Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/VIII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Aime Joubert udała się do fotografa i oddała mu spinkę, prosząc, ażeby w jak najkrótszym czasie odfotografował ją w dwustu egzemplarzach.
Następnie powróciła na ulicę Maslay, gdzie jak wiemy, poleciła przyjść Jodeletowi i Martetowi
Obaj nie omieszkali się stawić.
O oznaczonej godzinie przynieśli wyciągi z ksiąg policyjnych hotelowych z wykazami nazwisk podróżnych, którzy wyjechali z Paryża dnia 21 grudnia.
Prócz tego przyniósł Martel nazwiska recydywistów, siedzących w obecnej chwili w więzieniach paryskich.
Wreszcie dowiedział się, gdzie przebywali zwykle Galoubet i Sylwan Cornu.
Jodelet zapytał:
— Dziś nic więcej nie będzie do roboty?
— Nic.
— Co pani zleci na jutro?
— Jutro przyjdź do mnie, panie Jodelecie, o dziewiątej zrana.
— A ja? — spytał Martel
— Niech pan idzie na ulice Montorgueil i w pobliżu hotelu niech pan każe obejrzeć wszystkie mostki uliczne; może zabójca wrzucił pod który swoją broń...
Jutro wieczorem przyjdź pan tu do mnie o szóstej dla zdania sprawy z tych poszukiwań.
— Zrozumiałem.
— Teraz może Pan odejść. Ale niech pan Jodelet zostanie.
— Teraz — rzekła do Jodeleta, usiadłszy znów przy biurku, na którem leżały przyniesione wykazy — przyjrzyjmy się razem nazwiskom podróżnych, którzy opuścili Paryż dnia 21 grudnia.
Wziąwszy papiery, zaczęła je układać.
W pierwszym okręgu znajdowały się tylko dwa nazwiska, komisanta wędrownego, mieszkającego w Lyonie i młodej kobiety z Bourget z dwojgiem dzieci i służącą.
Nad tem nie było co długo myśleć.
Potem przeczytała agentka głośno:
— Hotel Niderlandzki, ulica Garmont. Termitt (Juljusz), właściciel domu, urodził się w Ixelles, Belgijczyk, lat pięćdziesiąt. Przyjechał 8 grudnia, wyjechał 21. Papiery: paszport belgijski, wydany w Brukseli pod datą 5. grudnia.
Aime Joubert, skończywszy czytać, spojrzała na Jodeleta.
— No, w tem nie ma nic szczególnego — rzekł — to stanowczo nic. Przecież ten Juljusz Termitt nie może się tylko dlatego wydawać podejrzanym, że jest Belgijczykiem.
— A mnie to uderza i bardzo nawet — rzekła agentka.
— Dlaczego?
— Dlatego, bo wiem, że złoczyńca, którego podejrzewam, miesiąc temu znajdował się w Brukseli. Stąd wyjechał do Szwajcarji. Zresztą jutro się dowiemy, zanotuj sobie pan nazwisko i resztę i jutro w prefekturze poproś naczelnika policji śledczej, ażeby telegraficznie zapytał jednego z naszych agentów, czy dnia 5. XII wydany został paszport znanemu w Brukseli właścicielowi domu Juliuszowi Termitt i żądaj odpowiedzi również drogą telegraficzną.
Jodelet wypisał z wykazu wszystko, co dotyczyło Juljusza Termitt.
— Czy będziemy czytali dalej? — spytał.
— Nie. Skończę to sama. Potrzeba koniecznie, ażeby depeszę wyprawioną została jutro zrana, jeżeli teraz już za późno.
— Pójdę czemprędzej.
Wziął za kapelusz i wyszedł.
Aime Joubert znów się zajęła przeglądaniem wykazów.
Nic podejrzanego jeszcze nie znalazła, gdy do drzwi ktoś zapukał.
Agentka wstała, ażeby otworzyć.
