Przejdź do zawartości

Tragedje Paryża/Tom II/XXI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

Pozostawiliśmy Jerzego Tréjan, w chwili przybycia jego do Fanny Lambert, gdzie został wezwanym pod pozorem złożenia narady co do przyozdobienia nowego buduaru.
Pokojówka otworzyła drzwi do salonu, w którym jej pani dnia tegoż przyjmowała barona Croix-Dieu.
Młodzieniec olśniony, oczarowany, zatrzymał się w progu. Wszystkie świece w małych świecznikach i dwóch dużych kandelabrach płonęły, oświetlając ów salon, poprzednio przez nas opisany.
Fanny Lambert z wachlarzem w ręku siedziała na fotelu przed kominkiem, oczekując uśmiechnięta. Miała na sobie jedwabną suknię blado różową, pokrytą koronkami, z rozrzuconemi po niej tu i ówdzie pękami dzikich róż, wstążką powiązanemi. Wolant koronkowy przyozdabiał brzeg trenu, po nad którym wiła się girlanda z dzikich róż. Stanik, głęboko wycięty, stroiły też same drobniejsze kwiaty. We włosach, ułożonych starannie, miała powpinane też same pęki róż.
Jerzy Tréjan nie zdołał za pierwszym rzutem oka objąć wszystkich szczegółów, lecz wdzięk niezrównany, bogactwo otoczenia, a nade wszystko czarująca piękność młodej kobiety, wywołały w nim owo olśnienie, jakie z początku zaznaczyliśmy.
Fanny, dumna ze sprawionego wrażenia, jakie widocznem było w całej postaci przybyłego, spuściła powieki, a w jej zielonawo mieniących się oczach, zabłysł blask tryumfu. Podszedłszy naprzeciw Jerzego podała mu rękę.
— Jakżeś pan dobrym, żeś przybył, wyrzekła dźwięcznym głosem. Dzięki ci, drogi artysto.
— Sądzę, iż pani nie wątpiłaś, że przybędę, odparł młodzieniec zmieszany i drżący.
— Nie byłam pewną czy pan znajdziesz czas wolny dzisiejszego wieczora?
— Wiedziałem, że pani na mnie oczekujesz, a więc żadna zapora w świecie przeszkodzićby mi nie zdołała. Pani przekonaną byłaś o tem, wszak prawda?
— Tak, rzeczywiście, wierzyłam, przyznaję, że pan przybędziesz. Z całego serca jestem panu wdzięczną.
Jerzy szedł za wiodącą go ku sobie. Usiadła. On stał, pożerając ją oczyma, a gwałtowność pulsującego serca widoczną byłą prawie pod gorsem bielizny. Fanny patrzyła na niego, wciąż uśmiechnięta. Po kilku sekundach milczenia, ozwał się Jerzy
— Przeczytawszy bilecik pani sądziłem, iż mogę się spodziewać... Tu przerwał.
— Czego? zapytała. Czego pan miałeś się spodziewać?
— Że będziemy sami. Marzyłem o roskosznym sam na sam.
— Bardzo słusznie. Oznajmiłam służbie, iż nieprzyjmuję nikogo, bądź pan pewnym iż nieprzestąpię tego rozkazu.
— Mimo to jednak, pani mi nie poświęcisz całego wieczoru?
— Zkąd pan to wnosisz, dla czego?
— Zdaje mi się że ten strój...
— Niepodoba się może panu? pytała zalotnie Fanny.
— Niepodoba? ależ przeciwnie, jest on cudownie pięknym, lecz w każdym razie to toaleta balowa.
— Bezwątpienia. Jakiż ztąd wniosek?
— Że to nie jest zwykłe ubranie w domowym zakątku, przy filiżance herbaty.
Fanny śmiać się zaczęła.
— To prawda, rzekła po chwili. W ogólnem rozumieniu rzeczy masz pan słuszność najzupełniejszą. Ależ ja nie jestem taka, jak inne kobiety. Skoro pan lepiej mnie poznasz, nie będziesz się dziwił moim kaprysowi ani temu co ja czynię, a inne nie czynią. Lubię być we wszystkiem oryginalną. Czy mam słuszność, jako sędzia, zawyrokuj pan w tej sprawie. Piękna kobieta w pięknej toalecie jest ucztą dla wzroku, nieprawdaż?
— Bezwątpienia, rzekł Jerzy, jest to arcydzieło, ujęte we wspaniałe ramy.
— A więc, mówiła dalej Fanny, dla czegóżby piękna kobieta pogardzać miała owemi jak nazywacie wspaniałemi dla siebie ramami i na mniejszych zebraniach? Dla czegóżby zaproszone pani M. lub X. miały mieć ów wyłączny dla siebie przywilej, podczas gdy zaufane ich przyjaciółki ukazywałby się musiały w swych sukniach ściśle pod górę zapiętych? Krzyczącą byłoby to niesprawiedliwością. Otóż gdy tak dobry, jak pan, przyjaciel poświęca dla mnie swą cało wieczorową gdzieindziej zabawę, uważam sobie za obowiązek tak się przystroić dla niego, jakbym się przystroiła dla świata, czyniąc mu honory przy moim domowem ognisku. Tak sobie to wytłumaczyłam i nie przypuszczam byś pan mógł być z tego niezadowolonym.
