Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom III/V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Ze smutnem w duszy przeczuciem, jechał pan de Grandlieu z przedmieścia św. Honorjusza do pałacyku przy ulicy de Boulogne.
Chirurg, baron i Jerzy Tréjan, nie odstępowali ani na chwilę chorego.
Gdy wicehrabia wszedł do pokoju, Croix-Dieu znajdował się przy łóżku Andrzeja. Jerzy i chirurg rozmawiali cicho, stojąc przy oknie, a ich wyraz twarzy nie zwiastował nic pocieszającego.
Pan de Grandlieu nie odważył się nawet zadać zapytania.
— Niestety! panie wicehrabio, szepnął mu chirurg do ucha, nic pomyślnego. Powikłania, jakie przewidywałem, nadchodzą, objawiają się najniebezpieczniejsze symptomaty.
— A więc, zapytał starzec, i ta słaba nadzieja jaką nam ukazałeś, zniknęła?
— Nie istnieje ona już teraz, do ocalenia, cudu chyba byłoby trzeba. Pan de San-Rémo nocy nieprzeżyje!
Wicehrabia opuścił głowę, lewą ręką otarł nieznacznie łzę z oka, a po chwili milczenia zbliżył się do łóżka, Croix-Dieu żywo postąpił parę kroków naprzeciw niemu, a poruszeniem ręki zatrzymując go, rzekł:
— Na imię nieba, panie, nie zbliżaj się pan, zaklinani!
— Dla czego? pytał starzec.
— Rozpoczyna się agonja tego nieszczęśliwego, jest to widok zbyt smutny!
— Co dla ranie znaczy smutny widok? odrzekł pan de Grandlieu. Znajdę odwagę, gdy będzie trzeba, patrzeć na śmierć tego, który dla mnie umiera.
Baron, nie ośmielając się stawić nowego oporu, usunął się dając wolny przystęp starcowi.
Jego bezskuteczne usiłowania dla powstrzymania od zbliżenia się ku ranionemu wicehrabiemu, nie były bez powodu. Andrzej miał gorączkę a w tej gorączce, wymawiał po kilkakrotnie imię Herminii.
Pan de Grandlieu pochylił się nad łóżkiem.
Palące na twarzy rumieńce i straszne gwałtowne wzburzenie, zastąpiły bladość i bezwładność młodzieńca. Jego oczy szeroko otwarte, patrzyły w próżnię, przed siebie. Bezwątpienia nie rozeznawały one przedmiotów naturalnych, bo błyszczały to zachwytem, to gniewem, to jakoby obawą widm, wytworzonych gorączką. Widoczna, że szyderczo groźne oblicze kapitana Grisolles i urocza postać Herminii przesuwały się kolejno przed niemi. Usta młodzieńca poruszały się, jak gdyby dla wymówienia wyrazów, wydawały jednak tylko dźwięki niewyraźne.
Croix-Dieu śledząc ich poruszenia, odgadywał imię pani de Grandlieu, lecz wicehrabia dosłyszeć tego nie mógł.
Po kilku minutach zaszła nowa zmiana, w stanie cierpień ranionego. Rodzaj konwulsji począł wstrząsać jego członkami. Zerwał się nagle, jak człowiek, chcący gdzieś biegnąć, upadł na poduszki i leżał bez ruchu, podobny do skostniałego już trupa.
— Boże, mój Boże, wyszepnął pan de Grandlieu, miałżeby to być koniec? Czyż on już żyć przestał?
Chirurg położył dwa palce na pulsie Andrzeja.
— Nie jeszcze, odrzekł, ale powtarzam trzebaby cudu, by tę noc przeżył.
Pan de Grandlieu, nie chcąc pozostawiać przez dłuższy czas Herminii w smutnej samotności, z sercem ściśnionem, prosząc chirurga, ażeby przysłał zawiadomienie do pałacu, chociażby wśród nocy, gdyby wbrew straconej nadziei objawiło się polepszenie, lub gdyby na wszelki wypadek katastrofa nastąpiła.
Baron równie wyszedł niezadługo. Nic go nie zatrzymywało obecnie w tym domu. Andrzej żyjący był dla niego drogocennem narzędziem, pożytecznem, niezbędnem. Co znaczyło dlań teraz owo narzędzie, gdy śmierć rozbić je miała? Oznajmił wszelako, iż około północy przybędzie, dla powzięcia wiadomości.
Przy konającym pozostał tylko Tréjan z chirurgiem.
