Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom IV/VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VI.

Jeżeli czytelnicy pamiętają wrażenie, jakie wywarło na Van Arlowie ukazanie się Diny Bluet podczas pierwszego przedstawienia „Aspazji“, nie zadziwi ich bynajmniej, że pani Angot zastała owego Flamandczyka, jak gdyby tkniętego apopleksją w pokoju gdzie go pozostawiła.
Jego oblicze przybrało fioletową barwę. Oczy miał szeroko otwarte i wymrukiwał wyrazy bez związku, jak idjota lub warjat.
Mocno zatrwożona tem właścicielka mieszkania, użyła najenergiczniejszych sposobów, aby go przywieść do przytomności, czego dokonała nareszcie.
— Tak, mruknął Van Arlow, bardzo dobrze!
— Przypatrzyłeś się pan naszej małej, nieprawdaż? I jestem pewna iż powiesz, że widziana z bliska zyskuje wiele?
— Bardzo wiele, wymruknął z cicha.
— A1!jesteś pan znawcą. To dziewczę zasługuje by je obsypano miljonami! Jakże wiec, nie zmieniły się pańskie zamiary?
— Nie, nie! bynajmniej!
— Jeżeli więc pan chcesz ażebym się zajęła tą sprawą i jednocześnie twem szczęściem, co łatwem dla mnie nie będzie, chciej wierzyć, wymagam przed wszystkiem, jak o tem nadmieniłam, poważnego z pańskiej strony zobowiązania, rodzaju morganatycznego związku z lewej ręki, ale trwałego, opartego na zasadzie kontraktu nakreślonego przez doświadczonego człowieka, naprzykład pana Roch, byłego adwokata, właściciela agencji Roch i Furnel. Rekomenduję go panu, jest on o tyle uczciwym o ile bezinteresowmym. Pojedziemy oboje do niego. Zgadzasz się pan na to?
— Zgadzam.
— Podczas naszego przyszłego spotkania rozpatrzymy szczegółowo kwestję pieniężną, tak ot! po przyjacielsku. Wiem, że pan jesteś niezmiernie bogatym, i nie dbasz o pieniądze. Z tej strony przeto sprawa łatwo nam pójdzie. Zostaje jednak najważniejsza kwestja, kwestja usunięcia panny Desjardins. Nie zapominaj, kochany panie, iż potrzebujesz z nią zerwać natychmiast, i to w zupełności. Inaczej nie będzie nic z całej sprawy.
Powtórnie Van Arlow drgnął, wahając się z obawą, przypomniawszy sobie jednak bez wątpienia o czarującej piękności Diny, powtórzył głucho:
— Dobrze, uczynię to, uczynię.
— Otóż stanowczość, godna uwielbienia! zawołała pani Angot. Jesteś pan prawdziwym mężczyzną. Nie pozwolisz się za nos prowadzić! A kiedyż usuniesz te stare rupiecie?
— Jutro.
— Czemu odkładać do jutra. Stokroć lepiej byłoby dziś się z tem załatwić.
— Dziś? a więc niech i tak będzie.
— Przygotuj się pan na jęki i płacze ze strony panny Desjardins. Wybuchnie ona wściekłością, będzie łzy wylewała, niedozwól jednak się zmiękczyć, bądź energicznym. odważnym!
— Obdarzę ją klejnotami, poczem odejdzie.
— Będę nad pańską sprawą pracowała usilnie, powiadamiając pana o najdrobniejszych rezultatach mych starań. Pozostań więc zupełnie spokojnym.
Van Arlow odjechał z ulicy de Saussaie, a pani Angot z radością sobie powtarzała:
— Gruba sprawa, zaiste. Zbiorę nie lada pieniądze! Będą przeszkody, to prawda, lecz co to znaczy? Zwalczyć je muszę, choćby mi przyszło użyć ku temu środków nadzwyczajnych.
Po owym krótkim monologu pochwyciła za sznurek od dzwonka.
Sariol przybiegł za chwilę.

— Eugeni, poczęła pani Angot, wsiądź do powozu i jedź bezzwłocznie do agencji Roch i Fumel. Zobacz się z panem Roch osobiście, i proś go, ażeby u mnie był dziś wieczorem. Staraj się również zobaczyć że Stanisławem Picolet, i poleć mu, aby wyśledził, czy nastąpiło zerwanie stosunków pomiędzy Van Arlowem, a panną Desjardins? Zapłacę za to według zwykłej ceny. Gdyby wypadkiem Sta. Pi. potrzebował dwudziestu franków, daj mu je na mój rachunek.

∗             ∗
Dwa tygodnie minęły.

