Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom IV/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Życzliwe owo pragnienie barona, szczęściem nie spełniło się wcale. Oktawiusz pilnował się, walcząc ze snem co chwila.
Napróżno około trzeciej nad ranem mówił mu Croix-Dieu.
— Mój drogi chłopcze, widzę żeś nadmiernie znużony. Spocznij nieco, proszę. Ja będę czuwał w twem miejscu, wszakże niepotrzebuję ci mówić, że polecenia doktora względem twej małej przyjaciółki wypełnię najskrupulatniej.
— Jesteś baronie człowiekiem serca, wiem o tem, odparł młodzieniec, jestem przekonany, że zastąpiłbyś mnie z najwyższą starannością, pragnę wszelako osobiście czuwać nad Diną. Mój Boże, spędziłem tyle nocy w mem życiu na pijatyce i grze z oszustami, kradnącymi moje pieniądze, a dziś miałbym oszczędzać sił i zdrowia w czuwaniu nad moją ukochaną? Nie! nigdy tego nie zrobię! Przyznaj baronie, że to byłoby nikczemnem z mej strony!
Nalegać niepodobna było. Croix-Dieu poddać się musiał.
— Wynajdę inny sposób, pomyślał. Zresztą nie stracę nocy daremnie. Jeżeli sprawdzą się moje przypuszczenia, X. Y. Z. nie trzyma mnie już w swym ręku, ale przeciwnie, ja teraz mam w swojej mocy Sariola.
Z brzaskiem dnia, skutki działania trucizny zwalczone energicznem, trafnem leczeniem, zniknęły zupełnie.
Doktor za przybyciem oświadczył, że nietylko minęło wszelkie niebezpieczeństwo, lecz i na zdrowiu dziewczęcia nie pozostanie śladów z tego ciężkiego cierpienia.
— Pozwólmy, mówił, tej biednej istotce powrócić do sił w spokoju, udzielmy jej kilkogodzinnego spoczynku, poczem będziesz ją mógł odwieść do jej mieszkania.
Croix-Dieu odszedł z doktorem, szepnąwszy w ucho Oktawiuszowi:
— Posłuchaj dobrej mej rady. Usuń stąd Dinę jak najprędzej. Obecność jej tu u ciebie, jest wypadkową, pomimowolną, wiem o tem. Gdyby wszelako twoja matka dowiedziała się, że młode dziewczę spędziło noc w twojem mieszkaniu, i znajduje się tu jeszcze, mocno czułaby się tem urażoną.
— Bądź pan spokojny, odrzekł mniemanemu swemu przyjacielowi przyszły spadkobierca milionów, poprowadzę rzecz tak, ażeby wszystko było dobrze.
I odprowadziwszy obu wychodzących aż ku drzwiom; rzekł do służącego:
— Posłuchaj mnie, poczciwy Dominiku: Gdyby moja matka pytała cię o mnie dziś rano, powiedz jej, żem wyszedł równo z dnia brzaskiem, i że nie wrócę na śniadanie. A gdyby wypadkiem zechciała wejść do mego pokoju, powiedz, żem klucze zabrał wraz z sobą. Zamknę drzwi z wewnątrz. Zrozumiałeś?
— Tak panie, w zupełności zrozumiałem. Pozwoli mi pan zapytać jak zdrowie owej panienki?
— Zupełnie dobrze, dzięki niebu. Interesuje cię więc to dziewczę, Dominiku?
— Kogoż by ona nie zdołała zjednać dla siebie? Jest tak piękną i młodą. Ma pozór tak zacnej a nieszczęśliwej dziewczyny. Wybaczyć mi pan raczy moją śmiałość, wszak jestem pewien, że nie należy ona do liczby tych, które popełniają tak liczne szaleństwa.
— Jesteś dzielnym chłopakiem Dominiku. Nie rozstaniemy się z sobą nigdy, zawołał żywo Oktawiusz. ściskając rękę stojącego w osłupieniu służącego, wzruszonego ową pełną dobroci życzliwością, okazaną mu poraz pierwszy przez młodego pana.
Wróciwszy do sypialni, Oktawiusz usiadł przy łóżku chorej.
Dinah blada lecz uśmiechnięta, oczekiwała na niego wsparta na ręku.
— Ach! jakże słuszną była moja ufność ku tobie, wyszepnęła; jak dobrze powiedziałam: „Przy nim jest moje ocalenie.“ Uratowałeś mnie Oktawiuszu, gdyby nie ty, byłabym umarła, umarła zdała od ciebie. Ach! jak to byłoby smutne! Bóg miłosierny nie dopuścił tego.
