Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

Jeżeli to prawda, że zazdrość jest jednym z symptomatów miłości, Jerzy kochał Fanny Lambert o wiele więcej, niż to obciął wyznać przed sobą, kochał ją namiętnie, ponieważ spojrzawszy na ów obraz pomyślał bez wahania: „Oto jej kochanek“ i doznał owego przeszywającego, bolesnego uczucia, jakie opisaliśmy powyżej.
Przez kilka minut Jerzy Tréjan tak się pogrążył w swem nienawistnem rozpatrywaniu, że zapomniał prawie o obecności Fanny Lambert, poczem zwróciwszy się ku niej zapytał nagle.
— To książę Aleosco, wszak prawda?
Młoda kobieta zadrżała.
— Tak, to on, wyszepnęła z cicha, lecz zkąd pan wiesz? Kto ci powiedział? Czy znałeś kiedy księcia?
— Nie! na szczęście, dzięki niebu nigdy go nie widziałem. Lecz ta postać z ową koroną, w domu pani, zdaje się, że dość jasne? Po chwili milczenia dodał, podając rękę Fanny z przymuszonym uśmiechem: Racz pani, proszę, mieć mnie za wytłumaczonego. Mimo, iż najgorętszem mojem życzeniem było służyć pani moją radą i pracą, rozważyłem, iż nie podobna mi jest rzucać się bezwiednie w kwestję, z której mógłbym nie wyjść z honorem. Do urzeczywistnienia projektu pani, potrzeba nadzwyczaj gętkiego, delikatnego talentu, czego niestety całkiem nieposiadam. Uznaję mą nieudolność w tym razie. Nie byłbym w stanie udzielić nawet pani jakiejkolwiek pożytecznej rady co do przekształcenia jej buduaru, zmuszony więc jestem ustąpić miejsca jakiemu zdolniejszemu artyście i proszę racz pani przyjąć moje przeproszenie i pożegnanie.
Fanny Lambert słuchała Jerzego z osłupieniem, które jeżeli nie było naturalnem, przekonywało o wielkim talencie tej komedjantki.
— Pańskie pożegnanie? powtórzyła, dla czego pożegnanie. Wszakże zaledwie pan przybyłeś i już mnie chcesz opuścić?
— Tak.
— A obiecałeś poświęcić mi cały wieczór?
— To prawda. Ale przy wejściu inny cel miałem. Ów cel nie istnieje teraz.
— Przypuszczam, iż niepodoba się panu przyjąć tej pracy, jaką być może uważasz za niegodną swojego, pędzla; czy nie możesz poświęcić mi godziny czasu na przyjacielską pogadankę przy kominkowym ognisku?
— Do czego służyć to może?
— Liczyłam na to. Pan mnie zasmucasz odmową. Czyż zasłużyłam na coś podobnego?
— Nigdy w świecie! Racz pani wierzyć, że ta odmowa, o jakiej mówisz, mnie najboleśniej dotyka samego.
— Czyż mogę w to wierzyć? Wszakże pan rozporządzasz dowolnie sobą.
Jerzy nic nie odpowiedział.
— A gdybym pana prosiła abyś pozostał? zaczęła błagalnym głosem.
Jerzy potrząsnął głową w milczeniu.
— Oparł-że byś się mej prośbie? pytała dalej. Chciał — żebyś odejść koniecznie.
— Musiałbym, wyjąknął Tréjan.
— Dla czego musiałbyś pan? milczysz. Co znaczy owo milczenie? Proszę, chciejmy porozumieć się sobą. Nagle, tak pan się zmieniłeś bez żadnych widocznych powodów. Coś panu przez myśl przebiegło. Coś, czego niema, nie odgaduję, nie rozumiem, ale co trzeba abym poznała. Twój pośpiech w usunięciu się ztąd, jest dla mnie prawie obelgą!
Jerzy uczynił gest zaprzeczenia.
— Cóż jest więc? mówiła Fanny. Pan niechcesz obrazić mnie ani zasmucić. Wierzę w to, lecz pomimo wszystkiego, niechcesz pozostać ze mną ani minuty dłużej! Możnaby sądzić, że się mnie obawiasz. Żądam rozwiązania owej zagadki, tak obchodzącej mnie z bliska. Mam prawo to wiedzieć!
— Chcesz pani? powtórzył Jerzy.
— Tak jest, chcę wiedzieć.
— Pomnij jednak pani, gdy będę mówił, że mówię, będąc posłusznym twemu wezwaniu.
— Będę pamiętała, przyrzekam!
— I nie będziesz gniewać się na mnie?
— Czyż wyglądam na gniewliwą kobietę? pytała Fanny z uśmiechem.
— I przebaczysz mi?
— Z całego serca. Przebaczyłam już nawet, ponieważ wydaje mi się niepodobieństwem ażebyś pan chciał mnie obrazić.
— I pozwolisz mi odejść jak to teraz chciałem uczynić, nie wypędzając mnie jednak?
— Pozostawię panu wszelką swobodę w tym względzie. Odprowadzę cię do drzwi a na progu podam ci rękę!
— Ha! zawołał z uniesieniem młodzieniec, niech się więc spełni twa wola. Posłuchaj więc o czem powinienem był zamilczeć, mimo próśb twoich i twoich rozkazów. Kocham cię szalenie!
— Pan mnie kochasz? powtórzyła Fanny z oznaką tajonego wzruszenia.
— Uwielbiani cię i jestem zazdrosnym!