Pragniemy w krótkim zarysie przedstawić czytelnikom bieg nastąpionych w tym czasie wypadków, odnoszących się przeważnie do Diny Bluet, Oktawiusza Gavard, Van Arlowa, Melanii Perdreau i wdowy Angot.
Stary Flamandczyk zerwał stanowczo wszelkie stosunki ze swoją byłą śpiewaczką. Zerwanie to drogo go kosztowało, ale wreszcie był wolnym, lubo nudził się, żyjąc w samotności.
Wozić się kazał codziennie na ulicę de Saussaie, w celu przyspieszenia działań właścicielki agencji małżeństw, powtarzającej mu bezustannie: „Wszystko idzie jak najlepiej kochany panie, ale nie należy chcieć tańczyć prędzej, niźli skrzypce grają!“ W rzeczywistości jednak nie wszystko szło tak dobrze, jak twierdziła, pani Angot.
Porozumienie się jej z Melanią Perdreau doszło wprawdzie do skutku, i było załatwionem, daremnie jednak ta nikczemna opiekunka dziewczęcia usiłowała wpoić w Dinę zasady swej wstrętnej moralności.
Mówić zbyt jasno nie ośmieliła się, by nie przestraszyć swej siostrzenicy; a skutkiem owego półcienia, dziewczę zdawało się nie rozumieć rzucanych przez, ciotkę od czasu do czasu zdań i półsłówek.
Po kilka razy tygodniowo stara panna udawała się do pałacyku pani Angot, a nieodważylibyśmy się zaiste powtarzać haniebnych szczegółów, jakie układały pomiędzy sobą na konferencji, te dwa wstrętne typy kobiece wyrosłe na zepsutych paryzkich obyczajach.
Oktawiusz stał się codziennym gościem małej kawiarni przy ulicy des Marais, gdzie odźwierny za kilka sztuk złota nie omieszkał ściśle go powiadamiać o częstej w domu nieobecności Melanii Perdreau. Zaledwie zdołała ona wsiąść do omnibusu przy ulicy Magdaleny, spadkobierca miljonów przybiegał do Diny, która oczekiwała go teraz z upragnieniem i witała z radością.
Kochali się oboje; szczerze się kochali.
Oktawiusz, tak fizycznie, jak i moralnie zmienił się do niepoznania.
Zaledwie zerwał z ową egzystencją, jaką sam nazywał obmierzłem życiem lubiącej się bawić młodzieży, a już dostrzedz się dawało, jak odświeżona krew płynęła w jego żyłach; jednocześnie powracał sen i apetyt; omdlenia stawały się rzadszemi, kaszel rozdzierający mu piersi, trawiąca go zwolna gorączka znikały, wraz z zaniechaniem nadużyć, będąc nieuchronnemi tychże następstwami. Uspokojone nerwy przybrały zwykłą równowagę. Różowawa cera poczęła zastępować śmiertelną trupią bladość oblicza.
Wraz z ciałem, które poczęło wchodzić na drogę ocalenia, i dusza się uzdrawiała zarówno. Trudno było nawet obecnie doszukać śladów owego bezczelnego egoizmu i pretensjonalnej niewiary, jakiemi chlubił się ów młodzian tak jeszcze przed niedawnemi czasy.
Przesiadując całemi godzinami obok Diny, z jej drobną rączką w swych dłoniach, podczas gdy dziewczę z ufnością wspierało główkę na jego ramieniu, ośmielał się zaledwie dotknąć ustami jakiś drobny zwój jej włosów, błąkający się na czole, nie poważając się nigdy zbliżyć podstępnie do świeżych ust dziewczęcia, jakie się ku niemu uśmiechały.
Oktawiusz uczuwał się być tak szczęśliwym obecnie w porównaniu z poprzednią swą egzystencją, że nie ośmieliłby się powiedzieć, jak niegdyś: „Bądź co bądź, Dinah musi zostać moją kochanką“. Mówił: „Kochamy się“, oto wszystko, i to mu wystarczało najzupełniej.
Skoro Melania Perdreau niewychodziła na wizytę do pani Angot, Dinah odnajdowała naówczas sposób do porozumienia się z Oktawiuszem.
Pod pozorem opracowywania roli w „Fortepianie Berty“, zamykała się w pokoju, i pisała do swego przyjaciela, adresując na ulicę Caumartin; wieczorem zaś, idąc wraz z ciotką do teatru, wrzucała listy w skrzynkę pocztową.
Długiemi były owe listy, kreślone pismem nie zbyt poprawnem, wątpliwą ortografią, lecz pełne pociągającej prostoty i szczerości uczucia.
Publiczność zaczęła rzadziej nawiedzać ów teatr, w którym Dinah występowała. Przyśpieszono próby nowej sztuki, w której dziewczę nie miało udziału, afisz oznajmiał ostatnie przedstawienie „Aspazji“.
Wolne wieczory miały się rozpocząć dla Diny Bluet, czego właśnie oczekiwała Melania wraz z panią Angot.
Po osiemnastem ukazaniu się na deskach scenicznych, biedne Aspazje, godne zaiste lepszego losu, zgasły w kwiecie wieku.
Nazajutrz rano, po ostatniem przedstawieniu tej sztuki, ciotka dziewczęcia udała się do pałacyku przy ulicy Saussaie, a powróciwszy niezadługo, oznajmiła swej siostrzenicy, że dyrektorka agencji małżeństw oczekuje je obie z obiadem, i że pierwsza próba z „Fortepianu Berty“ odbędzie się dnia tego wieczorem.
Dinah przyjęła to oznajmienie z widoczną obojętnością, co podrażniło wielce Melanię Perdreau.
— Jakto? zawołała, nie oceniasz więc jak przynależy zaszczytu jaki nam wyświadcza pani Saint-Angot?
— Cóż mam ci odpowiedzieć moja ciotko? odparła Dinah; wyznam prawdę, że ta dama nie wzbudza we mnie żadnej sympatji.
— Ależ dla czego?
— Niewiem. Nie lubię jej, a tego wstrętu pokonać nie jestem w stanie.
— Wszakże pani de Saint-Angot niemiała dosyć wyrazów uwielbienia dla ciebie? Tyloma pochwałami cię obsypywała.
— Przesadzone pochwały, jakie ranie upokarzają, przykrość mi czynią.
— Ona jedynie pragnie twego szczęścia, i chce ci w osiągnieniu go dopomódz.
— Dzięki za jej dobre chęci. Wszak najgorętszem mojem pragnieniem byłoby, iżby się mną wcale niezajmowała.
Melania Perdreau rzuciła się gniewnie.
— Jesteś niewdzięczną! zawołała. Zresztą rzecz to dla mnie wiadoma. Przekonałam się od dawna, że nie masz serca.
Dinah przyjęła te zarzuty milczeniem, a około szóstej wieczorem ciotka wraz z siostrzenicą odjechały na ulice de Saussaie.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.