Tajemnica grobowca (de Montépin, 1931)/Tom II/LI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tajemnica grobowca
Podtytuł Powieść z życia francuskiego
Wydawca Redakcja Kuriera Śląskiego
Data wyd. 1931
Druk Drukarnia Kuriera Śląskiego
Miejsce wyd. Katowice
Tytuł orygin. Simone et Marie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LI.

— Moja matka, moja matka... — zawołał Maurycy. — Gdzież ona jest, chcę ją zobaczyć, ja się z nią zobaczę, ona potrafi mi przyjść z pomocą, jak ty mi pomagałaś dotychczas!
Pani Rosier upadła na kolana i wyciągnąwszy do młodzieńca ręce drżące, odpowiedziała:
— Ja jestem twoją matką! Czyż nie domyśliłeś się tego, widząc, jak cię kocham?
Maurycy zamiast porwać ją w objęcia i przycisnąć do piersi, cofnął się w tył ze zgrozą.
— Ty? — wyszeptał. — Ty jesteś moją matką? I ty służysz, w policji? i ty chcesz oddać pod gilotynę mego ojca i zabójcę na cmentarzu Pere Lachaise, którego, uważasz za jego wspólnika?
— Tak — odpowiedziała nieszczęśliwa kobieta, szlochając. — Nie przeklinaj mnie, dziecko moje, nie odtrącaj, ja cię tak kocham i nienawiść twoja i pogarda zabija mnie.
Wspólnik kapitana Van Broke i opata Merissa jakby skamieniał.
Najlżejszy popęd serca nie pociągał go do tej kobiety, która dla niego była tak czułą, tak przywiązaną i którą nazywał „poczciwą opiekunką“ poniekąd nawet z pewną miłością, kiedy nie wiedział, że jest jego matką.
Jedno tylko budziło w nim strach i literalnie wprawiało w przerażenie, a mianowicie okoliczność, że służy w policji jego matka, że szukała go, mordercę, ażeby oddać pod gilotynę. Na tę myśl obłąkania dostawał.
Jedno słowo, jeden ruch nieostrożny mogą mnie zdradzić, a onaby mnie wydała.
Stopniowo jednak spokój powracał w jego myślach, a zastanowienie się całkiem dodało mu odwagi.
— Kocha mnie, uwielbia, dla niej wszystkiem jestem — mówił sobie zbrodniarz. — Gdybym się nawet zdradził, nie wydałaby mnie... nie mam się czego lękać!
Zaszła w nim zupełna zmiana. Stał się znów pierwszorzędnym komediantem, jakim był zawsze. Ujął za rękę p. Rosier, podniósł ją, przyciągnął do piersi i całując z obłudną tkliwością, zawołał:
— Jabym cię nienawidzieć miał i pogardzać tobą, szlachetna i nieszczęśliwa męczennico. Ażali sądzisz, mylisz się, a jeśli tak myślisz, za jakiego potwora niewdzięczności mnie masz? — Kochałem cię już, nie wiedząc, czem dla mnie jesteś, widząc w tobie uosobienie przywiązania! Teraz wiem wszystko, wiem, ileś wycierpiała i miłość moja zwiększyła się od tych cierpień twoich. Sto razy bardziej cię kocham i szanuję tak, jak cię kocham!
Aime Joubert płakała, ująwszy w obie ręce głowę syna i pokrywając czoło jego pocałunkami, w których tonęła cała jej dusza.
— Więc to prawda? — wyszeptała.
— Przebaczasz mi to, co uważałam za swój obowiązek?
Pani Rosier ledwie, oddychała, tak wzruszona była radością tą nagłą.
— O! Maurycy... o! moje dziecko — mówiła głosem ledwie zrozumiałym. — Jakżeś mnie uspokoił... ile szczęścia dają mi twoje słowa.
Młodzieniec znów objął matkę posadził ją, sam usiadł i wznowił rozmowę.
— Więc wciąż jeszcze szukasz tego człowieka?
— Szukam i szukać będę nieustannie, nie zrażając się niczem.
— Czyś wpadła już na jego ślad?
— Tak... wiem, że jest w Paryżu, widziałam go, mówiłam z nim, trzymałam go w ręku! W chwili stanowczej szatan wziął jego stronę i wymknął mi się!
— A czyś pewna, że to on?
Pani Rosier skinęła potwierdzająco. Maurycy pytał dalej:
— I sądzisz, że to on dopuścił się podwójnej zbrodni, która teraz zajmuje cały Paryż?
— Jeżeli głównym sprawcą nie jest, to musi być wspólnikiem.
— Z czego to wnioskujesz?
— Z rozmaitych wiadomości z całego szeregu prawdopodobieństw!
Powiedziałaś mi, że ten człowiek nazywa się Piotr Lartigues?
— Tak.
— Czy to nie będzie jeden z pięciu — pomyślał Maurycy — znajdę go bez trudności — dodał również w myśli.
Pani Rosier wciąż trzymała syna w objęciu.
— Kochane dziecko — rzekła — więc nie wyrzekasz się swych projektów?
— Wcale się nie wyrzekam.
— To ty bardzo kochasz to dziewczę?
— O bardzo, ale o tem pomówimy później. W tej chwili jedno mnie niepokoi, twa służba w policji. Czyż przez miłość dla mnie nie zgodziłabyś się ją porzucić?
— W tej chwili to niepodobna.
— Dlaczego?
— Zobowiązałam się jak najzupełniej, przytem dla twego dobra dla twego majątku muszę wytrwać.
— Dla mego dobra? dla mego majątku?
— Tak, dla twej przyszłości. Bardzo znaczna suma — pięćkroć sto tysięcy franków — doręczona mi będzie za nagrodę przez młodego hrabiego Kurawiewa w dniu, kiedy schwytam i wydam Lartiguesa. Młody hrabia, posiadający ogromny majątek, chce od Lartiguesa mieć dowody.
— Więc działaj dalej, matko — rzekł Maurycy — i niech cię Bóg prowadzi, niech ci powodzenie ześle, tego ci gorąco życzę.
— Drogie dziecko, twe słowa podwajają mą energię. Nadziei mi dodają i wiary, tak, Bóg mnie poprowadzi! Tak, wyśledzę złoczyńców, schwytam ich i oddam na rusztowanie... a ty będziesz w tedy szczęśliwy.
Maurycy poczuł na szyji coś zimnego. Zdawało mu się, że go dotknął nóż gilotyny. W tej chwili do drzwi pokoju, gdzie znajdowała się agentka z synem, dwa razy zapukano.
— Wejdź — odezwała się pani Rosier, przypuszczając, że służąca.
Rzeczywiście drzwi otworzyła Magdalena. W ręce trzymała bilet wizytowy.
— Przepraszam cię, mój drogi, — wyrzekła biedna matka pomieszana. — Muszę cię na kilka minut opuścić. Tego pana nie mogę nie przyjąć.
— Magdaleno, poproś go do saloniku.
— Dobrze.
— Tylko ze mną nie rób ceremonji, moja matko — odpowiedział Maurycy. — Pożegnam cię.
— Więc do widzenia! tylko przyjdź wkrótce, nie daj na siebie czekać.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.