— Zazdrosny! powtórzyła, obrzucając go pełnem tkliwości spojrzeniem.
— Tak, zazdrosnym! powtórzył Jerzy. Zazdrosnym o twoją przeszłość, teraźniejszość i przyszłość. Uciekam, ażeby zapomnieć o tobie i niechcę cię widzieć już nigdy aby nie jątrzyć mej rany! Tu duszę się, cierpię, umieram! Dom ten napawa mnie wstrętem, pełen wspomnień o twoim kochanku, zapełniony jego portretami.
Fanny wzdrygnęła się nagle, a podnosząc głowę z nieporównanie udaną godnością:
— Moim kochanku? zawołała, ach! nie spodziewałam się takiej obelgi! O jakim pan mówisz kochanku! 0 kim mówisz?
— O nim! odpowiedział Jerzy, wskazując ręką na portret. O nim, o księciu Leonie Aleosco!
— Milcz! krzyknęła Fanny głosem tak nakazującym, że Jerzy uczuł się jak gdyby obezwładnionym. Pan mnie zobelżasz, panie. Zobelżasz mnie we własnym mym domu. Nie jestem kochanką księcia, ale jego żoną!
— Jego żoną? wyjąknął Tréjan. Pani jesteś zamężną?
Fanny Lambert skrzyżowała swe piękne białe ręce na piersiach, lekko przysłoniętych gazą i z podniesionem czołem, zaiskrzonemi oczyma, zbliżyła się ku artyście.
— Ach! zawołała, przeszywając go błyskawicznem spojrzeniem, dziwi cię to więc, że człowiek na tak wysokiem stanowisku chciał mnie zaślubić? Za kogoż to uważasz mnie, proszę? Byłam więc przed chwilą dla ciebie kurtyzanką zbogaconą przez księcia, a mimo to kochać mnie raczyłeś? dodała z dźwiękiem gryzącej ironii. Doprawdy, zbyt wielki to honor. Należy być wdzięczną, że mi go wyświadczyć raczyłeś.
— Ach! szepnął Jerzy, przebacz mi, przebacz. Pragnąłem milczeć, wiesz dobrze. Trzeba było pozwolić mi odejść. Nie byłbym cię obraził.
— I pozostałbyś w tym błędzie, chowając dla mnie pogardę? Nie! nie! stokroć razy lepiej że powiedziałeś.
— Nie wiedziałem o niczem. Mógłżem odgadnąć?
Fanny uspokoiła się nagle.
— To prawda, odrzekła z melancholijnym uśmiechem. Nie mogłeś zgadnąć że Fanny Lambert była księżną Aleosco, jeśli nie dla świata to w obec Boga. Widziałeś we mnie wykolejoną awanturnicę, kobietę wolnych obyczajów, jaka wygrała wielki los na loterji hazardu! Jeden tylko człowiek zna moją tajemnicę.
— Baron de Croix-Dieu, nie prawda? przerwał Jerzy.
— Tak, baron de Croix-Dieu, który mnie nie zdradził, jestem tego pewną.
— Powtarzał mi, że nie zna kobiety godniejszej szacunku nad ciebie.
— I nie chciałeś mu wierzyć?
Jerzy w milczeniu opuścił głowę.
— Więcej niż on, wiem, ile godną jesteś uwielbienia, wyszepnął z cicha.
— A co do szacunku, mówiła dalej Fanny, pomyślałeś sobie, że baron jest starym szaleńcem! Ach! biedne my kobiety. Oto jak nas sądzą! Nie znając, pogardzają nami. Ha! rzecz to tak łatwa, pogarda.
— Jeszcze raz błagam, przebacz mi, mówił Jerzy, przebacz!
— Uczyniłam to już, odpowiedziała Fanny. Gorycz jedynie we mnie pozostała. Żałuję mego uniesienia. A teraz kochany panie, dodała, skoro otrzymałeś nie tylko przebaczenie, ale i objaśnionym zostałeś, teraz gdy wiemy, co myśleć o sobie nawzajem, nie zatrzymuję go dłużej. Przyrzekłam ci uściśnienie ręki, podaję ci ją życzliwie, bez urazy. Radabym ci powiedzieć „Dowidzenia“ lecz prawdopodobnie nie zobaczymy się więcej, a zatem: „Żegnam cię.“
— Jakto? wypędzasz mnie? wyszepnął smutno młodzieniec.
— Pozwalam ci odejść, rzecz całkiem inna. Pragnąłeś, widzieć drzwi przed sobą otwarte, otwieram ci je.
— Przez krótką chwilę wszystko się zmieniło.
— Co? zawołała Fanny z szyderczym śmiechem, ta wielka miłość która doprowadzała cię do szaleństwa, wygasła tak nagle?
— Wiesz, że to nastąpić nie może. Wiesz, że ona nigdy nie wygaśnie!
Fanny się zadumała, a potem, wskazując ręką na portret.
— A zatem, nie jesteś już zazdrosnym o księcia? spytała.
— Kochasz go? wyszepnął Jerzy.
— Nienawidzę! ze wszystkich sił, lecz mimo wszystkiego, jest on mym mężem.
— Nienawidzisz go, powtórzył Tréjan z błyskającem radością spojrzeniem.
— O tyle, o ile na to zasłużył. Wiele by o tem mówić potrzeba było.
Jerzy padl na kolana przed Fanny Lambert i mimo oporu młodej kobiety, pochwycił natychmiast obie jej ręce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.
I.