Artysta, mimo swej słabości charakteru jaką zaznaczyliśmy. miał serce złote. Z głebokiem przekonaniem uważał swoją dorywczą znajomość z markizem, jako związek dawnej przyjaźni i nie chciał. aby młodzieniec wydał ostatnie tchnienie, nie mając przy sobie przyjaciela, któryby zamknął mu oczy.
Baron wsiadłszy do powozu, kazał jechać stangretowi na ulicę de Rome i podczas drogi myślał:
— Los sprzysiągł się przeciw mnie teraz! Sprawa tak znakomicie skombinowana! Projekt tego pojedynku był arcydziełem! Przegrywam wielką partję, mając wszelkie szanse wygranej! Andrzej przypłaca to życiem. Biedny chłopiec, lecz jego wina. Dla czego uderzył owego błazna tak silnie? Ach! ów Grisolles, jakież nikczemne to zwierzę! Zostaje teraz Oktawiusz. Czy i on wymknie mi się jak tamci się wymknęli? Być może. Gdy szczęście odwracać się pocznie, wszystko w proch się rozpada!
Przybywszy do Reginy Grandchamps, Croix-Dieu znalazł ją w bardzo złym humorze.
Wiemy, że Oktawiusz nie wrócił już do jej loży poprzedniego wieczora, a prócz tego przez cały dzień następujący ani się pokazał, ani dał znaku życia.
— Niech idzie, gdzie mu się podoba ów głupiec! zawołała, opowiedziawszy baronowi szczegóły sytuacji. Mało dbam o niego! Przypomnij sobie, że od dawna porzucić go pragnęłam i byłabym to uczyniła, gdybyś mi nie był zagroził, lecz w każdym razie, według reguły życia towarzyskiego, uprzedzić kogoś w takim wypadku należy. Postąpił jak gbur, jak prostak! Twój Oktawiusz jest błaznem i rzecz skończona!
— Przyprowadzę ci jutro dezertera, rzekł baron! lecz odtąd pilnuj go dobrze. Staraj się zjednać dla siebie, pomnij na jego miliony!
Tu pożegnawszy Reginę, udał się wprost do mieszkania Oktawiusza.
— Ach! zawołał otwierając mu drzwi służący z wybuchem szczerej radości, pan baron wielce się czemś zadziwi i zarazem ucieszy.
— Zadziwię się i ucieszę, z czego?
— Pan Oktawiusz nocował dziś w domu, spał tu i jadł śniadanie! Wyszedł na chwilę, lecz zaraz powrócił, jest teraz u siebie. Prawdopodobnie upomnieniom pana barona zawdzięczamy tę szczęśliwą zmianę.
— Zdaje się, że moje rady wpływ rzeczywiście tu wywołały, odparł śmiejąc się Croix-Dieu. Cieszę się, widząc, o ile cię obchodzi, Dominiku, dobro twego pana. Idź oznajmij mu, żem przyszedł.
W parę minut potem baron wszedł do mieszkania młodego Gavarda.
Oktawiusz usłyszawszy otwierające się drzwi a w nich spostrzegłszy wchodzącego pana de Croix-Dieu, zwrócił się ku niemu wołając:
— A! to ty, baronie? Dobrze, żeś przyszedł. Jestem bardzo zajęty, ale mi nie przeszkadzasz. Siądź, proszę, porozmawiamy.
— Mimo że mogę okazać się niedyskretnym, rzekł Croix-Dieu, radbym wiedzieć, co ty tam piszesz u czarta?
Oktawiusz wyprostował się, a na jego wychudłem obliczu zajaśniał wyraz próżności i zadowolenia.
— Co piszę? powtórzył, nigdy byś nie zgadł baronie, o przenigdy w życiu. Wolę ci więc od razu powiedzieć, bawię się literaturą, improwizuję wiersze. Tak jest na honor!
— Co? ty piszesz wiersze? Ty, Oktawiusza? zawołał baron osłupiały.
— Nie wyglądam na to, wszak prawda? a jednak, tak jest, mój drogi!
— Zkąd ci jednak przyszło pisać poezje. Wczoraj nic nie oznajmiało tej zmiany.
— Tak, lecz od wczoraj zaszło coś bardzo ważnego w mem życiu. Dużo się rzeczy zmieniło.
— Cóż takiego?
— Baronie, kocham! kocham szalenie! ja, Oktawiusz Gavard! I cóż ty na to powiesz?


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.