— Dziewczę ukochane! odrzekł młodzieniec, jeżelim dobrze zrozumiał znaczenie kilku wyrazów, jakie wymówiły twe usta w przystępie gorączki, to niebezpieczeństwo śmierci nie było najstraszniejszem jakie ci zagrażało tego wieczora. Aby uniknąć powtórzenia się czegoś podobnego, potrzebuję wszystko szczegółowo wiedzieć. Jakkolwiek bądź przykrem i trudnem może być dla ciebie powrót do tych smutnych wspomnień, objaśnij mnie proszę o tem co zaszło.
— Dobrze, wszystko ci opowiem. Pojąłeś to jak widzę i zrozumiałeś.
Tu Dinah w krótkości opowiedziała rzeczy, znane już czytelnikom.
Oktawiusz zadrżał, posłyszawszy o nieprzezwyciężonej senności jaka opanowała Dinę po wypiciu podanego jej przez panią Angot napoju.
Zbladł i skamieniał, nie oddychając prawie, posłyszawszy jak Dinah, rozbudziwszy się nagle ze swego snu letargicznego, cudem zaledwie uciekła z pałacyku owej mniemanej wdowy de Saint-Angot.
— Ach! zawołał, dziś zaraz pójdę do tego przeklętego domu! Spoliczkuję ową nikczemną kobietę. W twarz jej napluję!
— Na imię nieba nie czyń tego! wyjęknęła Dinah; nic nie rób, błagam i proszę!
— Dla czego znieważyć mi jej nie pozwalasz?
— Ponieważ nie tylko ta kobieta jest winną. Nie znając mnie, chciała ze mnie uczynić ofiarę swego haniebnego rzemiosła. Lecz inna, ta druga. Och! to okropnę! To straszne!
— Dino, droga, ukochana, przypuszczasz więc tu wspólnictwo twej ciotki?
— Ach! niestety, zmuszoną jestem w to wierzyć. Mam za zbyt wiele powodów, utwierdzających mnie w tem przekonaniu.
— Siostra twej matki, ta, która powinna cię kochać, otaczać cię swoją opieką, bronić jak własne swe dziecię. Ta kobieta sprzedać cię chciała! Ach to potworne!
Dinah opuściła głowę w milczeniu.
— Nie powrócisz już do niej nigdy. Wszak prawda? pytał Oktawiusz.
— Boże! zawołało dziewczę, przestąpić próg jej mieszkania, wołałabym raczej rzucić się w Sekwanę! Znam ją zbyt dorze. Czego nie zdołała teraz dokonać, pragnęłaby uczynić w przyszłości.
— Cóż więc zamierzasz?
— Będę żyła samotnie.
— Lecz w jaki sposób.
— Dwie nas żywiła pensja teatralna. Odtąd, gdy myśleć mi wypadnie tylko o sobie, będę prawie bogatą.
— Teatr dla młodych kobiet jest bardzo niebezpiecznym.
— W czem taktem? Jeżeli jest się uczciwą, mój przyjacielu, zostaje się uczciwą, tak w teatrze jak i gdzie indziej, upewniam. Ja jestem tego dowodem.
— Dino, uwielbiana moja Diono, wszak powiedziałaś mi sama, odrzekł Oktawiusz, powiedziałaś w dniu, w którym wyznałem ci w sposób tak śmieszny, głupi i wstrętny zaiste, w którym wyznałem że cię kocham, powiedziałaś, że komedjantka nie może nigdy być należycie szanowaną kobietą.
— A jednak ty mnie szanujesz o ile sądzę, odpowiedziało dziewczę z uśmiechem.
— Aktorka bywa otaczaną pochlebstwami. Łatwo jest zbliżyć się ku niej. Rozmawia się z nią poufale. Nie szczędzi się jej grzeczności, mówił Oktawiusz dalej.
— Miałżebyś być zazdrosnym, pytała żartobliwie.
— Zazdrosnym? niezupełnie. Lecz co chcesz. Miłość podejrzliwymi nas czyni. Ja się obawiam.
— Obawiasz się, czego, wiedząc że cię kocham?
— Dino! zaklinam, opuść ten teatr!
— Niepodobna! jestem związana kontraktem. Mój dyrektor zwolnić by mnie nie chciał.
— A gdyby zapłacić mu za zerwanie umowy?
— Łatwo to powiedzieć, lecz trudno wykonać. Wiesz dobrze, że ja nie mam z czego zapłacić.
— Ty, w rzeczy samej, lecz ja.
Dziewczę się zasępiło.
— Ani słowa już o tem, wyrzekła.
— Ha! niech się stanie twoja wola, odparł smutno Oktawiusz. Lecz gdzie zamieszkasz teraz? Nie posiadasz nawet najpotrzebniejszych sprzętów?
— Wystarczy mi jeden pokój umeblowany. Choćby był najmniejszym, najuboższym, będzie mi w nim dobrze, upewniam. Znałeś nasze mieszkanie, wiesz jak było skromnem.
