Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom III/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Tajemnica grobowca |
Podtytuł | Powieść z życia francuskiego |
Wydawca | Redakcja Kuriera Śląskiego |
Data wyd. | 1931 |
Druk | Drukarnia Kuriera Śląskiego |
Miejsce wyd. | Katowice |
Tytuł orygin. | Simone et Marie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Okrzyk Maurycego: „Jaki ja nieszczęśliwy, zabiłem swego ojca“... — rozległ się w małym saloniku przy ulicy Surennes.
— Twego ojca! — zawołał oszołomiony Lartigues — twego ojca!... o!... ależ!... Wytłómacz się lepiej...
Maurycy wziął ze stołu karafkę, nalał wody w dużą szklankę, wypił całą duszkiem i odzyskał zimną krew, tak, że mógł opowiedzieć zdziwionym słuchaczom, co usłyszał od pani Rosier.
Zakończył opowiadanie na tem, jak hrabia Iwan przyszedł wieczorem do Aime Joubert. Verdler i Lartigues słuchali Maurycego i ze zdumieniem i z przestrachem. Lartigues nie mając śmiałości ani się odezwać, tłomaczył sobie teraz w myśli tę szczególną sympatię tajemniczą, którą od pierwszego widzenia poczuł do młodego człowieka — syna swego — i patrzył na Maurycego z wyrazem rozrzewnienia i zachwytu.
— O! o! — rzekł Verdier po chwili milczenia. — Syn hrabiny Kurawiew znajduje się w Paryżu i stał się sprzymierzeńcem Aime Joubert — która służy w policji i szuka Lartigua! to rzecz ważna dla nas i istotnie niebezpieczna!
— Trzeba nam się uwolnić od Aime Joubert — przerwał Lartigues.
— Uwolnić! jak? — zapytał Maurycy.
— Zabić!
— Nie zabijecie jej! — zawołał Maurycy.
— A któż nam przeszkodzi?
— Ja... to moja matka... Bronić jej będę.
— Nie chcę, abyście ją zamordowali.
— Wolisz, ażeby nas zgubiła?
— To moja matka! — powtórzył Maurycy. — I tak już dość, że ojca zabiłem, nie dozwolę wam tknąć się mej matki.
— Dosyć tych czczych gadanin — rzekł rozkazująco Verdier. — Zdołaliśmy dotąd ujść przed poszukiwaniami Aime Joubert i hrabiego Kurawiewa, potrafimy się im wywinąć i na przyszłość. Bądźmy ostrożni, podwójmy baczność i przezorność, pracujmy bezustannie nad wykonaniem naszego wielkiego planu, a jak tylko milionerami zostaniemy, pojedziemy do Ameryki, — gdzie nie będziemy już się niczego obawiać.
— Nie wszystko jeszcze wiecie — mówił dalej Maurycy — niebezpieczeństwo nie tylko w tem... bo jest ono od nas już o wiele bliżej i może jutro będzie już za późno z niem walczyć.
— Jutro! — powtórzyli razem Lartigues i Verdier.
— Tak, bo jutro Oktawja, dawna moja kochanka, teraz ulubienica hrabiego Iwana, aresztowana będzie; ona wszystko wyśpiewa, ja zginę i wszystkie plany nasze przepadną.
— Oktawja? hrabia Iwan? — wyjąkał Verdier — cóż to znów znaczy?
Maurycy opowiedział historję spinki.
— Do kroćset diabłów! — zawołał Lartigues. — Jeżeli zacznie śpiewać, a zdaje mi się, że to nastąpi i wyśpiewa wszystko, nasz Maurycy rzeczywiście w wielkiem będzie niebezpieczeństwie. Ja byłbym za tem, ażeby dziś jeszcze wyjechał z Paryża.
— Uciekać, wszystko to jedno, co przyznać się do winy — odparł Verdier.
— Cóż więc w takim razie uczynić?
— Oktawja nie powinna powiedzieć, do kogo należy ta spinka! — rzekł Verdier i wyjął z pugilaresu grubą, złotą igłę, długości dwudziestu centymetrów.
Pokazał Maurycemu tę igłę i mówił dalej:
— Pójdziesz zaraz do Oktawji... a to ci zapewni jej milczenie. Kiedy jutro zrana przyjdą ją aresztować, znajdą ją nieżywą.
Maurycy wzdrygnął się z przerażenia.
— Zabić ją — wyszeptał — popełnić tak nikczemną zbrodnię, na to nigdy się nie zgodzę.
Verdier wzruszył ramionami i odrzekł:
— Jeżeli dozwolisz Oktawji opowiedzieć wszystko, czeka cię szafot, wybieraj między życiem jej a swoim.
Maurycy drżał, ale wywody Verdiera odniosły zwycięstwo nad jego chwilowem wzburzeniem.
— Fatalne przeznaczenie mnie popycha! — wyszeptał. — Oktawja nie powie nic.
Schował igłę złotą do pugilaresu i rozstawszy się ze wspólnikami, wrócił do karetki, która go przywiozła i czekała na niego i kazał jechać na ulicę Navarin.
— Jest list do pana! — zawołała odźwierna, gdy go zobaczyła.
Młodzieniec wziął list i poznał pismo Oktawji. Wszedłszy do pokoju, zapalił świecę, rozerwał kopertę i przeczytał.
— Czeka na mnie — szepnął paląc list — sama się na śmierć skazuje.
Włożywszy na siebie ubiór podróżny, znacznie zmieniający jego powierzchowność, wziął oba klucze, przysłane mu przed kilku dniami przez Oktawję i wyszedł spokojny, chłodny, stanowczy, słowem taki, jakim go przedstawiliśmy czytelnikom na początku opowiadania.
Naczelnik policji śledczej wezwał komisarza i długo ze sobą rozmawiali.