Jerzy z pewnością nim nie był, co usiłował wyrazić, lecz głosem tak mocno wzruszonym, iż jego odpowiedź bardzo niejasno myśl przedstawiała.
Piękność Fanny Lambert, zdwojona, że tak powiemy wyż opisanym strojem wspaniałym, oszołomiała młodzieńca. w którego mózgu bezład panować zaczął od chwili wiadomej nam jego rozmowy z panem de Croix-Dieu. Mimo to Jerzy walczył całą siłą przeciw ogarniającemu go coraz bardziej oczarowaniu.
Nie ufając owym pół zwierzeniom barona i jego silnym argumentom co do moralnej strony tej kobiety, pragnął pozyskać w niej kochankę, mroziła go jednak myśl zamieniania tego rodzaju kokoty w hrabinę Tréjan, za pomocą praw legalnych. Trzymał się bacznie na stanowisku, czując, że w tak niebezpiecznem sam na sam nie znalazł przyjemności, jaką sobie obiecywał.
Jerzy podejrzewał zasadzkę i mówił sobie, że Fanny, odgadłszy budzącą się w nim miłość, a licząc na jego prawość charakteru uwieść go postanowiła, zawrócić mu głowę, a doprowadziwszy go do szału wydobyć z niego obietnicę małżeństwa, której dopełnienia żądałaby w jak najkrótszym czasie.
Artysta więc postanowił czuwać bacznie nad sobą i w niebezpiecznem tyle spotkaniu zachować wszelką przytomność umysłu, jakaby mu niedozwoliła wyrzec jednego niepozornego, lub wikłającego go w dwuznaczną sytuację wyrazu.
Mimo to wszystko, żywo odczute wrażenie Jerzego widocznem było na jego twarzy na której Fanny Lambert, z rozkoszą czytała, jak w otwartej księdze, śledząc, co się dzieje w duszy tego młodego człowieka. Przygryzała sobie usta, aby nie wybuchnąć śmiechem, patrząc jak biedak walczy celem wydobycia się z kłopotliwego położenia, a dlatego aby rozproszyć jego obawy i uśpić podejrzenia wprowadziła rozmowę na grunt uspokajający.
— Drogi artysto, mówiła, odebrawszy mój mały bilecik, w którym tak niedyskretnie zawezwałam cię do siebie, odrywając może od pracy lub jakiej zabawy, co pomyślałeś o moim egoizmie?
— Uczułem się bardzo szczęśliwym, rzekł Jerzy, iż potrzebując rady, zażądałaś jej pani odemnie.
— Na serjo, poczęła Fanny, niezmiernie mi wiele zależy na szczęśliwym wyborze planu przyozdobienia mego buduaru, o czem pisałam w tym liście. Wyobraź pan sobie, że śnię o jakiejś nadziemskiej kreacji, o czemś dotąd niewidzianem, wytwornem, niezrównanie zalotnem. Czy jednak będziesz mi pan mógł poświęcić tygodnie, miesiące?
Jerzy miał już odpowiedzieć: Poświęciłbym ci całe me życie! Myśl jednak o zasadzce wstrzymała mu na ustach wyrazy.
— Będziesz pan przychodził codziennie, wszak prawda? mówiła Fanny z odcieniem naiwnej radości. Przyjedziesz z rana, a odjedziesz wieczorem. Śniadanie i obiad razem jeść będziemy. Będę patrzyła na pańską pracę przez dzień cały, a jeśli palisz, będę ci zwijała cygaretki. Ani chwili nudów! jakaż rozkosz, jakie szczęście! Zobaczysz, jak szybko ubiegną nam godziny! No, kiedyż pan rozpoczniesz i od czego?
— Rozpoczniemy, jak tylko pani zechcesz, odpowiedział, lecz w kłopotliwem jestem położeniu co do udzielenia odpowiedzi na drugą połowę tej kwestji. Wiem, że chodzi tu o buduar, ale najmniejszego o jego wymiarach i kształtach nie mam wyobrażenia.
— To prawda! zawołała wesoło Fanny. Mówię jak dziecko! Są chwile, wierzaj pan, gdzie jestem strasznie roztargnioną. Bądź pobłażającym, kochany artysto! Otóż ci pokażę mój przyszły buduar. Pokój ten, uprzedzam, wydaje mi się obecnie być bardzo brzydkim i z pewnością zarówno panu się niepodoba. Kazałam go oświetlić, ażebyś mógł dobrze poznać rozmiary. Pójdź pan, wrócimy tu dla dalszej rozmowy o naszym projekcie przy filiżance herbaty.
Fanny Lambert otworzyła małe drzwi, ukryte w ścianie salonu.
Pokój, do którego wszedł Jerzy Tréjan, był ośmiokątnym, średniej wielkości, z sufitem w kształcie kopuły. Dwa zapalone świeczniki i dwie lampy gazowe, rozlewały światło na białe obicie ścian, złotem przetykane, na którem wisiało kilka obrazów.
Jeden z nich, zajmując prawie całą ścianę, zwrócił uwagę malarza. Uczucie podobne do otrzymanego ciosu w głąb serca wstrząsnęło nim całym, gdy spojrzał na ów obraz.
Był to portret mężczyzny w połowie naturalnej wielkości, w kostjumie myśliwego. Wysoko, w jednym z rogów obrazu, po lewej, wyrytą była tarcza herbowa, z książęcą u wierzchu koroną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.
I.