i pracy.
Uniesieniom nie było granic. Współkoledzy młodego malarza, nie ukrywali zarówno swego uwielbienia. Kronikarze dzienników zajmowali się gorąco tem niewydanem jeszcze dzieleni, głosząc naprzód, że obraz ten będzie ozdobą wystawy.
Niektórzy wróżyli medal artyście. Inni mówili o wstążeczce Legii honorowej.
Dzień ślubu został oznaczonym.
Kontrakt w przeddzień podpisano. Wyszczególniono w nim posag narzeczonej, pałac oszacowano, opisano klejnoty, zupełnie jak w protokole jubilera.
Jerzy nie przynosił nic więcej po nad talent i nazwisko.
Reguła rozdziału majątkowego zastrzeżoną została, a na żądanie Jerzego, jego małżonka miała sama administrować majątkiem.
Fanny Lambert pragnęła otoczyć blaskiem i wystawnością dzień swoich zaślubin, nieszczęściem jednak znała tylko męzkie towarzystwa; stosunki zaś Tréjan’a nie sięgały po za świat artystyczny.
Croix-Dieu podwoił starania w tym razie. Rozesłał zaproszenia nie tylko swoim przyjaciołom, ale i przyjaciołom tychże przyjaciół.
W dziennikach ogłoszono parafię, dzień i godzinę obrzędu.
Skoro więc owa pseudo-księżna przybyła w wytwornym powozie, z herbami i koroną hrabiowską Tréjan’ow, zbity tłum ciekawych, pociągniony mniemaną sławą Jerzego i znaną pięknością Fanny, zapełniał nawę i oba boki kościoła.
Ów tłum z małemi wyjątkami nie przedstawiał się sympatycznie.
Nie wiedząc o historji wdowieństwa wynalezionej przez barona, różnie sądzono Jerzego. Niektórzy z obecnych szeptali sobie wzajem:
— Czarownie piękną jest dziś ta Fanny. Pojmuję, że ją uwielbia, a nawet że ją zaślubia.
Inni mówili:
— Gdyby on był bogatym, a ona ubogą, łatwo by się to wszystko dało wytłumaczyć, lecz jest przeciwnie. Ztąd wniosek...
W ogóle glosy opinii publicznej można było streścić w tych słowach:
— Ów artysta zaślubia ladacznicę zbogaconą przez księcia. Pędzel, plamił być może niekiedy farbą mu ręce, teraz miljony jej, błotem mu je skalają!
Oto pod jaką wróżbą Fanny Lambert została hrabiną de Tréjan.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.