Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/XXXV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXXV.

— Poskarżyć się? — zawołał naczelnik. — Na co?
— Na to, jak wczoraj odbywał się nadzór nad przedmieściem Św. Honorego — odpowiedziała agentka bez wahania.
— Zdaje się, że nie prosiłem pani o doglądanie tego — odezwał się naczelnik ostro.
— Prawda, ale ponieważ byłam w tej stronie, mogłam była widzieć, co się dzieje i przekonałam się, że agenci jakby umyślnie zwracali na siebie uwagę przechodniów, a pan naczelnik lepiej wie odemnie, że jest to zachwianie najprostszych przepisów dobrej policji.
Pan pozbawił mnie swego zaufania i oddał je teraz Jodeletowi. A stało się to chyba nie bez przyczyny. Czy pan powziął względem mnie jakie podejrzenia?
— Ależ uchowaj Boże! — zawołał naczelnik tonem, o którego szczerości nie można było wątpić.
— A więc sądzi pan, że me zdolności nie mogą podołać zadaniu, którego się podjęłam na pańską prośbę.
— Odpowiem pani szczerze.
— Bez ceremonji, panie naczelniku. Wcale się nie obrażę.
— Ja uważam panią tak zajętą obecnie synem, jego szczęściem, jego przyszłością, że nie możesz pani poświęcać nam teraz wszystkich myśli, wszystkiego czasu. Miłość macierzyńska pochłania panią.
— Zapewne pan mówi o zbliżającem się weselu mego syna?
— Tak.
— Zaledwie kilka godzin tylko oddałam na przygotowanie do tego małżeństwa.
— Być może, ale zajmuje ono pani myśli i to właśnie zatraca w pani niepospolite zdolności, któreśmy znaleźli w pani i którym tak słuszny hołd składaliśmy.
— Słowem, według pana, nie jestem już przydatną.
— Nie, ale....
Naczelnik zamilkł.
— Musiałem dać miejsce inspektorowi Jodeletowi, którego proteguje... mniejsza kto. Pani dam ludzi, o których mnie pani prosiła wszystkich agentów, jeżeli potrzeba, ale niech pani nie porzuca śladu, który pani uważa za dobry...
— O! niech pan będzie spokojny, nie zarzucę go! Pozostawia mi pan swobodę działania samej?
— Zupełną swobodę i tylko jedno pani zalecam...
— Co takiego?
— Osiągnąć pomyślny rezultat.
— Z Bożą pomocą i to nastąpi. Niech mi pan naczelnik z łaski swej przyśle dwóch agentów o ósmej zrana na ulicę Meslay.
— Przyślę. A niech pani nie zapomina, żeś mi obiecała dobre wiadomości w środę.
— I obietnicę ponawiam.
Pani Rosier wyszła z gabinetu i powróciła do Galoubeta i Sylwana, którzy czekali ją na umówionem miejscu nieopodal od prefektury.
— Tych dwóch — pomyślała — i tych dwóch, których jutro odda mi do rozporządzenia, będzie dosyć.
— I cóż? — zapytał Sylwan.
— Sami będziemy doglądali dzielnicy Elizejskiej — odpowiedziała.
— To i lepiej. Przyszła mi myśl do głowy.
— Mów.
— Ot, żebyśmy się nie ruszali z przedmieścia św. Honorego, Tam spotkaliśmy fałszywego opata. On tamtędy musi przechodzić.
— Bardzo być może — rzekła Aime Joubert — staniemy w pobliżu od siebie na ulicy Królewskiej. Jeżeli obok nas przejdzie, przepuścimy go i wyśledzimy, gdzie mieszka.
— Dobrze, jeżeli pieszo pójdzie — rzekł Galoubet — a jeśli łotr wsiądzie do karetki, to cóż zrobimy?
— Ja także mam plan — odparł Sylwan. — Ty, Galoubecie, stój sobie, przyglądaj się przechodniom, patrz na przejeżdżające karetki. Pani Rosier także niech tak stanie, żeby cię nie straciła z oczu, a ja będę jako woźnica siedział na jakim powoziku. Jeżeli zobaczycie fałszywego opata w karetce, dacie mi znak, wsiądziecie do mego powozu i wszyscy troje pojedziemy za nim. Dwoje zostanie na straży przed bramą, a trzeci pójdzie po posiłki. Cóż na to pani dyrektorowa?
Aime Joubert odpowiedziała:
— Ja sądzę, że myśl dobra i łatwa do wykonania.
— Więc plan mój przyjęty?
— Bez zarzutów. No, to weźmy jaką karetkę — mówiła dalej pani Rosier — pojedziemy na ulicę Meslay, przebierzemy się, a potem na stanowiska.
W dwie godziny później jakaś karetka zatrzymała się na rogu przedmieścia św. Honorego i stangret zapalił fajeczkę. Nieco opodal handlarka ciągnęła wózek z owocami. Jeszcze dalej jakiś człowiek sprzedawał pierścionki i dewizki. Byli to Sylwan Cornu, Aime Joubert i Galoubet.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.