Przejdź do zawartości

Teorya pana Filipa/II

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Teorya pana Filipa
Podtytuł Obrazek
Wydawca Nakładem Księgarni Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1881
Druk Drukarnia K. Pillera
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Lokator pierwszego piętra to także nasz dobry znajomy. Nazywa się Jpan Filip hardy i jest najprzód bardzo zacnym człowiekiem a potem profesorem fizyki przy gimnazyum. Jak zwykle każdy człowiek, jest pan Filip niekontent z swego zawodu. Ma on to przekonanie, że z prawa należy mu się katedra filozofji. Byłby nawet już dawno na niej zasiadł, gdyby wieczne intrygi nie pozbawiły go tego zaszczytu. Pan Filip nie traci jednak nadziei. Wierzy tak samo jak jego gospodarz pan Malina, że w końcu stanie u kresu swoich marzeń i tylko widok szczęśliwego kolegi profesora filozofii, który jest od lat kilkanaście młodszym od niego, sprawia mu ciemniejsze chwile życia. Trudno bowiem aby młodszy kolega chciał wcześniej umrzeć — a innego sposobu nie było, aby się do upragnionej dostać katedry.
Do czasu pojednał się pan Filip z losem swoim, mimo to często od eksperymentów fizycznych wyrywał się w duchu do różnych zagadnień filozoficznych.
Mimo tego rozdarcia jaźni swojej na dwie tak różne połowy, jest pan Filip przy dobrej fantazyi. Jest on nizki i krępy i ma zacną łysinę, którą przed światem ukrywa, i zacniejszą jeszcze małżonkę, którą zbyt często ludziom nie okazuje. Jest ona dobrej tuszy i ubiera się w jaskrawe kolory. Można ją często widzieć na różnych spacerach publicznych i koncertach.
Nie dla siebie jednak — jak sama twierdzi — czyni to wszystko zacna niewiasta. Poświęca się ona dla drugiej daleko młodszej od siebie istoty. A istota ta ma co najwięcej siedmnaście wiosen — ma długie jasne warkocze i parę czarnych jak węgiel oczu. Z figury jest podobna do wiotkiej trzciny, którą wiatr skwarny na stawiskach kołysze. Według sumiennych gramatycznych studyów pana Filipa, nazywa się słowem niewiasta „Jpani Hardzina“, a młodsza jej towarzyszka jest — „Anielą Hardzianką!“
Panna Aniela zasłużyła sobie na to nazwisko rodowe. Mogła być słusznie hardą, czyli raczej dumną z swoich złotych warkoczy, z twarzyczki sympatycznej i z tych zalotnych dołków, które pojawiały się na jej licach za każdym uśmiechem. Oprócz tego miała jeszcze usteczka jak pączki różowe, a zęby były podobne do najpyszniejszego fabrykatu amerykańskiego przeznaczonego dla damy dworu najpierwszego w Europie mocarstwa.
Już to cały ród Hardych zakrawał na ludzi hardych. Pan Filip, profesor fizyki, nosił nos do góry i pozował na profesora filozofii — pani Hardzina przez ramię patrzyła na wszystkie panie profesorowe, bo ją rodziła Jpani Wojciechowska z Babieniec, cioteczna siostra pani Anastazyi Grochowieckiej! A pogarda jej dla ludzi książkowych wzrosła jeszcze więcej, gdy całe gremium profesorów gimnazyalnych ani o pani Wojciechowskiej z Babieniec, ani o pani Anastazyi Grochowieckiej nic powiedzieć nie umiało! Na jednym tylko punkcie była do zranienia zacna matrona — a tym punktem były pieniądze. Ludzi bogatych ceniła wysoko a wtedy nie pytała ani o Wojciechowskich ani o Grochowieckich.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.