Na progu znajdował się hrabia i agent policyjny.
Aime Joubert wprowadziła Rosjanina do pokoju, a Jodelet tym czasem zbiegł ze schodów, udając się do prefektury.
— Powiedziałam już — rzekła agentka — powiedziałam i powtarzam, że podejrzewam Piotra Lartigues o przyczynienie się do podwójnej zbrodni na cmentarzu Pere Lachaise i ulicy Montorgueli.
Pan może mi wiadomości dostarczyć, prawdopodobnie opisano panu dokładnie, jak wyglądał człowiek, który w Berlinie podawał się za France Muellera, poddanego szwajcarskiego, a w Szwajcarii podpisał się zuchwale własnem nazwiskiem Piotra Lartiguesa.
— Z łatwością. Rysopis Franca Muellera w Berlinie i Lartiguesa w Genewie zupełnie jest jednakowy. Obaj mieli około pięćdziesięciu lat, — wzrost średni, rysy regularne, nos zlekka orli, ruchy dość niepewne i odznaczał się namiętnością do gry i dobrego jedzenia. Taki mi dano rysopis fizyczny i moralny.
— To on! to on! — zawołała Aime Joubert — portret zupełnie podobny. Mówiono panu co o włosach?
— Tak, włosy miał kędzierzawe, tylko że ciemne, ale przez dwadzieścia pięć lat mogły posiwieć.
— I powiada pan, że w Brukseli stracił pan jego ślad?
— Tak, w hotelu, gdzie zapisany był pod nazwiskiem Williamsa Tompsona.
— A rysopis jego jaki wtedy był?
— Taki, jak i poprzedni.
— To więc zawsze nasz Lartigues. Mówił on kilku językami. Nie wiem dlaczego, ale jakiś instynkt uprzedza mnie, że Thompson to Juliusz Termitt z hotelu Niderlandzkiego.
Potrzeba, aby pan bywał w domach gry i sam był tam bardzo czynnym.
— W jakim celu?
— Aby spotkać Piotra Lartiguesa.
— Alboż on tam będzie?
— Niezawodnie, zawsze był szulerem, a i teraz odznacza się namiętnością do gry. Lartigues nie może być przyjmowany w klubach — uczęszcza więc do domów gry. Być może, iż w tych zakładach pokątnych spotka pan i mnie: jeżeli mnie pan pozna. — czego, nie jestem pewna, nie powinieneś nawet okazać po sobie, żeśmy się kiedykolwiek widzieli.
— Będę o tem pamiętał i żadnej nieostrożności nie popełnię.
— Dziś nie mam już o niczem więcej z panem, do mówienia odprowadzę pana do karety.
zaproponował jej, że ją do domu odwiezie.
Nie przystała na to, zawołała dorożkę i pojechała na ulicę Victoire.
Nazajutrz o dziesiątej zrana przyjechała na ulicę Meslay.
Jodelet przyszedł też do niej niebawem.
Kostjum i powierzchowność agenta zupełnie się zmieniły od wczorajszego wieczora.
Teraz podobnym był do ospałego Belgijczyka, namiętnego amatora piwa.
— Domyśliłem się dokąd chce mnie pani z sobą zabrać — rzekł agent — i uważałem za korzystne wleźć w skórę belgijską.
Aime Joubert udała się do pokoju, który możemy nazwać garderobą.
Za dziesięć minut wyszła stąd jako Belgijka od stóp do głowy, trzymając w ręce podróżną torbę.
Stanowiła z Jodeletem taką dobraną parę, że niktby im nie mógł zaprzeczyć pochodzenia belgijskiego.
W dwadzieścia minut później mniemani Belgijczycy wysiedli z dorożki przed bramą Hotelu Niderlandzkiego przy ulicy Gramont.
Jodelet i Aime Joubert weszli do hotelu.
Na ich spotkanie wyszedł służący i zapytał:


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.