— Posłuchaj mnie ukochana, ale nie gniewaj się o to, co powiem, zaczął po chwili.
— Dobrze, mów, gniewać się nie będę.
— Gdybyś była moją siostrą, wszystko byłoby wspólne pomiędzy nami, nieprawdaż?
— Przyznaję, do czego jednak twoje słowa zmierzają?
— Zaraz ci wytłómaczę. Jesteś dla mnie więcej niż siostra, kochasz mnie, i ja cię kocham szalenie! Dino! mamy jedną duszę oboje i jedno serce.
— Tak, to prawda!
— Jesteś ubogą, a ja bogaty. Czyż moja w tem wina? Dla czego odmawiasz przyjęcia tego odemnie, który cię poważam, szanuję, uwielbiam, co przyjęłabyś bez wahania, gdybyś była moją siostrą?
— Odmawiam mój ukochany, ponieważ nie jestem twą siostra. Odmawiam, nie tylko że rozum i sumienie tak mi uczulić nakazują, ale odmawiam z przyczyny, iż niechcę aby najmniejsze posądzenie splamiło moją uczciwość. Gdybym posłyszała mówiących w około siebie: „Dinah Bluet jest kochanką Oktawiusza Gavard. Jak ona szczęśliwa! Oktawiusz jest bogatym,“ umarłabym ze wstydu! Widzisz, że dotrzymałam obietnicy, odpowiadam ci spokojnie, bez gniewu. Otóż raz na zawsze niechaj ta kwestja za rozstrzygniętą uważaną będzie. Nie mówmy o tem już nigdy! Jedna rzecz tylko mnie niepokoi, a raczej pewna osoba. Bardzo mnie ona niepokoi.
— Któż taki?
— Moja ciotka.
— Z jakiej przyczyny obawiasz się jej teraz?
— Niewiem, lecz ta obawa mocno mnie przygnębia Będę małoletnią jeszcze przez lat kilka. Mojej ciotce oddano legalnie nademną opiekę go dowodem jest iż musiała wraz ze mną podpisać umowę teatralną, ażeby ów kontrakt wartość prawną posiadał. Czy ona nie zechce na mocy tych praw zmusić mnie bym do niej powróciła? Nie zgodzę się na to za nic w świecie, wszak myśl o mogącej nastąpić walce przeraża mnie!
— Mówisz „o prawach“ moja ukochana. Twoja ciotka utraciła wszelkie prawa nad tobą przez tak haniebne z tobą postąpienie.
— Wierzę temu, odpowiedziało dziewczę, potrzeba jednak aby to dowiedzionem zostało. By zaś ów cel osiągnąć, trzeba wnieść skargę a ja tego nie uczynię! I jestem pewną, że i ty sam nawet nigdybyś mi nie radził ażebym odegrała rolę publicznej bohaterki w tak haniebnym procesie. Wyszłabym zeń skalaną.
Oktawiusz zadumał się.
— Spocznij, rzekł po chwili, nie myśl o tem proszę. Ja sam zajmę się tem wszystkiem.
— I cóż zamyślasz uczynić?
— Zobaczę się z twą ciotką.
— Słuchać cię nie zechce.
— Przeciwnie, wysłuchać mnie musi. Krótko i treściwie jej powiem. Nie obawiaj się, potrafię to uczynić. Zagrożę gdy będzie potrzeba. Zlęknie się, i gdyby ją chęć wzięła uciec się do kłamstw, lub wybiegów, chęć tę utraci na zawsze.
— Oby Bóg pobłogosławił twoim szlachetnym zamiarom! zawołało dziewczę. Kiedyż pójdziesz do niej?
— Dziś jeszcze, przyrzekam.
Rozmowa dwojga młodych ludzi przeciągnęła się jeszcze czas jakiś, poczem Oktawiusz wysłał Dominika, ażeby przyniósł z kuchni bulionu, kurczę, bułek, konfitur i butelkę wina Bordeaux.
Bulion, skrzydełko kurczęcia i kieliszek wina znacznie pokrzepiły Dinę.
Oktawiusz odszedł, by pozostawić jej czas potrzebny do ubrania się, co przyszło z trudem dziewczęciu z przyczyny zranionego puszczeniem krwi ramienia. Przez ten czas wypytywał Dominika co robi jego matka?
Pani Gavard miała naradę z fryzjerem. Trwało to zwykle najmniej pół godziny. Chwila ta była przyjazną; korzystając z niej sprowadzono powóz.
Dinah, wsparta na ramieniu Oktawiusza, wyszła z mieszkania nie spotkawszy nikogo, i powóz wyruszył z ulicy Caumartin, unosząc dwoje zakochanych ku przedmieściu du Temple, gdzie dziewczę spodziewało się wynaleść jakie skromne mieszkanie w bliskości teatru.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.